20.12.2022, 18:49 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.12.2022, 18:50 przez Castiel Flint.)
Trudno było skupić mu się na pracy. Przez ostatnie kilka dni chodził rozkojarzony co odbijało się na jakości jego pracy. Potrafił zamyślić się nad jakąś czynnością dobre kilkanaście minut, przez to zaniedbując niektóre obowiązki. Współpracownicy bankowi zwracali mu uwagę, że jest dosyć nieobecny a spojrzenie szefa było cokolwiek ostrzegawcze. Z tego powodu wziął na siebie więcej obowiązków aby zażegnać niemiłe wrażenie nieogarnięcia ostatnich dni. Robił nadgodziny, zajmował się znienawidzoną papierologią, nadrabiał zaległości i brał wszystkie te zadania do których brakowało chętnych. Szło mu nieźle kiedy już się zmobilizował i pilnował. Niestety, ale kiedy pierwsza fala zapału minęła powróciło rozkojarzenie. Zajmował się dezaktywacją słabego czarnomagicznego zaklęcia pilnującego posrebrzanego puzderka pewnej starej wiedźmy. Żaliła się, że szmery wewnątrz puzderka zakłócają jej sen. To było zadanie dla nowicjuszy, ciężko było to spaprać. Podszedł do tego zbyt lekceważąco bo popełnił najprostszy możliwy błąd. Ryzyko aktywowania czaru wynosiło 3%. Trzy procent! Zmieścił się w tej puli i dostał zaklęciem prosto w twarz.
Z tej przyczyny siedział właśnie na Izbie Przyjęć szpitalu świętego Munga i wypełniał formularz na kolanie, drugą ręką przyciskając do twarzy zwiniętą ligninę. Powieka, skroń, kawałek policzka i żuchwy, a nawet kącik ust były pokryte czarno-błękitną mgiełką. Czar ten nie wywoływał blizn ani poparzeń, on działał na zwieńczenia nerwowe i paraliżował je perfekcyjną iluzją bólu. Usunięcie tej mgiełki było czasochłonne, irytujące. Najgorsze co można było zrobić to spróbować to zetrzeć - ból się wtedy potęgował i promieniował. Czarnomagiczne zaklęcia bywały paskudne w usuwaniu a on był przykładem tego jak kończy osoba, która zajmuje się takim zawodem mając problem z koncentracją. Twarz piekła i to bardzo. Mdliło go, nawet przełknięcie śliny wywoływało ból. Czekał dobre trzydzieści minut zanim został skierowany przez pielęgniarkę do odpowiedniego departamentu i uzdrowiciela. Nie mógł iść do byle kogo a tylko do takiego, co potrafił się obchodzić z efektami czarnomagicznymi. Po czasochłonnym dotarciu na piętro (widział przecież na jedno oko skoro połowę twarzy zakrywał ligniną) zatrzymał się przed gabinetem. Popatrzył na nazwisko wyryte na drzwiach i przeklął. Miał ochotę zrobić w tył zwrot i jednak nie unikać swojej siostry, a dać się jej poskładać. Niestety ale było za późno. Nie ma większego wstydu przyjścia z tego typu obrażeniem do innego klątwołamacza, którego głównym zawodem było uzdrawianie takiego paskudztwa, które miał na twarzy. Wyda się, że spaprał coś, co nie powinno sprawiać żadnych trudności. Co za wstyd.
Westchnął i zapukał dwukrotnie do drzwi.
Z tej przyczyny siedział właśnie na Izbie Przyjęć szpitalu świętego Munga i wypełniał formularz na kolanie, drugą ręką przyciskając do twarzy zwiniętą ligninę. Powieka, skroń, kawałek policzka i żuchwy, a nawet kącik ust były pokryte czarno-błękitną mgiełką. Czar ten nie wywoływał blizn ani poparzeń, on działał na zwieńczenia nerwowe i paraliżował je perfekcyjną iluzją bólu. Usunięcie tej mgiełki było czasochłonne, irytujące. Najgorsze co można było zrobić to spróbować to zetrzeć - ból się wtedy potęgował i promieniował. Czarnomagiczne zaklęcia bywały paskudne w usuwaniu a on był przykładem tego jak kończy osoba, która zajmuje się takim zawodem mając problem z koncentracją. Twarz piekła i to bardzo. Mdliło go, nawet przełknięcie śliny wywoływało ból. Czekał dobre trzydzieści minut zanim został skierowany przez pielęgniarkę do odpowiedniego departamentu i uzdrowiciela. Nie mógł iść do byle kogo a tylko do takiego, co potrafił się obchodzić z efektami czarnomagicznymi. Po czasochłonnym dotarciu na piętro (widział przecież na jedno oko skoro połowę twarzy zakrywał ligniną) zatrzymał się przed gabinetem. Popatrzył na nazwisko wyryte na drzwiach i przeklął. Miał ochotę zrobić w tył zwrot i jednak nie unikać swojej siostry, a dać się jej poskładać. Niestety ale było za późno. Nie ma większego wstydu przyjścia z tego typu obrażeniem do innego klątwołamacza, którego głównym zawodem było uzdrawianie takiego paskudztwa, które miał na twarzy. Wyda się, że spaprał coś, co nie powinno sprawiać żadnych trudności. Co za wstyd.
Westchnął i zapukał dwukrotnie do drzwi.