• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 9 Dalej »
[23.07.72] You can't choose what stays and what fades away

[23.07.72] You can't choose what stays and what fades away
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
28.10.2023, 23:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.01.2025, 23:58 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Życie to przygody lub pustka
Rozliczono - Atreus Bulstrode - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Przez Pokątną, jak każdego dnia, przetaczał się tłum czarodziejów. Brenna obserwowała przechodniów dość obojętnie, podpierając się plecami o ścianę budynku, należącego do Alethei Crouch. Alethei Crouch, będącej też przypadkiem klątwołamaczką i osobą dokładnie taką, jakiej Bren potrzebowała. Czyli doświadczoną w swoim fachu, nieco oddaloną od londyńskiej polityki, ostatnie lata spędzającą głównie poza granicami Anglii i nie mającej żadnej związków ani z nią ani z Bulstrodem.
I akurat teraz przebywała w Londynie.
Brenna przełożyła więc swój dyżur – jeden z rzadkich przypadków w jej karierze, chociaż przepychając go na koleżankę obiecała, że w zamian weźmie dwa inne – i napisała dwa listy, nie mając ochoty więcej czekać aż uda się spiąć ze sobą trzy zapchane grafiki. I modliła się, aby przypadkiem nigdzie nie wezwano jej do spraw Zakonu, bo akurat ktoś umiera, nie ogłoszono nagłej, aurorskiej mobilizacji wobec groźby ataku śmierciożerców albo Alethea nie odkryła, że jednak nagle musi jechać do Walii. Wyglądało jednak na to, że wszystko pójdzie dobrze – ona dotarła na miejsce, dwa okna kamienicy były otwarte, wskazując na to, że ktoś przebywa w środku, kiedy więc Brenna dostrzegła nadchodzącego Atreusa, mogła odetchnąć z ulgą. W teorii przynajmniej, bo wcale nie była pewna, czy to, co czuje, to ulga.
Ale mogła być pewna jednego. Jeśli się uda, będzie łatwiej – przynajmniej pozbędzie się poczucia winy, ilekroć narazi głowę.
Z resztą sobie poradzi.
– Cześć – rzuciła, wysuwając dłoń z kieszeni, gdzie trzymała ją z przyzwyczajenia zaciśniętą na różdżce, chociaż nie spodziewała się raczej żadnego ataku w biały dzień. A potem odbiła się od ściany i od razu zastukała do drzwi kamienicy. – Byliśmy umówieni z panią Crouch – powiedziała, ledwo na progu pojawił się skrzat.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo

Leta Crouch
#2
29.10.2023, 23:20  ✶  
Fakt, iż obecne wykopaliska nie były prowadzone w zgoła innym kraju czy nawet na innym kontynencie, jak to bywało, sprawiał, że o wiele łatwiej było pojawiać się w Londynie. Zawsze dało się znaleźć jakieś sprawy do załatwienia (albo raczej: sprawy znajdowały się same), nie mówiąc już o tym, że czasem miło było wrócić do swoich czterech kątów.
  Czasem.
  Ten konkretny powrót zdecydowanie wiązał się ze sprawami do załatwienia – w końcu sowa odnalazła ją w Walii, niosąc list z prośbą o pomoc. Tak, takie prośby całkiem lubiła; nigdy za wiele klątw do łamania.
  Nigdy.
  A że świecie same się nie robiły, to wróciła dzień wcześniej, żeby jeszcze zdążyć je przygotować, zanim przyjdzie czas rytuału. Mimo wszystko, nie była to kwestia raptem pięciu minut, a i też aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, iż bynajmniej jej się nie będzie chciało wstawać wcześnie rano…


  
  … skrzat obrzucił uważnym spojrzeniem przybyłych gości. Crouch może i bywała roztargniona, ale coś się kroiło od dłuższego czasu, nie zapomniała też jednak przebąknąć, że spodziewała się wkrótce Longbottom. Stąd też nie zadawał więcej pytań, tylko szerzej otworzył drzwi i przesunął się na bok.
  - Zapraszam, pani Crouch państwa oczekuje – wyrzekł, po czym po prostu poprowadził ich do pokoju, w którym Leta urzędowała. A raczej: kończyła wszystko rozstawiać, oczywiście niemożebnie rozczochrana i z kubkiem kawy w dłoni.
  - O, jesteście – ucieszyła się, odwracając się w stronę drzwi. W pomieszczeniu panował lekki rozgardiasz, zapewne wynikający z tego, iż zostały poprzestawiane meble, które wylądowały bliżej ścian, podobnie jak dywan. Na podłodze zaś mogli dostrzec nakreślony krąg, z wpisanymi wewnątrz runami – Zatem, gotowi na łamanie? To zapraszam do środka – tu machnęła różdżką – bo w drugiej dłoni trzymała właśnie różdżkę – w stronę kręgu – I proszę mi poza niego nie wychodzić, nie wiercić się, nie zacierać znaków, a najlepiej to nawet nie oddychać. No dobra, z oddychaniem to przesada. Ale jakbyście czuli, że coś jest mocno nie tak, powiedzmy, że będziecie mieli uczucie, jakby głowa miała zaraz pęknąć bądź zrobiło się bardzo zimno, lub że nie możecie oddychać bądź coś w tym stylu, to dajcie wtedy znać – wyrzuciła z siebie bardzo szybko; aż pytanie, kiedy była w stanie zaczerpnąć powietrza – Jakieś pytania?
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#3
09.11.2023, 04:36  ✶  
Akurat kończył papierosa, kiedy leniwym krokiem zaszedł pod wskazany przez Brennę adres i zobaczył, że czeka już, podpierając ścianę budynku. Mimowolnie spojrzał w górę, spojrzenie oceniając wznoszący się przy ulicy budynek, który jednak przynajmniej z zewnatrz, nie różnił się chyba niczym specjalnym od innych kamienic, które wyrastały przy Pokątnej. Jedynie dwa otwarte okna sugerowały, że ich klątwołamaczka już na nich czekała i nie mieli co się ociągać. Rzucił papierosa na ziemię i zadeptał go butem, zanim stanął przed Longbottom i uśmiechnął się do niej lekko.
- Cześć - przywitał się z nią bez zawahania, mimo że było mu chyba odrobinę głupio przez fakt, że dzień wcześniej dał się uwikłać w to całe widowisko randkowe. Grzecznie poczekał za jej plecami, aż drzwi zostaną im otworzone i wszedł do środka, puszczając ją przodem i rzucając jeszcze przez ramię ostatnie spojrzenie na ulicę zostającą w tyle, za zamkniętymi drzwiami.
Jego spojrzenie prześlizgnęło się po wnętrzu pokoju, do którego zostali zaprowadzeni, obejmując porozstawiane po kątach meble, a w końcu zatrzymując się na samej gwieździe tego całego przedsięwzięcia, czyli Lecie Crouch. Przywitał się, przez moment patrząc na nią, zwyczajnie próbując jej twarz dopasować do kogokolwiek, jakby szukając w ten sposób szansy na dźgnięcie Brenny w bok i zakomunikowanie, że anuluje te cała imprezę, bo kobietę jednak zna, ale na szczęście niestety, wielkie objawienie nie nastąpiło. Jakaś część niego chciała mieć to z głowy, jednak z drugiej strony coś w nim bardzo życzyło sobie uniknięcia kolejnych zmian. Bo co jeśli łamanie nie zadziała i będzie tylko gorzej?
Zerknął przelotnie na Brennę, kiedy Crouch zaczęła trajkotać, szybko jednak robiąc krok w kierunku wymalowanego na podłodze kręgu, wchodząc w niego tak, by zgodnie z przykazaniem niczego nie popsuć w jego strukturze.
- Nie mam pytań - poinformował z lekkim, szelmowskim uśmiechem, który nagle wykwitł na jego twarzy. Co prawda jej wzmianka o tym, że kiedy zrobiłoby się bardzo zimno była raczej nietrafiona, bo jemu to akurat zimno było cały czas, ale ogólny przekaz był bardzo jasny. Poczekał aż Brenna stanie naprzeciwko niego i przeniósł na nią spojrzenie, już się nie uśmiechając, a potem może nieco mimowolnie uniósł w jej stronę dłoń.
- Gotowa?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
09.11.2023, 13:31  ✶  
Na uśmiech odpowiedziała po prostu przyjaznym uśmiechem. Owszem, nie czuła się dobrze z tym całym widowiskiem, ale nie była zła: nie miała prawa chować o takie rzeczy urazy. Zresztą nigdy nie była skłonna do złości. (Chociaż gdyby Atreus faktycznie oznajmił, że Crouch to jednak jakaś jego szalona eks, ale zapomniał, jak ma na imię i dlatego nie odda się w jej ręce, istniała szansa, że jednak popadłaby w amok i udusiła go na miejscu.)
- Dzień dobry, pani Crouch - przywitała się Brenna, gdy zobaczyli właścicielkę. Alethea już przy pierwszym spotkaniu dała się poznać jako osoba nieco chaotyczna, ale Brenna nie miała nic przeciwko ani chaosowi, ani rozgadaniu - zważywszy na to, ile sama gadała.
