04.12.2023, 01:33 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.12.2023, 01:33 przez Mavelle Bones.)
To tak cholernie bolało.
Minęło już kilka ładnych godzin od momentu, gdy niemalże zemdlała w Biurze Brygady (i zapewne plotki już zdążyły obiec cały Departament Przestrzegania Prawa, bo dlaczego by nie – była Zimną i zadziało się tu coś, co nigdy wcześniej nie miało miejsca), z dzieckiem na rękach. Agonia, jaką wtedy poczuła… teraz to było nic przy tamtej właśnie chwili; raptem echo, które przywoływała raz po raz, usiłując wycisnąć z odmętów pamięci coś więcej.
Więcej niż widmo.
Rozdrapywała swoje serce raz za razem, próbując odtworzyć to wspomnienie, niemalże dosłownie szarpiące wnętrzności.
Posmak strachu, krwi i alkoholu.
Siedziała przy barze, w losowo wybranej spelunie na Nokturnie; nawet nieszczególnie się zastanawiała, przez jaki dokładnie próg przechodzi. Chyba za sprawą resztki rozsądku zdążyła zgłosić, że zdecydowanie nie nadaje się do dalszej pracy tego dnia, a potem się ulotniła. Bez słowa, bez choćby liściku do Brenny; z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu chciała być… sama? Z dala od rodziny? Albo po prostu gdzieś, gdzie będzie mogła sprawić, iż jej umysł ogarnie mgła niepamięci, wbrew staraniom, żeby wyszarpnąć z tego jak najwięcej.
Bo może uda się wychwycić, kto był mordercą…
… a wtedy niewątpliwie zamieniłaby się w ogara, który nie odpuściłby, doóki nie zacisnąłby zębów na gardzieli tego, tego…
Nie wiedziała, ile czasu już upłynęło. Tkwiła przy barze, z tlącym się papierosem między palcami dłoni i kieliszkiem podłego alkoholu przed sobą; w zasadzie, żeby być dokładniejszym: kieliszkiem z resztkami alkoholu. Nie liczyła. Nie zastanawiała się, ile już papierosów zdążyła wypalić – choć przecież nie aż tak dawno potrafiła się wściec, że narażano jej powonienie na stępienie (i cóż z tego, że w Biurze i tak znakomita większość kopciła i tak…?). Nie zastanawiała się, ile już trunku krążyło w jej żyłach – a przecież powinna być trzeźwa, gotowa do służby, nie tylko jako jako brygadzistka, ale i członkini Zakonu.
Nie tego dnia.
- Polej jeszcze – rzuciła do barmana, ignorując fakt, że kolejny kieliszek naprawdę nie jest dobrym pomysłem. Ani jeszcze kolejny. W końcu, to ciepło krążące w żyłach, ten lekki szum w uszach, ta lekka nieostrość świata…
… no chyba że jednak planowała doszczętnie się upodlić, byleby tylko naprawdę zapomnieć. Zapomnieć, nie biorąc pod uwagę, że Nokturn naprawdę był ostatnim miejscem, w którym powinna to robić, zwłaszcza teraz, po Beltane, gdy dopiero co prasa musiała, po prostu musiała, do jasnej cholery, wydrukować jej zdjęcie w nakładzie… nawet nie próbowała liczyć, jakim. Dość, że trzymała się jak najdalej od dziennikarzy i starała się ich po prostu unikać na wszelkie możliwe sposoby. Choć tyle, że zdążyła się pozbyć munduru Brygadzisty, zanim wparowała w szemrane, niegościnne zaułki.
- To nie jest na... – zaczął, ale przerwała mu krótkim, twardym „lej”, całkowicie ignorując, iż ktoś obok usiadł. Też mógł chcieć po prostu coś zamówić. A jeśli spróbuje ją zaczepić… hm, nie wyglądała na kogoś, kto miałby nastrój na zawieranie znajomości.
Minęło już kilka ładnych godzin od momentu, gdy niemalże zemdlała w Biurze Brygady (i zapewne plotki już zdążyły obiec cały Departament Przestrzegania Prawa, bo dlaczego by nie – była Zimną i zadziało się tu coś, co nigdy wcześniej nie miało miejsca), z dzieckiem na rękach. Agonia, jaką wtedy poczuła… teraz to było nic przy tamtej właśnie chwili; raptem echo, które przywoływała raz po raz, usiłując wycisnąć z odmętów pamięci coś więcej.
Więcej niż widmo.
Rozdrapywała swoje serce raz za razem, próbując odtworzyć to wspomnienie, niemalże dosłownie szarpiące wnętrzności.
Posmak strachu, krwi i alkoholu.
Siedziała przy barze, w losowo wybranej spelunie na Nokturnie; nawet nieszczególnie się zastanawiała, przez jaki dokładnie próg przechodzi. Chyba za sprawą resztki rozsądku zdążyła zgłosić, że zdecydowanie nie nadaje się do dalszej pracy tego dnia, a potem się ulotniła. Bez słowa, bez choćby liściku do Brenny; z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu chciała być… sama? Z dala od rodziny? Albo po prostu gdzieś, gdzie będzie mogła sprawić, iż jej umysł ogarnie mgła niepamięci, wbrew staraniom, żeby wyszarpnąć z tego jak najwięcej.
Bo może uda się wychwycić, kto był mordercą…
… a wtedy niewątpliwie zamieniłaby się w ogara, który nie odpuściłby, doóki nie zacisnąłby zębów na gardzieli tego, tego…
Nie wiedziała, ile czasu już upłynęło. Tkwiła przy barze, z tlącym się papierosem między palcami dłoni i kieliszkiem podłego alkoholu przed sobą; w zasadzie, żeby być dokładniejszym: kieliszkiem z resztkami alkoholu. Nie liczyła. Nie zastanawiała się, ile już papierosów zdążyła wypalić – choć przecież nie aż tak dawno potrafiła się wściec, że narażano jej powonienie na stępienie (i cóż z tego, że w Biurze i tak znakomita większość kopciła i tak…?). Nie zastanawiała się, ile już trunku krążyło w jej żyłach – a przecież powinna być trzeźwa, gotowa do służby, nie tylko jako jako brygadzistka, ale i członkini Zakonu.
Nie tego dnia.
- Polej jeszcze – rzuciła do barmana, ignorując fakt, że kolejny kieliszek naprawdę nie jest dobrym pomysłem. Ani jeszcze kolejny. W końcu, to ciepło krążące w żyłach, ten lekki szum w uszach, ta lekka nieostrość świata…
… no chyba że jednak planowała doszczętnie się upodlić, byleby tylko naprawdę zapomnieć. Zapomnieć, nie biorąc pod uwagę, że Nokturn naprawdę był ostatnim miejscem, w którym powinna to robić, zwłaszcza teraz, po Beltane, gdy dopiero co prasa musiała, po prostu musiała, do jasnej cholery, wydrukować jej zdjęcie w nakładzie… nawet nie próbowała liczyć, jakim. Dość, że trzymała się jak najdalej od dziennikarzy i starała się ich po prostu unikać na wszelkie możliwe sposoby. Choć tyle, że zdążyła się pozbyć munduru Brygadzisty, zanim wparowała w szemrane, niegościnne zaułki.
- To nie jest na... – zaczął, ale przerwała mu krótkim, twardym „lej”, całkowicie ignorując, iż ktoś obok usiadł. Też mógł chcieć po prostu coś zamówić. A jeśli spróbuje ją zaczepić… hm, nie wyglądała na kogoś, kto miałby nastrój na zawieranie znajomości.