• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
« Wstecz 1 2 3
[03.06.1972] The creatures of the night | Lorraine i Sauriel

[03.06.1972] The creatures of the night | Lorraine i Sauriel
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#1
16.10.2023, 10:08  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.10.2024, 12:17 przez Mirabella Plunkett.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Lorraine Malfoy - osiągnięcie Piszę więc jestem

03.06.1972, ulica Śmiertelnego Nokturnu


Był już późny wieczór, ale na Nokturnie życie rozpoczynało się nocą.

Lorraine siedziała przed naprędce zmontowaną toaletką i zastanawiała się, czy powinna do swoich perfum dodać koncentratu z kocimiętki - czy może raczej spryskać się jakimś eliksirem ochronnym.
Destylat wywaru żywej śmierci nie wchodził w grę - cholera wie, ile jeszcze żyć pozostało czarnemu kotu, nie chciała być nawiedzana przez dziewięciu Saurielów, zwłaszcza, że chciała robić z Rookwoodem poważne interesy!! - ale może domieszka eliksiru wspomagającego koncentrację i poprawiającego jasność umysłu? …Bo tę trudno było zachować, kiedy czarne oczka Sauriela Rookwooda (albo dwie bezdenne otchłanie piekieł, bez różnicy) wwiercały się w jej czaszkę, obiecując, kolejno:

1) lukratywną współpracę (pakt z diabłem!!!!, duh, dobrze, że Lorraine sama była pół demonem, bo inaczej jeszcze by się obróciła w popiół tam, gdzie stała a szkoda, bo nie po to ktoś tak długo pisał jej kp),

2) połowę królestwa ciemności we władanie (w bajkach wrzucali też w gratisie rękę księżniczki, ale znając prostoduszność Sauriela, ten mógłby potraktować to zbyt dosłownie),

3) i że złamie jej kark, jeżeli Malfoy nie przestanie raczyć go prowokującymi słówkami ociekającymi żmijkowym jadem (albo pokusi się o bardziej wyrafinowane tortury, jednak Lorraine miała słaby żołądek przez lata walk z zaburzeniami odżywiania, więc wolała nie dopowiadać sobie pikantnych szczegółów, zwlaszcza, że a nuż zaczęłaby tam drżeć nie ze strachu tylko z podniecenia)…

Chociaż nie, miała wrażenie, że akurat prowokowanie całkiem mu się podobało, tylko taka już w końcu przewrotna kocia natura, że w jednej chwili chce się z tobą bawić, a w drugiej – zaraz gotów pacnąć łapą z rozcapierzonymi pazurami. Posunęła się nieco za daleko, ale przecież i to było częścią gry: ironiczne przytyki stawały się coraz bardziej osobiste, i coraz to bezczelniejsze. Groźby były śmielsze, i zawierały się w jednym spojrzeniu, nie w słowach - natomiast uśmiechy... stawały się, o ironio!, bardziej szczere.

- Byłam ciekawa, czy odbijasz się w lusterku - powiedziała, zamiast przywitania. Lorraine była czasem jak ten wąż, który zjada własny ogon; poza oficjalnymi wydarzeniami nigdy się nie witała ani nie żegnała - wydawało jej się to zbyt, jakby to ująć, ostateczne? - tylko płynnie kontynuowała rozmowę tak, jak gdyby ta nigdy nie została zakończona. - Napisałabym więcej w liście, ale wolałam nie ryzykować... - odwróciła się wreszcie w stronę mężczyzny, który chyba tylko dzięki łasce Pani Księżyca nie wyjął drzwi z zawiasami, kiedy wchodził do mieszkania; z przeprowadzonego wywiadu środowiskowego, wiedziała, że ma taki brzydki zwyczaj... A zdążyła już polubić skromny lokal Siergieja, i smutno byłoby stracić drzwi frontowe.
Zdążyła się tutaj całkiem przyjemnie urządzić, mieszkanie była dosyć przestronne (jak na Nokturn) i obfitowało w kradzione antyki: każdy mebel z innej parafii kowenu, część zwinięta została prosto z magazynów, część zaś - nosiła ślady intensywnego użytkowania, tak jak stojące przed kobietą rozbite lustro, czy dwa wytarte fotele z czerwonego aksamitu, z których tak przyjemnie można było zarządzać Nokturnem (foreshadowing)... Nie chciała tutaj zostawać zbyt długo, ale zdążyła się przyzwyczaić; rozmarzyła się przez chwilę, wyobrażając sobie, że jej wpływowa kuzynka, Eden (wielki wzór do naśladowania dla młodej Malfoyówny!), zapewne łatwo mogłaby przejąć lokal i wykurzyć z kamienicy innych landlordów - i to nawet dosłownie wykurzyć, bo ogień, choć był mało subtelnym rozwiązaniem, działał dobrze na kryjące się po kątach szczury i skutecznie zamykał usta ubezpieczycielom - ale nie śmiałaby prosić jej o pomoc w tak trywialnym przedsięwzięciu.

Wysłała więc Saurielowi króciutki liścik - znasz mój adres, napisała, chociaż kusiło ją, by dodać coś więcej... - zapraszając go w to samo miejsce: po części z wygody, po części dlatego, że na tle znajomego otoczenia łatwiej było dostrzec różnice w sposobie w jaki go postrzegała... Ten uległ pewnym zmianom po tym, jak zdobyła dla niego wymagane informacje (a przy okazji kilka pikantnych szczegółów o nim samym). A po części... Dlatego, że nie chciała pokazywać mu nowej potencjalnej siedziby Imperium Sekretów, dopóki nie upewni się, że jej nie zabije.

A więc przyszedł sam, pomyślała z rozbawieniem, wstając od toaletki, bo kiedy wszedł, właśnie kończyła czesać swoje długie włosy. Może jednak trzeba było rozważyć tę kocimiętkę...
A potem zobaczyła jego oczy i przypomniała sobie, że dalej trochę się go boi, więc westchnęła i jak zwykle, wbrew podszeptom instynktu samozachowawczego, nie uciekła, tylko zrobiła to, co umiała najlepiej. Czyli zaczęła go prowokować.

- ...Zresztą, chciałam cię znów zobaczyć. - westchnęła słodko, zmniejszając nieco dzielący ich dystans. Kiedy sama nie potrafiła postawić wyraźnej granicy między bezczelnym flirtem a tandetną manipulacją wiedziała, że dobrała te składniki w odpowiednich proporcjach i wyszło jej coś pośredniego między szczerością a żartem. - Więc? Chcesz sam zapoznać się z informacjami, za które zapłaciłeś, czy... Wolisz przedstawienie?
Słowa Lorraine sugerowały striptiz, ale tak naprawdę miała przygotowanych 666 slajdów prezentacji PowerPoint opisanych materiałów dowodowych, 4 teczki zeznań świadków, spisanych na podstawie zebranych przez nią wspomnień, a wszystko to opatrzone specjalnym kodem kolorystycznym i uszeregowane wedle znaczenia dla sprawy, i tak, zamierzała zmusić Sauriela, żeby obejrzał wszystko.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#2
16.10.2023, 15:47  ✶  

Zapach kocimiętki o poranku wieczornym (to zależy, kto kiedy wstawał, okej?) był dokładnie tym, czego wysuszone jak śliweczka (w jego wyobrażeniach) serduszko Sauriela potrzebowało, zasługiwało, a czego nie oczekiwało. Kazdy poranek był raczej owinięty smrodem jego fajek i wodą kolońską, którą przeciągał z nadgarstka po swojej szyi. Fajki śmierdziały, nikt mu nie wmówi, że było inaczej. Czasem z jednego zła, czy tam kilku zeł (?), trzeba wybrać to mniejszych kosztów. Więc zamiast wąchać smród, jaki roztaczał Nokturn, wolał wąchać siebie (??) i zapach fajek. Niektórzy by powiedzieli, że wolą zapach kobiet, ale kocimiętka - o tak, to było to. Każdy miał swoje ulubione zapachy. Mniej czy bardziej. Prawdę mówiąc to gdyby naprawdę przyszło mu się wytarzać w mentolu to chyba by się zrzygał, bo ten smród był gorszy od spalonych wysuszonych liści tytoniowych. Odbiegając jednak od zapachów - chodziło w końcu o przyjemność..! O upicie się, o zatracenie zmysłów! Lorraine była perfekcyjną kobietą do tego, żeby te zmysły stracić. I głowę przy okazji. ... serce? Bardzo dosłownie, bo mogłaby je wyciąć i schować do pudełeczka razem z odciętym przyrodzeniem, tak na pamiątkę. Wielu wpadło w sidła niewinnych uśmiechów i słodkich oczek? Kobieta mu się podobała - do momentu, w którym nie zaczynali rozmawiać i przestawał na nią spoglądać jak na damę w opresji, a stawała się Księżniczką Nocturnu, którą należało szanować, całować jej rączkę i traktować jak partnerkę w zbrodni, z którą konie będziesz kraść. Zakochanie się w takiej kobiecie brzmiało jak wyrok (i to niekoniecznie tylko tych wymienionych paru przykładów tego, co mogłeś stracić). Wyrok, który czarnowłosemu nie groził, bo jedyne, co kochał naprawdę, to koty i swoją gitarę.

