• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
« Wstecz 1 2 3
[1.06.1972] Lorraine & Stanley & Sauriel | DZIEŃ DZIECKA

[1.06.1972] Lorraine & Stanley & Sauriel | DZIEŃ DZIECKA
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#1
20.09.2023, 16:14  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 10:40 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Lorraine Malfoy - osiągnięcie Piszę więc jestem
Rozliczono - Stanley Borgin - osiągnięcie Badacz tajemnic I

So I set fires in curious places
Smile to the innocent faces
In the remains, there are ashes and I cover my traces

Jaki Rookwood był każdy widzi. Wpasowywał się idealnie w te uliczki i zarazem wcale w tłumie nie znikał. Co było tego powodem? To, że w całej swojej aparycji, gdzie widać było, że nie ma się do czynienia z przyjaznym, porządnym obywatelem wcale nie miał mordy zrytej obrzydlistwami doświadczeń i czasu? Och, czas się go imał. Żadne obrażenia nie mogły pozostawić na nim śladu. Były blizny, ale nie na twarzy - te kryły się gdzieś pod ubraniem, niknęły pod jego skórzaną kurtką i czarną koszulą, jaką zawsze nosił. Przetarte spodnie, ciężkie buciory - nie długa, czarodziejska szata, nie wyświechtany kawałek szmaty, który zasłaniałby jego ryj, żeby czasem nikt go nie rozpoznał. To był jego teren - i jak to koty miały w zwyczaju, czuł się na tym terenie królem. A jeśli ktoś miał co do tego jakieś zażalenia, bardzo chętnie podejmował ich wyjaśnienie. W końcu nosił przy sobie całkiem mocne dwa argumenty. Czarne włosy, przeczesane chyba tylko ze dwa razy palcami z samego rana, opadały częściowo na jego równie czarne oczy, które wodziły na boki między kolejnymi smyrnięciami białej skóry przez dym nikotynowy. Nie, wampiry nie oddychały, nie biło im serce, a palenie tytoniu i tak było absolutnie uzależniające. Tragedia, co? Przynajmniej mógł w siebie wrzucać litry whiskey i potem nie latał jak ten... przysłowiowy kot z pęcherzem. Więc, koteczku, co widzi kocie oko..? Właśnie... sęk w tym, że chuja widział, nie dość, że te pierdolone kłaki się do nich cisną, dym leci na mordę, to jeszcze jak zawsze było tu w chuj ciemno! Z irytacją Sauriel kolejny raz przesunął te jebane kosmyki do tyłu, które się tam trzymać nie chciały! Oczywiście mógłby się wysilić, żeby je, na przykład, no nie wiem... ułożyć? Tylko że to by wymagało energii, a Sauriel pracował na poziomie zużycia energii banana. Wolał wylegiwać się w swoim legowisku niż ruszać swoje leniwe dupsko. Chyba że szykowała się obietnica wpierdolu. To były te bezcenne momenty, w których można było ewoluować z banana w pięknego motyla, aaach! Ludzie po prostu nie doceniali delikatności Sauriela i jego gracji. Tak, on był po prostu nieszczęśliwym, niezrozumiałym przez świat artystom.

- Stachu... Mówiłem ci, żebyś się odjebał... a nie żebyś odjebał maniane. - Z tym gościem czasami było ciężko. Nawet kiedy podawałeś mu dokładne instrukcje to słyszał to, co chciał. Ale przyganiał kocioł garnkowi. Saurielowi można było powiedzieć: musimy ich zabić, mając w domyśle finezję działania. Ale jeśli nie dodałeś, że w tym nie zawiera się działanie "po cichu" to wchodził z drzwiami. Proste. Czasami też wchodził razem z nimi niezależnie od tego, co zostało powiedziane. Ale to mniejsza. Rzucił tego peta pod nogi, przydepnął i skrzywił się, patrząc na swojego brata. Może i nie brata z krwi i kości, ale w serduszko big... little brother forever. Co zabawniejsze to Stanley był tutaj niby starszy. Słowo "niby" jest kluczowe. - Idziemy do księżniczki, ale NOCTURNU. Co ty na siebie założyłeś. - Sauriel o modzie wiedział tyle, że była i że istnieje. Dopóki coś nie miało dziur to mógł to nosić. Ale kurwa, mole... mole były strasznymi stworzeniami! Wyrywać sobie można było włosy z głowy. Na szczęście te z głowy Sauriela i tak odrastały błyskawicznie.

Zapytacie się - a co niby Stanley robił tutaj, z Saurielem, na Nocturnie? A to już śpieszę wyjaśnić! Sauriel przyszedł do drzwi Stanleya, zapukał i powiedział, że idzie z nim na przygodę.

Koniec.

Wyczajenie obecności Lorraine na Nocturnie spadło mu w zasadzie jak manna z nieba. To jest - kasza z nieba. Czy manna po dodaniu do mleka stawała się kaszą, czy to inaczej wyglądało? Tego Sauriel nie wiedział, ale było to zdecydowanie ciekawe...

- Ej... czym się różni "manna" od "kaszy". - Sauriel nie pomyślał, że przecież te słowa łączą się w spójne i wdzięczne "kasza manna". Ale on lubił, kiedy myślało się za niego. I tak oto sobie zupełnie nie myśląc, a raczej myśląc, tylko o Lorraine, a nie o kaszy ani o mannej, Sauriel doprowadził ich do drzwi jednego z budynków.

Kamieniczka dawno miała lepsze dni za sobą, ale była. Weszli przez drzwi, które już nie broniły przed niczym i pewnie byle mocniejsze podrygi wiatru mogłyby je wybić z zawiasów. Przeszli po schodach na górę pośród wspaniałego zapachu szczyn i dawno rozlanego alkoholu, nie dotykając ścian, bo pewnie od dotknięcia ich można było dostać rzeżączki. Albo jakiejś innej choroby, bo nie tylko na gotowaniu Sauriel się zupełnie nie znał. Zapukał w drzwi oznaczone konkretnym symbolem tutejszego "właściciela" tych zabudowań, którego niedobrzy i oceniający ludzie nazwaliby krzywdząco "baronem kartelu". Doprawdy, co za niedorzeczne szufladkowanie ludzi... Kiedy pojawiła się odpowiedź, Czarny Kot otworzył drzwi, żeby spojrzeć na to, co też kryło się w środku. Albo raczej - kto.

- Looorraaaaine, Księżniczko złodziei i wszelkich złodupców! Kopę lat! - Otworzył ręce, jakby chciał ją przytulić, ale nie. Zaraz je opuścił, kiedy zrobił te dwa kroki do środka.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#2
20.09.2023, 21:26  ✶  

To miał być zwykły, spokojny wieczór... No ale nie. Saurielowi musiało się nudzić - jak zwykle zresztą. Nie potrafił siedzieć na dupie w spokoju, zawsze musiał coś robić. Stanley powoli zaczął go podejrzewać o to, że Rookwood może mieć jakieś owsiki. Czy naprawdę nie mogli się napić alkoholu w zaciszu domostwa tylko musieli gdzieś iść? Mogli nawet siedzieć u Borgina w mieszkaniu - nie miał z tym żadnego problemu, a kanapa zawsze była otwarta, aby jego druh mógł tam przekimać.

No i się uparł. Ten przeklęty krukon chciał gdzieś ewidentnie iść... na przygodę. W nocy. Wariat... Stanley stał jak wryty kiedy mu powiedział o planach na ten wieczór, ciężko westchnął, a następnie się zgodził. Podjęcie decyzji nie zajęło mu dłużej, niż mrugnięcie okiem. Od razu powiedział "dobra", wziął płaszcz i ruszył po schodach na dół, pozwalając aby to ten chory pojeb Sauriel przejął prowadzenie.

- O chuj Ci chodzi? Wyglądam kurwa jak milion galeonów - zapewnił kompana - Co Ci nie pasuje w pantoflach, spodniach w kant, białej koszuli i czarnym płaszczu? - wzruszył ramionami, zaciągając się papierosem - Widziałeś przecież w czym stałem u siebie. Nawet nie dałeś mi czasu, abym się przebrał - przypomniał mu, lekko przekręcając prawdę. Bo to nie było tak, że Rookwood mu nie dał czasu... O nie. To Borgin się uparł, że jest gotowy tylko musi wziąć płaszcz z którym się nie rozstawał - Księżniczki? Co Ty do Disneylandu chcesz mnie zabrać? - zaśmiał się pod nosem na jego słowa. Ten to miał naprawdę grobowy humor tego wieczora - Spójrz lepiej na siebie, a nie mnie krytykujesz... Zresztą... Czy Ty nie masz już swojej księżniczki? - zapytał, mrużąc lekko oczy. Jak ona tam miała? Lestrange? Nie-Rookwood? Lestrane-jeszcze-nie-Rookwood? nie-Lestrange-nie-Rookwood? A... no tak. Victoria Lestrange, bo przecież żadnego ślubu jeszcze nie było pomimo faktu, że Sauriel tak kłapał tym swoim jęzorem podczas Beltane... No ale plotki się przecież szybko rozchodzą i całe ministerstwo już wiedziało o "ślubie" Victorii z Saurielem... Cóż. Oczywiście to też nie było tak, że Stanley nie szanował przyszłej pani Rookwood. Nic z tych rzeczy - pałał do niej dożywotnim szacunkiem za swoje "ogórkowidzenie". To właśnie dzięki niej udało się wszystko doprowadzić do końca, a zbiory były już tuż za rogiem!