- Pewnie, bardziej gotowa nie będę - zapewniła kobietę, bardzo, bardzo szczerze. Bo tak, chciała się tej więzi pozbyć i bez mrugnięcia okiem zaakceptowałaby nawet informację, że będzie bolało jak jasny szlag albo musi utoczyć sobie pół litra krwi, zanim zabiorą się do przerywania rytuału. Nie chciała, żeby Atreus albo ktokolwiek inny wyczuwał, że jest w niebezpieczeństwie. Nie chciała mieć wyrzutów sumienia, że rozwala mu życie prywatne. Nie chciała też krztusić się płatkami żółtych róż i własną krwią. I przede wszystkim - nie chciała mieć w głowie zamętu. A jeżeli nawet ten nie przejdzie jak ręką odjął w tej samej chwili, w której Crouch rozproszy otaczającą ich magię, bo w końcu tego Brenna nie mogła być pewna, ile w tym więzi, a ile jej samej i nie wiedziała jeszcze, co zniknie, a co zostanie, to... prędzej czy później na pewno będzie lepiej. Bo chociaż obawiała się, że to już nie tylko magia, przecież wiedziała, że niezależnie od wszystkiego, będzie dużo łatwiej z czasem wyrzucić go z głowy, gdy nie będzie miała świadomości, że ten wie o jej podejrzanych eskapadach i tych akcjach w BUM, które przybierały niespodziewany obrót, a potem w raportach były przez nią zbywane lakonicznymi zdaniami, nie oddającymi powagi sytuacji. A także wiedząc, że on jakieś pięć minut po wyjściu z kamienicy Crouch zapomni o jej istnieniu. Nawet jeżeli to zaboli – a miała nadzieję, że tak nie będzie – to tylko przez chwilę. Parę dni, parę tygodni, nic wielkiego, nic, czego nie mogłaby znieść.
- Jeśli to ma pomóc, postaram się nawet za bardzo nie oddychać - obiecała solennie. Trochę się martwiła, czy na pewno wszystko pójdzie w porządku, ale skoro udało się już w przynajmniej kilku przypadkach, nie było powodu, aby tutaj coś poszło bardzo nie tak, prawda? Zwłaszcza że, do licha, Brenna specjalnie wyszukała klątwołamaczkę z kilkunastoletnim doświadczeniem, wyspecjalizowaną właśnie w starożytnych klątwach. A nad tym, jak się będzie z tym czuła, wolała na razie się nie zastanawiać.
- Wyjątkowo skorzystam z prawa do zachowania milczenia - stwierdziła odnośnie pytań. Nie miała żadnych, a przynajmniej żadnych, jakie chciałaby zadać właśnie Alethei, swoją zwykłą gadaninę też „wyłączyła”, bo chciała jak najszybciej mieć to za sobą. Przestąpiła więc po prostu krawędź kręgu i zerknęła na kobietę... cóż, czekając, co nastąpi dalej. I chociaż nie przestała oddychać, to starała się robić to spokojnie, w równym tempie, i nerwy trzymać na wodzy, bo w tej chwili zdenerwowanie łączyło się z wyczekiwaniem.
- Jasne - zapewniła, gdy i on spytał, czy jest gotowa. Na krótki moment po prostu uścisnęła wyciągniętą w jej stronę rękę w pocieszającym geście, a potem cofnęła dłoń. Nie zamierzała robić z siebie idiotki i trzymać go za rękę, gdy Leta będzie zrywała więź.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo

Leta Crouch
#5
10.11.2023, 23:30  ✶  
Z zewnątrz – tak, dom nie wyróżniał się niczym szczególnym, nieco inaczej sprawy się miały, gdy przechodziło się przez bramę – wtedy już dostrzegało się szczegóły, które zdecydowanie nie istniały w momencie patrzenia na to wszystko jeszcze z ulicy. Bo chociażby samego przejścia strzegły dwa szakale, stróżujące w wydrążonych kolumienkach. Albo kołatka. Zdecydowanie kocia głowa i... czy mu się wydawało czy też faktycznie mrugnęła? Nie no, to zdecydowanie musiała być jakaś gra świateł, cień, jaki rzucił czy coś w ten deseń. Tak. Zdecydowanie.
  Wszak wyglądała zupełnie niewinnie i niemagicznie. Jak i szakale w bramie, nawiasem mówiąc, ale o ile Longbottom już coś na temat stróży wiedziała, tak ten kawałek mosiądzu... hm, cóż, mógł, ale nie musiał być czymś więcej. Jak to generalnie w czarodziejskim świecie bywało. Wszak nigdy nie wiesz, czy książka, którą akurat masz ochotę przeczytać, nie okaże się być bardzo, bardzo głodna i uzna, że twoja ręka to doskonała przekąska, prawda?
  Czarodziejski świat miał również to do siebie, że w starych rodzinach praktycznie każdy każdego znał, w mniejszym lub większym stopniu, nie mówiąc już o stopniu splątania tych wszystkich genealogicznych drzew. Ale faktycznie, Leta w Londynie spędzała tak naprawdę bardzo mało czasu - i ta zasada miała zastosowanie już od pierwszych chwil jej życia, skoro nawet nie raczyła przyjść na świat na brytyjskiej ziemi, tylko hen, daleko, za morzami. Tak że... jeśli nie chodziło się z nią do szkoły bądź nie brylowało na salonach w dokładnie tym samym czasie, co ona sępiła środki na wyprawy archeologiczne czy tam utrzymanie znalezisk, to dość łatwo mogło się okazać, iż w pamięci niska, rozczochrana i kapkę za bardzo rozpaplana czarodziejka najzwyczajniej w świecie nie istniała.
  Ale tak, w pewnym sensie istotnie była gwiazdą tego przedstawienia - nawet jeśli brakło błyszczących strojów (niczym w cyrku...) czy generalnie czegokolwiek, co dawałoby efekt blichtru. Nic z tych rzeczy - nic się nie błyszczało, nie świeciło, to po prostu była... Leta. Ale też: Leta pełna zapału.
  - No to wspaniale - skwitowała i zerknąwszy do kubka, zatoczyła nim lekki okrąg, najwyraźniej w ten sposób "mieszając" jeszcze jego zawartość, po czym upiła łyka, obchodząc krąg. Że też jej się jadaczka nie chciała zamknąć... - W zasadzie, powiem wam, to czegoś takiego chyba jeszcze nie było, żeby takie klątwy rozsiewały się same, bez udziału cudzej, złej woli. Bo wiecie, mimo wszystko trzeba nad tym troszkę posiedzieć, pomyśleć, nakreślić jej kształt, cel i tak dalej, a tu o, wycieczka na sabat, parę minut i gotowe - prychnęła, kręcąc głową - Aj, chwila, chyba tu coś... a nie, w porządku, przywidziało mi się - wyrzuciła z siebie bardzo szybko, jeszcze szybciej zmieniając zdanie co do tego, jakie linie widziała. Nie, jednak nikt niczego nie naruszył, co oszczędzało ciut czasu, bo nie musiała niczego poprawiać.
  - No dobrze, to do roboty – uznała, czyniąc użytek ze swojej różdżki. Tylko nie taki, jaki można się było spodziewać, bowiem najpierw podrapała się nią po plecach, a następnie zaklęciem odesłała kubek na parapet. Kolejny ruch różdżką – i świece wylądowały w strategicznych miejscach kręgu. Jeszcze ciut magii – i zatańczyły płomyki.
  Subtelna woń zaczęła wzbierać i rozlewać się wokół. A i sama Leta w pewien sposób się przeobraziła; z chaotycznej papli w kogoś zdecydowanie skupionego, kogoś, kto wiedział, co robi. W ruchach, jakie wykonywała, dało się wyczuć pewność – i wieloletnią praktykę. Znajdowała się w swoim żywiole; snująca się wokół nich niczym dym (jaki dym? Świece – nie kadzidła, żeby jego kłęby miały się unosić wciąż i wciąż, ale… nie dało się pozbyć wrażenia, że coś ich oblepia, że czymś przesiąkają, że jednak świat coś zasnuwa), szepcząca inkantacje, wykonująca mniej lub bardziej subtelne ruchy różdżką. Jakby nawijała na nią niewidzialną nić?
  Nie mieli pewności, ile tak naprawdę czasu to zajęło. Mogła to być minuta. Może pięć. A może i godzina…
  … to było dziwne uczucie. Jakby coś się napinało, napinało, osiągało kres swoich możliwości, aż w końcu…
  … pękło?
  Parę sekund później Crouch głęboko odetchnęła, stając przed parą, której losy tak niefortunnie splecione.
  - I jak? Żadnych mroczków, pękających głów i tak dalej? Dobrze się czujecie? Generalnie to już powinno być po sprawie, albo nie jestem Letą Crouch i zjem swoje własne buty – oświadczyła, najwyraźniej będąc całkiem pewną wyniku swojej pracy.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#6
23.11.2023, 06:36  ✶  
- Tyle działo się na samym Sabacie, że chyba nie wydaje się aż tak dziwne, że sama magia rytuału postanowiła zrobić wszystkim nieśmieszny żart - uśmiechnął się do Lety krótko, nie będąc w sumie pewnym, ile właściwie na temat samej sprawy wiedziała, albo musiała wiedzieć, żeby w ogóle podjąć się rytuału. Nigdy nie dane było mu zagłębić się w techniki łamania klątw nawet w sposób teoretycznym, bo przecież od tego miał siostrę. To ona machała różdżką, kiedy zaklęcie źle weszło i potem już wszystko było w jak najlepszym porządku, a przynajmniej tak cały proces wyglądał w głowie Atreusa. Było i nie ma - sprawa niezwykle prosta. Teraz jednak, kiedy Crouch stwierdziła, że chyba jej się coś przewidziało, uniósł delikatnie brew i spojrzał kątem oka na Brennę, jakby chcąc się upewnić, czy na sto procent znajdują się właśnie we właściwym domu i pod opieką odpowiedniej osoby. Przewidzenia w sprawie klątwy nie wydawały się niczym zachęcającym do pozostania w kręgu, ale przecież nie mógł z niego tak zwyczajnie wyleźć, bo Longbottom by go złapała za fraki i usadziła w miejscu.
Kiedy podała mu dłoń, ścisnął ją lekko. Nie spodziewał się, że będą tak stać w środku, trzymając się za rączki jak zakochane podlotki, bo do tego było im niezmiernie daleko. Ani nie byli podlotkami, ani chyba nawet raz nie spojrzeli na siebie z sympatią i zażyłością większą, niż powodowałaby to magia, która ich ze sobą splotła, a przynajmniej wszystko na to wskazywało.
Ta cała nonszalancja Lety pewnie w każdej innej sytuacji by go bawiła. Szczególnie kiedy mógłby patrzeć z rogu pokoju na jakąś inną parę, która wycierpiała się przez ostatnie miesiące i wreszcie podjęła zerwania więzi. Teraz jednak niekoniecznie było mu do śmiechu. Stał więc i patrzył, głównie na nią, a kiedy świece wylądowały na swoich miejsca i w powietrze wzbiła się subtelna woń, poczuł spokój. Nie stała już przed nimi roztrzepana i potargana kobieta, a pełna skupienia czarownica, która wydawała się jak najbardziej na miejscu.
Bulstrode otworzył oczy, które przymknął gdzieś w międzyczasie, kiedy poczuł że to coś, do tej pory napinające się wciąż i wciąż, w miarę jak Leta snuła zaklęcie, wreszcie zdawało się pęknąć. Było to dziwne uczucie i w głównej mierze skoncentrował się przede wszystkim na jego niecodzienności, a nie to co teoretycznie powinno zmienić i zerwać.
- Chyba dobrze - spojrzał wreszcie na Brennę, kiedy Crouch odezwała się do nich, mimowolnie chcąc wiedzieć, czy posiada ona podobne zdanie na temat ewentualnych powikłań. - Czułem jak coś pęka, ale oprócz tego mam wrażenie, że nic się nie zmieniło? - zaryzykował, przenosząc już wzrok na samą klątwołamaczkę i wzruszając przy tym ramionami. - A ty, Brenna? Wszystko dobrze?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
23.11.2023, 09:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.11.2023, 11:12 przez Brenna Longbottom.)  
Zazwyczaj Brenna bardzo uważnie obserwowała otoczenie. Drobiazgi na półkach, kolor ścian, to czy we wnętrzu panował porządek, czy nie, wiele mówiło o człowieku. A Brenna była gliną, córką gliny, bratanicą glin, wnuczką gliny... i tak dalej... i w dodatku widmowidzem. Dostrzegania różnych szczegółów nauczyła się jeszcze jako dziecko, nawet jeżeli bardzo nie lubiła pokazywać innym, że je zauważyła. Tym razem jednak, chociaż pewne rzeczy wyłapywała, nawet nie próbowała ich analizować, bo jej myśli biegły zupełnie innymi torami. Podobnież paplanie Lety Crouch normalnie Brennie by ani trochę nie przeszkadzało. Sama  w końcu zwykle była gadułą, ba, lubiła inne gaduły, bo albo się do nich przyłączała, albo mogła pozwolić, by ktoś inny przejął pałeczkę i sama dla odmiany trochę posłuchać. W tej chwili jednak naprawdę wolałaby, aby klątwołamaczka zabrała się do łamania rytuału, bo tkwienie tutaj i wyczekiwanie… było po prostu stresujące.
W końcu jednak zabrała się do rzeczy, a Brenna zamarła w nienaturalnym wręcz bezruchu, bo wszak takie polecenie otrzymali i zdołała nawet powstrzymać się przed wodzeniem spojrzeniem za Crouch. Nie drgnęła, kiedy oblepił ją dym, ani nawet wtedy, kiedy przez moment znów czuła istnienie tej łączącej ich nici równie mocno, jak w maju – i kiedy nagle to wrażenie znów znikło. Nie ruszyła się i nie odezwała nawet gdy dym zaczął opadać.
Victoria wspominała, że czuła, jakby wyrwano jej serce. Sauriel z kolei podobno zdawał się odczuwać szczęście i ulgę. Oboje jednak wyłapali od razu różnicę.
U Brenny, poza tym krótkim momentem, gdy… coś pękło, nie było niczego nowego. Nic się nie zmieniło. W pierwszej chwili przeraziła się, że nie podziałało – zaraz jednak pomyślała, że po pierwsze, każdy mógł odczuwać to indywidualnie, po drugie, może chodziło tutaj o czas. Przecież początkowo wariowała dużo bardziej niż w czerwcu, a w lipcu już przestało szarpać. Może więc nie czuła zmiany dlatego, że zwlekali dłużej niż Victoria i Sauriel - i zwyczajnie uczucia podsycone magią zdążyły się ulotnić same, nic więc nie wydarto, a wszystko, co zostało, należało tylko do niej. Nie była jeszcze pewna, co to było i jak się z tym czuje, ale na pewno tkwiła w tym ulga, bo przynajmniej on się wreszcie wyśpi, a ona nie będzie się martwić, czy pewnego dnia przeglądając raporty, auror nie połączy zbyt wielu faktów. I nieważne, co będzie dalej, przecież powiedziała nie tak dawno Victorii. Jak się wywali, wstanie, otrze krew z nosa i pójdzie dalej.
– Taaak… Też to czułam. Chyba jest złamana – stwierdziła, po czym uśmiechnęła się do niego, uśmiechem, który jej matka, brat i siostry na pewno już dawno nauczyli się kwalifikować jako „Bren zaraz w coś wpakuje siebie albo nas”. – Jasne, wszystko dobrze. A czy się zmieniło, to spokojnie, jeszcze dziś się upewnimy, świetnie się składa, że mam coś do zrobienia.
Odwróciła się i przestąpiła nad granicą runicznego kręgu i ze szczerą wdzięcznością uśmiechnęła się do Alethei.
- Dziękuję, pani Crouch. To umówiona zapłata. Nie będę teraz zabierać więcej pani czasu, chociaż być może kiedyś zgłoszę się w jakiejś innej sprawie - powiedziała, wyciągając z kieszeni sakiewkę, by położyć ją na pierwszej powierzchni płaskiej, jaka się nawinęła. Ta była pękata, bo Crouchówna słono liczyła sobie za usługi, a Brenna w tej sprawie nie zamierzała żałować pieniędzy i nie próbowała się targować. Przez chwilę rozważała, czy nie wspomnieć, że liczy na dyskrecję, ale to chyba rozumiało się samo przez się. A jeżeli Alethea nie zechciałaby takiej dochować, Brenna nie mogła jej do milczenia zmusić. Z kolejnymi zleceniami... też miała zamiar przyjść.
Bo przecież nawet wybranie właśnie Crouch, pomijając że faktycznie zdawała się najlepsza do tego zadania, było do pewnego stopnia ze strony Brenny wyrachowaniem. Kolejne zlecenie dla niej budowało pewną relację, pozycję stałej klientki, której zadaje się coraz mniej pytań. Zakon mógł przecież znowu potrzebować fałszerza.
- Cześć, Atreus. Jeśli dziś wieczorem niczego nie wyczujesz, znaczy, że wszystko podziałało jak trzeba - rzuciła jeszcze do aurora, a potem nie czekając nawet na odpowiedź któregoś z nich skierowała się do drzwi, by po chwili wyjść na jasno oświetloną przez słońce ulicę Pokątną i ruszyć do najbliższego punktu aportacyjnego.
Chciała znaleźć się gdzieś sama ze swoimi myślami. I absolutnie nie pozwolić sobie na zostanie tutaj na tyle długo, by ryzykować, że przypadkiem pojawiłoby się w jej aurze, kiedy już opadnie pierwszy zamęt, z którego sama nie umiała niczego wyłowić. A później… później faktycznie chciała przetestować, czy to zadziałało, zajmując się czymś, co ostatnio odkładała. Może to była idealna pora, by zabrać jednego z kompanów do popełniania zbrodni na obiecany mu kiedyś „spacer”?

Postać opuszcza sesję


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo

Leta Crouch
#8
26.11.2023, 22:10  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.12.2023, 20:32 przez Leta Crouch.)  
Uśmiech Lety, jaki posłała w odpowiedzi, był dość krzywy. Sama się z tego nie zwierzała, bo i nie było powodów ku temu, ale na własnej skórze przecież zaznała, co oznaczała ta cholerna więź z Beltane. A ile się na samym sabacie działo to już inna sprawa – wynieśli się wszak w ostatniej chwili…
  … choć i tak nie było specjalnie różowo i tak nie było. Szalejąca magia, wizyty w śmietniku i te sprawy; nic przyjemnego, wręcz przeciwnie, świat zdawał się wtedy stanąć na głowie. Ale już był lipiec, nie początek maja, wszystko zdawało się znormalnieć – nawet ten psikus spłatany przez cholera-wie-kogo, może nawet samą Panią Księżyca, o ile w ogóle była taka intencja tej, która w teorii patrzyła skądś tam na wszystkie swoje dzieci.
  W teorii, bo praktyka sugerowała, że tak ładnie to nie było – chyba że szdło wychodziło z worka dopiero po tym, jak się wybierało na wycieczkę do limbo, z biletem w jedną stronę. Ale tego to się miała dowiedzieć… cóż, zakładała, że za wiele, wiele lat, chyba że jednak grobowiec się kiedyś zawali na ten jej łeb i o, tyle z fantazji odnośnie grzebania sobie w budowlach przodków i odkrywania zapomnianej magii.
  Chyba dobrze? Uniosła nieznacznie brew, przenosząc zatem spojrzenie na Longbottom. „Chyba” sprawy tu nie załatwiało, a Crouch jednak nie lubiła, jak coś nie wychodziło, a już na pewno nie w dziedzinach, które to sobie ukochała…
  - No to wspaniale – aż klasnęła, zachwycona własnym powodzeniem. Znaczy, to nie tak, że to nie było oczywiste, iż sprawa nie zakończy się powodzeniem, nie? - Ach, to drobiazg – stwierdziła lekko, jakby naprawdę nie było o czym mówić – Współpraca z panią to sama przyjemność – zapewniła jeszcze, poniekąd sugerując, że – no, raczej nie będzie miała powodów, by kazać Brennie pocałować klamkę. Dobra klientka, nie zadaje za dużo pytań (mimo że jest brygadzistką…), do tego płaci bez kręcenia nosem, że drogo. Żyć, nie umierać, naprawdę nie ma co takich klientów odstraszać!
  Pożegnała się z nią krótko i łypnęła na Atreusa. Ten się jeszcze nie wyniósł, więc… Hm…
  - Pan ma jeszcze jakieś pytania? – zagadnęła całkiem ciepło. Bo może miał. Odnośnie klątwy, a może czegoś innego, cholera wie co mu tam po głowie chodzi… Jak się niebawem okazało – nie miał. Zatem pozostawało już tylko się z nim pożegnać, polecić się na przyszłość (a jakże, przecież nie mogła zaniedbać zasilania majątku) i koniec końców – spojrzeć na całe pomieszczenie, opierając ręce na biodrach.
  Nie można powiedzieć, żeby bałagan ją przerażał, bo to i tak był całkiem naturalny stan w jej domostwie (dziw, że skrzat się jeszcze nie załamał i nie zastrajkował), ale… tak, ten krąg na podłodze chociażby był już całkowicie zbędny. I resztek świec też nie potrzebowała. Tak że… pozostawało przywrócić pokój do poprzedniego stanu i zająć się swoimi sprawami.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#9
08.12.2023, 02:08  ✶  
Bulstrode powoli obracał w głowie myśl, że było już po wszystkim. Że to był zwyczajnie koniec i nie mieli czym się więcej przejmować, zakładając oczywiście w profesjonalizm stojącej obok Lety i to, że jej się udało. Że to dziwne uczucie, które towarzyszyło samemu łamaniu łączącej ich więzi faktycznie coś znaczyło i było przysłowiową kropką, kończącą te trzy szalone miesiące.
W pewien sposób chyba czuł niedosyt. Nie spodziewał się fajerwerków, ale czegoś, co zrobi na nim większe wrażenie. Bo skoro tyle czasu męczyli się, doświadczając różnych, niepożądanych symptomów łączącej ich więzi, to kiedy to rozejdzie się po kościach, zrobi to w podobny sposób. Może liczył na to, że żołądek znowu zwiąże się w supeł, jak za każdym razem, kiedy czuł że Brenna była w niebezpieczeństwie, albo że ona rzygnie kwiatami.
Przyjrzał się jej nieco uważniej, nie wiedząc do końca co myśleć o uśmiechu, który pojawił się na jej ustach i czy nie powinien się go przypadkiem bać. Zaraz jednak złapał się na tym, że właśnie - nie miał już czego. Jeśli łamanie podziałało, a na to w sumie wyglądało, biorąc pod uwagę charakterystyczne uczucie pęknięcia, które im towarzyszyło, to tej nocy powinien spać snem sprawiedliwego, podczas gdy ona będzie robić nie wiadomo co i nie wiadomo gdzie.
Szkoda tylko, że kiedy tylko ta myśl przetoczyła mu się po głowie poczuł ukłucie rozczarowania? I kiedy sobie to uświadomił, na moment się przeraził, bo chyba za bardzo przyzwyczaił się do stanu który dzielili ostatnimi czasy. Stał się dla niego rutyną, nawet jeśli bardzo nieprzyjemną i pozwalał skupić uwagę na tym jak bardzo było to niewygodne, jak go to irytowało i jednocześnie, że dzięki niemu czuł namiastkę jakiejś większej więzi, nawet jeśli z Brenną w sumie było mu naprawdę nie po drodze. Zbyt skomplikowane w sumie to wszystko było dla niego, tym bardziej że nigdy nie był przesadnie za pan brat z kłębiącymi się w nim emocjami. Ale może dlatego właśnie, tak dziwacznie mu teraz było, kiedy pozbawiony drażniących efektów więzi, był zmuszony dostrzec i uporać się z tym jak samotny czuł się przez kryjący się w nim chłód i stratę Elaine.
Wylazł z tego kręgu za nią niespiesznie, w nienaturalny dla siebie sposób powstrzymując się i walcząc, żeby nie przyjrzeć się Brennie uważniej i zwrócić uwagę na otaczającą ją aurę. Nagle zwyczajnie nie chciał wiedzieć, co czuła w tym momencie, orientując się że najpierw musiał posortować swoje własne myśli i emocje.
Nawet się nie wzruszył specjalnie, kiedy wyciągnęła pękaty mieszek dla Crouch, będący zapłatą za przeprowadzoną usługę. Jakoś w tym wszystkim, kiedy Brenna wyznaczyła mu termin łamania, zwyczajnie nie pomyślał o tym, ze ktoś musiał za to wszystko zapłacić. Teraz natomiast było chyba odrobinę za późno, jeśli chodziło o przepychanki związane z tym, kto miał za to zapłacić, albo najlepiej, żeby złożyli się po połowie. Ale jakby nie patrzeć, Brenna ani na biedną nie wyglądała, ani też Longbottomowie do takich nie należeli, więc od jednego mieszka zapewne nie ubędzie im zbyt wiele w skrytce w Banku Gringotta.
- Cześć - rzucił, nieco unosząc brwi na to, co miała mu dalej do powiedzenia, ostatecznie kręcąc lekko głową, ale i też uśmiechając się lekko. - Nie pomagasz... - rzucił, niby to krytycznie, ale mimo wszystko w jego głosie pobrzmiewało rozbawienie. W sumie mógł się tego spodziewać, że ustawiła sobie plany tak, żeby jeszcze tego samego dnia w ogóle sprawdzić, czy popełnione przez Letę łamanie faktycznie zadziałało. Chociaż pytanie, czy wizyta o Crouch nie pojawiła się w jej kalendarzu dopiero po tym, jak Brenna zaplanowała sobie dzisiejszy wieczór. W każdym razie, szczęście się do niego nieco uśmiechnęło, pozwalając wreszcie zaczerpnąć zasłużonego odpoczynku. Machnął jej jeszcze niedbale dłonią na pożegnanie, nawet jeśli miała już tego nie zauważyć, bo pomknęła szybko do drzwi, a on został z klątwołamaczką sam.
- Nie, nie mam. Ale dziękuję, że znalazła pani dla nas czas. No i zawsze dobrze wiedzieć, gdzie można znaleźć utalentowanego klątwołamacza - odparł, uśmiechając się do niej nonszalancko. - Też będę się zbierał. Do widzenia i miłego dnia - kiwnął jej jeszcze głową na pożegnanie i sam udał się do drzwi wejściowych, opuszczając kamienicę należącą do Crouch. W przeciwieństwie jednak do Longbottom, swoje kroki skierował nie w stronę najbliższego punktu teleportacyjnego, a zwyczajnie w kierunku w którym Pokątna przecinała się z Aleją Horyzontalną. Postanowił zrobić sobie spacer, dla ukojenia myśli i zapalenia papierosa, którego teraz tak cholernie potrzebował.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (1609), Atreus Bulstrode (1516), Leta Crouch (1536)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa