Pomysł zakiełkował w jej głowie kilka dobrych miesięcy temu, kiedy wkręciła starszego kolegę ze Slytherinu, panikującego przed jakimś ważniejszym zaliczeniem, że w dawce uderzeniowej wywar z pędzistolca koi nerwy i łagodzi fizjologiczną reakcję organizmu na stres. Gwoli ścisłości, użyła słów "wywar z Excrementum vulgaris", żeby zabrzmieć bardziej wiarygodnie, i uśmiechnęła się też w sposób, który zawsze czynił ludzi jakoś bardziej podatnymi na jej sugestie... Grunt, że biedaczysko uwierzył w tę bajeczkę - ukradł cały zapas pędzistolca ze szkolnego magazynku przez co nieomal otworzył w męskim kiblu kolejną komnatę tajemnic - no i tak się odwodnił, że musiał mieć podawane płyny w skrzydle szpitalnym.
Do rzeczy: Lorraine dostrzegła poważną lukę w szkolnej hierarchii, a mianowicie - brak porządnego, godnego zaufania handlarza substancjami, który dostarczyłby co trzeba i to dobrej jakości. Zawsze była przedsiębiorczą dziewuszką, więc postanowiła tę lukę uzupełnić.
Nie była jeszcze jednak na tyle zaawansowana w dziedzinie eliksirowarstwa, na ile by chciała, więc przez ostatnie miesiące praktycznie każdą wolną chwilę spędzała w bibliotece w dziale z eliksirami, szukając ciekawych przepisów na produkty, które mogłyby zainteresować potencjalnych klientów.
Przez te studia nieco zaniedbała resztę przedmiotów, dlatego była niesłychanie zestresowana i zarywała noce, żeby nadrobić braki. Trzeci rok jest taki ciężki, dużo nowego materiału, tak mało czasu... Dlatego nikogo nie zdziwiło, kiedy Lorraine nie poszła do łóżka, tylko ślęczała nad podręcznikiem w pokoju wspólnym, czekając, aż ten kompletnie opustoszeje. Wtedy wymknęła się na zewnątrz.
Wszystkie receptury, nawet zwłaszcza na te dosyć obrzydliwe i nie do końca legalne eliksiry, notowała w specjalnym notatniczku, ozdabiając je serduszkami, pentagramami i różnymi innymi adnotacjami odnośnie właściwości tych bardziej skomplikowanych ingrendiencji. Na przykład: "jeżeli zbierzesz liść miesięcznika w pełnię to mocniej trzepie". Lorraine miała zamiar sprawdzić tę nader interesującą teorię.
Pełnia księżyca wypadała dzisiaj. Malfoy przemykała więc szkolnymi korytarzami szybciej niż wilkołak na głodzie, dopóki nie wpadła do cieplarni numer 3, zdyszana i z rozwianym włosem, ale zadowolona, że zrealizowała najtrudniejszy etap jej misji. Dopóki między jednym a drugim ciężkim oddechem zrozumiała, że nie jest tutaj jedynym gościem. O boże może to naprawdę jakiś wilkołak!!!!!, zaczęła panikować wewnętrznie, schowana za jakimiś badylami, głęboko żałując, że ostatnią lekcję obrony przed czarną magią spędziła na rysowaniu portreciku profesora Slughorna otoczonego serduszkami. Po chwili, już bardziej przytomnie stwierdziła, że wilkołak raczej nie potrzebowałby żadnego świetlika, aby poruszać się w ciemności, ba, nie miałby nawet jak go zapalić bez przeciwstawnych kciuków!!
Czyżby ktoś wpadł na ten sam pomysł co i ona?
Lorraine opuściła swoją kryjówkę i zaczęła skradać się tam, gdzie, jak podejrzewała, znajduje się intruz.
I nagle wszystko nabrało sensu. Lorraine rozpoznała w niskiej postaci znajomą Krukonkę, która tak jak i ona nieustannie przesiadywała w bibliotece, studiując eliksiry. Parę razy nawet się do siebie nieśmiało uśmiechnęły... szkoda, że wtedy nie przewróciła na starszą uczennicę ciężkiego regału, należało jej się!!! W przeżartej deluzjami głowie Malfoyówny, Paxton (bo tak chyba miała na nazwisko cicha dziewczyna) już sabotowała jej pomysł na hogwarcki biznes, zapewne miała zamiar zabrać większość klienteli i jeszcze może wiedziała, jak pędzić wódkę z korzenia mandragory!! Nie do wiary, co za bezczelna osoba!!
Cóż, Lorraine miewała problemy z kontrolowaniem swojej porywczości. Nie pomagały też ostatnie stresy i chroniczne niewyspanie. Wyskoczyła na drugim końcu alejki, w której stała Krukonka, opuszczając bezpieczne schronienie za wielką doniczką. Oczy dziewczyny ciskały pioruny, i nie dało się ukryć, że gdyby tylko mogła, to tkwiąca w niej wila przybrałaby postać jakiegoś krwiożerczego drapieżnika. Na Morganę, ona tu gotowa zaraz tupnąć nóżką!!!!
- Co tutaj robisz? - zapytała, nie ukrywając jadu w swoim pełnym pretensji tonie. Dłonie mimowolnie zacisnęła w pięści, aż poczuła ból, kiedy półksiężyce paznokci wbijały się w jej delikatną skórę. - Co to ma znaczyć? - syczała dalej.
- Byłam tutaj pierwsza, znajdź sobie inną cieplarnię. Albo idź szukać wiatru na błoniach, mam nadzieję, że przeżuje cię tam jakiś wilkołak.