• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Podziemne Ścieżki v
« Wstecz 1 2
[1.06.1972] Stanley & Sauriel | Ocieplanie relacji międzyludzkich

[1.06.1972] Stanley & Sauriel | Ocieplanie relacji międzyludzkich
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#1
06.10.2023, 17:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 10:40 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Stanley Borgin - osiągnięcie Badacz tajemnic I

- Chcesz jeszcze siusiu przed akcją? - Przed planem zamordowania przynajmniej jednej osoby można mieć wiele pytań. Można też martwić się o to, czy twojemu przyjacielowi się nic nie stanie, albo czy twoje zdrowie będzie w porządku. Można było powiedzieć wiele rzeczy, podzielić się emocjami, zmartwieniami i zastanowić, ile tak naprawdę warte jest twoje życie. Tak, to wszystko można było. Sauriel natomiast ze wszystkich możliwości chciał się upewnić, że po wypiciu paru drineczków u Lorraine Stanleyowi nie chciało się sikać. Jak będzie trochę podpity, w złym humorze, czy cokolwiek, to jeszcze dało się coś z tego ukręcić. Uratować akcję, uratować twarz przede wszystkim, skoro to miała być popisówka. Upomnienie, że nie zadziera się z tymi, którzy już mieli ochronę mocy nieco wyższych, niż... och, ktokolwiek za to odpowiadał to z pewnością nie był tak wpływowy, jak wpływowy zrobił się Lord Voldemort. Ale kiedy ci się chce sikać? Czy wy próbowaliście kiedyś coś zrobić, kiedy chciało ci się szczać? Pęcherz ściskał i nie mogłeś zrobić dosłownie niczego innego, bo modliłeś się, żeby w gacie nie popuścić? Chyba każdy przeżył tę tragedię chociaż raz. Sauriel, na swoje szczęście, pamiętał tylko tego echo. Były pozytywy bycia wampirem. Uświadamiało sobie, jak wiele czasu człowiek marnował chodząc do tego kibla, eeech... szczególnie podczas picia. - Jeszcze jest czas wejścia za winkiel. - Czy to jednak na pewno było zmartwienie? Stanley naprawdę wyglądał tutaj tak... poważnie! Jakby był królem mafijnym, tak jak Lorraine poczuła się jako matka chrzestna całego Nocturna. Gdyby próbować wniknąć w ten ciąg skutkowo-przyczynowy, który doprowadził Sauriela do tego myślenia, to niczego wielkiego by tam nie było. To jedna z tej myśli, która pojawiła się nagle, a Sauriel się nie zastanawiał nad nią. Ot - palnął. Na szczęście pozostawiał temu mniej przemyśleń niż kaszy i mannej.

Minęli Kościany Zamtuz, ale wcale niedaleko - bo oto był, Skryty w Cieniu burdelu jak już dodała temu miejscu przydomek Lorraine. I chyba już tak to zakwitnie w głowie Sauriela. To, co robił, mogło być widziane jako trochę na przerost. Trzeba było w końcu robić tak, żeby robić, ale sie nie narobić. Lenistwo Sauriela zdawało się tutaj w ogóle nie aplikoać. Ale to tylko wtedy, kiedy spojrzało się jedynie na powierzchnię. Bo Sauriel po prostu chciał mieć problem z głowy, a nie że zaraz znowu będzie tu leciał jak debil, bo Reida znowu ktoś zacznie zaczepiać. I to tyle. Tylko albo aż tyle. Zamienić potencjalną konieczność gonitwy na to, żeby leżeć do góry brzuchem, albo pierdzieć w stołek.

- Co myślisz o Księżniczce? - Zagadał Stanleya, spogladając na budynek. Nie śpieszył się z wejściem. Nasłuchiwał, czy coś godnego uwagi działo się w środku. I chyba działo. Brzmiało, jakby właśnie miała tam miejsce jakaś awantura, chociaż może akurat nie burda. Jeśli wszystko się zgadzało, to cwaniaczki powinny dzisiaj w knajpie być, więc kto wie? Może to oni? - Pokazać ci nową, fajną sztuczkę? - Obrócił głowę w kierunku Stanleya i obnażył kły w uśmiechu, wyciągając różdżkę zza pasa. Nie potrzebował tutaj ustalać żadnych planów... jego sposób działania nie zmienił się od szkoły. Zawsze było to samo - Stanley miał stać za nim i bawić się czarami, a Sauriel zajmował się tym, żeby nikt do niego się nie zbliżył. No chyba, że plan się zmieniał, bo Saurielowi się odpalił byk mode i pognało go gdzieś do przodu. To wtedy należało robić to, co zawsze - improwizować!



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#2
08.10.2023, 18:35  ✶  

Spojrzał na Sauriela z politowaniem - To że jestem od Ciebie starszy nie znaczy, że idę już na emeryturę i potrzebuję pieluchy przed pójściem na robotę - stwierdził, dopalając papierosa, który moment później wylądował gdzieś na ziemi - Tym razem podziękuje ale może następnym mi o tym przypomnisz - uśmiechnął się do przyjaciela, szczerząc lekko swoje ząbki. Borgin (vel Mulciber, jak to miał w zwyczaju nazywać go prowodyr dzisiejszych wydarzeń) i Rookwood to byli specjaliści w swoim fachu. Ich mózgi działały na tych samych (zwolnionych) obrotach, co powodowało, że idealnie się zgrywali i dogadywali - Nie, nie. Dam radę. Możemy iść. To szybka robota zresztą, nic szczególnego dla nas. Prawie jak każda inna - zapewnił go, chcąc brzmieć jak najbardziej poważniej i przekonująco. Trochę charyzmatyczny to jednak ten Staszek był, a i chciał aby tak było jak przed chwilą nakreślił do swojemu funflowi.

Czy oni nie mieli iść na robotę? Bo na razie to się szlajali bo jakichś zaułkach czy innych zakamarkach. Może Sauriel chciał się wziąć za Stanleya i jego aktywność fizyczną, tak jak to zapowiadał jakiś czas temu? Jeżeli tak - no to się trochę pomylił, wszak Borgin nie miał ani stroju do przebrania, ani tym bardziej chęci na jakieś przysiady czy inne pajacyki na Nokturnie.

- O Lorr? - zapytał, przenosząc spojrzenie na kompana - Nie wiem szczerze. Kobieta jak kobieta. Wydaje się, że wie co robi, a z tego co miałem z nią już do czynienia to nie leci w chuja. Jak ma być załatwione to będzie załatwione bo pieniądz sam się nie zarobi... A lubi pieniądze, oj, lubi.... - pokiwał głową na zgodę z samym sobą - Ale potrafi też pokazać pazurki jeżeli zajdzie do tego potrzeba... W skrócie odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu. Nie powinniśmy się na niej zawieść - zapewnił, a następnie również zaczął się przyglądać budynkowi, melinie przed którym się znaleźli. No nie jest to najpiękniejszy przybytek na świecie... Oceniał w myślach, dopóki nie został wyrwany z nich, jednym ale bardzo dobrym pytaniem - Pokaż - odparł bez zawahania - Lubię sztuczki, a zwłaszcza te Twoje. Zawsze są... Spektakularne? - wyjaśnił, dziwiąc się na widok różdżki. Rookwood to raczej korzystał z tych swoich napompowanych buł zwanych również mięśniami, a teraz chciał bawić się swoim patykiem. Wszystko byłoby w porządku i okej, gdyby nie fakt, że temu było bliżej do kota, niż do psa... A koty przecież nie aportowały za bardzo... Im dłużej nad tym rozmyślał, tym bardziej dochodził do wniosku, że to właśnie on jest psem, a Sauriel kotem i to było aż dziwne, że się tak dogadywali.

Borgin nie chcąc pozostać jednak dłużnym, wyciągnął i swoją różdżkę. Nie wiedział co to za sztuczka ale wszystko wyglądało, że zaraz mieli przejść do roboty. No pokazuj tę czarumarudziejską sztuczkę... Ile będę czekał?! Poganiał go w myślach, oczekując tego co ma nastąpić.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#3
10.10.2023, 12:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.10.2023, 13:00 przez Sauriel Rookwood.)  

Oj tak, Stanley był charyzmatyczny i czasami Sauriel się zastanawiał, czy ten JEDEN KOMÓREK MÓZGOWYCH to jest fakt, czy może jednak tylko fikcja stworzona przez prawdziwego masterminda, jakim Mulciber (czy tam Borgin) był. Właściwie nie zdziwiłby się, gdyby zrobił wielki coming out i zaczął się złowieszczo śmiać, że tak naprawdę to on to wszystko zaplanował, poruszał pionkami jak na planszy szachowej i w zasadzie to Czarny Pan był pod jego kontrolą, bo on wszystkim dowodził zza kulis. Czy coś w tym stylu. Jego charakterek sprawiał, że stanowił idealnego kompana niemal do wszystkiego. Było w tym coś głupiego, beznadziejnego wręcz, że spotykając się ze sobą tworzyli jakiś kompletny misz masz zaniżenia intelektualnego i zamiast dobrze na siebie działać to... albo włąśnie dobrze na siebie działali. Odprężali się. Puszczali nurt tego całego gówna pod swoją czaszką i nie myśleli nad trudnymi i życiowymi zagadnieniami, które sprawiały, że człowiekowi naprawdę się robiło na duchu ciężko.

- Aaa, sorry. Zapominam, że jesteś starszy. - Mruknął, zastanawiając się ciągle nad tym, czy kierunek, który obrał, aby na pewno był w tym słuszny. Zaciągnięcie tutaj Stanleya - czy to było słuszne. A wszystko, co robił jego przyjaciel - było? To naprawdę było całkowicie pojebane i jeszcze do niedawna rwało go serce, że Stanley funkcjonował... właśnie tak. Że to popierdolone, że powinni jednak prowadzić inne życie, normalniejsze, marudzić co tam w pracy, a nie w wolnych chwilach cieszyć się z tego, że sobie Stanley porzuca Cruciatusy. Pojebane... Nie było tu jednak poczucia winy. To tylko przesuwające się leniwie myśli, jak kot przeciągający się na ciepłym parapecie nad grzejnikiem. - Nie chcesz rzucić tej roboty w Ministerstwie? Zagrzać poślady na Nocturnie na stałe? - Tak jak on. Niby nadal trzymał posadkę w kontaktach z wampirami, ale to była marna przykrywka, której już nawet przestał poświęcać większość uwagi. Spojrzał, jak papieros zginął między dziurami nierównej kostki brukowej, a potem został przydeptany przez elegancki bucik Stanleya. Śmieszna sprawa - dokładnie tak samo potrafili gasić ludzi. I sprowadzać ich do czeluści zapomnienia.

- Jak dobrze pójdzie to bym ją wciągnął. Tylko żeby jeszcze prezentowała te odpowiednie antymugolskie postulaty i inne bzdury... - Których Sauriel nie wyznawał, a jednak - oto jest. I całkiem dobrze się trzymał w tej organizacji terrorystycznej. Właściwie to było mu tutaj bardzo wygodnie. Znaczy się - w Śmierciożercach, nie że przed tą marną speluną, w której mieli zaprowadzić porządek. - Skoro ją znasz to chyba mogę liczyć na twoje wsparcie charyzmatyczne. - Jeśli chodzi o dogadywanie się z tą Królową Nocturnu. Byłoby miło zrobić z niej królową. Byłoby miło tutaj zakrólować. Och rany, rany, panie Rookwood, czyżby to jakaś malutka ambicja kiełkująca we wnętrzu..? Niezadowolenie z tego, że ma się za mało, czy potrzeba, jak to na Kota przystało, przypilnowania swoich włości..? - Spektakularne to nie będzie. Raczej nudne w chuj. - Takie właśnie miał Sauriel mniemanie o tych Cruciatusach i innych temu podobnych, jakie oblubowali sobie Śmierciożercy i które tak uwielbiał Stanley.

Poszedł przodem i jak przystało na siebie - wszedł prawie że z drzwiami, otwierając je gwałtownie. Pierdolnęły w szafkę za nimi, ale nie odbiły mu prosto w nos tylko dlatego, że je przytrzymał, trzymając chwilowo różdżkę opuszczoną wzdłuż ciała.

- No w końcu! - Sarknął właściciel Skrytego w Cieniu, wynurzając się zza lady. Towarzystwo bardzo rozwlekło się pod ściany, chociaż niektórzy do burdy toczonej na środku dołączyli. Ewidentnie chcąc wygonić stąd ekipę, która im przeszkadzała pić, a w rezultacie tylko jeszcze bardziej wszystko pogarszając. Efekty różnych zaklęć wręcz wisiały w powietrzu. Dosłownie. Jeden z gości unosił się nadęty jak balonik pod sufitem, majdając nieporadnie swoimi nibyrączkami i nibynóżkami. Sauriel uniósł tylko jedną brew. Jego wyraz twarzy się nie zmienił. - To oni! - Paluch został pokazany, czarne oczy przeniosły się ze zbiorowiska na Reida, z Reida na cel, który już się podnosił z ziemi, bo właśnie obijał mordę jakiemuś przyzwoitemu pijaczynie, już miał otwierać usta...

Więc Sauriel uniósł swoją różdżkę i niemal z miłością wirtuoza przeciągnął nią w powietrzu, wymierzając w niego. Zielone światło przecięło półmrok żałosnej knajpy. I mężczyzna już nie wstał.

- Bu. - Może gdyby postarał się milion razy bardziej zabrzmiałoby to naprawdę strasznie. A tak? Było pomrukiem, ale przyjemny dreszcz satysfakcji prześlizgnął się po jego plecach, kiedy wrzawa i chaos rozległy się na nowo po paru chwilach nieruchomego świata w obliczu spotkania z samą Śmiercią. Sauriel uśmiechnął się. - Nie zabijaj. - Rzucił tylko do Stanleya, kiedy w ich stronę poleciały zaklęcia.



Rzut N 1d100 - 74
Sukces!

Rzut N 1d100 - 40
Akcja nieudana

Rzut N 1d100 - 16
Akcja nieudana


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#4
11.10.2023, 21:57  ✶  

Stanley z Saurielem po prostu podchodzili do życia na przysłowiowym luzie. No bo co innego im pozostało? Mieli siedzieć i trząść portkami, oczekując na to kiedy Ministerstwo dowie się, że we dwójkę są zwolennikami Czarnego Pana? A może powinni właśnie zrobić wszystko co w ich mocy, aby nacieszyć się życiem przed nieuniknionym? Pytanie tylko, co było tą niewiadomą? Przegrana czy wygrana? Jednak czy powinni się nad tym zastanawiać? Czy nie byli tylko pionkami w tej wielkiej machinie wojennej? Najpewniej gdyby byli jakimiś filozofami czy innymi filologami (tak, dla Stanleya było to dokładnie to samo, ponieważ znał tylko jeden język) to siedzieliby w biblioteczce i się nad tym zastanawiali, a tak to biegali po Nocturnie w poszukiwaniu jakichś chłopków-roztropków.

Uśmiechnął się pod nosem. Starszy, a równie głupi... komplementował sam siebie. Jakby się zastanowić... To Stanley prowadził normalne życie. Na tyle na ile można prowadzić "normalne" życie kiedy na drugim etacie biega się w bojówkach Lorda Voldemorta, a na trzecim sadzi ogórki... Chociaż to trzecie było całkiem normalnym hobby - Kiedyś będę musiał. Bo albo zrobię to ja albo zostanie to na mnie wymuszone... A wtedy, czeka nas już tylko świetlana przyszłość - zapewnił Sauriela. Mulciber aż bał się myśleć co by się stało gdyby mogli spędzać 24 godziny, dzień w dzień, we własnym towarzystwie w szerzeniu pokoju i demokracji jak pewny hegemon zza oceanu własnych interesów i idei tam gdzie potrzeba.

- Dorośnie do tego - odparł spokojnym głosem. Stanley akurat wierzył w te postulatu albo może chciał wierzyć, chociaż po tym co się stało na Beltane nie bardzo roztrząsał ten temat. Może teraz była to już rzecz w którą wierzył kiedyś, a wraz z upływem czasu, te wszystkie postulaty stawały się mu zbyt dalekie? Nie wiedział ale nie miał też czasu aby się nad tym głębiej zastanowić - Zawsze i wszędzie - zapewnił go skoro tak bardzo tego potrzebował. Borgin mógł to nawet uznać za obrazę. No bo co to miało znaczyć "chyba"? To było pewne, że mu pomoże - zawsze i wszędzie. Nadal był jego dłużnikiem i nie zapominał innym tego, co zrobili dla niego - Musi być, zawsze jest - dodał. Czarna magia, a w szczególności nekromancja to były przepiękne sztuki. To było jak obcowanie na granicy życia i śmierci. To było przepiękne.

Nie wchodzimy do mnie, ani do Ciebie, a Ty to samo... dziwił się kiedy Sauriel wpadał do środka z drzwiami albo to drzwi wpadały z Saurielem. Punkt widzenia zależał od punkty patrzenia. Wejście bardzo spektakularne i nie jemu tu było oceniać te metody skoro działały - No proszę, proszę. Trochę tu się jednak dzieje... - skomentował z bezpiecznej strefy czyli pleców Pardusa. Imiennik Stanleya był bardzo zadowolony z ich wizyty, a Borgin nie mógł się doczekać już tej sztuczki.

No i dlaczego nie ostrzegł Vulturisa, że będzie tutaj ich straszyć?! Nie wiedział, że to "BU" mogło też wystraszyć Stanleya?! Dramat. Tragedia. Dobrze, że jakoś bardzo mu się nie chciało do toalety. I już chciał mu zwrócić uwagę ale zobaczył... Coś pięknego... To była najprawdziwsza czarna magia, zielone światło i bach - jeden z nich padł, a Mulciber był gotów uronić łezkę gdyby nie zobaczył, że w ich stronę zmierza jeden ze zbirów. A co było w tym gorsze - ten większy z nich właśnie nabierał rozpędu. Drugi zaś dosięgnął swojej różdżki i zaczął się bawić.

Stanley nie zamierzał być gorszy, wycelował najpierw w osiłka, który zmierzał w ich kierunku, a moment później w tego który został z tyłu. Oczywiście miał zamiar skorzystać z tak dobrze znanego i ulubionego cruciatusa - Jasne, rozumiem - rzucił Saurielowa i zabrał się za robotę. Pojedynek, a raczej otwartą walkę, można było uznać za rozpoczętą.



Stanley: Rzut na dwa cruciatusy w kierunku mężczyzn. Najpierw w pierwszego, później w drugiego. Korzystam z nekromancji.
Rzut PO 1d100 - 61
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 99
Sukces!


Zbir numero uno: Rzut na dwie pionchy w nos z rozpędu - aktywność fizyczna.
Rzut 1d2 - 2
(1 - Sauriel, 2 - Stanley, wg kolejności wchodzenia do lokalu)
Rzut PO 1d100 - 19
Akcja nieudana

Rzut 1d2 - 1
(1 - Sauriel, 2 - Stanley, wg kolejności wchodzenia do lokalu)
Rzut PO 1d100 - 3
Akcja nieudana


Zbir numero dos: Rzut na tarczę - rozproszenie oraz próba wytrącenia różdżki z ręki mężczyzny przy pomocy wiatru - kształtowanie.
Rzut Z 1d100 - 99
Sukces!

Rzut 1d2 - 2
(1 - Sauriel, 2 - Stanley, wg kolejności wchodzenia do lokalu)
Rzut Z 1d100 - 11
Akcja nieudana


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#5
12.10.2023, 13:08  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.10.2023, 13:10 przez Sauriel Rookwood.)  

Radość z życia, co? To prawda. Dopóki zżyli i dopóki mogli to powinni z tego marnego żywota czerpać jak najwięcej i jak najmocniej. Na przykład zachwycając się tym, czego może dokonać Cruciatus, co? Chyba miał uraz do tego zaklęcia. Z drugiej strony - jaka to była satysfakcja, kiedy ktoś zginał się przed tobą i padał na kolana tylko dlatego, że miałeś w sobie więcej woli? Więcej pragnienia, żeby go zgiąć, niż on miał siły woli, aby się temu oprzeć? Sam go czasami używał. Ale to zaklęcie nie potrafił zapełnić tej potrzeby adrenaliny, nie spuszczało z niego nadmiaru emocji, jaki nosił w sobie. Ze Stanleya spuszczało? Czasem sam nie wiedział, co krążyło po jego głowie i czy krążyło tam cokolwiek. Na jego podobieństwo, ech. Albo nie, na odwrót, skoro on był starszy to... nie ważne. Czarna skrzyneczka, w niej czarne smutki, a wszystko co na zewnątrz już było głupawką, zabawą i miejscem na kretyńskie przemyślenia. Ewentualnie robienie ogórków.

Jeden z mężczyzn, który wystartował w ich kierunku, upadł na ziemię z krzykiem na ustach. Ten darł pizdę w całej okazałości, kiedy inny jegomość pod ścianą, siedząc na krzesełku, zarechotał i uniósł kielona z cholera wie czym. "Za tego pana!" - wzniósł toast nieznajomy w kierunku Stanleya i jego perfekcyjnego Cruciatusa. Siła rozpędu sprawiła, że napastnik przesunął się kawałek bezwładnie po podłodze, ale zachował na tyle odległości od nich, żeby noga Sauriela go nie sięgała. Jaka szkoda. Jeszcze by kopnął leżącego, bo tak głosiło przysłowie - że leżącego się kopie. Mógł zgubić tam magiczne "nie" z tego zdania. Kakofonia jego krzyków trwała, kiedy drugie zaklęcie zostało odbite przez trzymającego różdżkę ostatniego ze stojących. Rzeczywiście - udało mu się. Nawet wzrósł miernik jednego milimetra szacunku do tego mężczyzny, bo jego srebrzysta tarcza pochłonęła całą moc impetu zaklęcia Stanleya. Z tym, że nie bardzo miał czas się temu przyglądać. Bo jeśli jeden mężczyzna już leżał to pozostawił go czujnemu oku przyjaciela, kiedy sam ruszył do przodu, żeby złapać mężczyznę za rękę, w której trzymał różdżkę, odciągnąć ją na bok i złapać go za rękę drugą ręką.

- Pojebało cię? Chcesz skończyć, jak koledzy? - Zapytał bardzo uprzejmie. I wcale uprzejmie to nie brzmiało.

W przybytku wcale nie było teraz cicho. Zaczęły się krzyki, gwizdania, dogadywanie i przesypały się galeony, kiedy poszły gdzieś między rękoma zakłady o to, kto z kim wygra i kto tutaj skończy z obitą mordą. Ktoś splunął na wijącego się z bólu na ziemi parobka, ktoś starał się ściągnąć na dół nadętego w balonik klienta i go odczarować. Nikt nie robił tylko jednej rzeczy - nie leciał po aurorów ani brygadzistów. Nie wybiegał w poszukiwaniu ucieczki. Towarzystwo wydawało się zachwycone tym, że ktoś w końcu przyszedł zrobić porządek z burdelarzami.

Mężczyzna, którego chciał złapać Sauriel odsunął się i utrzymał swoją różdżkę, więc i Czarny Kot stanął w bezruchu. Ale teraz już w oczach mężczyzny nie było pragnienia walki. Był strach, kiedy migał tymi oczami z Sauriela na Stanleya i z powrotem. Akcja zdawała się tu zamrzeć w bezruchu.

- Zabierz ciało. - Rzucił Sauriel do Reida, a ten nawet niekoniecznie czekał. Od razu wylazł zza blatu, złapał martwego jegomościa za ręce i wytargał go na zaplecze, rzucając kurwami pod nosem.


Rzut PO 1d100 - 4
Akcja nieudana

Rzut PO 1d100 - 3
Akcja nieudana


Na NPCka czy się wybroni
Rzut Z 1d100 - 17
Akcja nieudana

Rzut Z 1d100 - 25
Akcja nieudana


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#6
14.10.2023, 15:55  ✶  

Powiedzieć, że Stanley napawał się sukcesem własnego cruciatusa to jak nie powiedzieć nic. Po prostu miód na to spaczone Borginowe serce. Dodając do tego fakt, że ten przygłupi dryblas zdążył się jeszcze rozpędzić, a następnie padł na kolana złożony niczym jakaś harmonijka - widok zupełnie komiczny tylko nikomu nie było do śmiechu, a na pewno nie dopóki trwała bójka.

Vulturis był tak wcięty w ferwor walki, że nie usłyszał nawet toastu na cześć swojego wyczynu. Można było stwierdzić, że zaczął się nawet denerwować na fakt skutecznej obrony tego trzeciego rzezimieszka. Jak on śmiał w ogóle to zrobić? Czy życie nie było mu miłe? Nie widział, że zostało mu do trzech minut oddychania zanim Sauriel wyjdzie z siebie i pomoże mu stanąć obok lecz w duchowej formie?

- Warto było szaleć tak? - zapytał mężczyzny, który właśnie zwijać z konwulsji. Kiedy Stanley mu się tak przyglądał, dostrzegł że ten rozwalił sobie ten swój głupi ryj od upadku. No co za szkoda, że nie... pomyślał, uśmiechając się - Leż, leż. Zaraz do Ciebie wrócimy - rzekł do niego, a następnie nadepnął mu na dłoń. Zupełnie jakby miał już niewystarczająco dużo problemów w swoim życiu - Ojj... Chciałem mocniej - zapewnił spoglądając w kierunku Rookwooda, który to postanowił ocieplić relację z jegomościem. Pardus w całej swojej okazałości.

Fakt, który wynikał z tego, że chodzili we dwójkę na różne akcje był następujący - nikt nie musiał zawiadamiać brygady uderzeniowej, ponieważ ta już była na miejscu i robiła to co do niej należało. Problem raczej objawiał się tym w jaki sposób Stanley egzekwował prawo pod postacią Vulturisa. Dopóki to jednak przynosiło efekty, nie zamierzał się zbytnio nad tym rozwodzić. Oni byli cali, a przeciwnicy prawie martwi.

Rookwood chwilę się miotał z trzecim przygłupem. To było trochę dziwne, wszak Sauriel urodził się do okładania ludzi po pyskach, a tutaj zonk. Chciał go pogłaskać? Może się rozmyślił w trakcie i już mu się odechciało z nim walczyć? Nie wiedział ale rozumiał, że musi mu pomóc... I to w jeden, sprawdzony lecz trochę niebezpieczny sposób - CRUCIO! - wycedził przez zęby, celując w ich kierunku. Oczywiście zamiar był prosty - trafić przeciwnika ale zawsze istniało ryzyko trafienia Pardusa. No cóż... W najgorszym wypadku będzie wypadek przy pracy ale i z tego on by się pewnie wylizał.



Rzut na dwa cruciatusy w kierunku mężczyzny, który pozostał jeszcze na placu boju. Korzystam z nekromancji.
Rzut PO 1d100 - 11
Akcja nieudana

Rzut PO 1d100 - 79
Sukces!


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#7
14.10.2023, 16:31  ✶  

Sauriel skrzywił się i uniósł jedną broń, spoglądając na mężczyznę z niesmakiem. Chciał go złapać tak, żeby nie robić mu większej krzywdy. Z większą myślą. Prostą, ale jednak myślą. Przyszli tutaj posprzątać, zaprowadzić porządek, więc i można wprowadzić całkiem Nowy Ład. Było takich dwóch braci (a właściwie to miało być takich dwóch), którzy uważali to za dobry pomysł, wprowadzili w życie i rozpierdolili tym kraj. Na szczęście braci jeszcze nie było, ale Nowy Ład już istnieć zaczął. Nie na skalę globalną. Na razie musiał się zadowolić tym, co było tu i teraz. Zabawne, jak czasami jedno spotkanie potrafiło poustawiać człowiekowi życie. Zbudować w nim jakieś pragnienie ruszenia się, zmienienia tego, co go otaczało. Jedna osoba, która budziła tak strach jak i podziw... bo przecież Sauriel powtarzał, że lepiej, żeby ludzie popierali twoje zdanie ze strachu niż przekonania. Strach był stały. Mogłeś go pogłębić, wynieść na progi szaleństwa, ale jeśli o niego dbałeś to nie zawodził. Tak jak nie zawodził teraz. Kiedy stojąc w bezruchu spoglądał na mężczyznę przed sobą, któremu dłoń drżała, kiedy mierzył w niego różdżką. Nie na długo. Zajęty Saurielem nawet nie zobaczył, kiedy magiczna struga poleciała w jego kierunku i powaliła go na kolana. Wystarczająco, żeby Sauriel złapał go za włosy i przytrzymał, by nie poleciał zupełnie na ziemię. Puścił różdżkę, która zastukała, kiedy upadła o ziemię, turlając się po wypaczonym, ubrudzonym drewnie. Okropna speluna i okropne miejsce, ale to nie ważne. Reid pomagał Czarnemu Panu i tylko to było tutaj istotne. Może więc czas, żeby wieść się naprawdę niosła..? Przestać tutaj naprawdę pracować, a zacząć naprawdę być? Ciałem, umysłem i duszą. W końcu gdzie miałby być lepszy zakątek dla tak spaczonej duszy niż tu, na Nokturnie? Sauriel obrócił się w kierunku Stanleya, trzymając ryczącego i wierzgającego się z bólu obdartusa na bezpieczne wyciągnięcie swojej ręki.

- Nie radzę. Zostaw. - Mężczyzna wcześniej potraktowany Cruciatusem drżał na ziemi i próbował sięgnąć do swojej różdżki, na której zacisnął palce. Sauriel wyciągnął rękę w jego kierunku i pogroził mu palcem - bardzo dosłownie. Prawie jak dobry wujaszek. Ale rzeczywiście - nie było w tym wszystkim emocji, nie od Czarnego Kota. A przynajmniej nie tych, które zazwyczaj się w nim pojawiały, kiedy była okazja kogoś skrzywdzić. To było prawie jak bicie dzieci w Lecznicy Dusz. Ani specjalne wyzwanie, ani specjalny wysiłek. Element zaskoczenia był tutaj, oczywiście, kluczowy. - Wstawaj i idziemy. - Spojrzał na Stanleya i machnął głową na znak, żeby brał jegomościa i żeby szedł za nim. Przez "brał" oczywiście bardziej chodziło o to, żeby gość sam tutaj przyszedł, skoro już pierwsza moc zaklęcia spłynęła po jego ciele i był w stanie się ruszać. Albo mógł i go tu zatargać za kołnierz, chociaż to pewnie mogłoby być zabawne z tężyzną Mulcibera.

Sauriel skierował się do drzwi, w których zniknął Reid. Nie było tutaj za dużo miejsca, a już w tym korytarzyku w ogóle było ciasno. Wierzgająca ofiara swoimi nogami otworzyła jakieś szafki, kiedy tak kopał na prawo i lewo, aż został puszczony na podłogę na zapleczu, gdzie Reid stał właśnie nad ciałem zmarłego. I trochę się zdziwił obecnością Sauriela. I potem Stanleya. Ledwo się tu mieścili, dlatego Sauriel usiadł sobie na blacie i poklepał miejsce obok siebie Stanleyowi.

- Utalentowani to oni nie są, ale Reid, nie przydałaby ci się para gnojków do pomocy? - Wyciągnął paczkę fajek i lekko nią machnął, żeby kilka papierosów się wysunęło. Wyciągnął zachęcająco w kierunku Stanleya. Zasłużył! No jak nikt inny! Sauriela mogłoby tu nawet nie być, tak pięknie sobie Staszek poradził! Jego pełne miłości i uwielbienia Cruciatusy były wręcz bezbłędne. I to bez śmiechów hihów dla Sauriela ten człowiek był najlepszym kompanem przygód i znojów. Tych dobrych i złych chwil, kiedy dzielili swoje życie na "życie" i robienie dla Śmierciożerców.

- Hmph. Pytasz barmana czy burbon leje. - Zachrypiał Reid i splótł ręce na klatce piersiowej, patrząc na tych rzezimieszków, którzy dostali taki wpierdol. Interes kwitł i jak widać przyciągał też więcej opozycji, a dobrze zawsze było mieć kogoś, kto ci posprząta, albo chociaż powygląda groźnie, na zawołanie. I kto zjawi się szybciej niż osoby, powiedzmy, poważniejszego kalibru. - Ale psów, co rękę pana gryzą, to ja nie chcę. - Machnął ręką. I nic dziwnego, Sauriel też by chyba nie chciał takich, co są gotowi zdradzić za byle co. Dlatego trzeba było mieć odpowiednią motywację, żeby nie zdradzili. Na przykład - śmierć.

- Ooo, panowie tylko zmienią pracodawcę. Albo mogą zdechnąć. Wybór jest prosty jak jebanie. Prawda, Stanley? - Oddał pałeczkę przyjacielowi, który miał zdecydowanie do tego większy dryg. I znów - ach, jak wspaniale się uzupełniali! Sauriel mógł mu trochę rozmiękczyć teren, a Stanley potem mógł działać z całą swoją okazałością. Sauriel nigdy nie uważał, żeby potrafił dowodzić ludźmi. Co najwyżej ludzie byli skłonni go posłuchać, bo tak zajebiście się bali, albo dlatego, że go lubili. Wzrok Reida przeniósł się z ciekawością na Stanleya, kiedy ta jęcząca na ziemi dwójka, pozbawiona różdżek, gapiła się teraz na martwego kompana. Trzech to i tak byłoby za dużo gąb do wykarmienia.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#8
14.10.2023, 20:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.10.2023, 20:43 przez Stanley Andrew Borgin.)  

I jak tu nie kochać cruciatusa? Nawet największe cwaniaki padają na kolana w momencie popieszczenia ich tym pięknym zaklęciem. Może i po rzuceniu jego można odhaczyć część rzeczy na checkliście Genewskiej ale kto nie ryzykuje, ten w Azkabanie nie siedzi, a Borgin to i tak już miał prawie całą listę wykonaną. Zostało co najwyżej kilka rzeczy, których nie zrobiłby nigdy - ot nie pozwalały mu własne idee i przekonania. Cóż za przekorny los, czyż nie? Nie zmieniało to faktu, że lista oskarżeń, które można by przedstawić Borginowi, na spokojnie pozwalała na co najmniej 4 dożywocia i wieczne zapomnienie.

Czy współpraca Stanleya z Saurielem nie była perfekcyjna? Grali do jednej bramki - rozumieli się niemal bez słów. Vulturis podał piłkę - to znaczy ofiarę ale wiadomo o co chodzi - a Pardus zamiast strzelić bramkę to postanowił wybić ją na aut i kupić im trochę czasu. Czy próbował przekonać tychże obrońców do zmiany drużyny? Czy w tym był w ogóle sens? I mógłby tak nad tym się zastanawiać resztę nocy, gdyby nie dotarły do niego słowa Rookwooda. Pierwszy ból przeszedł i ktoś chciał powrócić do walki? Co za zbieg okoliczności... pomyślał, spoglądając w kierunku tego odważnego mężczyzny. Szkoda tylko, że jego bójka zakończyła się jeszcze szybciej, niż zdążyła zacząć.

Kiwnął głową na zrozumienie. Borgin nie miał zamiaru targać tego zbira za fraki. Już wystarczająco dobrego tutaj zrobił i powoli zaczynał się denerwować vel wkurwiać na to miejsce - Wstawaj i zapierdalaj za nim - rozkazał - A wy wracać do biesiadowania. Nic tutaj nie miało miejsca ale zapamiętajcie co tu się stało - polecił reszcie zgromadzonych, a następnie kopnął ich ofiarę na zachętę. Dla własnego bezpieczeństwa wyciągnął jednak różdżkę przed siebie aby w razie czego móc go jeszcze raz popieścić czarną magią - Nie radzę żadnych sztuczek... - dodał popychając go lekko swoją różdżką. Stanley miał nadzieję, że prowadzony jegomość zrozumiał przekaz - żarty się skończyły.

Przybytek, ponieważ ciężko go nazwać lokalem czy knajpą, był nie duży ale to zaplecze wołało o pomstę do samego Merlina. Kiedy wszedł jako ostatni do pomieszczenia, usiadł na miejscu które wskazał mu Sauriel - Dzięki - poczęstował staremu drugowi, częstując się jednym papierosem, którego nie omieszkał momentalnie zapalić. Odpowiednia nagroda za dobrze wykonaną pracę Zaciągnął się, oddychając z ulgą. Między Reidem i Rookwoodem wywiązała się rozmowa, której uważnie się przysłuchiwał. Właściciel tego "czegoś" miał działającą piątą klepkę. Po pierwsze poparł dobrą drogę, która teraz przyszła mu z pomocą. Po drugie nie chciał hodować pod swoim nosem żmii.

Przymknął na chwilę oczy, kiwając głową na zgodę. Wypuścił dym i wstał aby zacząć krążyć po pokoju. Gdyby znajdowała się tutaj biblioteczka to może i by do niej podszedł tak jak starszy Mulciber miał w zwyczaju. Niestety tej tutaj nie było, więc musieli sobie poradzić bez niej - Panowie, powiem wam krótko - rozpoczął, robiąc co kilka słów przerwę na zaciągnięcie się fajką - Byliście dzisiaj świadkami tego do czego zdolni są ludzie sami wiecie kogo - stwierdził. Stanleyowi oczywiście chodziło o nikogo innego, a Lorda Voldemorta - Zapamiętajcie sobie raz, a dobrze tę lekcję. Kto podnosi dłoń na ludzi albo współpracowników Czarnego Pana, ten tą dłoń straci - wskazał dłonią na martwego mężczyznę - I w takim momencie powinien się cieszyć, że stracił tylko tę dłoń, ponieważ niektórzy tracą życie stając z nami we szranki - wyjaśnił - Pan Stanley Reid został narażony na ogromne straty przez wasze niemiłe zachowanie. A wiecie co powinno się zrobić po przyłapaniu na gorącym uczynku? - zapytał retorycznie - Zadośćuczynić - odpowiedział za nich, rzucając papierosa między nich - Widzicie tego papierosa? To jesteście wy. Wasza dwójka - wskazał palcem na jednego, a później na drugiego zbira aby chwilę później dogasić peta na ziemi - A ten but to ja i mój serdeczny przyjaciel - odwrócił się na moment w kierunku Sauriela, kiwając do niego głową - I co się teraz stało z żarem na papierosie kiedy na niego nadepnąłem? Zgasł tak samo jak zgasną wasze życia jeżeli nie pójdziecie po rozum do tych waszych tępych głów. Oferujemy wam jedną możliwość, chociaż w sumie dwie... Ale ta druga to dołączenie do waszego kolegi, gdzieś tam hen daleko od Nokturnu... Od Londynu... Od całego świata - wyjaśnił - Zaczniecie pracować z panem Reidem od dzisiaj. Będziecie jego obstawą i nie będziecie więcej pyskować ani gryźć dłoni, która was karmi. Jeżeli jeszcze raz się dowiemy, że ktoś z nim zadarł to rozpętamy tutaj piekło. Sprzątniemy z tego świata was, wasze rodziny, waszych najbliższych. Tam gdzie postawimy nasze stopy, tam zostanie tylko zniszczenie i pożoga. Nie oszczędzimy nikogo. A ja się będę napawać cierpieniem tych wszystkich osób. Chcecie zgotować sobie taki los czy poszliście już po rozum do głowy? - odetchnął, sięgając po papierosa ze swojej paczki. Dał mężczyznom kilka chwil na zastanowienie się, a sam go zapalił i powrócił na miejsce obok Rookwooda - Czy wyraziłem się wystarczająco jasno? - zapytał ich. Tym razem jednak nie było to pytanie retoryczne, a takie od którego zależała ich przyszłość. W razie odmowy - należało ich skrócić o głowy.




Rzuty na próbę przekonania pozostałej dwójki do rozpoczęcia współpracy ze Stanleyem Reidem. Korzystam z charyzmy.
Rzut Z 1d100 - 23
Akcja nieudana

Rzut Z 1d100 - 19
Akcja nieudana

Rzut Z 1d100 - 63
Sukces!


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#9
14.10.2023, 23:04  ✶  

I jak tu nie kochać Stanleya przede wszystkim? W jego dłoniach Cruciatus zamieniał się w prawdziwą poezję, a Sauriel wcale nie był taki nieczuły na sztukę. W końcu sam grał... kiedyś więcej. Ostatnimi czasy prawie nic. Gitary, obie, stały z boku, w pokoju gościła cisza co najwyżej przerywana gramofonem. Ale na korytarzu cisza trwała na pewno, osłonięta zaklęciem, żeby dźwięku nie przepuszczała, inaczej byłby skazany na cierpienie przynajmniej pięć razy częściej, niż było to dotychczas. Stanley funkcjonował naprawdę zadziwiająco podobnie do niego. Gadali o głupotach, razem byli uważani za jeszcze większych debili, ale potem przychodziło co do czego i okazywało się... że ten debilizm sobie znikał. Wydawałoby się: jest chowany do kieszeni, ale nie. To po prostu z kieszeni na chwilę są wyjmowane myśli, żeby do łba je upchnąć. Potem się je chowało, kiedy nie było potrzebne, żeby można było znowu funkcjonować na poziomie przyjemności, gdzie świat nie jest problematyczny i nie zwala się na twoją głowę.

Sauriel chciałby móc palić papierosy tak jak kiedyś. Czy mógłby zostać człowiekiem? Czy chciałby zostać człowiekiem? Może powinien o to zapytać Stanleya? Pociągnął fajkę wraz z powietrzem, dym wypełnił trochę jego usta i zaraz je opuścił. Patrzył. Słuchał. Stanley był naprawdę wspaniały. Już nawet pomijając, że wziął odpowiednią osobę do odpowiedniego zajęcia to naprawdę mógłby życie powierzyć w jego ręce. Kiepskie porównanie, co? W końcu Sauriel swojego życia nie cenił i nie szanował. Ale Victorię, która była dla niego najważniejsza, by w jego dłonie powierzył. Do opieki nad nią, gdyby jemu się coś działo, a nie że tak... całkowicie. Bo chyba mężczyzna jednak sobie kogoś znalazł? Może kiedyś o tym pogadają. Podziwiał mężczyznę przy jego dziele sztuki, kiedy prezentował spanikowanym parobkom, jak to się u nich robi na dzielnicy i jak to funkcjonuje. Złoto. Obserwował coś, co było zjawiskowym kunsztem. Czuł wręcz zapach tego strachu mieszającego się z perfumami palonego tytoniu. Sycił się nim. Uginali się pod słowami Stanleya jak plastelina pod dłońmi dziecka, które wyjątkowo wie, co robi, jakie kolory dobiera i co chce z tego wszystkiego ulepić. I znów - nie potrzeba było żadnych wyjaśnień, tłumaczeń, nie było "a czemu nie powiedziałeś wcześniej!". Było po prostu... robienie. Sauriel nie był pewien, jak pójdzie cała ta akcja, ale skoro ci byli w perfekcyjnym niemal stanie, bo Stanley ich tak pięknie spacyfikował to czemu nie? Można spróbować. Wyjdzie to wyjdzie, nie wyjdzie to nie. Biorąc pod uwagę jak tamten był gotowy walczyć mimo tego, co się tu stało, to dawał im nawet parę galeonów na to, że nie są takimi sprzedajnymi kurwami. Ale ze strachu i dla życia jednak człowiek wiele zrobi.

- Tak, kurwa, tak..! - Kiedy Stanley z nimi skończył już tylko kiwali głowami. Chociaż raczej gotowi byli te głowy chować i wznosić ręce do modłów, żeby tylko ich oszczędziła ta kara boska, jaką Stanley niósł na swoich ustach. A mógł nieść na różdżce. Z dwojga złego Sauriel miał wrażenie, że ci woleli już cruciatusy niż to, co właśnie wylało się na nich z piersi Mulcibera. I fakt, jaka szkoda, że zabrakło tu półeczki z książkami... Sauriel miał już wizję. Wizję ich przybytku i tego, jak zostaną królami tego pierdolonego burdelu.

- Z waszym szefem policzymy się zaraz. Gdzie go znaleźć? - Zapytał, jako super popisówkę rodem z gimbazy gasząc papierosa palcami. Nikt nie musiał wiedzieć, że Sauriel czarował bezróżdżkowo i wcale nie zabolało. To znaczy - Stanley wiedział. Reszta nie musiała. Kiedy dostali namiary na konkretną osobę i lokal Sauriel skinął głową Reidowi.

- Zajebiście. Dzięki. - Reid z uznaniem wyciągnął grabę do Stanleya, potem do Sauriela. - Zajmę się tymi skurwielami. I posprzątam sam. - Sauriel skinął mu głową i opuścili lokal.

- Powinieneś rzucić to Ministerstwo w pizdu. Stanley, my byśmy tu kurwa rządzili jak królowie.

Ciemne ścieżki, którymi chodzili tylko degeneraci.


Koniec sesji


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Sauriel Rookwood (3296), Stanley Andrew Borgin (2416)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa