03.06.1972, ulica Śmiertelnego Nokturnu
Był już późny wieczór, ale na Nokturnie życie rozpoczynało się nocą.
Lorraine siedziała przed naprędce zmontowaną toaletką i zastanawiała się, czy powinna do swoich perfum dodać koncentratu z kocimiętki - czy może raczej spryskać się jakimś eliksirem ochronnym.
Destylat wywaru żywej śmierci nie wchodził w grę - cholera wie, ile jeszcze żyć pozostało czarnemu kotu, nie chciała być nawiedzana przez dziewięciu Saurielów, zwłaszcza, że chciała robić z Rookwoodem poważne interesy!! - ale może domieszka eliksiru wspomagającego koncentrację i poprawiającego jasność umysłu? …Bo tę trudno było zachować, kiedy czarne oczka Sauriela Rookwooda (albo dwie bezdenne otchłanie piekieł, bez różnicy) wwiercały się w jej czaszkę, obiecując, kolejno:
1) lukratywną współpracę (pakt z diabłem!!!!, duh, dobrze, że Lorraine sama była pół demonem, bo inaczej jeszcze by się obróciła w popiół tam, gdzie stała a szkoda, bo nie po to ktoś tak długo pisał jej kp),
2) połowę królestwa ciemności we władanie (w bajkach wrzucali też w gratisie rękę księżniczki, ale znając prostoduszność Sauriela, ten mógłby potraktować to zbyt dosłownie),
3) i że złamie jej kark, jeżeli Malfoy nie przestanie raczyć go prowokującymi słówkami ociekającymi żmijkowym jadem (albo pokusi się o bardziej wyrafinowane tortury, jednak Lorraine miała słaby żołądek przez lata walk z zaburzeniami odżywiania, więc wolała nie dopowiadać sobie pikantnych szczegółów, zwlaszcza, że a nuż zaczęłaby tam drżeć nie ze strachu tylko z podniecenia)…
Chociaż nie, miała wrażenie, że akurat prowokowanie całkiem mu się podobało, tylko taka już w końcu przewrotna kocia natura, że w jednej chwili chce się z tobą bawić, a w drugiej – zaraz gotów pacnąć łapą z rozcapierzonymi pazurami. Posunęła się nieco za daleko, ale przecież i to było częścią gry: ironiczne przytyki stawały się coraz bardziej osobiste, i coraz to bezczelniejsze. Groźby były śmielsze, i zawierały się w jednym spojrzeniu, nie w słowach - natomiast uśmiechy... stawały się, o ironio!, bardziej szczere.
- Byłam ciekawa, czy odbijasz się w lusterku - powiedziała, zamiast przywitania. Lorraine była czasem jak ten wąż, który zjada własny ogon; poza oficjalnymi wydarzeniami nigdy się nie witała ani nie żegnała - wydawało jej się to zbyt, jakby to ująć, ostateczne? - tylko płynnie kontynuowała rozmowę tak, jak gdyby ta nigdy nie została zakończona. - Napisałabym więcej w liście, ale wolałam nie ryzykować... - odwróciła się wreszcie w stronę mężczyzny, który chyba tylko dzięki łasce Pani Księżyca nie wyjął drzwi z zawiasami, kiedy wchodził do mieszkania; z przeprowadzonego wywiadu środowiskowego, wiedziała, że ma taki brzydki zwyczaj... A zdążyła już polubić skromny lokal Siergieja, i smutno byłoby stracić drzwi frontowe.
Zdążyła się tutaj całkiem przyjemnie urządzić, mieszkanie była dosyć przestronne (jak na Nokturn) i obfitowało w kradzione antyki: każdy mebel z innej parafii kowenu, część zwinięta została prosto z magazynów, część zaś - nosiła ślady intensywnego użytkowania, tak jak stojące przed kobietą rozbite lustro, czy dwa wytarte fotele z czerwonego aksamitu, z których tak przyjemnie można było zarządzać Nokturnem (foreshadowing)... Nie chciała tutaj zostawać zbyt długo, ale zdążyła się przyzwyczaić; rozmarzyła się przez chwilę, wyobrażając sobie, że jej wpływowa kuzynka, Eden (wielki wzór do naśladowania dla młodej Malfoyówny!), zapewne łatwo mogłaby przejąć lokal i wykurzyć z kamienicy innych landlordów - i to nawet dosłownie wykurzyć, bo ogień, choć był mało subtelnym rozwiązaniem, działał dobrze na kryjące się po kątach szczury i skutecznie zamykał usta ubezpieczycielom - ale nie śmiałaby prosić jej o pomoc w tak trywialnym przedsięwzięciu.
Wysłała więc Saurielowi króciutki liścik - znasz mój adres, napisała, chociaż kusiło ją, by dodać coś więcej... - zapraszając go w to samo miejsce: po części z wygody, po części dlatego, że na tle znajomego otoczenia łatwiej było dostrzec różnice w sposobie w jaki go postrzegała... Ten uległ pewnym zmianom po tym, jak zdobyła dla niego wymagane informacje (a przy okazji kilka pikantnych szczegółów o nim samym). A po części... Dlatego, że nie chciała pokazywać mu nowej potencjalnej siedziby Imperium Sekretów, dopóki nie upewni się, że jej nie zabije.
A więc przyszedł sam, pomyślała z rozbawieniem, wstając od toaletki, bo kiedy wszedł, właśnie kończyła czesać swoje długie włosy. Może jednak trzeba było rozważyć tę kocimiętkę...
A potem zobaczyła jego oczy i przypomniała sobie, że dalej trochę się go boi, więc westchnęła i jak zwykle, wbrew podszeptom instynktu samozachowawczego, nie uciekła, tylko zrobiła to, co umiała najlepiej. Czyli zaczęła go prowokować.
- ...Zresztą, chciałam cię znów zobaczyć. - westchnęła słodko, zmniejszając nieco dzielący ich dystans. Kiedy sama nie potrafiła postawić wyraźnej granicy między bezczelnym flirtem a tandetną manipulacją wiedziała, że dobrała te składniki w odpowiednich proporcjach i wyszło jej coś pośredniego między szczerością a żartem. - Więc? Chcesz sam zapoznać się z informacjami, za które zapłaciłeś, czy... Wolisz przedstawienie?
Słowa Lorraine sugerowały striptiz, ale tak naprawdę miała przygotowanych 666 slajdów prezentacji PowerPoint opisanych materiałów dowodowych, 4 teczki zeznań świadków, spisanych na podstawie zebranych przez nią wspomnień, a wszystko to opatrzone specjalnym kodem kolorystycznym i uszeregowane wedle znaczenia dla sprawy, i tak, zamierzała zmusić Sauriela, żeby obejrzał wszystko.