- Mnie się o to pytasz? - spojrzał na przyjaciela jakby ten spadł z jakiejś wieży albo jakby się wypierdolił z kołyski chwilę po porodzie. Dlaczego z tych wszystkich miliardów ludzi na ziemi, ten się pytał Stanleya o różnicę między "kaszą", a "manną"? Nie miał zielonego pojęcia ale powoli zaczynał się wkręcać jak w większość zagadek podsyłanych przez Sauriela... A już na pewno kiedy zagadki dotyczyły szeroko pojętych nauk przyrodniczych.

Człapiąc za krukonem, drapał się po brodzie, stymulując (a może nawet symulując?) swój mózg. Może to trzeba jakoś rozdzielić? Man-na? Kas-za? Kasna manza? Dopiero wpadnięcie na Rookwooda spowodowało, że ocknął się z zadumy - Kurwa, sorry. Zamyśliłem się - przeprosił wspólnika, odrzucając papierosa w jakiś zakamarek. Z tej całej przekminki zapomniał o tym, że aby nakarmić swojego raka to musi zaciągać się tytoniem.

- Dobry, dobry - przywitał się kulturalnie wkraczając za tym pierwszym świrniętym do środka. W sumie nie miał pojęcia dlaczego tu jest, po co tu jest, kim jest ta cała księżniczka Lorraine... Nic nie wiedział. Ale to też nie było nic bardzo zaskakującego w tym wszystkim.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#3
21.09.2023, 22:36  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2025, 11:36 przez Lorraine Malfoy.)  
Chociaż Malfoy lubowała się myślą, że w smrodliwych ściekach Nokturnu błyszczała niczym zagubiona perełka z naszyjnika zerwanego z szyi jakiejś bogatej czarownicy - takiej, która została zdybana przez zdesperowanego zbira w jednym z niezliczonych ciemnych zaułków tej najmroczniejszej z magicznych dzielnic Londynu - w gruncie rzeczy... Prowadziła na co dzień dosyć skryte i ciche życie. Na tyle, na ile potomkini wili i atencyjna arystokratyczna panna może nie zwracać na siebie uwagi. Zawsze miała skłonności do popadania w paranoję i była niemal chorobliwie zapobiegliwa, jeżeli chodziło o sprawy natury zawodowej - często zmieniać miejsce zamieszkania, korzystając w tym celu z uprzejmości ludzi, którzy byli jej winni przysługę albo pieniądze. A miała wielu dłużników - w końcu siedziała w tym biznesie od lat.
Godni zaufania klienci zawsze jednak wiedzieli, gdzie ją znaleźć. Jak? Zaiste, jak głosi stare porzekadło: kto ma wiedzieć, ten wie [kmwtw] - tak miał odpowiedzieć Merlin na pytanie królowej Ginewry "jak rozsiewa się smocza rzeżączka", kiedy ta wróciła z przejażdzki konnej z sir Lancelotem - i widać podobnie ma się rzecz z poszukiwaniami Lorraine Malfoy. Choć z rzeżączki łatwiej się wyleczyć.

Och tak, baron narkotykowy... Ten był stosunkowo nowym nabytkiem na dworze "Księżniczki" Nokturnu. Szybko nawiązał z nią kontakt, kiedy wprowadzał do obiegu na Nokturnie magiczną używkę przezwaną polskim kompotem - potrzebował jednak pomocy w dystrybucji i imporcie, aby przebić się na tutejszy rynek - był Rosjaninem, i mówił trochę łamanym angielskim... Ale Lorraine uważała się przecież za światową, więc szybko nawiązała z nim wspólny język. Zwłaszcza, że prawił jej komplementy po rosyjsku, a to działa na wyobraźnię...
...Żart. Tak naprawdę jedynym językiem, jaki działał Lorraine, był język pieniądza, a kiedy Sergiej nieszczęśliwie zaraził się smoczą ospą czy tam innym świństwem - zawsze przestrzegała go, by nie używał niesterylnego sprzętu, kiedy dawał sobie w żyłę, ale nie posłuchał!! - w ramach przyjacielskiej przysługi zaczęła pilnować jego interesu i mieszkania... I całkiem jej się to spodobało. Była nawet w trakcie skrobania listu do zaprzyjaźnionego fascynata eliksirowarstwa, Laurence'a Lestrange'a, ponieważ wizyty w nielegalnych laboratoriach Rosjanina okazały się niezłym źródłem inspiracji do jej własnych, bardzo zaniedbanych ostatnimi czasy studiów z dziedziny eliksirów.

Mogłaby zostać taką narkotykową baronową, gdyby nie miała większych ambicji.

Hałasy na klatkach, które były ulubionym miejscem burd / spotkań towarzyskich / nielegalnych walk aligatorów (to tylko w środy), były czymś na porządku dziennym, więc nawet nie zwróciła na nie uwagi na rozbijające się gdzieś w oddali echo nieznanych jej kroków. Zbyt była pochłonięta zawartością kociołka, w którym bulgotał jej najnowszy eksperyment. Rozmyślania Malfoy, która zastanawiała się, czy dodać do wywaru sproszkowany ogon psidwaka, zostały przerwane pukaniem. I dzięki bogom, bo kosmyki niesfornych blond włosów wili kołysały się od kilku chwil niebezpiecznie blisko powierzchni eliksiru!! Lorraine podniosła swoje lodowate oczęta zza biurka, i wtedy do środka wparowali... Oni. Cali na czarno. Niczym para przystojnych dementorów, od razu zdominowali całe pomieszczenie swoją prezencją, choć mieszkanie Sergieja było jednym z przyjemniejszych i bardziej przestronnych miejsc, w których Lorraine zdarzało się do tej pory pomieszkiwać.

Lodowate spojrzenie Lorraine sunęło po twarzach mężczyzn, z leniwą figlarnością ślizgając się od ust, przez sklepienie kości policzkowych, aż do oczu - nie bez powodu nazywanych zwierciadłem duszy - i dopiero wtedy pozwoliła sobie obdarzyć gości słodkim uśmiechem, i podniosła się zza zawalonego książkami i szkłem laboratoryjnym biurka, by ich powitać.

- Saurielu, jesteś niepoprawny... - westchnęła dramatycznie, choć filuterny ton Lorraine wskazywał, że jej próżność została miło połechtana przez dobór użytych przez Rookwooda słów. Równie słodko uśmiechnęła się także do towarzysza mężczyzny... Którego twarz wydawała się dziwnie znajoma, ale nie potrafiła powiązać jej z żadnym nazwiskiem. Może Sauriel dalej wspomniał ten mocny zjazd po pewnym eliksirze, który mu sprzedała w Hogwarcie, i teraz wziął że sobą testera? Albo lepiej, ochroniarza. Nieważne. - Zapraszam panowie, rozgośćcie się.
Wstała zza stołu, obdarzając obu mężczyzn uprzejmym skinieniem głowy. W końcu nazwał ją księżniczką tego zapomnianego przez bogów ścieku, więc była zobowiązana dbać o zasady etykiety!! - Barek też jest do waszej dyspozycji. Tylko nie częstujcie się tym z dużej zielonej butelki. Zatrute na specjalne okazje.
Niedbałym machnięciem różdżki sprawiła, że liczne kanapy i fotele w pomieszczeniu (pewnie kradzione, jak wszystko tutaj) ustawiły się tak, aby goście mogli wygodnie usiąść, a artystyczny nieład stał się nieco bardziej... uporządkowany.

- Przyszedłeś, bo czegoś chcesz - skwitowała, porzucając swój słodki uśmieszek, jak kapryśne dziecko znudzone nową zabawką. Ot, bo taka była jej przewrotna i zmienna natura. - Chyba, że to jakaś twoja chora zabawa w kotka i myszkę. Kotki są tak słodkie, że nawet kiedy drapią można im wybaczyć - zakołysała leniwie swoją szklanką - ale przysięgam, wyrwę ci pazurki, jeżeli nasz przyjaciel w butach tajniaka z jednostki specjalnej okaże się być wtyczką z ministerstwa. - Czy była to groźba bez pokrycia? Owszem. Czy sam Sauriel był świadom, że Lorraine nie kiwnęłaby nawet małym paluszkiem, by wcielić w życie swoje pogróżki? Oczywiście, byłoby obrazą dla jego inteligencji twierdzić inaczej!! Ale Malfoy potrafiła być czasem sentymentalną dziewuszką, i pamiętała doskonale, jak często docinali sobie nawzajem w Hogwarcie, nie potrafiąc przepuścić żadnej okazji do wzajemnych złośliwości. Uśmiechnęła się do teraz do towarzysza Rookwooda - jak mu tam... - testując, czy jego temperament był równie ogniście wybuchowy, co Sauriela. Ach, jak ona lubiła swoją pracę.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#4
22.09.2023, 11:04  ✶  

Sauriel uniósł rękę i zrobił z palców dziubek, zaczynając nimi ruszać, kiedy Stanley zaczął o tym swoim milion galeonów i że nie dał czasu mu się przebrać. Nawet wywrócił oczami i pokiwał głową na boki. Niekoniecznie zauważając tutaj prawidłowość, że faktycznie, czas miał, ba! Mógł nawet oświadczyć, że najpierw to w sumie on przygotował im romantyczną, wspólną kąpiel, żeby mogli porównać długość swoich siusiaków, posypał płatki róż i przyniósł szampana. Kurwa, Sauriel pierwszy byłby w wannie, żeby czekać na Stanleya jak Dariuszek z pewnej słynnej książki zatytułowanej "Trudne Sprawy". Możecie nie znać, to mugolskiego pióra.

- Ty wiesz, co to jest Disneyland? - Przestał aż przedrzeźniać przyjaciela, spoglądając na niego z niedowierzaniem. Spodziewał się czegoś w stylu: no pewnie, zamek Króla Artura. Ale może zwyczajnie Sauriel był wyrodnym kumplem i nie doceniał wiedzy merytorycznej Mulcibera? - Ty nie masz jakiejś swojej laski? Weź zabierzemy nasze panienki i przejedziemy się do Disneylandu. - Pomyślelibyście: niee, no zgrywa się. Otóż nie. Widać było to po czarnych oczach, które nagle się rozświetliły, Sauriel był jak otwarta książka - jak coś czuł to zazwyczaj było to po nim widać od razu. To, że zazwyczaj czuł wkurwienie ewentualnie totalne zero (czyli równowartość tego, co miał w głowie) to inna sprawa. Teraz się podekscytował. No bo kurwa - DISNEYLAND. Dzisiaj był dzień dziecka, idealny moment na... na zaplanowanie wycieczki do Disneylandu! Nawet puścił mimo uszu to, że ma spojrzeć na siebie! Jak zwykle wyglądał jak obdartus, ale ooch, ktoś pięknie posłodził i posmarował, że jest aura rodem z Azkabanu... Sauriel by tutaj strzelał blush blush, gdyby tylko był w stanie się rumienić.

- No a kogo mam kurwa pytać? - Doprawdy, Stanley czasami go irytował swoimi głupimi pytaniami! - Kultura osobista nie pozwala na odpowiadanie pytaniem na pytanie. - Ależ mu kurwa powiedział, ale mu dogadaaaał..! Aż się uśmiechnął pod nosem, zadowolony ze swojej błyskotliwości. Ale to uśmiechnął się tylko na chwilę, bo temat kaszy mannej był naprawdę absorbujący. Do czasu. Do czasu stanięcia przed drzwiami i momentem, kiedy Stanley odbił się od kamiennej góry, jaką był Rookwood. Przed samym wejściem zastanowił się, czy w razie czego Stanley będzie miał pożyczyć drobne na zapłacenie Lorraine. A w następnej chwili już byli w środku.

- Tylko niepoprawny? To bardzo leniwe określenie mojej osoby z twojej strony. - Zmieniła się. Od czasu Hogwartu się zmieniła i jakoś... mimo wszystko zupełnie nie pasowała do tego miejsca. Jej uroda aż prosiła się, żeby jakiś paniczyk pojmał ją do swojej rezydencji i karmił ciasteczkami, pozwalając służbie czesać jej włosy, żeby mu ładne dzieci urodziła. I to takiej czystej krwi, bo jakżeby innej. Nazwisko w końcu zobowiązywało. - Stanley - Lorraine, Lorraine - Stanley. - Przedstawił ich pokrótce, nie rozdrabniając się na nazwiska. Nie były tutaj potrzebne. Chyba. Zresztą Sauriel by się jeszcze pomylił i przedstawił go jako "Stanley Mulciber". Już wystarczy, że z Victorią mu się wszystko pomieszało. Lorraine dojrzała i wydoroślała, teraz rzeczywiście nie była już dziewczyną, a damą malowaną. No, może gdyby nie otoczenie to rzeczywiście damą by była. To, że skończyła z biznesem na Nocturnie go nie dziwiło. Chyba nawet dobrze się urządziła? W końcu nie miał pojęcia, że nie siedziała na swoim garnuszku. Nie tak do końca. - Dobra, dobra, spijesz klientów i potem będzie, że byli łatwiejsi. - Poprawił kurtkę, otoczony smrodem fajek i whiskey. To tak jeśli chodzi o trzeźwość. Nikt mu nie powie, że po jednej szklance (czy tam jednej butelce) człowiek stawał się pijany. To znaczy - jasne, mogliby powiedzieć! Tylko za jaką cenę?

- Jasne, że czegoś chcę, Królewno. - Spojrzał po tym zdaniu na Stanleya (nie, nie chodziło o to, że Stanley jest królewną), bo oto nadeszła ta chwila, w której dowiaduje się on, o co w ogóle chodziło i że to wszystko w imię Pana Boga Naszego - Tomcia. Amen. - Kochanie, wydrapałbym ci te piękne oczka zanim byś dobrze złapała za obcążki. - Przesunął sobie fotel, żeby usiąść. - Stanley, ale nie ten Stanley, tylko drugi Stanley, nazwiskiem Reid. Prowadzi knajpę Skryty w Cieniu. - Generalnie nie było lepszego towarzystwa do tego zadania niż Stanley. Głównie dlatego, że to całkiem zabawne, że była mowa o imiennikach. - W tej knajpie, okazyjnie co piątek, pojawiają się zjeby robiące zamieszanie. Trafiłem do ciebie przypadkiem szukając infobrokera. I całkiem się cieszę, widzą piękną twarzyczkę przed sobą. - Na szczęście tym razem nie będzie wypominania tamtego jednego nabytku, po którym miał zjazd stulecia. - My sobie ze Staszkiem pójdziemy panów obić, a ty - wskazał jasnowłosą paluszkiem - poszukasz mi informacji, kto za nimi stoi i czemu w ogóle robią pierdoloną rozróbę. Możesz też mi dać namiary na ich babcie i dzieci, jeśli takie mają. - Kiedy było trzeba to Sauriel potrafił się postarać. A kiedy przychodziło do wykonywania zadania dla Czarnego Dzbana to robił na maksimum swoich możliwości. - Potem sobie może porównamy to, co nam wyśpiewają z tym, co znajdziesz. Optymistycznie zakładając, że przeżyją.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#5
25.09.2023, 19:44  ✶  

Przede wszystkim, jak na prawdziwych ogrodników przystało, mierzyliby długości wyhodowanych ogórków, a nie jakichś tam innych narządów czy przyrządów. Problem w tym, że ich ogórki były hodowane razem, w pełen współpracy i zaangażowaniu. Także wszystko co mierzyli byli wspólne... jak za komuny, z czego akurat Rookwood powinien być dumny.

Czy Sauriel miał go za debila? Być może. Oczywiście, że wiedział co to jest Disneyland! Każdy wiedział co to Disneyland... Chyba? - A Ty nie wiesz? Mam Ci wyjaśnić? Rozjaśnić? Wyrysować na tablicy? A może po prostu pokazać książkę o której to wyczytałem? - spojrzał na niego z pewnego rodzaju wyrzutem. Jego przyjaciel chyba nie wiedział jak bardzo Stanleyowi się nudziło w robocie, nic więc dziwnego, że znajdował sobie inne zajęcia zamiast wypełniania raportów. Jedną z ulubionych rzeczy Borgina vel Mulcibera był fakt czytania innych raportów albo książek, które odnalazł w całym biurze Bumelantów. Było tam bardzo dużo ciekawych rzeczy z przeróżnych dziedzin - Sauriel byłby zachwycony, wszak lubił takie ciekawostki i informacje. To była robota również dla niego!

Stanley zamarł słysząc słowa funfla - Ty nie masz jakiejś swojej laski?. Miał, oczywiście, że miał ale nikomu o tym nie wspominał. To było tajne przez poufne... Czy Borgin wspominał o tym Rookwoodowi na jakiejś pijackiej eskapadzie? Nie pamiętał. A może ten połączył wszystkie kropki bo w końcu Mulciber przestał zaczepiać inne damy już jakiś czas temu. Kurwa, musiał to rozgryźć. Ten łeb to ma nie od parady Zamartwiał się, myśląc jak tu dyplomatycznie z tego wyjść... Problem w tym, że się chyba nie dało. W końcu nawet Anthony nie wiedział, że Stanley kręcił ze Stellą już jakieś dobre 3 lata - No... - zaczął dosyć niechętnie - Coś tam może można by pomyśleć... Ale to nie teraz. Nie ma czasu do stracenia. Są ważniejsze sprawy do roboty - odparł szybko jakby strzelał z jakiegoś karabinu. Ewidentnie starał się zmienić temat rozmowy na jakikolwiek inny, byle nie dostawać zbyt wielu pytań. Coś jak nastoletni syn, który po raz pierwszy przyprowadza dziewczynę do domu... I w sumie trochę tak było, bo to przecież Sauriel wziął na swoje barki dawanie Staszkowi tych wszystkich "bojowych zadań", jak na starego przystało.

- Dobrze, że Ci to nie grozi - zaśmiał się kiedy Rookwood wspomniał o kulturze. I to nie tak, że jej nie miał, a należało mu trochę dopiec bo obrósł w piórka na tym Nokturnie, zupełnie jakby szykował się do rosołu. Jedno trzeba było mu przyznać - był twardy. W przenośni i dosłownie. Gdyby to ktoś wpadł na Borgina to zapewne ten złożyłby się prawie w pół, a jego krukoński przyjaciel dalej stał jak ta tafla wody o poranku... czy coś takiego.

Ale fachowców to miał pierwsza klasa! Barek do pełnej dyspozycji klienta? To było nowatorskie podejście do problemów, które trapiły ludzkość tego świata. Za sam pomysł, aby tak ich przywitać, należało się pół oceny wyżej - Miło pozn... - przywitał się z Lorraine, ale dosyć szybko się poprawił, ponieważ kojarzył się z nią z czasów szkoły. Gdyby tylko Rookwood wspomniał o tym na początku to byłoby całkowicie inaczej, a tak to naraził ich na pewnego rodzaju niedomówienia. Na całe szczęście, te zostały szybko zatopione - Spokojnie, spokojnie. Za traf z ministerstwem masz punkt ale jestem zmuszony Ci go odebrać za te oskarżenia - przyznał zbliżając się w kierunku barku - Nie trzymam z nimi, a prędzej wykorzystuje swoją pozycję dla pozyskiwania cennych informacji w słusznych sprawach - dodał, mając nadzieję, że Malfoy zrozumie jego tok myślenia.

Nawet Sauriel robił postępy. W końcu zaczął mówić, że "pójdziemy", "zrobimy", "pobijemy" - zgodnie z prawdą. Pobiją dłońmi Sauriela, te wszak były już zaprawione w tego rodzaju sporcie, a i sam Rookwood przenosił pewne sukcesy na tym polu. Dzieci? Uniósł zdziwioną brew. Borgin nie tykał dzieci i nie miał zamiaru czegoś zmieniać w tej kwestii. Były pewne postanowienia, których musiał się trzymać - Obawiam się, że jeżeli nie zaczną za szybko gadać to nie będą w stanie w ogóle mówić - skwitował słowa przyjaciela, częstując się buteleczką z rudawym trunkiem. Rozlał do trzech szklanek podstawiając pozostałej dwójce - Tylko nie sądzisz, że Reid będzie miał tam swoich ludzi? I same pięści mogą ich nie przekonać? - zapytał, a jego pytanie sprowadzało się do jednego - może taki cruciatusik? To była zawsze sprawdzona i dobra metoda.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#6
30.09.2023, 00:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2025, 11:42 przez Lorraine Malfoy.)  
- Kobieta zasypie cię komplementami, i potem będzie, że była łatwa - odcięła się, choć jej ton był równie leniwie słodki, co wcześniej. Dziś było zbyt gorąco na wyszukane inwektywy.
Na słowa Sauriela, urażonego widać niedostatkiem atencji od ostatniego spotkania, przewróciła oczkami - niemal niczym jedna z zaklętych zasuszonych główek kobiet ze sklepu Borgin&Burkes, chociaż normalnie miała z nimi wspólnego tylko tyle, że i ją można było nazwać laleczką - nie mogła jednak powstrzymać cienia uśmiechu, i to jednego z tych podejrzanie szczerych!!, który przez długi jeszcze czas czaił się w kąciku jej ust, po tym jak samowolnie rozświetlił jej twarz.

Rzeczywiście, zmieniła się. Jednak Stanley i Sauriel znali jednak Lorraine z czasów, kiedy razem uczyli się w Szkole Magii i Czarodziejstwa, więc pamiętali ją, kiedy była jeszcze... kimś lepszym. Kimś więcej, chciałoby się powiedzieć, choć nie do końca była to prawda. I chociaż przez chwilę mogła poczuć się właśnie tą starą Lorraine, która w czerwcu opalała się na hogwarckich błoniach, a nie tą Lorraine, która musiała czyścić pantofle ze szlamu Nokturnu. Sytuacja życiowa Lorraine była, delikatnie rzecz ujmując, niecodzienna. Była taka, od kiedy Malfoy potrafiła sięgnąć pamięcią, jednak kiedyś największym problemem wydawały się dziecięce złośliwości... które zresztą sama prowokowała, nigdy nie ukrywając swojej jaśniepańskości i zadzierając nosa wyżej niż Morgana kieckę przed Merlinem. I chociaż czas nauki w Hogwarcie wydawał się czymś niezwykle odległym, zamek dalej jawił się w jej serduszku jako miejsce, gdzie Malfoy mogła się poczuć niemal beztroska, na co teraz nie mogła sobie pozwolić. I to tylko wspomnienie wystarczyło, żeby była dla swoich gości nawet milutka.
Oni też się zmienili, stwierdziła, patrząc na mężczyzn, którzy zdominowali skromne wnętrze narkotykowej dziupli.

- W takim razie mamy podobny modus operandi. - Stanley dobrze przyjął jej zaczepkę, więc spojrzała na niego łaskawym okiem, ale odnotowała w myślach, żeby sprawdzić, z kim współpracował na co dzień. Struktura Ministerstwa Magii przyprawiała ją o bóle głowy, z nieustanną rotacją stażystów, jawnym nepotyzmem i szeregami urzędniczego mięsa armatniego. Kojarzyła stamtąd wielu osób, ale jej uwaga skupiała się zwykle na bardziej wpływowych postaciach, bo te były przedmiotem jej zleceń lub realnymi zagrożeniami. Musiała przyznać, że Borgin wyglądał, jakby mu się powodziło... Raz w szkole spuściła mu z ceny za ognistą whiskey, bo podobnie jak reszta dziewczyn w szkole nawet lubiła jego głodne oczy, a przede wszystkim to, że nie był bananowym bachorem jak reszta ślizgońskiej braci - teraz zdecydowanie kazałaby mu zapłacić podwójnie. W końcu nosił plaszcz z gotowanej wełny!!!
Może właśnie będzie miała okazję.

- Skryty w Cieniu burdelu - prychnęła krótko, kiedy Sauriel, nonszalancko rozparty w fotelu, wtajemniczył Lorraine i Stanleya w szczegóły swojego planu... A przynajmniej takie wrażenie odniosła Lorraine, ponieważ Borgin wydawał się z równą uwagą wsłuchiwać w słowa Sauriela, co i ona. Tego, że to Rookwood jest mózgiem całej operacji mogła się także domyślić po jej wdzięcznej prostocie... Ach, jakże urocza była ta męska skłonność do przemocy!!! Lorraine aż pzypomniała sobie, że kiedy była głupiutką dzierlatką, zdarzyło jej się z podobnym rozrzewnieniem dyskretnie śledzić w odbiciu łyżeczki od herbaty jak Rookwood przeczesuje niesforne włosy nonszalancko niedbałym gestem... pewnie po to, żeby fryzura dopełniała ten nienaganny image bad boya, który dopiero wstał z łóżka!!! Nie przerywała jednak więcej Saurielowi, poza tym jednym wtrąceniem, i wysłuchała wszystkiego, co miał do powiedzenia, chciwie chłonąc każde jego słowo. Nie tylko starała się, aby nie umknął jej żaden mały detal - od razu analizowała w głowie wszystko, co do tej pory słyszała o Skrytym w Cieniu, a jej myśli pędziły szybciej niż najnowszy model miotły Woodów. Jej skupienie zdradzał także fakt, że porzuciła swój lepki od słodyczy uśmieszek, a jej oczy ani na chwilę nie opuściły twarzy Rookwooda, a potem skupiły się na Stanleyu, kiedy i ten zdecydował się dorzucić swoje trzy knuty.

To wszystko nie trzymało się kupy.
Knajpę w cieniu Kościanego Zamtuzu znała dobrze - choć oczywiście nie dlatego, że lubiła tam pić kremowe piwo. Była to paskudna speluna, acz miała atrakcyjne sąsiedztwo w postaci burdelu, i była mniej na świeczniku niż chociażby Biały Wiwern.
Podziękowała Borginowi, kiedy i jej nalał szklaneczkę. W alkohol zaopatrywał ją znajomy przemytnik, w podzięce za wydostanie jego jedynej córki z niezłych tarapatów... Ostatnimi czasy dostarczał go także okazjonalnie do Skrytego w Cieniu. Co było dosyć zastanawiające dla każdego, kto znał sytuację finansową Reida.
Lorraine znała nawet najmniejsze karaluchy w tej dzielnicy, dlatego rzecz jasna, słyszała o ostrych burdach, które opisał Sauriel - głównie od prostytutek pracujących w przybytku obok - jednak nie poświęciła im zbyt wiele uwagi.
Najbardziej zastanawiające było jednak zaangażowanie Sauriela w całą sprawę. Kiedy Czarny Kot przemykał uliczkami Nokturnu, co bardziej przesądni wykonywali obronny gest przed czarną magią. Podobno Rookwood ściągał haracz z kilku większych biznesów na Nokturnie, ale jako że Lorraine formalnie nie była właścicielką żadnego - a i nigdy nie interesowała ją natychmiastowa gratyfikacja pieniężna w zamian za obicie komuś mordy, więc zostawiała takie praktyki doświadczonym zabijakom - stwierdziła jedynie good for him i zepchnęła to tymczasowo w tył umysłu, ponieważ musiała zająć się bardziej palącymi sprawami. Aż do teraz.
Jedynym logicznym wyjaśnieniem całej tej sytuacji wydawało się więc to, że Reid zapłacił Rookwoodowi za zlikwidowanie problemu. Skąd jednak miał na to pieniądze? I dlaczego Sauriel tak angażował się w obronę jakiejś pospolitej pijawki z Podziemi, że aż poszukiwał infobrokera do współpracy?
Lorraine nie spodziewała się niczego wyczytać z czarnych jak smoła oczu Rookwooda. Ale jeżeli jej przypuszczenia były słuszne, szykowała się jakaś grubsza akcja, i zamierzała przekonać mężczyznę do bardziej... długofalowej współpracy.
Dlatego, oczywiście, postanowiła go dalej prowokować.

- Wieść niesie, że się dobrze ożeniłeś... Chciałam ci gratulować, że wreszcie poszedłeś po rozum do głowy, ale to muszą być jednak plotki, skoro ryzykujesz bójkami z byle szumowinami z podziemi o spelunę Reida. - Lorraine wymówiła nazwisko mężczyzny tak, jakby był gównem psidwaka, które przyleiło jej się do buta. Tym właśnie były dla niej te wszystkie nokturnowe śmiecie.

Same pięści mogą ich nie przekonać... W tym akurat zgadzała się ze Stanleyem, choć opierała się jedynie na przypuszczeniach, które narodziły się w jej chorej manipulanckiej główce. Ale nawet w podziemiach użycie zaklęcia niewybaczalnego niosło się echem. Zmieniła ton na powrót na słodki, zaciskając palce na szklance. - Panowie, wybaczcie, że wtrącam się w coś, co należy do waszych kompetencji... - To jest, spuszczania wpierdolu. - Po prostu nie wyobrażam sobie, że konwersacja z bandą pijanych zbirów, którzy będą opierać się każdej próbie wyciągnięcia z nich informacji byłaby produktywna. A już zwłaszcza w obecności świadków, kiedy ktoś mógłby łatwo podsłuchać, co też wam wyśpiewają i przekazać to dalej. Sama płacę za takie usługi. - uniosła rękę, jakby w lekko obronnym geście wobec swoich słów. - Nie mówię, że przemoc nie jest konieczna. Wydaje mi się jednak, że gdyby ślepa przemoc tutaj wystarczyła, nie przyszlibyście do mnie.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#7
30.09.2023, 15:52  ✶  

Sauriel był pod ogromnym wrażeniem, że Stanley go tak mocno zapewniał, że wie, co to Disneyland. To znaczy - nie był pod wrażeniem, że go zapewniał, tylko tego, że wie. Ewentualnie mógł być jeszcze pod wrażeniem tego, że tak skutecznie go ściemnia. Bo to przez moment zakładał, Stanley potrafił tak zapierać się, że niby coś nie wie (albo wie), a potem wychodziło coś kompletnie odwrotnego. Ale tutaj machnął ręką - niech mu będzie... Co było jednak zabawniejsze w tym wszystkim to to, jak mężczyzna podszedł do zagadnięcia go o dziewczynę. Rookwood tutaj w zasadzie niczego nie rozgryzał, to było pytanie, czy ma jakąś laseczkę, skoro już nie zagląda po biustach innych niewiast w okolicy! Dobrze zostać docenionym za coś, czego się nie zrobiło i nie miało na myśli. To zawsze dodawało kilka punktów do poczucia własnej wartości. Na razie nawet odpowiedź Staszka mu umknęła w swojej pełni, ale to spokojnie! Na razie! Potem nastąpi atak na jego osobę, kiedy już się rozprawią z koronnym problemem w postaci... mniej koronnych osób, które utrudniały życie jakiegoś również niekoronnego gościa... eeech, po prostu jak już sklepią parę mord.

Ale tak, to fakt, Sauriel był twardy wszędzie, tylko nie tam, gdzie trzeba. Czyli w majtkach.

- Czyli nie będziemy się bić? - Nietrudno było nie usłyszeć tego nagłego zatrzymania się w pół słowa, co wyszło od strony Borgina. Jakoś nastawienie mężczyzny względem kobiety i z drugiej strony - jej wobec Stanleya zmieniło się, jak tylko spojrzeli sobie w oczy. Oskarżenie o sprowadzanie dupy z ministerstwa faktycznie było całkowicie trafne, w koń królewicz ubrał się adekwatnie do spotkania z księżniczką. Czyli nie ubierał się wcale, po prostu założył pantofelki i poszli, jak stał w tym progu. W końcu Sauriel go poganiał biczem, bo spóźniał się z odpisami nie mógł na niego czekać. Dokładnie tak to było. Czarny Kot zawsze nosił na podorędziu jakiś pejczyk na niepokornych Stanleyów. Dla innych miał swoje pięści, które były mniej subtelne. - Mówi o cennych informacjach, a przed chwilą mnie przekonywał, że wie, co to Disneyland. Takie cenne informacje. - Ej, w zasadzie to bezcenne, to
było fantastyczne miejsce! Dlatego czy Stachu tego chciał, czy nie, to właśnie tam pojadą. Jak już Sauriel będzie miał chwilę pośród tego uganiania się za łamaniem nosów.

- Dla mnie nie byłabyś łatwa? - Pokazał kły w uśmiechu, wcale się z nimi nie kryjąc. Jego biała skóra tak mocno kontrastująca z kolorem jego ubrań, włosów i oczu sama w sobie mówiła o jakiejś chorobie. Albo, no właśnie, o wampiryzmie. To była chamska odzywka z jego strony w jej kierunku, ale kto się czubi, ten się lubi. A on Lorraine naprawdę lubił. Tak jak się lubił z nim przekomarzać. Lorraine wydawała się nieosiągalnym snem - za wysokie progi na twoje nogi. Takie sprawiała wrażenie, bo o jej podbojach miłosnych wiedział tyle, co nic. Tak jak nie miał pojęcia, że się kiedyś za nim oglądała niczym Jęcząca Marta podglądająca go w kąpieli. To było bardzo niekomfortowe tak swoją drogą. Tym nie mniej rozmowy z nią były w pewnym stopniu podobne do komunikacji z trzodą chlewną zwaną dalej mężczyznami. Z tą gorszą płcią w każdym razie, do której sam się zaliczał. I to był przy tym komplement. Sauriel naprawdę nie znosił babskich humorków, tykliwości na byle kurwe lecącą w powietrzu albo... całej tej otoczki, jaką ta delikatna płeć potrafiła stworzyć. Oczywiście jednocześnie doceniał delikatność tych powabnych istot, ale nie o to w tym chodziło. Malfoy była po prostu tak samo zepsuta, jak on. Niby nosili nazwiska czystej krwi, a jednak spadli właśnie tutaj. Na Nocturn. Zamiast zagrzać gdzieś ciepłą posadkę wśród tysięcy galeonów... trzeba było brać przykład z Mulcibera. TO znaczy - Borgina, tak. Niby nie zdał na aurora czy tam innego brygadzistę, a jednak patrzcie, jaki szczęśliwy! Unurzony wśród papierów i sadzący ogórki w czasie wolnym. - Burdel to to na pewno się stał przez tych chuliganów. - Jakże delikatnie ujęte z jego strony! Bo prześmiewczo.

Spoglądał uważnie na żmiję, jaka przed nimi siedziała. Albo pytona? Jej biało-cytrynowe łuski stanowiłyby ozdobę każdego salonu, alee jednak była tutaj. Był ciekaw, czy jest naprawdę skuteczna. A jeśli tak, to czy wyrwanie jej z rąk obecnego pracodawcy wchodziło w grę. Co było całkowicie zabawne to to, że ich głowy szły aktualnie identycznymi torami, kiedy wpatrywali się w swoje oczy. Kiedy on był ciekaw, na ile była w stanie się zainteresować i jednocześnie nie wtrącać tam, gdzie nie powinna, a na ile rzeczywiście mogła mu dać informacje, które dla niego do zbierania byłyby upierdliwe. Bo nie miał cierpliwości, bo zostawiłoby to trupy na drodze, zrobiłoby dodatkowe burdy... nie. Kiedy przychodziło do wykonywania zadań dla Czarnego Pana Sauriel dbał nie tylko o końcowy efekt. I nawet jeśli brakowało mu finezji z głupiego rozdrażnienia czy innych powodów to zwykłe załatwienie paru knypków nie rozwiązywało dla niego sprawy, nawet jeśli to tego w zasadzie bezpośrednio dotyczył rozkaz. Zresztą... mógł objąć w posiadanie i tę część uliczki. Z wielką przyjemnością odciśnie tutaj ślad swojej łapy.

- Owszem, ploty. I to posłane przez aurorów, więc jak się cieszę, że i do twoich uszu dotarły. - W jego głosie pobrzmiał śmiech. Spojrzał przy tym na Stanleya, bo to przy nim palnął to wspaniałe głupstwo, gdy uciekali z Beltane. - Gdybym uznał, że wystarczą, nie byłoby mnie tu. - Nie chodzi o to, że by odpuścił sobie spotkanie z nią, gdyby faktycznie dostał już w dłonie na nią namiary. Po prostu nie szukałby infobrokera. Już ostatnim razem miał w kurwe problem z jednymi typkami, którzy sądzili, że kosa w żebra Czarne Kota załatwi sprawę i pośle go do piachu. O ile czasu się za nimi uganiał... aż swędziały go opuszki czarnych łap. I nadal się nie dowiedział, kto był nad nimi. Nie uważał również tematu za zakończony. Wszystko jednak w swoim czasie. - Jak wszystko pójdzie cacy, dostanę to, czego potrzebuję to możemy pogadać o dalszej współpracy. - Docieranie się w tym biznesie było różne. Następnie zwrócił się do Stanleya. - Tak, tak, możesz się nimi pobawić. - Nie "z nimi". "Nimi". Stanley miał jakiegoś świergla na punkcie Cruciatusa. - Ile potrzebujesz czasu na zebranie informacji. - Zwrócił się tutaj już do blondynki. - Jesli jesteś tak dobra, jak cię zachwalali, to może przeskoczyć klasyczną gadkę "jak mnie wychujasz to będzie źle", prawda? - Wyciągnął płócienny woreczek, który rzucił na stolik Lorraine. Dźwięczały tam monety, bo i była to zaliczka za jej pracę w czystych galeonach. Powiedział to rzeczywiście nawet nie ze znudzeniem, a znużeniem, prawie na wydechu, jakby mógł to zamienić na "blablabla".



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#8
01.10.2023, 19:13  ✶  

Czy Stanley wiedział? Nie wiedział, wszak mógł blefować. Za to wiedział jedno - Sauriel go znowu podpuścił niczym zajączka w lesie z tym pytaniem o dziewczynę. Nawet jeżeli nie zrobił tego specjalnie to udało mu się. Zrobił to po raz kolejny. Było to na swój sposób przerażające z jaką łatwością mu to przychodziło. A może to właśnie Borgin za dużo gadał w obecności swojego przyjaciela, pozwalając sobie na dużą dozę wolności w kwestii tego co ma do powiedzenia lub chce powiedzieć. W końcu komu jak komu ale Rookwoodowi mógł ufać jak własnemu bratu, którego nigdy nie miał. Dobrze, miał Anthony'ego, który był dla niego jak brat ale nadal nie był to typowy brat, a za równo Stanley jak i Sauriel mieli matki o takim samym imieniu - Anne - więc tym samym coś było na rzeczy.

Pokiwał przecząco głową. Dlaczego miałby się bić z Lorraine? To tak jakby zupełnie się mieli nie znać... A no wróć. Jeszcze 15 sekund temu się "nie znali", ponieważ nie skojarzyli siebie od razu ale czy można się dziwić? Czy to mało Stanleyów chodzi po tej ziemi? No właśnie, a po drugie w jego stroju to średnio na bójkę. Przynajmniej Sauriel docenił to jak bardzo się postarał aby dobrze wypaść przy księżniczce o której tak ładnie mówił. Co by jednak nie mówić, Rookwood mógłby się raz ubrać tak samo jak on to wyglądaliby jak faceci w czerni czy coś takiego... Po prostu wyglądaliby poważnie. Jak prawdziwi biznesmeni.

A ten tylko o jednym... Pokręcił głową z niedowierzaniem. Masz kurwa narzeczoną... Protestował w głowie, ponieważ nie odważyłby się chyba zwrócić mu na to uwagi. W pojedynku pięść Sauriela - nos Stanleya, to właśnie "ocieplacz" jego przyjaciela wychodził zwycięsko. Oczywiście było to bardzo ładne określenie na jego mordoobijacze. Część osób mogłoby się zastanawiać dlaczego akurat "ocieplacz" - to akurat było proste. Sauriel w ten sposób ocieplał sobie relację z innymi mieszkańcami tego wspaniałego świata. Niestety znaczącą ilość tych osób miała tendencję do przegrzewania się od serdeczności Rookwooda.

Z kogo jak z kogo ale z Borgina to nie powinno się brać za bardzo przykładu. On tam skończył tylko dlatego, że miał dwie lewe ręce (a czasem nawet ich brak) do całej reszty zawodów, które tylko mógłby wykonywać. W końcu to same bystre głowy kończyły w Brygadzie Uderzeniowej Ministerstwa Magii, a Stanley był głównym przedstawicielem tejże społeczności. Jedyną alternatywą jaka przychodziła mu do głowy w kwestiach zawodowych była uprawa ogórków o których się ostatnio przekonał, wszak problem był jeden - do poprawnego działania tejże spółki potrzebował Sauriela bez którego nie bardzo by się dało prowadzić tak POWAŻNY biznes.

No właśnie, czy te ploty były rozsiane tylko przez Aurorów? A może właśnie Stanley coś tam też palnął raz, może dwa razy? Nie był już pewien, a tak mogło przecież być, że napomknął tu i tam o ślubie, którego nie było. Na całe szczęście, wina za to wszystko spełzła na jego kolegów i koleżanki z pracy, którzy znajdowali szczebel wyżej, niż on sam - On już to robi dla sportu i rozrywki. Te wszystkie szumowiny to dla niego nie jest żadna przeszkoda. Mógłby z nimi walczyć na śniadanie lub na rozgrzewkę przed bójką z Ministerstwem - dodał od siebie na słowa Lorraine. No bo taka też była prawda.

Na zgodę od przełożonego tylko się lekko uśmiechnął. Cruciatus miał to do siebie, że ludzie cierpieli i tym samym cieszyły się gałki oczne tych, którym się sprzeciwiły ich ofiary. To była po prostu sprawdzona metoda - nawet najwięksi twardziele zaczynali wtedy gadać. Według Stanleya brudzenie sobie rąk było passé. Z drugiej zaś strony nie miał nic do tego, aby to Rookwood właśnie korzystał z tej metody skoro ona sprawiała mu radość. Każdego cieszyło co innego, a najważniejsze było jednak to, że się po prostu dogadywali i zgrywali. Wilk syty, a owca martwa, czy coś takiego - Ty masz swoje metody Lorraine, a my swoje - przyznał - My złożymy panom wizytę i skorzystamy z alternatywnych metod wyciągania informacji. Skoro nie będą chcieli współpracować prośbą to pójdzie groźbą, czyż nie? - zapytał tego zacnego grona, unosząc szklankę w ich kierunku aby wznieść mały toast - Ale obawiam się, że po naszej wizycie, głos czy jakikolwiek ślad po nich może zniknąć raz na zawsze - stwierdził z mały wzruszeniem ramion, a następnie wziął solidny łyk przepięknego trunku.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#9
04.10.2023, 21:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2025, 11:34 przez Lorraine Malfoy.)  
Bić się? Och, Saurielu. Może jednak wcale się nie zmieniłeś, skomentowała jadowicie w myślach, choć nie i bez swego rodzaju czułości.
- Stanleyu, czy on dalej nie jest oswojony? Nie życzę sobie śladów pazurków na kanapie - przekornie zwróciła się w stronę Borgina, jakby jego towarzysz był jedynie nadpobudliwym kociakiem po kocimiętce. Sprawiło jej przyjemność, że mężczyzna nie pokusił się o żaden komentarz, i mogła ot tak, potorturować obywdu - tego, który zawsze lubił być w centrum uwagi, mimo że spowity był ciemnością niczym drugą skórą, i tego bardziej powściągliwego, którego sekrety były równie prywatne, co sposób, w jaki uśmiechał się pod nosem do przyjaciela. Swoją drogą, Borgin miał wyjątkowo szlachetny kształt nosa!!
A to, że Sauriel w dalszym ciągu wspominał o jakimś... Disneylandzie? tylko potwierdzało teorię o kocimiętce. Lorraine nie miała zielonego pojęcia, czym jest ów Disneyland. Zastanowiła się przez chwilę, czy pociągnąć ten temat, ale wredne przytyki zostawiła tym razem dla siebie. Oczy widzą, uszy słyszą, usta milczą.

Choć na jej słodkiej twarzyczce wciąż gościł blady cień uśmiechu, oczy iskrzyły się przekorną figlarnością jakby chciały mrugnąć do Sauriela niczym ta ciemna gwiazdka patronująca wszystkim typom z Nokturnu, zaś kącik ust drgnął nieznacznie, kiedy Rookwood zaszczycił ją swoim olśniewającym uśmiechem... Lorraine poczuła, jak jej potworne serce boleśnie rozbija się o klatkę żeber, w próbie rozpaczliwej ucieczki z tego więzienia. Przed czym chcesz uciekać, głupie serduszko? Och, Malfoy zwyczajnie bała się czarnych niczym kir oczu Sauriela, mimo niepojętego sentymentu wobec ich właściciela. A że była też istotą upadłą, której tragiczną winą, wybitnie maskowaną świętoszkowatością, było wyuzdanie, czuła też coś poza strachem. Domyślcie się co, drodzy czytelnicy.
Przeczytała w młodości zdecydowanie za dużo romansów z wampirami.

A skoro już o magicznych kreaturach mowa...
Wile przez wielu czarodziejskich wierszokletów sławione były w podniosłych poematach albo za swój niezwykły powab i urodę (plasując się gdzieś pośrodku w skali Pięknej i Bestii, skoro już o księżniczkach mowa), albo za niestałą naturę - wilo, puchu marny, ty wietrzna istoto, przeczytała kiedyś Lorraine w romansidle pod tytułem Pretty Veela. Wszyscy zapominali jednak, że najbliższą prawdy była ta bardziej obsceniczna z twarzy wili, kiedy widmowe siostry, niczym gałązki trującego bluszczu, wiły się bachicznie w tanecznym korowodzie, w rytmie podejrzanie dostrojonym do pulsu każdego nieszczęśnika, będącego świadkiem ich pląsów - twarz jebanego demona, jak to zwykła określać Miranda Malfoy.
Psik, kotku!!, chciała powiedzieć Lorraine, jednak z jej ust wydostało się coś kompletnie innego. Widocznie to ta bardziej porywcza część jej natury - ten demon... - zdecydowała się odrzucić pozory (i instynkt samozachowawczy) i skłonić się w stronę... sprośności. Lorraine westchnęła teatralnie.

- Jeżeli chciałeś przenieść się do krainy rozkoszy, najłatwiej byłoby posypać pizdę narzeczonej proszkiem fiuu.

Pst, iskierka zgasła. No i Lorraine jak zawsze musiała zepsuć przepiękną iluzję niewinności!! Gdyby tylko miała w sobie więcej wstydu, zarumieniłaby się chociaż, niczym płocha dziewica, sprowokowana przez tego tutaj - typa spod ciemnej gwiazdy, który uśmiechał się jak kot, który dorwał się do śmietanki. Niestety, inflacja padła także na resztki jej cnoty i zamiast tego biła od niej tylko cicha satysfakcja próżnej trzpiotki.

To, że Malfoy analizowała każdy szczegół spotkania ze skrupulatnością zakrawającą na zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne - począwszy od tego, jaką temperaturę musiało mieć żelazko, które tak starannie zaprasowało na kancik bardzo eleganckie spodnie Stanleya, a skończywszy na częstotliwości, z jaką Sauriel mrugał swoimi czarującymi oczętami, kiedy dzielił się z nimi szczegółami dotyczącymi sprawy - nie było niczym niezwykłym. Była porywcza, ale nie głupia. Odnotowała w myślach niezwykłą lojalność Stanleya wobec Sauriela i to, że był równie skory do drwin z przyjaciela, jak i do przechwalania się niczym dumny ojciec z dokonań tego drugiego... A że te dokonania wiązały się z wygrywaniem bójek w podziemnych kręgach...
- Jak mówiłam, nie śmiałabym kwestionować waszych kompetencji. - Słowa może i wydawały się ironicznie, ale ton Lorraine wskazywał na szczerość.
Cóż, gdyby Malfoy była mężczyzną, zamiast z komplementów na temat swojej łatwości, cieszyłaby zapewne się z mitologizacji siły swojego prawego sierpowego. Na szczęście nim nie była, więc mogła wygładzić rączkami z wymanikiurowanymi zaklęciem paznokciami materiał sukni bezczelnie podpierdolonej kuzynce.
Przypomniała sobie o pokoju zalanym jej własną krwią i czaszce jednego ze swoich zleceń roztrzaskanej bibelotem, i nieco ją zemdliło. Nie, że była delikatną istotą i że nie lubiła brudzić sobie rączek (to też). Umarłaby ze wstydu gdyby tam wtedy zginęła i musiała jako duch nawiedzać do końca swoich dni tak kiczowatą rezydencję. Wzięła głębszy oddech.

Zastanawiała się, jak wiele śmierci widziało tych dwóch, razem. Z bardzo familiaryjnego sposobu, w jaki Sauriel (o ironio!) poskramiał żądnego przemocy Stanleya i z odcienia dumy, jaki słychać było w głosie Stanleya, kiedy zasnuwał jej oczka legendą przyjaciela, wnioskowała, że trochę widzieli. Chociaż czasem brzmieli jak dwóch młokosów, którzy przygotowują się do konkursu sikania na odległość. Jednak być może właśnie ta niefrasobliwość z jaką dyskutowali całą trójką o ich planie, była w tym wszystkim najstraszniejsza.

Na szczęście wszyscy w tym pokoju mieli za sobą niezręczności towarzyskie przyzwoitych ludzi wynikające z braku trupów na sumieniu, więc widać trafił swój na swego.

Kilka lat temu, Lorraine może przemknęłoby przez głowę, że musi być kompletnie zdemoralizowana i zdesentyzowana, skoro nie kwestionuje konieczności użycia przemocy - a raczej nalega, by jak najlepiej ukryć ich udział w całej sprawie.
Teraz? Lorraine myślała tylko, jak głęboko pogrzebać w życiorysach jej nowych celów.
I o tym, jak wiele na temat swoich preferowanych metod pracy powinma zdradzać swoim zleceniodawcom. Jak potoczy się ich współpraca? Co tak naprawdę kryje się pod tym zleceniem?

Jej myśli zostały jednak brutalnie przerwane przez złotoustego Sauriela, zanim zdążyła mu udzielić odpowiedzi co do terminu.
Gadkę w czyim wykonaniu - twoim? - pomyślała, skupiając się oczywiście na tym, by najpierw trochę go poirytować, a potem przejść do faktów. Chociaż niedługo zapewne będzie musiała zmienić tę strategię. Na razie była jednak zbyt zabawna.
- Mów, mów, posłucham, zawsze miałeś dar krasomówczy. Żal, że w przeciwieństwie do bukietu kwiatków, takiej wiązanki przekleństw nie będę mogła wstawić do flakonu. - zaszczebiotała z przesadną emfazą, nadając swojemu głosowi nieco wyższe tony. Przerwała, aby wysłuchać słów Borgina, i wtedy rzuciła Saurielowi zdecydowanie wyzywające spojrzenie, jakby chciała powiedzieć "bierz przykład że Stanleya". Gdyby tylko wiedziała, jakie rozterki na temat własnej przydatności tkwiły w głowie tego drugiego, na pewno powiedzialaby to na głos, taka była miła!!! Uniosła nawet szklaneczkę, kiedy wzniósł toast, bo niemal się wzruszyła, za jak dobrą osobę ją uznał!!! Że niby Stanley myśli, że Lorraine zna słowo "proszę"??????
Zbyt często myliła je z "legilimens".
- Chętnie porównan naszą metodologię. - Uśmiechnęła się tylko pod nosem. Niech robią jak chcą... Pokaz siły też był ważnym elementem strategii. Malfoy chętnie by zajrzała do łepetyn tych szumowin, które chcieli przesłuchiwać, bo wtedy może dostałaby dobry ogląd na sytuację, ale nie zamierzała brudzić rąk.

Co za pech, że Rookwood dalej pozostawał w stanie kawalerskim!! Więc Sauriel był jedynie kolejną ofiarą pikantnych ploteczek, o których usłyszała głównie dlatego, że afery matrymonialne wśród czarodziejów czystej krwi zawsze były nośnym tematem na salonach... Lorraine nie znała Victorii Lestrange, jednak słyszała, że była wyjatkowo piękną, a zarazem majętną panną... Gdyby Sauriel się ożenił i otrzymał pokaźny posag, może byłby bardziej hojnym klientem. Bo po jego tonie wnioskowała, że taki zbyt chętny to do płacenia nie był. Ale Lorraine potrafiła dobrze kontrolować swoją chciwość, kiedy widziała potencjał na długoterminową inwestycję. Poniekąd tłumaczyło to, dlaczego pomimo tego, że już od dobrych kilku lat brylowała w przestępczym półświatku, dalej żyła, jak żyła. Wielu jej klientów potrafiło jej zaoferować coś cenniejszego od pieniędzy, a mianowicie... Wdzięczność, potwierdzoną nierozerwalną przysięgą wieczystą. Przysługa za przysługę.
- Nie wiem, co znajdę. - powiedziała szczerze, przyjmując mimowolnie bardziej oficjalny ton, którego używała z klientami. - Zwykle nie zajmuje mi to dużo czasu. Jutro zorientuję się w sytuacji i wyślę ci wiadomość. Wstępnie sądzę, że trzy dni wystarczą. Jeśli jestem tak dobra, jak mnie zachwalali... będziesz zadowolony.

Tldr: Lorraine miała takie daddy issues, że aż została ojcem chrzestnym całego Nokturnu.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#10
05.10.2023, 14:24  ✶  

- Rawr. - Zrobił leniwy ruch dłonią, naśladując koci ruch łapą, kiedy Lorraine zapytała Stanleya o oswojenie. Niektórzy mieli nawet wątpliwości, czy był szczepiony, co dopiero oswojony. Przyganiał wąż kotu. Lorraine była tak daleka zawsze od oswojenia, jak tylko się dało. Leciała ze swoim życiem, a wędrówka pod prąd wydawała się jej nie kosztować wysiłku. Tak się prezentowała przynajmniej z zewnątrz i był pewien, że za taką chciała uchodzić. Symptomy bólu? Zero. Osamotnienia, żalu? Nic. Jej twarz potrafiła wyrażać całe gamy emocji, przekrój przeróżnych barw, ale nie można było tam znaleźć słabości, którą można było złapać za gardło, żeby przyprzeć ją do ściany. Ewentualnie on nie szukał zbyt uważnie, bo... czemu miałby? W szkole gotów był pogonić tych, którzy jej dokuczali, aktualnie się to nie zmieniło - pozostała sympatia z dawnych lat. I kiedy tak rozmawiali, kiedy mogli mówić o zmianach, dorastaniu, kiedy ona powiedziała, że wcale się tak nie zmienił to w zasadzie mógł powiedzieć, że ona też nie. Czego za to był pewien to to, że te ich "zmiany" zmieniły jedynie to, że ze sztywnego stelażu kłamstw i udawania wpoili sobie te zachowania jak swoje własne. Handlarka marzeniami i informacjami i ten zły gość, którego mijasz drugą stroną ulicy. Świat ich takimi namalował. Czy chcieli być tak malowani? Tak jak nigdy nie sądził, że Stanley chciał utknąć w miejscu swojego życia, w jakim był. Przysłoniętym płachtą śmierci matki i ciesząc się z tego, że można było komuś zadać ból. Świat obdarł ich z niewinności, zanim jeszcze zrozumieli, czym niewinność jest.

Może i Stanley nie był jego bratem z krwi, ale kuzynem (dalszym) już jak najbardziej. Zresztą nawet jeśli by nim nie był to i tak by go traktował jak takiego. Krew mu była potrzebna tutaj do niczego. Nie wierzył w więzy silniejsze niż te budowane na wzajemnym szacunku i sympatii. Że niby krew gęstsza niż woda? Że niby rodzina najważniejsza? Bujda. Wszystko to tkwiło w głowie człowieka i tam się zakopywało głęboko, bo tak cię przyuczano. Ale z naukami można było walczyć. Z tymi złymi przyzwyczajeniami. Brzmi pięknie? I cholernie nieprawdziwie. Mimo to Sauriel gotów był stanąć nie za swoim ojcem czy za Chesterem, ale właśnie za Stanleyem. Jego wierność nie była kładziona tam, gdzie związywały się linie żył, a tam, gdzie tę krew można było przelać za drugą osobę.

Lorraine była przepiękna i adorował jej charakterek. Jak zostało powiedziane - rozmawiało się z nią na zupełnie innym poziomie, co nie oznaczało, że nie dostrzegał w niej kobiety. Bardziej jednak Stanley mógłby się wypowiedzieć o jej bystrym spojrzeniu, przenikliwych oczach, kuszących ustach i łabędziej szyi. O drobnym kształcie ciała, które idealnie pasowałoby do męskiej dłoni. Bardziej - bo Sauriel podziwiał piękno zarówno męskie jak i żeńskie z daleka od niemal zawsze. Bez potrzeby dotykania go, doświadczenia. Nie to, żeby nigdy nie poddał się pokusie, ale teraz to już nie miało najmniejszego znaczenia. Może kiedyś, może w innym życiu, czar tej jasnowłosej wiedźmy zadziałałby z o wiele większym urokiem. Co zdziałał za to teraz to to, że mimika Sauriela zmieniła swój wyraz jak za dotknięciem magicznej różdżki, kiedy wypowiedziała pamiętne słowa dotyczące jego narzeczonej. Gniew. Ciało Sauriel napięło się, nieco pochylił głowę - teraz już mogła liczyć mruganie swobodnie. Bo przestał mrugać. Przestał w ogóle się ruszać, wpatrując w Lorraine jak wilk patrzył na łanie, czy czarna pantera obserwowała gazelę. Piękną istotę - ale koniec końców ograniczającą się do relacji ofiara-łowca. Nie chciał pokazywać nadmiernie w tej dzielnicy, że zależy mu na Victorii, ale właściwie nie było się z czym nadmiernie kryć - był z tym zresztą kiepski, kiedy coś go podkurwiało. Zapytacie, czy było się o co podkurwiać? W zasadzie nie. Ale gdyby Lorraine nie była kobietą, tylko facetem, to Sauriel wyjaśniłby rękoczynami, że nie mówi się źle o jego narzeczonej i tym bardziej nie wypowiada się o jej piździe. Przesunął głową okrężnym ruchem, jakby chciał rozruszać kark, wyrywając się z tego bezruchu i napięcia, które wspięło się po nogach i dotarło do samej czaszki.

- Księżniczko... podziwiam twoją zdolność do wyprowadzania mnie z równowagi. - Wyciągnął leniwie jeden kącik ust pod nosem i trochę się rozluźnił, lustrując ją spojrzeniem. Rzeczywiście - jeśli były jakiekolwiek ułudy co do elegancji Lorraine to ta własnymi paluszkami (usteczkami!) zgasiła tę świeczunię sprawiając, że teraz tylko dym osnuwał pomieszczenie i plątał się pomiędzy ich spojrzeniami. Może to była jakaś prowokacja z jej strony, która miała sprawdzić jego reakcję? Jeśli tak to całkiem udana. Wnioski zaś wyciągały się same. Biorąc pod uwagę, że była osobą, które informacje zbierała była też ostatnią, której chciało się mówić za dużo. W końcu nie będąc stałym klientem jak można liczyć na to, że informacji o tobie nie sprzeda? Infobrokerzy takich gwarancji nie dawali - to by im tylko utrudniło życie. Chyba że ktoś miał wystarczająco silne argumenty - ocieplacze, jak to ładnie określił Borgin, nimi co prawda były, ale nie na wszystkich działały. Szczególnie nie na takich, którzy mieli plecy. Czy miała je Lorraine - tego nie wiedział.

- Gościu. - Spojrzał z ukosa na Stanleya, z prychnięciem rasowego kota, patrząc na niego z lekkim niedowierzaniem, ale i rozbawieniem. - Pomyliłeś biura. Zajmij się reklamą. - To była zdecydowana przesada, że był aż tak dobry, chociaż uważał się za dobrego. I gdyby miał się za takiego Boga to nie ciągnąłby Stanleya do pomocy, to było bardzo proste, prawda? W sile kupa, stety czy niestety. Mogli mieć do czynienia naprawdę z bandą gamoni, ale nawet i banda gamoni da radę, kiedy obsiada jednego. W gruncie rzeczy sekret tego, czemu Sauriel radził sobie tak dobrze wcale nie tkwił w tym, że był tak zwinny, silny, czy szybki. Ale to był już jego faktyczny sekrecik, o którym wiedzieli tylko nieliczni. Stanley się do nich zaliczał. Zastanawiał się teraz, czy to, co padło właśnie z ust Mulcibera vel Borgina było wynikiem faktycznych przemyśleń, mocnego przemalowywania jego osoby, czy może formą żartu. Ewentualnie po prostu mierzył innych swoją miarą, a biedny Staszek to dobrze go klepnąć i już się zaraz połamie.

Moralność? Zbytek. Balast, który został wyrzucony, a Sauriel przesiąknął czarną magią, która zadomowiła się w jego oczach i przylepiła do skóry. Widział wiele śmierci. Zabrał zbyt wiele żyć. Śmierć przychodziła z kosą, a on ze swoimi kłami i pazurami. Byli na Nocturnie. Udawanie tutaj świętego, że śmierć cię obrzydzała, było jak pieprzenie się dla cnoty. Nie było czego udawać. A czarny humor umierał jako ostatni wbrew twierdzeniu, że najpierw umierała nadzieja. Sauriel prychnął śmiechem na wspomnienie o tym, że rzucanych kurw i innych przekleństw do wazonu nie wstawią. Jaka szkoda... Na pewno byłyby równie piękne co żonkile i magnolie piękniące się na parapetach możnych.

Przechylił głowę i uniósł jedną brew na stwierdzenie, że po ich wizycie tamci mogą stracić głos. Ano. Mogą. Dlatego też chciał i potrzebował infobrokera. Lorraine mogła naprawdę mu przynieść wielkie nic. Nie wątpił w jej kompetencje - została polecona. Gdyby przyniosła to "nic" to cieszyłby się może nawet bardziej niż gdyby przyniosła "wiele". Brak informacji oznaczałby, że towarzystwo po prostu pokłóciło się ze Stanleyem... nie tym Stanleyem, tym drugim Stanleyem... i tyle. Żadnego głębszego dna, żadnych głębszych zatargów. Jeśli jednak coś przyniesie to, och, cóż... wtedy trzeba się tym zająć. Rozeznać dokładnie, z kim trzeba się dogadać, komu podlizać, kogo znienawidzić, a kogo wyprosić grzecznie z dzielnicy. Z tym ostatnim niekoniecznie grzecznie i niekoniecznie wyprosić konkretnie z dzielnicy. Wyproszenie ze świata też mogło być. Problem w dużej ilości trupów sprawiał, że przyciągało to uwagę psów z Ministerstwa. Co prawda ci mieli ręce pełne roboty i najmniejszym problemem było zaginięcie jakichś pierdół, którymi nikt się nie przejmował i nikt i tak nie zapaliłby znicza na ich grobie, ale nadal - piętrzą się trupy, rośnie uwaga. Dlatego żarty żartami, ale nawet zabicie tych tutaj niekoniecznie było rozwiązaniem. TO znaczy... niekoniecznie zabicie wszystkich.

Sauriel podniósł się i spojrzał na Stanleya. Czy już jest nietrzeźwy? Po Borginie naprawdę ciężko to było często stwierdzić. Czasami gadał i zachowywał się tak, jakby cały czas był przy cycu matki, która zamiast mleka miała w nim whiskey. Albo cokolwiek innego, co zawierało w sobie procenty.

- Będę czekał na pocztę. - Podszedł do jej biurka i pochylił się nad nim, żeby oprzeć się o niego ciężką ręką. I pochylić do samej Lorraine tak, że ich twarze znalazły się prawie na jednej wysokości i... złapał pergamin i pióro, żeby zapisać jej adres. Swój adres. - Buziaczki, Matko Chrzestna Nocturny. - Ewentualnie Księżniczko. - Idziemy. - Rzucił do Stanleya i skierował się do drzwi, by jeszcze na odchodne machnąć leniwie ręką w powietrzu na pożegnanie do kobiety.


Koniec sesji


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Sauriel Rookwood (4150), Stanley Andrew Borgin (1969), Lorraine Malfoy (3268)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa