14.08.2024, 10:50 ✶
30.07.1972
Droga Ulo,
Faktycznie, kiedy dostałam twój list, również zdałam sobie sprawę z tego, jak wiele czasu minęło od momentu kiedy ostatnio wymieniłyśmy się korespondencją. Muszę to zrzucić na karb towarzyskiego życia, które zdaje się rozkwitać w Londynie podczas lata. Ale oprócz spotykania nowych ludzi, niewiele u mnie nowinek; maluję, spaceruję i zaglądam do biblioteki Parkinsonów.
Szczerze też ci powiem, że nie jestem do końca pewna o jakichś problemach urodzaju mówisz, ale pewnie tylko utwierdza to twoje słowa, że w mieście nie trzeba się z nimi użerać. Miło jednak słyszeć, że nie będzie w tym roku problemów z brakami żywności, czy z czym tam mogliby się zmagać ludzie w Anglii podczas zimy.
Cieszę się, że również poznałaś kogoś nowego i że ów kolega okazał się naprawdę miłym i utalentowanym człowiekiem w kwestii rodzących krów. Ja na temat rodzących się cieląt wiem tyle, że nigdy nie chciałabym tego oglądać na żywo, więc chyba mogę napisać, że podziwiam mocny żołądek. Mój by nie wytrzymał.
Jeśli nie lubisz pisać własnoręcznie, polecam ci samopiszące pióra - to świetny instrument, kiedy trzeba spisać na papierze własne myśli, a nie ma się ku temu sił czy możliwości, żeby zrobić to samodzielnie. Maszyna też wydaje się przyjemnym zakupem, ale strasznie klika.
Pomyślałam sobie też, że jest chyba jednak kwestia którą powinnam z tobą poruszyć. Nie wiem czy czytasz gazety, ale podobno popularny na Beltane rytuał, czyli wrzucanie na pale uwitych wianków, okazał się w tym roku okropnym niewypałem. Prawdę powiedziawszy, nie odczułam chyba żadnych powikłań opisywanych w gazetach. W każdym razie, zaniepokojona wiszącą w powietrzu możliwością działania magii, udałam się do klątwołamaczki i zapewniła mnie o tym, że nic nam nie grozi. Nie ma za co.
Pozdrawiam i ściskam,
Lyssa
PS Mój ulubiony owoc to gruszka.