Wiadomość od niej była jednak miodem na serduszko (tak, tak, tę śliweczkę), bo oznaczała tyle, że wiadomości przyszły szybciej, niż się spodziewał. Albo to jemu tak szybko przeleciały ostatnie dni. Nie ważne, w którą stronę, ważne, że efekt był ten sam - przytuptał niczym pies na usłyszenie swojego gwizdka pod wrota zamczyska najwyższej wieży, w którym śniła najwyższa królewna. Bajki łatwo było pomieszać i poplątać. Zamiast "Roszpuunko, spuść tu swoje włosyy..~!", było "wypierdalaj stąd, kurwa!" do jakiegoś jegomościa, który stał przy drzwiach i nie mógł się zdecydować, czy wchodzi czy wychodzi, czy co on w ogóle ze sobą robił. Chyba się naćpał i stracił kontakt z rzeczywistością.

- Jakbym się nie mógł odbijać w lustrach ten świat byłby załamany. Tyle mniej mniej samego wszędzie wokół. - Otworzył ręce na boki, jakby chciał pokazać jakąś makabryczną wizję, makabryczną stratę - przynajmniej tak to wyglądało w jego głowie, bo przy tym leniwym pomruku, jaki wydobył się z jego warg, brzmiało raczej jak wstęp do dobrej pościelówy niż makabryczna strata jego facjaty w lustrze. Zamknął za sobą drzwi i to zadziwiająco kulturalnie i przeszedł przez pomieszczenie już dobrze znajome. - Paranoja? Dobrze, dobrze. Wolę paranoję niż debilizm. - Sauriel machał ręką na wiele rzeczy, szczególnie jeśli kogoś lubił, ale jeśli chodziło o pracę to głupota go uczulała. Aj, zresztą o czym tu mówić - sam miał małą paranoję. Dopatrywał się różnych rzeczy tam, gdzie w ogóle nie miały praw się pojawić, więc tutaj ta pochwała "dobrze dobrze" była zasłużona, przypieczętowana i mógłby jej wręcz ucałować policzek, gdyby tylko był jakkolwiek bardziej wylewny i nie był taki nietykalski. Dobrze to było wiedzieć, że nawet w takiej małej rzeczy się rozumieli, że przyjście do kogoś i wymiana cennymi informacjami była o wiele lepszym sposobem niż podesłanie sowy, którą po drodze mógł diabel trafić. I to już ten prawdziwy, nie taki pół demon jak Loraine, albo taki debil jak on.

Powiódł po otoczeniu spojrzeniem dokładnie tam samo, jak poprzednim razem. Szukał różnic, zmian, przesuwał wzrokiem za skrytymi notkami wybuchowymi rodem z Nartuto nieprawidłościami i na dłużej zatrzymał się na rozbitym lustrze, które stało tutaj jak trofeum podbojów, albo dzieło sztuki, bo w każdym pękniętym fragmencie można było oglądać coś innego. Albo kogoś innego. Ponoć istniały lustra, które coś takiego umożliwiały. Kiedy się poruszyła, jego czujne oczy od razu strzeliły w jej kierunku. Śliczna, zrodzona w świetle, żeby służyć cieniom. Na pewno była dobrą aktorką - Sauriel jej nie lekceważył. Wiedza była potęgą, inaczej sam by nie przychodził do niej po nią.

- Popatrz, tyle nas łączy. Paranoja i chęć zobaczenia się z dobrymi informacjami do handlu. - Uniósł kącik ust w uśmiechu, spoglądając na nią w rozbawieniu, kiedy tak zbliżyła się w jego stronę jak czarna wdowa sunąca po swojej sieci. - Przedstawienie? A przywlokłaś kogoś, kto zaraz na scenie zacznie odgrywać scenki rodzajowe kryminału? - Prychnął śmiechem. Nie wyczuwał tego strachu, może naprawdę niknął pod perfumami, a może pod jej manipulacjami - chyba udanymi tak na dobry początek. - Dawaj, co masz, byle konkretnie. Nie jestem za cierpliwy. - I to nie była groźba, rzucił to jako ciąg zdania będące po prostu stwierdzeniem faktu, że nie ograniczenie się do konkretów może go szybko zirytować. Ale jakby tu mu odjebała powerpaintową prezentację to byłby wniebowzięty! Pacałby łapami jak kot rybki na monitorze.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#3
21.10.2023, 22:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2025, 11:44 przez Lorraine Malfoy.)  
Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najgorszym zbirem w naszym małym nokturnowym świecie?

Byłoby łatwiej, gdyby cokolwiek teraz znajdowało się w piersi Rookwooda bardziej przypominało suchą śliweczkę, a mniej poczerniałą od niegodziwości abominację z bajki o włochatym sercu czarodzieja, ponieważ to pierwsze Lorraine mogłaby pogryźć i przeżuć - a potem dyskretnie wypluć w chusteczkę i poprawić pomadkę na ustach - natomiast to drugie... Nie dość, że czyniło Sauriela wyjątkowo trudnym do kontrolowania wyłącznie za pomocą mocy półwili (drugie pół to seksapil) czy słodkich słówek (to na szczęście JESZCZE działało na jego autorkę czekającą na szybki odpis), to nie sposób zaprzeczyć, że Malfoy widziała w nim dzięki temu w równym stopniu groźnego oponenta, co pożądanego sojusznika.
Nie tylko ze względu na stare sentymenty.

Dlaczego tak nagle zaczęła obsesyjnie roztrząsać motywacje starego, dobrego Sauriela Rookwooda, chociaż wcześniej gotowa była bez mrugnięcia okiem powiedzieć mu, że nie jest, parafrazując klasyka, najporęczniejszą z różdżek ze sklepiku Ollivanderów?
Już kiedy przyszedł do niej razem ze Stanleyem wiedziała, że sprawa jest głębsza, niżby to sugerował ich swobodny styl bycia. Dlatego ledwo mężczyźni zdążyli opuścić mieszkanie, Lorraine zabrała się do roboty, i odkryła - oprócz zwyczajowych potyczek nokturnowych karaluchów - żyłę magicznej rudy, która nawet po tak intensywnym wydobyciu zdawała się niewyczerpanym źródłem nowych teorii.

Nie potrafiła wyrzucić z głowy zwłaszcza jednej z rozmów, która wiele zmieniła w jej postrzeganiu Sauriela. Wspomnienia użyczyła jej stała informatorka, Margaret Dustin, prowadząca na Nokturnie jeden z czystszych burdeli (który OFICJALNIE nie był burdelem, od kiedy prawie zamknął ją jakiś BUMowiec-służbista), którą Lorraine poprosiła o pomoc w identyfikacji kilku zbirów zamieszanych w przestępczą siatkę. Nie spodziewała się, że Margaret - która zwykle niesłychanie irytowała ją tym, że oferowała jej pracę w swoim lokalu - będzie tak cenną częścią układanki.

- ...Znając życie, siedzi w suterenie Rookwoodów czy gdzie tam, kurwa, może znajdować się przedsionek piekła, i obmyśla, jak tu nas wszystkich pozabijać... Kurwa, polej mi, bo aż mnie telepie, jak o tym myślę.
- Ale że kto? Nie mów, że to sam Czarny-...
- Stul pysk! Chcesz, żeby ktoś cię usłyszał? Życie ci niemiłe??


Emocje, jakie kłębiły się wokół wspomnień, często powodowały ich lekkie zniekształcenie; Lorraine zawsze starała się oczyścić swój umysł przed użyciem legilimencji, aby te obce impresje obmywały ją jak morskie fale, przypływając i zaraz odpływając. Wiedziała jednak, że stręczycielka czuła w tamtym momencie gniew, że skupiła całą swoją uwagę tylko na jednym, źle zasłyszanym słowie i zignorowała resztę konwersacji, co potwierdzało także przyspieszone bicie jej serca, wściekłe sapnięcie... i impet, z jakim rozbiła dzban z piwem na głowie jednego z mężczyzn.

- Śmiesz oskarżać mnie o sutenerstwo, ty skurwysynu? To jest porządny lokal!!! A ty, nędzny wypierdku, znowu pijesz na kredyt i bałamucisz moje dziewczęta!!
- Psidwak ci dupę lizał, przeklęta babo!!

Itd. Itp.

Wniosek nasuwał się sam.
Czarny kot, znany również jako Sauriel Rookwood, wywoływał taki strach w sercach zbirów z Nokturnu, że sam dźwięk jego imienia powodował, że ci obawiali się o swoje życie.
Lorraine natomiast czuła się rozdarta pomiędzy podziwem, zazdrością, a strachem; najbardziej z powodu tej lekkiej ujmy na jej honorze, że wcześniej nie poświęciła należytej uwagi jego pleniącym się układom i konfliktom grubymi rybami Nokturnu. Choć od początku wiedziała, że to, co wystarczało zazwyczaj wobec reszty mężczyzn, a często i kobiet, z którymi wchodziła w kontakty biznesowe - jej czarowna uroda i charakter, duh, które przywodziły mężczyzn do zatracenia zmysłów (podobno i ich przyrodzeń??) - to wszystko w przypadku Rookwooda na dłuższą metę przypominałoby głaskanie kota pod włos. Czyli byłoby bardzo nierozsądne. Musiała zaoferować coś więcej, i dzisiaj była na to gotowa.

- Widzisz, lustro się pobiło, i teraz milion odłamków pokazuje milion Saurielów - którzy teraz mogą chodzić po tym pięknym świecie, i ludzi wkurwiać - skonstatowała wila, łapiąc kontakt wzrokowy ze zniekształconym przez pokawałkowaną taflę odbiciem Rookwooda. To było łatwiejsze, niż patrzenie prosto w jego czarne oczy. Mężczyzna przyniósł ze sobą smród dymu tytoniowego zmieszany z wonią drogiej wody kolońskiej, a Lorraine gotowa była przysiąc, że wyczuła też odór czarnej magii... - Zaszczyt, że ten prawdziwy jest ze mną. - dodała nieco ciszej, pozwalając, by jej głos lekko zadrżał; cały czas wahała się nad strategią, jaką powinna obrać w pertraktacjach z Rookwoodem, nad tym, jak wiele - i czy w ogóle? - powinna mu wyjawić na temat wypracowanych przez lata metod pozyskiwania informacji; czy przyjąć pozę chłodnej profesjonalistki, czy może pozwolić sobie na większą frywolność, wykorzystać ich dawną znajomość; i wreszcie nad tym, ile górnych guzików sukienki powinna pozostawić niezapiętych.

Czy Lorraine miała paranoję? Owszem, choć była to jedna z łagodniejszych diagnoz, jaką można by było postawić, jeżeli zagłębić się w odmęty jej wypaczonego umysłu. Parsknęła cichutko.
- Rzeczywiście, łączy nas więcej niż myślałam. - pozwoliła sobie dalej przeciągać strunę. Niektóre odruchy w przypadku Rookwooda były silniejsze niż instynkt samozachowawczy. Zresztą, był tak samo spaczony jak i ona.
Nie siedziała teraz w Azkabanie tylko dzięki swojej paranoi: nadmierna ostrożność w kontaktach międzyludzkich, niechęć wobec pozostawiania jakichkolwiek poszlak takich jak listy w rękach innych niż jej własne czy częsta zmiana miejsc pobytu... Wszystko to było tak samo paranoiczne jak to, że od początku tej rozmowy zdążyła zdusić w sobie dwa ataki paniki (skończymy interes i co, i ten łajdak po prostu mnie zabije), trzy razy przejrzeć wszystkie swoje pozytywne wspomnienia związane z Saurielem na przyspieszeniu 7x (nie zabije mnie tak łatwo, w końcu chyba mnie lubi, czy coś) a i na koniec przeprowadzić wielką debatę z wizengamotem swoich kompleksów i manii z ostateczną konkluzją: jestem zbyt piękna, by umierać.
Więc, dając się jak zwykle ponieść tym bardziej porywczym poszeptom swojej natury, po prostu odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech, mówiąc: "Zobaczysz", i machnęła różdżką, odsłaniając na ścianie naprzeciwko ukrytą zaklęciem planszę przypominającą ogromną mapę myśli - znalazły się na niej podpisane zdjęcia budynków i ludzi (jak również kilka portretów pamięciowych), różne wycinki z gazet, wypisanymi jej ręką karteczki z informacjami w formie trudnych do zinterpretowania haseł, uszeregowanymi w odpowiednim początku datami oraz innymi, wyraźnie powiązanymi ze sprawą dokumentami, a wszystko to połączone różnokolorowymi, przecinającymi się liniami, które zbiegały się w jednym centralnym punkcie. Na koniec podała zaś Saurielowi kartki zawierające nazwiska wszystkich zamieszanych w sprawę, i najważniejsze informacje skondensowane w krótkich profilach.

- Wszystko zaczęło się od tego, że Tom Elddir, pseudonim Pan Zagadka... - wskazała na portret pamięciowy mężczyzny zawieszony na samym środku planszy - ...wyszedł z Azkabanu za próbę ataku na funkcjonariusza Ministerstwa Magii i naruszenie ustawy tajności w obecności mugoli na wzór tej wariatki, Carlotty Pinkstone. Traumatyczne wspomnienia z inkanceracji sprawiły, że zaczął mówić wyłącznie w formie zagadek... Ale zamiast zgnić w rynsztoku Nokturnu, jak wielu przed nim, zaskakująco zmyślnie wykorzystał swój nowo odkryty talent krasomówczy i zaczął kreować wokół siebie - z braku lepszego słowa - sektę. Wierzącą w jego zagadki jak w przepowiednie objawione. - pokręciła głową, jakby sama niedowierzała w to, co mówi. - Tutaj wisi lista nazwisk jej członków, ich adresy, numery skrytek w Gringottcie, jeżeli prowadzą ważne interesy, i miejsca zamieszkania ich rodzin. Gwiazdki są przy tych, na których mam jakiś materiał do szantażu. - Czyli prawie przy wszystkich. - Tom zaczął zyskiwać popularność wśród tutejszych, co nie jest takie dziwne, jeżeli pamiętasz, że mieliśmy tutaj Kult Karaluchów albo tych samobiczujących się ascetów, którzy... Ach, nieważne. Ważne jest to, że sekta / fundacja / organizacja non-profit, jaką założył, pozwalała na łatwe pranie brudnych pieniędzy, które zaczęły spływać do niego po tym, jak nawiązał współpracę z wieloma grubymi rybami na Nokturnie. - Lorraine wskazywała kolejno na kwatery i lokale współpracowników Pana Zagadki, a potem omówiła krótko finansowanie całej spółki. - Kwestią kluczową jest natomiast to, że Tom wszystkich swoich współpracowników zapewnia, że próbował walczyć z ustawą tajności, i że dążył do obalenia podziałów między naszymi światami tylko dlatego, że chciałby zrównania waluty mugolskiej z magiczną... Nie uważam, żeby kłamał w tej materii, ale, jak się zapewne domyślasz, nie mówi całej prawdy. - postukała w coś, co wyglądało na akt urodzenia. - Elddir jest mieszańcem, ale więcej ma w żyłach szlamu niż magii, i całe życie spędził w świecie mugoli. - obrzydzenie, jakie wkradło się w jej głos, wykrzywiło także na chwilę jej słodką buźkę..- Popełnił tam poważne przestępstwa - pokazała tutaj kolejne dokumenty, potwierdzające jej słowa - więc zaszył się pośród czarodziejów. Kiedy przebywał wśród mugoli, dobrze mu się powodziło i był majętnym człowiekiem, ale oczywiście, ich pieniądze są bezużytecznymi świstkami papieru wobec naszych... Więc postanowił zacząć zarabiać piorąc magiczne pieniądze na Nokturnie. Kojarzyłam jego działalność, kiedyś szantażowałam jednego bukmachera, który maczał w tym palce - wspomniała o misji, której podjęła się razem z Desmondem ponad rok temu - Ale nie znałam jego motywacji, nie sądziłam, że sięga tak głęboko... Bo musisz wiedzieć, że Tom nie do końca porzucił mugolski świat, i łączy go z nim więcej niż interes. Ma w końcu... rodzinę. Dobrze ukrytą... - jej uśmiech był promienny i straszny. - ...Ale nie na tyle dobrze, abym jej nie znalazła. - zostawiła na razie ten temat i znów skupiła się na omawianiu udziału wspólników Riddlera. - Naszego Toma zgubiła chciwość i zbyt wielkie ambicje. Popatrz na te wszystkie kanalie. Jestem pewna, że część z nich jest ci znajoma, w końcu i twoje imię padało podczas moich poszukiwań. - Oczy Lorraine zalśniły, wiedziała, że wchodzi na niebezpieczne tereny. - Chciał zawiązać na Nokturnie monopol, który obejmowałby tylko wiernych mu wspólników - głównie mugolaków i mieszańców - i wypędzić stąd każdego, kto zagrażałby jego planom... Jak chociażby Stanley Reid. Jedno muszę przyznać Reidowi, mógłby się częściej myć, ale przynajmniej nigdy nie krył się ze swoimi poglądami i zawsze miał nosa do dobrych układów. Nie miał zamiaru chylić karku przed jakimś mugolskim oszołomem, który mówi wierszem, jeżeli jego lekarz - O'Dwyer, jak mu tam - nie zaaplikuje mu eliksiru na klarowność umysłu. Wysłał na niego swoich ludzi. - Powiedziała pokrótce, kim byli goryle Toma. - I wtedy na scenie... pojawiasz się ty i Stanley. Widziałam, że ładnie sobie poradziliście. Wasza współpraca robi wrażenie.

Westchnęła, i przyzwała różdżką jakąś tacę z jedzeniem i napojami, bo zaschło jej w gardle od mówienia.
- Chcesz kredki do kolorowania na bieżąco? - Ton jakim zadała to pytanie, był bardzo rzeczowy i kontrastował z czającym się w kąciku jej ust uśmieszkiem, chyba najbardziej szczerym jakim do tej pory obdarzyła Rookwooda. - Bo mam też szybki i intuicyjny kod kolorystyczny, gdybyś nie nadążał kto, z kim, gdzie, i jak.

Lorraine, napełniona teraz pewnością siebie z dobrze wykonanej roboty, zdecydowała, że jednak nie drży o własne życie - nie myślcie sobie, czytelnicy, w końcu nie była byle kim, kto by wypadł nundu spod ogona!! jak większość tych nokturnowych śmieci... Teraz obawiała się teraz jedynie o to, że Sauriel - z tym swoim zblazowanym kocim wdziękiem i nieprzeniknionymi oczami - nie doceni znaczenia informacji, które zdobyła. Nie ukrywała, że... zaczęła myśleć o nim z pewną nadzieją.
Cóż, jeżeli ona mogła być księżniczką Nokturnu w sukience z darów dla biednych, to czemu jakiś czarny dachowiec-ulicznik nie mógłby pomóc jej zrobić z tej dziury porządnego królestwa?
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#4
22.10.2023, 16:34  ✶  

To było całkowicie słodkie, jak Lorraine się nie doceniała. Och, ona już miała owiniętego Sauriela wokół paluszka! Jej szczęście polegało na tym, że Rookwood nigdy nie zastanawiał się, że może być w swojej niebiańskiej urodzie kimś więcej niż czarownicą czystej krwi, że może w sobie nosić prawdziwego demona, sukuba wodzącego na pokuszenie, a nie być po prostu urodzoną mącicielką. Dobra jej. W zasadzie to czy dla wili jej czar nie był tym, co ludzie lubili nazywać naturalną charyzmą? W każdym razie - nieprawidłowości w jego własnym funkcjonowaniu nie zostały podjęte do jakiejkolwiek analizy, bo nie odniósł wrażenia, żeby Lorraine próbowała go kontrolować w żadnym stopniu. Może jego sympatię, ale tą już miała, więc czemu niby miałby się stroszyć z tego powodu? Kto nie lubił być głaskanym z włosem niech pierwszy rzuci kamieniem. A i czasem pod włos można było pogłaskać, jeśli rączka była odpowiednio milusia. Wiecie - taki swój zapach, odpowiednie czułości i w ogóle. Problem robił się tylko wtedy, kiedy ktoś go robił w chuja. A że Malfoyówna tego nie chciała - o tym miał się dopiero dowiedzieć.

Gdyby mu Loraine zaś powiedziała, że trzęsie całym Nokturnem, to oplułby się własną śliną (której nie ma) i zakrztusił nią (chociaż nie musiał oddychać).

Spoglądał na to lustro. Na swoje odbicie w nim. Kiedyś nienawidził tego, czym się stał i kim się stawał. Odbicie w lustrze było jego największym wrogiem, bo nie pozostawało powiedzieć nic poza tym, że tak, tak, ten w lustrze to niestety ja. Najlepszym katem byliśmy nie raz i dwa my sami dla siebie samych - nikt tak dobrze nie przeinaczy w twoim wnętrzu faktów, nie zacznie samobiczowania i nie sprowadzi siebie samego na dno. Choć uwarunkowania świata były do tego konieczne. Teraz patrzył na te rozbite kawałki i nawet zrobił zadowoloną minę, poprawiając skórę na swoich szerokich barkach. Gdyby tu stało lustro, które nie nosiłoby na sobie złamań życia (które Lorraine nosiła w równie zepsutym serduszku) całość nie miałaby takiego wyrazu i charakteru. Chociaż on gówno się znał na tajemnicach. Jego mrocznym sekretem było to, że miał w szafie różowe, puchate poduszeczki i maskotki, z którymi uwielbiał się wylegiwać na łóżku. Jakby się to wydało to kurwa, jego reputacja w tym miejscu poszłaby się jebać po równi pochyłej... Przesunął oczy z odbicia swojego na odbicie Lorraine. To, jak balansowała na swoich granicach i jak tańczyła z nim (nadawała temu rytm, chyba zdawała sobie z tego sprawę) było znów takim samym pytajnikiem jak poprzednim razem, kiedy przyszedł tu ze Stanleyem. Pytanie brzmiało: pogrywa ze mną czy jednak traktuje to śmiertelnie poważnie? Będzie chciała grać tak, żeby wygrać, czy może jednak będzie chciała grać tak, by wygrać wspólnie? Za łatwo było tu o osoby, które chciały zrobić cię w chuja - dlatego reputacja była taka ważna. Dlatego większość ludzi w podziemnych ścieżkach i na Nocturnie znała jego pseudonim (bo niekoniecznie imię). W całym życiu chodziło przecież o to, żeby się dorobić, ale nie zatyrać. Odpowiedź na to pytanie również miała przyjść. Lorraine tutaj budowała swój klimat, jakby chciała odsłonić przed nim naprawdę wspaniałe przedstawienie. Zagwarantować, że będzie coś wspanialszego od tego rozbitego lusterka.

- Co? - W jego głosie zabrzmiał śmiech, kiedy obrócił się w kierunku Lorraine unosząc jedną brew i patrząc na nią z lekkim niedowierzaniem tego, co usłyszał. Zaszczyt, że jestem tu z tobą? A co to kurwa był niby za zaszczyt? Czy on był jakimś paniczyskiem z domu czystej krwi, żeby a tak. Moment. No tak... W każdym razie - żaden to zaszczyt. Nie był jeszcze nikim ważnym w tym świecie, jego własnym zdaniem, chociaż niektórzy wokół niego zdecydowanie go przeceniali. Stanley na ten przykład. Już nie próbował mu nawet mówić, żeby przestał, bo to było w kurwę zabawne, ale jego bratnia dusza, druga połowica, czy jakby jeszcze Stanleya nie nazwać, potrafiłby mu klaskać, gdyby ten tylko stał i zapomniał, co miał zrobić. Stanley by się zaraz zachwycał, jak to Sauriel to cool rozegrał. - No w chuj zaszczyt, na pewno... - Keknął sobie dalej, przyjmując, że jednak mu się nie przesłyszało, a że nie wiedział nawet, jak to drgnięcie głosu miał zinterpretować to nie interpretował wcale. Przez moment tylko ją czujnie obserwował. Zastanawiał się, czy wyczuje strach. Lorraine była jednak świetną aktoreczką. Gonienie się z nią byłoby jak kłapanie gazeli przy nóżkach paszczą, kiedy ona w ostatniej sekundzie zabierałaby ją dalej od kocich zębisk.

Powiedzenie, że kupiła jego zainteresowanie było jak nie powiedzenie niczego. Jego oczy otworzyły się szerzej, kiedy to zobaczył i zrobił kilka kroków w kierunku tej przygotowanej mapy myśli łączącej wszystko ze wszystkim. Ale dojebane. Perfekcja. Spojrzał właśnie na perfekcjonizm, na jaki nawet nie liczył, a kiedy słuchał to wraz z każdym kolejnym zdaniem rósł milimetr jego uśmiechu. W końcu został uśmiech, który obnażał jego kły przystosowane do wbijania się w ludzką szyję. Ba... do rozdzierania ludzkich gardeł. Takich miękkich i delikatnych...

- To były płotki. - Rzucił na jej komplement o ich współpracy ze Stanleyem. Nie było czego chwalić - tak jego zdaniem. Sauriel nawet dobrze nie zdążył poczuć, że w ogóle się bawi, a tamci już leżeli. Ale Stachu się pobawił - o, to na pewno. Zamierzał też dać pobawić się Maeve w swoim czasie, kiedy na to spojrzał. Zbliżył się do tej tablicy i sięgnął po zdjęcie Elddira. Zjebanego mentalnie gościa, który tutaj sprawiał problemy. Sauriel nie oddychał, więc momentami naprawdę zamierał w bezruchu jak dotknięty zaklęciem - tak jak teraz, kiedy wpatrywał się głodnymi oczami w oczy tego człowieka. Pierwszy raz go widział, choć rzeczywiście jego ksywa przemknęła gdzieś koło niego raz czy dwa. Obrócił się powoli półprofilem do Lorraine, spoglądając na nią z wyraźnie wymalowanym na facjacie zadowoleniem. Rozkosznym wręcz zadowoleniem, które obejmowało go całego. Chciał dobrych informacji, dostał naprawdę perłę wśród świń. Uderzał lekko zdjęciem o palce drugiej dłoni, przeciągając to milczenie, aż w końcu w tym uznaniu pokiwał parę razy głową i otworzył ramiona, prostując się.

- Nooo, Lorraaaineee..! - Bardzo rzadko Rookwood mówił do kogokolwiek po imieniu. BARDZO rzadko. A tym bardziej całym imieniem, bo jeszcze skrótem mu się zdarzało. Zazwyczaj nadawał ludziom dziwne ksywy, a czasami rzucał jakimiś pierwszymi lepszymi określeniami, które mu do łba wpadły. Ale tutaj wypowiedzenie tego imienia było wręcz konieczne. Obowiązkowe. Wobec uznania i szacunku, jaki zyskała w jego oczach. A może to była tylko fałszywa mapa i kiedy wpadnie już jak pies myśliwski na trop (w końcu Śmierciożercy puścili smycz i zdjęli mu kaganiec) to wszystko to okaże się grubymi nićmi szyte i będą się zgadzać tylko ksywy, albo i nie to. - Jeśli to wszystko prawda, to właśnie zostałaś moją ulubienicą tego łez padołu. - Nie przytulił jej, o nie. Spojrzał jeszcze raz na tę tablicę, ale zostawił to - zaraz do tego wróci. Teraz podszedł do tej sukubicy, opierając się ręką obok niej. - To - Pomachał zdjęciem przed jej nosem, bardzo celowo zabierając jej konieczną do funkcjonowania przestrzeń osobistą - jest warte więcej niż pieniądze. - To było oczywiste. Nie lubił grania w ukryte karty, nie lubił kręcenia, nie lubił udawania, że nie nieee, to inaczej, albo: że to prezent! Nie ma takich prezentów. Albo raczej - były, ale od osób bliskich, albo naprawdę już zaufanych. Sauriel nie lubił niespłaconych długów, które w dodatku były długami o nieznanej wartości. Bo to, co mu sprezentowane były naprawdę warte coś więcej. Przede wszystkim było wyrokiem na bardzo wielu ludzi - Lorraine musiała zdawać sobie z tego sprawę. Więc i musiała wierzyć w to, że kiedy on te informacje dostanie to naprawdę zaprowadzi w tej części przynajmniej Nocturnu porządek, co też było ciekawe i zastanawiające. Ale nie pytał. Tak jak udał, że przy okazji tego śledztwa nie znalazła informacji o nim. Przecież w tym momencie było tak dla nich wygodnie, prawda? - Chcesz podpisać ze mną cyrograf? Bardzo, bardzo mi zaimponowałaś. Aż bym cię schrupał z tego napływu emocji. - Spojrzał na jej łabędzią szyjkę i... zrobił dwa kroki w tył. Lekkie. Nie było nawet słychać, jak się poruszał. Żadnego szelestu, dźwięku na tych starych deskach. - Powiedz, kogo trzeba tu odjebać, żeby mieć cię tylko dla siebie, hmm?



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#5
24.10.2023, 20:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.10.2023, 21:06 przez Lorraine Malfoy.)  
Niemy zachwyt na twarzy Sauriela, kiedy odsłoniła przed nim planszę z mapą myśli był niesłychanie satysfakcjonujący.
A jego uśmiech? Warty więcej niż pieniądze. Prawie.

Dobrze było wiedzieć, że wciąż potrafiła mówić ich wspólnym językiem; że wciąż było im równie łatwo bawić się półsłówkami, co grać sobie nawzajem na nerwach - prawie jak niegrzeczne kotki goniące za kłębkiem wełny (a ta wizja, swoją drogą, kompletnie usprawiedliwia upodobanie Sauriela do towarzystwa puchatych, maskotek, puchatych poduszeczek i innych takich śliczności, ale ćśś, bo to jest sekret, którego nigdy nie zdradzę, xoxo). Cieszyła się, że podczas ich ostatniego spotkania wytrzymała pod ciężarem jego hardego spojrzenia, że jej drżące ze strachu rączki nie rozlały zawartości szklanki na jedną z obrzydliwych kanap w stylu wiktoriańskim, i wreszcie, że - przynajmniej na tę chwilę, jak sądziła - zdołała przebić się przez gniew, dystans i grubą kocią sierść, przylegające do Sauriela niby druga skóra.

Lorraine nigdy nie powiedziałaby, że zna Rookwooda, nie po tak wielu latach, kiedy widzieli się może raz na jakiejś rodzinnej uroczystości, i to z daleka. Był dla niej jak to rozbite lustro: nie sposób było ogarnąć umysłem wszystkich tych, jakże różnych wersji jego osoby, które zdążyła jako tako zespolić w jedną całość... Całość przecież tak niedoskonałą, bo stworzoną z odłamków impresji innych ludzi (tych postronnych świadków, dalekich znajomych czy dawnych wspólników), jej własnych, wypaczonych przez czas wspomnień z lat młodzieńczych i wreszcie - z odłamków, które wychwyciła jej także niedoskonała percepcja.
Och, co prawda, Malfoy uwielbiała fantazjować, że jest akromantulą z kilkorgiem par wszystowidzących oczu, dla której Nokturn i okolice stanowią oblepione pajęczynami gniazdo i teren łowiecki zarazem, ale nieważne jak wiele ofiar schwytała w swoją sieć - jak wiele sekretów wyssała razem z ich krwią - jak wiele pajęczej nici poszłoby na stworzenie wycieraczki z napisem evil mastermind zamiast "live laugh love"... To, że nikt jej jeszcze nie przydeptał niczym niedopalonego papierosa (kmwtw) zawdzięczała tylko i wyłącznie chorobliwej przezorności, ewentualnie - kolcom jadowym. No i, przede wszystkim, chociaż miała do dyspozycji potężną siatkę (pajęczynę?) szpiegów, informatorów i innych konfidentów, nie była wszechwidząca, ani tym bardziej wszechwiedząca, o czym nie raz, i nie dwa, miała okazję boleśnie się przekonać. Choć Lorraine sama siebie kreowała na królową sekretów, i zdążyła osiągnać tak wiele na własną rękę, wiele drzwi wciąż pozostawało przed nią zamkniętych. Niektórych spraw nie dało się przestawić wyłącznie w formie suchych faktów: w końcu dokumenty można było sfałszować, a i relacje międzyludzkie same w sobie były tak skomplikowaną grą pełną pozorów i niedopowiedzeń, że na ich podsumowanie nie starczyłoby Malfoyównie kolorów w jej specjalnym kodzie porządkującym. Lorraine była przyzwyczajona, że nie zawsze można posiadać luksus pełnego oglądu na sytuację; czasem należało po prostu zgadywać. Zaryzykować.

Nie była na tyle głupia, by obstawiać w ciemno, dlatego myliła się rzadko. Motywacje większości ludzi były banalne i zwykle łatwo wytłumaczalne - zgodnie z zasadą brzytwy Ockhama - kiedy przyjęło się najprostsze rozwiązanie. A to, że w tym przypadku taka zadufana w sobie Lorraine Malfoy pomyliła takiego Czarnego Kota z jakimś tam Czarnym Panem... Cóż, zdarza się najlepszym!! Czy Sauriel Rookwood poprosiłby ją o zebranie informacji, gdyby martwił się tym, że Lorraine odkryje coś, czego nie powinna wiedzieć? Nie uważała go za banalnego, więc w sumie trudno było stwierdzić, ale starała się uciszyć wewnętrzną paranoiczkę, i stwierdziła, że dalsze myślenie w kategoriach zabije mnie - nie zabije, nie ma większego sensu.

Bo z drugiej strony, Lorraine znała Sauriela na tyle, by wierzyć, że nie byłby Saurielem bez tych swoich pokrętnych zasad, jakiejś dziwnej nieustępliwości, bo przynajmniej tak to nazywała, nie znajdując lepszego słowa wobec jego nieposkromionej potrzeby chodzenia jak kot, zawsze swoimi drogami. A ze znania się na ludziach, to w końcu zrobiła sobie karierę.

Chociaż Rookwood wzbudzał prawdziwy zamęt w jej głowie, kiedy wydawał się tak... Nieludzki. I kiedy tak zaskakiwał ją tą swoją nagłą szczerością, a ona czuła się taka głupiutka, bo nie potrafiła odróżnić nawet kpiny od podziwu!!
A już tego, że od komplementów przejdzie do zbliżeń, to już kompletnie się nie spodziewała.

Ty draniu, pomyślała: po trosze z zadowoleniem, bo jednak mimo wszystko nie był tak obojętny, na jakiego do tej pory wyglądał; po trosze z oburzeniem - bo jak to tak, przecież to ona miała wodzić na pokuszenie, to ona miała być tym zmysłowym sukkubem, a tutaj nagle sama została bezczelnie zaatakowana swoją własną bronią, to Sauriel zaparł jej dech w piersi, kiedy osaczył ją jak jakiś inkub!!; a po trosze z satysfakcją - bo chciał z nią grać, bo podjął to wyzwanie... Czy oczy Rookwooda zawsze były tak czarne jak piekielne otchłanie czy odblokował je automatycznie, wskakując na 4 lvl spaczenia? Lorraine była już gotowa pytać jak dziewczynka z bajki o Czerwonym Kapturku: a dlaczego masz takie wielkie zębiska???... Ale nie zdążyła, bo kiedy tak się do niej zbliżył, trochę zbyt głęboko odetchnęła i przez chwilę miała za mało powietrza w płucach, żeby powiedzieć coś mądrego. Uśmiechała się więc tylko słodziutko, tak po swojemu, teraz już bardziej przepełniona euforią aniżeli strachem...
- Już przechodzisz do rękoczynów? - zdążyła tylko rzucić wyzywająco, zanim Sauriel się cofnął. Rozbawiło ją to.
Może to i Lorraine nadawała rytm - nie po to spędziła lata swojego życia doskonaląc swoje zdolności muzyczne podczas niekończących się lekcji fortepianu - ale w tym tańcu to Sauriel prowadził. A przecież Lorraine uwielbiała tańczyć!!
Dlatego kiedy on zrobił dwa kroki w tył - ona zrobiła dwa i pół do przodu.

Kroki Lorraine były ostrożne, ale i dobitne zarazem - równo odmierzone przez stuknięcia niskich obcasów o skrzypiące deski parkietu, cichy szelest sukni przesuwającej się po podłodze, i nade wszystko, gwałtowne bicie jej serca - ostrożne, a jednak stanowcze, co wydawało się idealnie kontrastować z niesłychaną gracją Rookwooda, który w ogóle poruszał się bezszelestnie, jakby zamiast podeszew butów miał poduszeczki kocich łapek. Ciekawe, jakie zostawiał ślady na śniegu? Ta i każda inna bezsensowna myśl tańczyły teraz walczyka w główce Lorraine...

"Kogo trzeba tu odjebać, żeby cię mieć?"
Nikogo, czy to nie jest aż za proste?
- Zapytałabym o to samo - szepnęła, z twarzą niemal przy jego twarzy, dając Saurielowi jeszcze mniej przestrzeni, niż on przed chwilą dawał jej. - Ale po cóż się oszukiwać i udawać, że nie byłbyś dla mnie łatwy. - Słowa która spływały z jej ust były echem jego własnych, ale ton Lorraine był tak łagodny, ba, czuły, że trudno było interpretować to jako prawdziwe wyzwanie. Przez chwilę nie mogła uwierzyć, że oferował jej właśnie to, czego tak bardzo potrzebowała.

Lorraine była znużona. Znużona nieustanną walką o swoją pozycję, tym, że całe życie musiała uciekać się do wymyślnych podstępów i kupczenia swoimi wdziękami; znużona wieczną grą w kotka i myszkę z każdym byle oprychem, byle nie zostać wykopaną z tego interesu... A przede wszystkim zmęczona własną słabością.
Wcześniej tylko pokręciła głową, kiedy Sauriel machnął ręką na jej komplement, kwitując, że zbiry zakłócające porządek w knajpie Reida to tylko płotki. Lorraine zazdrościła tej pewności siebie w głosie mężczyzny, podziwiała lekki ton, z jakim on i Stanley mówili o przemocy, i myślała o strachu, jaki musieli wzbudzić w szeregach minionów Eldirra. Malfoy posiadała talent tylko w kierunku magii umysłu, która wymagała jednak cichego skupienia, precyzji, sprytu i siły woli - w praktycznych czarach ofensywnych i defensywnych była beznadziejna.
Lorraine od dłuższego czasu obawiała się, że przez to stoi w martwym punkcie. Lorraine pracowała z potężnymi mężczyznami, z brutalnymi mężczyznami, z głupimi mężczyznami... Przeżyła wielu z nich, bo nie doceniali pieprzniętej blondyneczki i jej imperium sekretów. Ale Malfoy nie chciała tylko przeżyć, ona chciała żyć, i to na odpowiednim poziomie, a nie tułać się w nieskończoność po tych ściekach. Nie mogła pozwolić sobie na rozszerzanie swoich wpływów, mając jednocześnie świadomość, że jak za mocno zajdzie komuś za skórę, to nie będzie nikogo, kto mógłby jej pomóc. Może tylko Maeve, ale sama Lorraine nie pozwoliłaby popełnić jej takiej głupoty, i sądziła, że matka Mae również, znając nieprzejednanie seniorki rodu Chang.
Lorraine mogła pół życia spędzić wpierdalając sekreciki, manewrując ostrożnie między innymi graczami, i bardzo, bardzo powoli dochodząc do względnej stabilizacji, ale zawsze miała większe ambicje.
I doszła do wniosku, że oprócz mózgu, potrzebuje w tym celu także dobrych pięści.

- Skoro chcesz wyłączność... - zawiesiła na chwilę głos, zastanawiając się, czy powinna dalej pierdolić się w tańcu, czy... Ach, jebać to. Raz w życiu postanowiła być bezpośrednią. - ...Wystarczy przysięga, Sauriel. - Tylko tyle? Aż tyle? - Ty potrzebujesz mnie, ja potrzebuję ciebie; ale przystanę tylko na równe udziały. Mogę uciszyć szepty po kątach, albo sprawić, że powiedzą to, co chcesz; mogę zadbać o to, żebyś nie musiał oglądać się nieustannie przez ramię, kiedy tu przychodzisz - wyrzuciła z siebie. Dopiero na koniec poczuła zawahanie. - Ale czy ty będziesz w stanie zadbać o mnie? Czy może pomyliłam się w szacowaniu twoich ambicji?

Lorraine była tak nawykła do tego, że każdy sukces w jej życiu musi być okupiony jakimś nieludzkim poświęceniem, że kiedy z własnej woli pukał do jej drzwi i oferował współudział w zbrodni, nagle wydawał się nierealny. Pytanie W DALSZYM CIĄGU brzmiało: pogrywa ze mną czy jednak traktuje to śmiertelnie poważnie?
- Bo jeżeli popełniłam ten błąd, to płać i... I wypierdalaj. - Chciała, by jej głos zabrzmiał pewnie, ale przez jej ściśnięte gardło przedostał się szept. Ups.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#6
25.10.2023, 19:11  ✶  

W tym spotkaniu liczyło się dla niego niewiele rzeczy. Ta odgórna była nieodłącznie związana z magicznym pytaniem: czy ona zrobi mnie w chuja? Kto nie ryzykował, ten nie zbierał pomarańczy... czy jak to tam leciało to powiedzenie. Chuj, nie ważne. Ważne, że trzeba zaryzykować nie raz i nie dwa, żeby coś zyskać. Jak więc dobrze się składało, że Sauriel był typem ryzykanta, prawda? To chyba właśnie ta pewność siebie - że nawet jeśli coś nie wyjdzie, nawet jeśli coś się spierdoli, a Lorraine Malfoy okaże się pierdoloną bombą, której włącznik trzymał ktoś obcy to on to ogarnie. On i kilka innych osób, które z jakiegoś powodu lubiły jego zakazaną mordę i tolerowały jego wybuchowy charakter. Choć na ogół Sauriel był spokojnym gościem, flegmatycznym wręcz, jego skromnym zdaniem przesadzali z tą reputacją...

I tak wieść się niesie, jedni szeptają, że Lorraine to wspaniała informatorka, inni, że zwykła zdzira, Sauriel zaś pomyślał: no i wyrosła nam Królowa Nokturnu..! Której urwie łeb, jak się dokopie do pluszowego sekretu. Lubił pokrywające się znajomości i pokryte słowa - kiedy ktoś ci obiecuje, że to wykona i dostajesz dokładnie to, czego oczekiwałeś. A nawet i więcej. Wielkie plany, które były przed Saurielem zakryte, nosiły znamię Czarnego Pana. I jak łatwo pomylić Czarnego Kota z Czarnym Panem - to już Lorraine wiedziała najlepiej. Te pajęcze sieci, jakie tworzyła, były doskonale - bo dla niego niezauważalne. Przyszedł tu z tą wieścią, że jest dobra, a okazało się, że słowo "dobra" stanowiło leniwe ujęcie tego, co naprawdę potrafiła sobą pokazać i to w tak krótkim czasie. Co do kilkorga par oczu to nie wiem, przed Saurielem była na szczęście tylko jedna para bardzo bystrych, mrugających do niego zza welonu rzęs. Ponieważ nie był romantykiem to pewnie niedługo zapyta, czy jej coś do oka wpadło, że tak co rusz tymi rzęsami macha jak sprzątaczka miotłą podłogę w ministerstwie. Tu nie było strachu, tego najbardziej pierwotnego, o jej pajęcze zapędy i zawijanie go w kokon. Samotna kobieta w tym miejscu mogłaby go pewnie porobić jak małe dziecko, sprzedając fake info, potem się chowając tak, że nigdy by do niej dotarł. Albo modląc się o to, bo Sauriel był bardzo mściwym skurwielem. Potrafił machnąć ręką na krzywdy doznane przez taką Maewe, która poszła na randkę z jego ryjcem, ale nie przez kobietę, którą znał dawno temu, gdy lodowce były jeszcze grubsze i ludzie tak nie płakali na globalne ocieplenie. Więc byłby to test siły, a gdyby go nie zdał to miałby winić ją? Siebie tylko za to, że okazał się słabszy. Bo że był głupszy - w to nie wątpił. Choć za debila się tylko podawał - a nie tak o sobie myślał. Byłoby ciekawym zagrać na tej pajęczej sieci, znaleźć ją i iść za jej drganiami. Powalczyć z kokonem i przekonać się, czy pająk na końcu się naprawdę boi. Zacząć polowanie, które nie byłoby przesądzone - kto by się nie bał jadu akromantuli? I tak, jak ona, tak jemu pozostawało zgadywać i zaryzykować, bo tylko głupiec nie doceniłby kobiety, która na wycieraczce wyszyła sobie evil mastermind. Troja się przekonała, do czego zdolna jest jedna kobieta.

Stawianie się w sytuacji umrę-nie umrę rzeczywiście nie miało większego sensu. Droga Lorraine, myślmy logicznie! Superlatywami, korzyściami! Przecież tutaj już niemal pachniały dolarówki i złociste galeony! Mogłabyś otworzyć kasę fiskalną w swojej głowie i zacząć napawać się brzdękiem monet! Ewentualnie w końcu zakotwiczyć się na dłużej w jednej budzie nie musząc jej co rusz zmieniać. Nie musząc się bać, że znowu będziesz musiała się gdzieś wynosić. Ktoś ci pogrozi, ktoś wpadnie, ktoś będzie chciał cię eksmitować? Cóś, hey, i just meet ya and this is crazy, but here's my number, so call me maybe. Status zysków i strata opiewał na zysk. Gdyby tylko udało się usunąć z głowy ten obrzydliwy wrzask, że to się nie uda..! Że to jebnie, że nie ma szans, że takie dobre rzeczy się nie przytrafiają..! Ooo, ależ przytrafiają. Po prostu rzadko przychodzą same z siebie i najczęściej trzeba za nimi gonić na złamanie karku. Każdy miał mocne i słabe strony. Sauriel starał się dostrzegać mocne w ludziach wokół siebie i czynić je swoimi. Chciał, żeby Lorraine bała się i jednocześnie żeby ufała. Żeby znajome były konsekwencje nieudanych poczynań i oczywiste profity, kiedy wszystko się udaje. Kij i marchewka. Niektórym o kiju trzeba było przypominać regularnie, a innym wcale. Zapominali niemal, że ten istnieje. Choć Sauriel czasem miał wrażenie, że niewielu ludzi to robiło. Lorraine była również jego kijem i marchewką samym w sobie. Soczystą, piękną, nic tylko złapać za włosy i wykorzystać... do zbierania informacji, rzecz jasna. Ale była też tym mieczem, który mógł pociąć i jego. Bo zostanie uzbrojona w informacje, z którymi bogowie jedni wiedzą, co będzie w stanie zrobić. Niee, to nie była jednostronna gra. Najbardziej urocze było to, że tak sobie ulegali, jak i trzymali gardę. Tak się zbliżali, jak i kalkulowali ryzyko.

- Myślenie to moja gorsza strona, więc wolę szybko przejść do sedna. - Uśmiechnął się bezczelnie, arogancko, spoglądając na tę piękną, białą pajęczycę, której spodobała się ta gra i ta bliskość. Dawka adrenaliny pobudzająca serduszko i już człowiek przypominał sobie, że żyje, co? Stał nieruchomo, unosząc jedną brew w zapytaniu, kiedy to teraz ona jeszcze mocniej przełamała dystans między swoim ciepłym i jego nieprzyjemnie zimnym ciałem. Jej myśli tańczyły walczyka? Bo jej krok też mu teraz przypomniał o tańcu. Choć nie walca. Przypominała mu bardziej żywe uosobienie tango. Znów błysnęły kły, gdy śledził każdy jej ruch, statycznie i powoli, jakby zarzucała na niego starannie upleciony wianek i miała go zaraz poprowadzić do ołtarza. Pomijając zaręczyny, bo komu one potrzebne? To małżeństwo byłoby jednak nieudane. Jego małżonka, Śmierć, byłaby zbyt zazdrosna o Białą Wdowę. - Musiałabyś odjebać mnie samego, obawiam się. - Będąc tak blisko niemal mogła poczuć jego cichy, głęboki śmiech swoje narodziny mając w jej zabawie. - Jesteś bezczelna. - Tak jak jej słowa były miękkie i takie, o które chciało się otrzeć policzkiem, tak jego zabrzmiały dosadnie, ale wcale nie niemiło. To nie była przygana, ledwo oczywiste stwierdzenie faktu, które miało za zadanie przekazać, że wcale mu to nie przeszkadzało, a nawet - doceniał. Każde żarty miały swoje granice, a jego potrafiły pokazać się całkiem szybko (chuj wie, kiedy nadepniesz kotu na ogon), ale sam mógłby powtarzać te mądre słowa, że jakież to ważne, aby mieć do siebie dystans..!

Kto nie byłby zmęczony ciągłą ucieczką? Ciągłym spoglądaniem za ramię? Ciągłym stresem? Sauriel sam nabawił się paranoi żyjąc w ten sposób. Nie był dobry, nie uważał się w każdym razie, z dogadywaniem się z każdym człowiekiem, praca pod kimś potrafiła być okej, jeśli czyjeś spojrzenie na temat się pokrywało z jego. Ale potem przychodziły smerfy marudy i nic tylko roznieść całą budę w pizdu. Dlatego czas to zmienić. Nie spodziewał się za to, że to przyjdzie tak łatwo, tak prosto, tak samo od siebie. Łut szczęścia? W przesądach Anglii to właśnie przynosił Czarny Kot. Szczęście. W przesądach Nokturnu przynosił jednak co najwyżej rozpierdol. I wierzył, że Biała Wdowa przynosić będzie zaś znak zapytania, bo nigdy nie będziesz do końca się spodziewał, czy zjawia się z wieścią dobrą, czy może przyprowadziła za rękę czerwonowłosą Wojnę, albo kościstą panienkę Śmierć.

- Mógłbym. Ale się dogadamy. - Odparł na jej szept. - Spadłaś mi z nieba, a kurwa mógłbym przysiąc, że czułem smród siarki i słyszałem jakieś wezwania demonów, jak tu wchodziłem. - Tak czy siak wyciągnął sakiewkę i nią pomachał w powietrzu, żeby rozległ się brzdęk monet. - Twoja dola. - Rzucił znów monety na biurko. Chyba przez to kilka kartek spadło, oj... Dobrze, że nie trafił w tusz. - Ten rewir nie jest mój, więc jeśli chcesz zostać w tej dziupli to możemy o niego zawalczyć. - Przeszedł do rzeczy. - Ale nie w tym miesiącu, będę zajęty. - Wskazał na tablicę. - Jak nie to przeniesiesz się do jednej z kamienic bliżej mnie i Stanleya. Mój adres masz. Możesz śmiało posługiwać się moim imieniem - bo jako Sauriel raczej niekoniecznie był tu znany - jako ostrzeżeniem. A jak ktoś będzie niesympatyczny to krótka różdżka. - Czy tam "krótka piłka" jak to mugole mówili. - Jeśli nie informacja do mnie to do Stanleya. - Tak czy inaczej ktoś jej pomoże, nawet jeśli nie osobiście. - A teraz mi powiedz, że masz to w skompresowanej wersji, bo całej tablicy od ciebie nie zabiorę. - Wskazał na tablicę.

Pochylił się nad mapą, częściową (bo nikt pewnie nie wiedział, jak wiele odnóg, przejść i korytarzy mają drogi pod Nokturnem i Londynem) i pokazał jej gdzie i jak aktualnie funkcjonują, kogo lubimy, kogo nie lubimy, kto z nami pracuje, a na kogo mamy oko. Innymi słowy - wtajemniczył ją tak na podstawowej płaszczyźnie informując, że jej twarz i imię oraz nazwisko zostaną przekazane odpowiednim osobom. I że powinna się zacząć czuć swobodnie na Nocturnie.

To był zaledwie jeden krok do całego Królestwa.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#7
29.10.2023, 23:19  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2025, 11:44 przez Lorraine Malfoy.)  
Chociaż brzdęk galeonów był niewątpliwie odgłosem równie przyjemnym, co mruczenie kotków, przez te wszystkie lata Lorraine zbyt dobrze poznała naturalny ambience Nokturnu - składały się na niego deliryczne pokrzykiwania pijaków, nieprzyjemne chrupanie łamanych kości, i agonalne jęki ofiar przepastnej paszczy Nokturnu, wypluwanych potem przez Tamizę - chociaż już dawno przestały wybudzać ją w nocy, ba, traktowała je niemal jako upiorną kołysankę, wciąż miały zdolność przenikania do jej snów, mieszania się z wspomnieniami z przemocowego domu, zatruwania jej pewności siebie... Więc ten obrzydliwy wrzask - a raczej szept, taki ledwo słyszalny, ale równie natrętny, co bzyczenie komara - że "to się nie uda", siedział tam gdzieś, z tyłu umysłu wiły, i to wbrew wszelkiej logice... Oczywiście, kiedy nie grał tam walczyk czy tam inne tango. Gdyby tylko dało się to leczyć jak szumy uszne, ale niestety!!

Lorraine miała wrażenie, że gdyby nie wszystkie jej traumatyczne doświadczenia, byłaby bardziej nieustraszona aniżeli sam Godryk Gryffindor - czuła to, kiedy niepomna na ostre niczym wampirze kły groźby, oplatające się wokół jej łabędziej szyjki jak stryczek, potrafiła uśmiechnąć się słodko i dalej bezczelnie testować granice Sauriela, wbrew wyrokom zdrowego rozsądku... – ale życie nauczyło ją, czym jest strach. Dlatego tak długo się wahała - ale i dlatego ostatecznie zawyrokowała, że Rookwood i jego nieoczekiwany sojusz był jej tak potrzebny - Malfoy wiedziała, że on także ryzykował, że nie przyszedł tutaj bez własnych obaw: że skoro Lorraine jest taka dobra, więcej, skoro pracuje na własny rachunek, a nie pod stałą protekcją jakiegoś bossa z Podziemi, może zechcieć wykorzystać jego sprawę i przedłożyć swój interes ponad lojalność wobec klienta. Każdy, kto przychodził do Malfoyówny miał w końcu takie same rozterki, co i on, a za gwarancję pomyślnego wykonania powierzanego jej zadania służyła w końcu... tylko jej nienaganna reputacja - i jej słowo.

I choć Lorraine poważnie traktowała te przysięgi i wypełniała je co do joty, jeżeli tylko mogła, nie wahała się także wykorzystać przypadkowo zdobytych informacji jako swoistego zabezpieczenia; tak na wszelki wypadek, gdyby w jej misternie tkanej sieci zaplątał jakiś wyjątkowo nieustępliwy owad, którego szamotanie się zaburzało staranną konstrukcję pajęczycy. Jeżeli ona żartowała z tego, że wyrwie mu pazurki, jeżeli ją zdradzi, to on miał więc chyba prawo nastawać na ciągłość jej arterii szyjnych, poddając i jej lojalność pod wątpliwość? W szkole czasem grywali w czarodziejskie szachy, zachowując wyrównany bilans zwycięstw i porażek, podobnie jak i teraz. Ale teraz, oboje wydawali się zadowoleni z remisu, kiedy tak przesuwali się niczym bierki szachowe na planszy: on czarnymi, ona białymi; dwa pola do przodu, dwa pola do tyłu, w jakimś niekończącym się pacie; tylko że gra była bardziej ekscytująca niż kiedyś.

W gruncie rzeczy, tak bardzo zapamiętała się w ich przeklętej gierce, że wolałaby skończyć z rozpłatanym gardłem, niż usłyszeć, jak jej odmawia.

- To tylko moje ulubione perfumy – Tylko przewróciła oczami, kiedy zaczął oskarżać ją o konszachty z demonami, i węszyć siarkę tam, gdzie uprzednio planowała skropić się kocimiętką. Wygładziła swój głos, by tym razem nie załamał się od ciężaru tkwiących w niej emocji, i całą siłą swojej woli powstrzymała westchnienie ulgi, kiedy Sauriel przypieczętował ich współpracę, gładko przechodząc od frywolnych tańców do bardziej praktycznych spraw.
Wizja tego, co byłaby w stanie zrobić z Nokturnem przy pomocy Rookwooda stała się zbyt pociągająca, by teraz tak po prostu mogła ją odrzucić.
Chociaż nie przyjęła bez pewnego sceptycyzmu wylewnej, zakrawającej na poetycki pean na cześć mitologicznego herosa prezentacji bohaterskich wyczynów, krwawych pojedynków i połamanych nosów w wykonaniu charyzmatycznego Stanleya, dzięki wspomnieniom wydartym z umysłów innych ludzi mogła teraz przyznać, że mężczyźni jej zaimponowali. Widziała ich jednak w bardziej ambitnych rolach, aniżeli prostych sprzedawców lepów na ryj, widziała potencjał ich magicznych mocy; to, jak byli silni, pracując razem, to, jak zabójczo skuteczni mogli się okazać, gdyby dostarczyła im ciekawsze cele aniżeli sekciarza ze zdezelowanym mózgiem, który mówił limerykami...

Wystarczyło popatrzeć w czarne oczy Sauriela, żeby zaraz tkwiąca w nim otchłań puściła oczko, wystarczyło posłuchać popisów oratorskich Stanleya, który nadawałby się na politycznego agitatora ze swoją gadką. Myśli Lorraine wybiegały już dalej, w przyszłość; przeglądała w głowie szuflady z informacjami na temat lokalnych biznesmenów; myślała o tym, że musi dowiedzieć się więcej o tajemnej działalności Sauriela i wysępić od niego przynajmniej półprawdę o wszystkich jego grzeszkach w zamian za zakopane w jej umyśle sekrety; myślała o trzymanej w pogotowaniu butelce whisky, która ostatnio tak przypadła Stanisławowi do gustu, i którą trzymała tak na wszelki wypadek, aby wkupić się i w jego łaski, gdyby zdecydował się kiedyś wpaść; myślała o diablikowym uśmiechu Maeve, i o tym, że może wreszcie przejąć interes Siergieja, handlującego nędzną podróbką heroiny, i zagwarantować sobie także i jej wdzięczność czymś więcej poza leniwymi pocałunkami na wnętrzu jej ud. Jeżeli Sauriel chciał pograć na splotach jej pajęczyny jak kot, który przemyka po klawiszach pianina, Lorraine była gotowa uczynić z tego grę na cztery ręce.

- Nie zostaję tutaj - przerwała mu, z zainteresowaniem pochylając się nad mapą Nokturnu i chciwie chłonąc informacje o tym, gdzie, co i jak, i na czym Czarny Kot już zdążył odcisnąć ślad swojej łapki. Nie miała wystarczająco wiele czasu, by dokładnie zgłębić tajniki jego działalności, wszystkie jego sympatie i nienawiści, więc słuchała niezwykle uważnie, okazjonalnie rzucając w jego stronę jakimś pytaniem, żeby upewnić się, czy mówią o tych samych osobach czy miejscach. W końcu Nokturn był niczym labirynt, fraktal w popsutym kalejdoskopie, gdzie nigdy nie można było być niczego do końca pewnym. - Byłam tu i tak zbyt długo. A co do walki o teren... Mam już pewien pomysł. Zobaczysz. - Hieroglifowy uśmiech nie schodził z jej twarzy, także wtedy, kiedy wręczała mu teczkę z najważniejszymi informacjami.

Lorraine doskonale zdawała sobie sprawę, że informacje, które zdobyła dla Sauriela przekreślą nie tylko błyskotliwą karierę Elddira, ale i przyniosą kres jego marnej egzystencji.
Czuła rozbawienie, kiedy myślała, że najciekawszą z zagadek Pana Zagadki, tą, której prawdziwej puenty nigdy nie usłyszą jego wierni pomagierzy, będzie jego własna śmierć; czuła dumę, z tego, że to ona stała za tym znakiem zapytania, który miał wybrzmiewać w kręgach Nokturnu, jak tylko Sauriel wykona swoją robotę; czuła... Satysfakcję. Prawie tak, jakby to ona wydała wyrok. Starała się nie patrzeć w oczy Rookwooda, żeby nie zaczął znowu przypadkiem rościć sobie praw do jej słodkiej szyjki!!, bo czuła, że w jej spojrzeniu płonie ogień, że jest trochę pijana od samej myśli o tym, że jej delikatne kobiece rączki pośrednio złamią kark tak potężnej postaci sceny Nokturnu, jaką był Tom Elddir, pijana od tej iluzji władzy i przyszłej wielkości.

Na Nokturnie na razie jest ściernisko, ale będzie...  Królestwo. Tak.

Pożegnała się z Saurielem ostatnim wyzywającym uniesieniem brwi i słodko życzyła mu "Powodzenia". Tak jakby było mu potrzebne. Kot w końcu zawsze spada na cztery łapy.

Zacisnęła dłoń na amulecie, który przysłała jej Sarah Macmillan i poszła pomodlić się o pomyślność dla wszystkich jej przyszłych zamierzeń.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Sauriel Rookwood (3613), Lorraine Malfoy (5270)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa