• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
« Wstecz 1 2 3 Dalej »
1972/wiosna/maj/11 - Na dnie otchłani?

1972/wiosna/maj/11 - Na dnie otchłani?
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#1
04.12.2023, 01:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.12.2023, 01:33 przez Mavelle Bones.)  
To tak cholernie bolało.
  Minęło już kilka ładnych godzin od momentu, gdy niemalże zemdlała w Biurze Brygady (i zapewne plotki już zdążyły obiec cały Departament Przestrzegania Prawa, bo dlaczego by nie – była Zimną i zadziało się tu coś, co nigdy wcześniej nie miało miejsca), z dzieckiem na rękach. Agonia, jaką wtedy poczuła… teraz to było nic przy tamtej właśnie chwili; raptem echo, które przywoływała raz po raz, usiłując wycisnąć z odmętów pamięci coś więcej.
  Więcej niż widmo.
  Rozdrapywała swoje serce raz za razem, próbując odtworzyć to wspomnienie, niemalże dosłownie szarpiące wnętrzności.
  Posmak strachu, krwi i alkoholu.
  Siedziała przy barze, w losowo wybranej spelunie na Nokturnie; nawet nieszczególnie się zastanawiała, przez jaki dokładnie próg przechodzi. Chyba za sprawą resztki rozsądku zdążyła zgłosić, że zdecydowanie nie nadaje się do dalszej pracy tego dnia, a potem się ulotniła. Bez słowa, bez choćby liściku do Brenny; z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu chciała być… sama? Z dala od rodziny? Albo po prostu gdzieś, gdzie będzie mogła sprawić, iż jej umysł ogarnie mgła niepamięci, wbrew staraniom, żeby wyszarpnąć z tego jak najwięcej.
  Bo może uda się wychwycić, kto był mordercą…
  … a wtedy niewątpliwie zamieniłaby się w ogara, który nie odpuściłby, doóki nie zacisnąłby zębów na gardzieli tego, tego…
  Nie wiedziała, ile czasu już upłynęło. Tkwiła przy barze, z tlącym się papierosem między palcami dłoni i kieliszkiem podłego alkoholu przed sobą; w zasadzie, żeby być dokładniejszym: kieliszkiem z resztkami alkoholu. Nie liczyła. Nie zastanawiała się, ile już papierosów zdążyła wypalić – choć przecież nie aż tak dawno potrafiła się wściec, że narażano jej powonienie na stępienie (i cóż z tego, że w Biurze i tak znakomita większość kopciła i tak…?). Nie zastanawiała się, ile już trunku krążyło w jej żyłach – a przecież powinna być trzeźwa, gotowa do służby, nie tylko jako jako brygadzistka, ale i członkini Zakonu.
  Nie tego dnia.
  - Polej jeszcze – rzuciła do barmana, ignorując fakt, że kolejny kieliszek naprawdę nie jest dobrym pomysłem. Ani jeszcze kolejny. W końcu, to ciepło krążące w żyłach, ten lekki szum w uszach, ta lekka nieostrość świata…
  … no chyba że jednak planowała doszczętnie się upodlić, byleby tylko naprawdę zapomnieć. Zapomnieć, nie biorąc pod uwagę, że Nokturn naprawdę był ostatnim miejscem, w którym powinna to robić, zwłaszcza teraz, po Beltane, gdy dopiero co prasa musiała, po prostu musiała, do jasnej cholery, wydrukować jej zdjęcie w nakładzie… nawet nie próbowała liczyć, jakim. Dość, że trzymała się jak najdalej od dziennikarzy i starała się ich po prostu unikać na wszelkie możliwe sposoby. Choć tyle, że zdążyła się pozbyć munduru Brygadzisty, zanim wparowała w szemrane, niegościnne zaułki.
  - To nie jest na... – zaczął, ale przerwała mu krótkim, twardym „lej”, całkowicie ignorując, iż ktoś obok usiadł. Też mógł chcieć po prostu coś zamówić. A jeśli spróbuje ją zaczepić… hm, nie wyglądała na kogoś, kto miałby nastrój na zawieranie znajomości.
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#2
29.12.2023, 17:58  ✶  
Stacjonujący teraz w Dolinie Godryka Moody niewiele miał do roboty na Nokturnie i prawdopodobnie do tego spotkania nigdy by nie doszło, gdyby go do tak dalekiej wycieczki nie zmusił pracoholizm. Harper powtarzała mu niejednokrotnie, że miał przez pierwsze dwa tygodnie siedzieć i trzymać się Idy, przy ich ostatnim spotkaniu nie wahała się pogrozić mu pięścią, ale oboje znali prawdę o swojej naturze i dobrze wiedzieli, że za swoimi plecami i tak zrobią swoje.

Tak jak on teraz.

Tyle że ostatecznie zmarnował tu czas.

Willow nie miała racji, śledzony przez nią czarnoksiężnik nie wrócił do swojej kryjówki, a czekający tam na niego w ukryciu Alastor wynudził się niesamowicie, nie mogąc nawet zapalić fajki, bo przecież dym by go od razu zdemaskował. Po kilku godzinach dostał przez lusterko informację, że ma wracać do domu i tyle by było z jego pobytu na Nokturnie, gdyby nie to, że przechodząc obok Wiwerna, poczuł się... dziwnie. Cholernie dziwnie.

Narastające omamy stawały się coraz większym problemem, ale najbardziej przygnębiającą go była ta nieustanna paranoja, której nie potrafił się pozbyć nawet po spiciu się tak, że ledwo dochodził do domu. I ku swojemu zdziwieniu naprawdę poczuł różnicę. Cokolwiek ciągnęło go do wnętrza speluny, nie miało nic wspólnego z kiełkującym w duszy szaleństwem, wcale mu nie odbijało! Tak, to był typowy tekst kompletnego wariata - oni nigdy nie wierzyli w to, że coś jest z nimi nie tak, a Ida była tego najlepszym dowodem, ale naprawdę, tym razem było zupełnie inaczej. I zaraz to sobie udowodni! Ktoś potrzebował tam pomocy.

Tym sposobem właśnie znalazł się na krzesełku obok Mavelle. Szereg idiotycznych zbiegów okoliczności - jak zawsze w takich historiach. Nie zamówił nic, bo absolutnie nic by w tego typu miejscu nie wypił, choćby go ktoś do tego próbował zmusić siłą (no w sumie to... zwłaszcza gdyby go ktoś próbował do tego zmusić siłą). Skinął do barmana na znak, że się niby nad czymś zastanawia. Wsparty o blat zupełnie milczał. Nie przerwał Bones tego wewnętrznego monologu, który słyszał nawet tutaj - niby nic nie mówiła, ale myśli miała jakieś głośne. Kiedyś go przecież zauważy. Był pewien jednego - nie demaskował jej, nie psuł jakiejś uknutej, tajnej misji. Ona była naprawdę spita! Nawet nie spita, ona się zeszmaciła zupełnie, tylko słowo nie pasowało do smutnego oblicza osamotnionej panienki, tak się mówiło tylko o kolegach po fachu podczas wyjść do Kotła.

@Mavelle Bones


fear is the mind-killer.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#3
31.12.2023, 17:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.12.2023, 17:56 przez Mavelle Bones.)  
Szereg idiotycznych zbiegów okoliczności – a może chichot losu, bogowie grali w durną grę, nić przeznaczenia, cokolwiek? Żeby było weselej, Bones z reguły nie należała do osób, które święcie wierzą w jakieś wyższe idee i bzdety, które można wyczytać z kart. Wszystko to, co wróżbici wciskali tym, co chcieli zapoznać się ze swoją przyszłością? Bzdury, bzdury, bzdury, każdy powinien mieć swój los we własnych rękach i nim kierować, a nie zdawać się na Matkę, gwiazdy, cokolwiek. Niewiarę tę podważało nieco istnienie jasnowidza w rodzinie, ale cóż, nie oznaczało to, że ciągle przybiegała do niego po wróżby. Ot, czasem po prostu wiedział i to się sprawdzało; wyjątek w morzu szalbierskich mataczy.
  Jak jednak nazwać to, że koniec końców nie mogli się od siebie ostatecznie uwolnić, nawet jeśli każde poszło w inną stronę? Uczucia, które przetrwały. Beltane i rytuał. Duszące pragnienie, żeby być blisko, jak najbliżej, nawet znacznie więcej niż tylko być… I teraz proszę, znowu; nawet siebie nie szukali, a znaleźli się nie tyle pod jednym dachem, co obok siebie.
  Nie od razu zauważyła. W innych warunkach, gdyby wlała w siebie o wiele mniej alkoholu, zapewne byłoby to kwestią niemalże natychmiastową, ale teraz? Teraz nie była czujną Bones, która to w miejscu takim jak to nieustannie by przecież miała oczy szeroko otwarte. Nie mówiąc już o węchu. Czy potrzebowała pomocy? Wyśmiałaby każdego, kto by zasugerował coś takiego. Nawet jeśli mijałaby się z prawdą, bo przecież nie potrafiłaby dojść prosto do drzwi! A teleportacja to marzenie, zresztą, pytanie, czy byłaby w ogóle w stanie wydostać się z Nokturnu?
  Zaciągnęła się papierosem, czekając, aż kieliszek ponownie zostanie napełniony; alkoholem bez smaku, jedynie palącym gardło i sprawiającym, że było ciepło. Zaraz, nie, na ten cholerny stan, w którym się znajdowała, nie pomagało nic. Ani ogień, ani sterta kołder i koców, ani – tym bardziej – jakikolwiek trunek.
  - Ciebie tu nie ma – wychrypiała w końcu, wpatrując się w niewielkie naczynie. Zapach – zapewne to on był winowajcą, niemożliwe przecież, żeby go nie poczuła, skoro usiadł obok – w końcu musiał dotrzeć do jej świadomości. I to nie byle jaki zapach, a ten, który przecie wyrył się w jej pamięci, ten, którym najchętniej cała by przesiąkła; ba, wciąż jeszcze nie wrzuciła do prania bluzki z ostatniej ich rozmowy, jakby nie mogła się zdobyć na to, by pozbyć się z niej tej charakterystycznej woni – Więc teraz będziesz do mnie przychodził w każdej możliwej chwili?
  Nie wyglądała na szczególnie szczęśliwą z powodu obecności (i to wyimaginowanej, jak sądziła) Moody’ego. Nie, żeby w ogóle była szczęśliwa, skoro siedziała w szemranej spelunie, w pojedynkę zapijając swoje smutki, prawda? Co do zapijania… ten barman naprawdę miał rację mówiąc, że to nie jest najlepszy pomysł. Bo zawartość tego kieliszka wlała w siebie jednym haustem. Stuknął o blat.
  A Bones… Bones ciężko się o niego wsparła, z miną, jakby się właśnie zastanawiała, czy zbełtać się tutaj czy może jednak da radę się doczołgać w bardziej ustronne miejsce.

@Alastor Moody
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#4
13.01.2024, 23:52  ✶  
Moody spoglądał na nią przez ten papierosowy dym i dotarło do niego, że ich ostatnia rozmowa była czymś zupełnie innym, niż zapisał to w swojej pamięci. Zmieniła się z dnia na dzień - tak bardzo, aby nie poznawał jej w tym otoczeniu. Obcość okalająca to, jak bardzo go do niej przyciągało. Inność wybrzmiewająca w aparycji, zachowaniu. A kilka dni temu była wciąż sobą. Zadawał sobie więc dosyć trafne pytanie - czy ona naprawdę była wtedy sobą, czy udawała przed nim, bo ich wspólne wspomnienia były bezpieczną przystanią dla zbrukanych bezsensem Beltane myśli? Kłamała teraz, czy wtedy?

Ludzie rzadziej kłamali po pijaku. Przynajmniej z jego doświadczenia. Łatwiej mówić, kiedy ci skórę wypełnia Kosmos. Nawet jeżeli to brzmiało jak majaki, bo przecież był tu, a dla niej go nie było - takie słowa przekazywały więcej niż pełne bólu uniesienia klatki piersiowej i myśli odgradzane kompasem moralnym.

- Uwierz mi, że wolałbym być wytworem twojej wyobraźni.

Dla ludzi jego pokroju nieistnienie było nawet lepsze niż życie pokryte kurzem. Nie miał pojęcia, dlaczego w ogóle podejmował z nią jakiś dialog, w dodatku wymagający wytężenia szarych komórek, kiedy ona wyglądała, jakby wstając z barowego stołka, miała albo wywalić się na podłogę i uderzyć głową o posadzkę, albo zwymiotować na oskrobany z lakieru blat. Przynajmniej w jego ocenie, ale... On miał od ponad tygodnia tendencję do dramatyzowania, podkoloryzowania wszystkiego, co miało z nią jakikolwiek związek. Tęsknota rosła mu gardle, chociaż nie powinien, bo się obiecał już tej Eden - obiecał się jej nawet jeśli światła zgasną, a z nich zostanie tylko pył. Kiedy ostatnio sprawdzał, nawet zmieniając punkt siedzenia, definicja wierności nie zmieniła znaczenia, a jednak...

Znów miał te brudne myśli. Brudne od tej magii, czy brudnej od bycia zwyczajnie złym człowiekiem? Nie wiedział. Ale ostatecznie zepsuć się nie mógł, bo kiedy widział, jak upija kolejny łyk alkoholu, wiedział dobrze, że dzisiaj nie wydarzy się pomiędzy nimi absolutnie nic.

- To był twój ostatni - oznajmił. I jeżeli ktokolwiek wpadłby na pomysł polania jej czegokolwiek jeszcze, Moody prawdopodobnie pogroziłby mu odznaką. - Zabiorę cię do Doliny.


fear is the mind-killer.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#5
15.01.2024, 00:41  ✶  
Wolałby być wytworem wyobraźni. A ona? Czego w tej chwili pragnęła? Przestać czuć, myśleć, cierpieć. Wcisnąć cały ten ból głęboko w gardło temu, kto za nim stał.
  Rozdarta.
  Była tak cholernie rozdarta, że ostatecznie nie była do końca pewna, czy obecność Alastora tutaj, w tej dziurze „na krańcu świata” stanowiła coś dobrego. Z jednej strony… tak, czuła to, nawet wtedy, gdy w pierwszym odruchu sądziła, że to kolejne widmo wypuszczone przez jej umysł.
  Pragnienie, żeby być blisko, bliżej, tak bardzo blisko, jak tylko mogą być dwa ciała, splecione ze sobą. Z drugiej… nie po to się tu przywlokła, żeby mieć pod nosem kogoś bliskiego. Bliskiego? Tak, Moody wciąż – mimo wszystko – zaliczał się do tego węższego, bliższego kręgu, nawet jeśli ucięła jedną z nici ich łączących. Samotność.
  Pragnienie samotności też paliło, a jednak – paradoksalnie – w jakiś sposób też nie chciała być całkiem sama.
  Naprawdę była rozdarta.
  Nie dało się tego nie dostrzec w ciemnych oczach, całej udręki, jaka się wydobyła na powierzchnię, wymieszaną z pragnieniem, które bynajmniej ulgi nie przynosiło, wręcz przeciwnie. W oczach…? A tak, spojrzała w końcu na Alastora. Czy naprawdę go widziała? Jako człowieka, nie majak? A może próbowała dojść do tego, który z widzianych Moodych był tym prawdziwym? Bo może, biorąc pod uwagę, ile wypiła, postrzeganie świata stało się zwielokrotnione…?
  - Wygląda na to, że nie ma znaczenia, co byśmy woleli – wychrypiała, przypominając sobie o wciąż trzymanym papierosie. Pociągnięcie. Wypuszczenie dymu. Och, gdyby to było takie proste. Gdyby wszystko mogło się rozwiewać tak, jak te siwe kłęby, unoszące się ku górze i z każdą chwilą coraz bardziej rozpraszające, aż pozostawały jedynie wspomnienie. Gdyby tylko…
  Dość ciężko zgasiła papierosa w popielniczce, zaciskając szczęki. Mogła być napruta w trzy dupy, mogła pragnąć naprawdę wiele rzeczy, które bezlitośnie pozostawały poza jakimkolwiek zasięgiem – zupełnie jakby cały kosmos był przeciwko – ale też istniało coś, czego bardzo, bardzo nie chciała. Dolina. Chciał zabrać ją do Doliny, zapewne prosto do Warowni; dokładnie tego miejsca, od którego trzymała się w tej chwili z bardzo, bardzo daleko.
  - Odmawiam – oznajmiła chrapliwie, zsuwając się z barowego stołka. I w zasadzie teraz najbardziej by pasowało skierowanie się bardzo dumnym, pewnym krokiem, w stronę wyjścia, ale to mrzonka. Choćby z tego względu, że i tak musiała się baru przytrzymać, żeby zyskać pewność, iż nogi nie zdecydują się pod nią ugiąć przy pierwszym kroku – Nie Dolina.
  Ale i też nie spierdalaj, daj mi kurwa święty spokój. Jakby nie potrafiła – nie chciała? - ze wszystkich ludzi wokół niej odepchnąć właśnie jego.
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#6
17.02.2024, 09:10  ✶  
Zbadany pijackim spojrzeniem Moody wydawał się być po pierwszy zmęczony, a po drugie smutny. Czekanie na nic w ciemnym i chłodnym pomieszczeniu, w kompletnej nudzie, w której towarzyszyły mu tylko i wyłącznie jego myśli - kto by się po czymś takim psychicznie nie wyłożył, niech pierwszy rzuci kamieniem*. Smutny, no bo ją taką widział. I do diabła, dlaczego ten smutek musiał być tak rozdzierająco intensywny - coraz mocniej zastanawiał się, czy to nie była jakaś kara boska za to, że się kiedyś tak okropnie potraktowali. Gdyby którekolwiek z nich wiedziało, jak się to skończy, to ten wianek wylądowałby w ognisku w ciągu kilku sekund, a na pal wdrapaliby się hobbystycznie, zamiast tego robili do siebie miny cierpiętników i tkwili w tym wszystkim zupełnie tak, jakby on nie obiecał się już młodej córce byłego Ministra Magii, a ona nie miała lepszych rzeczy do roboty niż uganiać się za facetem, który bezczelnie robił jej nadzieje, chociaż wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że wcale nie znajdzie dla niej więcej czasu niż ostatnio.

Tak, to musiała być kara. Bezczelna i okrutna kara niebios, bo ten sam Moody, który kiedy tak otwarcie mówił, że Bones jest dla niego skończona, teraz chyba dostał zgagi, bo kiedy powiedziała coś, co ledwo zrozumiał przez ochrypnięty głos, serce i tak próbowało wyskoczyć mu z piersi. Kurwa mać. Gdyby nie był tak wprawionym oklumentą, naprawdę wziąłby to za jakiś urok, ale jak na złość nie znał kogoś lepiej strzegącego własnego umysłu od samego siebie - za co więc miał to uznać - dowcip losu?

- Pokłóciłaś się z Brenną, czy co?

No bo czemu nie do Doliny? Trochę za późno było na nastoletni bunt, a jemu się coraz bardziej kłębiło we łbie, że ona nienawidziła palić i zawsze mu te papierosy gasiła, a teraz kopciła jak stara lokomotywa. I z jednej strony nie chciał, żeby chodziło o niego - no bo sio precz tym myślom, to nie był na nie dobry moment, z drugiej - tak bardzo chciał, żeby chodziło o niego. Żeby cała ta scena, od papierosów, przez wódkę, po ten otępiający smutek, to wszystko było wywołane nim i tylko nim, ale... nie mógł być aż takim potworem.

- Kocioł? Mogę cię odstawić w którymś z mieszkań - wymieniał, nieco zbity z tropu. W gruncie rzeczy to wszędzie dobrze, tylko nie w tej umieralni na Nokturnie, przecież tutaj tak capiło czarną magią i bezsensem, że nawet on to czuł. - W każdym razie nie zostawię cię tu samej, więc płać i wstawaj - zakomunikował, nieco szorstkim tonem. Zdawał sobie sprawę z komediowości braku posiadania pieniędzy, żeby uregulować rachunek za nią, ale osiągnął już w tym zakresie dosyć sporą bezwstydność. Szczególnie odkąd Mills potrzebowała leków. - Nie wiem, co ci strzeliło do łba, żeby pić akurat tutaj - to mówiąc, zniżył ton, żeby nie usłyszał go ani barman, ani nikt podejrzany siedzący wokół.

* - kamieniem rzuca moje szczurze multikonto, wiem.


fear is the mind-killer.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#7
18.02.2024, 17:08  ✶  
Zmęczony i smutny. Nie chciała go takim oglądać, a jednak… jednak taki się jej jawił prosto przed jej nosem. Znaczy, zmęczenie jak zmęczenie, ale ten malujący się smutek jednak ściskał za gardło, wzmagał chęć zamknięcia Moody’ego w swoich objęciach i trwania przy nim, aż w końcu to paskudztwo spłynie i ucieknie precz.
  Gdyby to jednak było takie proste…
  … gdyby tylko cała sytuacja pomiędzy nimi nie była teraz tak cholernie skomplikowana! Uczucia z przeszłości mieszały się z teraźniejszością; dawne krzywdy i te znacznie lepsze wspomnienia na przemian podpowiadały „uciekaj jak najdalej” oraz „nie wypuszczaj już nigdy”. A na to nakładały się jeszcze inne problemy; znacznie poważniejsze niż sercowe rozterki, które rozrastały się do gargantuicznych wręcz rozmiarów; prawie jakby była lewo odrośniętą od ziemi nastolatką. A i wtedy pierwsze zauroczenia nie ogłupiały tak bardzo jak teraz…
  Tak, widok Alastora, zwłaszcza smutnego, sprawiał cholerny ból. Z drugiej strony… i tak już miała wrażenie, że szoruje tego dnia po dnie, więc równie dobrze mogła to być już ostatnia (?) wisienka na torcie, swoiste podsumowanie tego bardzo, bardzo złego dnia. Oraz ostatniego okresu w ogóle.
  - Chyba prędzej słońce wzejdzie na zachodzie – mruknęła, kręcąc głową. Miałaby się pokłócić z Brenną? Nie, to się w głowie nie mieściło; pewnie, jakieś różnice zdań musiały kiedyś występować, ale na pewno nie w takim stopniu, żeby strzelać fochem jak stąd do Marsa i ukrywać się przed nią na Nokturnie. Świat by się chyba skończył, gdyby kuzynki pożarły się w aż takim stopniu.
  Co nie oznaczało, że niechęć do powrotu nie wiązała się w jakikolwiek sposób z rodziną. Ale nie musiała się z tego zwierzać, prawda? A już na pewno nie w takiej dziurze jak ta; dobre miejsce, by poszukać guza, ale niekoniecznie odpowiednie do zrzucania, co na wątrobie leży. O ile w ogóle, bo Bones przecież miała tendencję do przemilczania wielu rzeczy, co na dłuższą metę potrafiło wyjść bokiem i jakoś tak… niekoniecznie wyciągała z tego wnioski? Albo i wyciągała, tylko średnio jej się widziała zmiana obyczajów? Kto tam wie, co jej w głowie siedziało…
  - A ma to jakieś znaczenie? – niby spytała, lecz nie wyglądało, jakby oczekiwała odpowiedzi, o dziwo potulnie jednak grzebiąc po kieszeniach, żeby wyłuskać odpowiednią kwotę. Może nawet trochę za dużo, ale… chuj z tym, w sumie w dużej mierze dostała to, po co tu przyszła, to raz, a dwa – w tej chwili cyferki i tak średnio się składały do kupy i tak, więc wszelakie liczenie było z góry skazane na niepowodzenie – Może być mieszkanie – zdecydowała, kładąc monety na blacie i ostatecznie odpychając się od lady, żeby mało pewnym krokiem (a jak, duma nie pozwalała na poproszenie, żeby służył podparciem; zresztą… może nie tylko duma?) skierować się w stronę wyjścia.
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#8
07.03.2024, 14:42  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.03.2024, 15:46 przez Alastor Moody.)  
Słońce wzejdzie na zachodzie? Albo słońce i księżyc będą widoczne na niebie jednocześnie?

- Uważaj na astronomiczne tekściki, bo w tych czasach różnie z tym bywa. - I był pewny, że nawet pijana zdawała sobie sprawę z tego, jak łatwo było teraz powiedzieć coś, co zupełnie niespodziewanie nie okazywało się wcale tak abstrakcyjne jak się pierwotnie zakładało... Poza tym dlaczego niby to miał być aż tak nierealny scenariusz? On się ze swoimi przyjaciółmi, ze swoimi bliskimi kłócił dosyć regularnie, a Bones była jednym z najbardziej namacalnych tego dowodów. Miłość wcale nie sprawiała, iż człowiek nabierał jakiejś ogłady względem innych - wręcz przeciwnie, im bardziej się na kogoś otwierałeś, im bardziej ci na nim zależało, tym gorzej potrafiły skończyć się dla was ataki, w których pokazywałeś się od najgorszej strony.

Pozwolił jej zostawić tam tyle pieniędzy, ile tylko chciała, byleby mógł złapać się, przycisnąć do swojego ramienia i odprowadzić od baru na kilka długich kroków.

- Weź mnie nie denerwuj... Ile razy dostałaś wezwanie do tej budy? - Zapytał, zniżając głos do szeptu, ale nie na tyle, aby był dla niej niesłyszalny w obliczu tylu toczących się wokół rozmów.  - Chodź - Mavie, chciał dodać, ale nie dodał. Zamiast tego zacisnął mocniej zęby i ruszył do przodu, prowadząc ją ku wyjściu. Na ciemną, wyjątkowo cuchnącą dzisiaj ulicę. Nie pozwolił jej iść sam, nie miał zamiaru oglądać chwiejnego kroku, jaki potencjalnie towarzyszyłby ruchom Mavelle - widzenie kogoś na kim ci zależało w takim stanie, było po prostu... bolesne. I znowu wracało się do tego zmęczenia, do smutku - miał wrażenie, że bardziej niż krzyki jakiegoś pijaka gramolącego się na stół, brzęczały mu w głowie wspomnienia ich najgorszych chwil. Ciepło ludzkiego ciała zwykle wystarczyło, aby przypomnieć mu o tym, z jak pięknych chwil potrafiło składać się życie, ale ona była zimna jak lód i cuchnęło od niej alkoholem. Nawet ktoś tak duży jak Alastor w takich chwilach kulił się lekko i uginał pod ciężarem tego co przeżył, zupełnie jakby nie mógł tego udźwignąć.

Nokturn naprawdę wyglądał tego dnia źle. A może wmawiał to sobie przez to wszystko, co się stało?

- Jak się czujesz? - Odezwał się wreszcie, przerywając dłuższą ciszę ze swojej strony. Pytanie wydawało się niepotrzebne - no bo znał ją na tyle, aby wiedzieć, że Bones, którą znał, wolałaby gorszy wieczór spędzić wśród rodziny, a nie w tej norze. Powinien zapytać: co się stało, a może: co cię gryzie, ewentualnie: czy mogę ci w czymś pomóc, albo...

Skręcił w kierunku Pokątnej.


fear is the mind-killer.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#9
11.03.2024, 12:43  ✶  
- No to góry zamienią się w morza albo odwrotnie. Albo cokolwiek innego, równie nierealnego – sarknęła tylko. Astronomiczne cuda na kiju wprawdzie się działy, owszem, ale nadal jednak słońce wschodziło na wschodzie i zachodziło na zachodzie – czy więc faktycznie odwrócenie takiej kolei rzeczy nie byłoby takie niemożliwe?
  Zresztą, obojętnie jaki by nie podała przykład – bardziej czy mniej realny – najwyraźniej nadal szczerze wierzyła, że kłótnia z Brenną, ale taka, która sięgnęłaby aż gwiazd i skłoniła do znacznego przekroczenia alkoholowych granic.
  Po prostu pewne rzeczy wydawały się być niemożliwe i koniec, kropka.
  Choć zapewne, gdyby ją ktoś wcześniej zapytał, do kategorii niemożliwych zapewne wrzuciłaby i to, że Alastor ją będzie prowadził, wyciągając z szemranej mordowni, kiedy jednocześnie miała mocno w czubie… a jednak, właśnie coś takiego się działo, tu i teraz.
  I naprawdę tylko jemu zawdzięczała, że nie wylądowała od razu na podłodze czy też nie wprawiała się w poruszaniu bardzo szerokim slalomem…
  - Miej litość i nie każ mi liczyć – mruknęła. Tak. Wiedziała. Musiała wiedzieć. A jednak z jakiegoś powodu wybrała właśnie to miejsce… dlaczego? Wbrew jakiemukolwiek rozsądkowi. Jakby szukała guza? Sposobu na samobójstwo w białych rękawiczkach – bo przecież w ten sposób nie przykładałaby bezpośrednio różdżki do swojej łepetyny? Liczyła na coś jeszcze innego…?
  Krok za krokiem. Pozwoliła się prowadzić jak małe dziecko, tak po prostu. I naprawdę było w tym coś ironicznego, że osoba, której tak pragnęła, do której wyrywało się jej serce, znajdowała się tuż obok, czuła jej ciepło, które nijak nie rozgrzewało i nadal… nadal istniała między nimi ta niewidzialna granica, której nie miała odwagi przekroczyć. A może wręcz przeciwnie – jednak trzeba było siły woli i odwagi, żeby nie poddać się pragnieniom, nie złamać zasad, nie uznać, że niech się dzieje, co chce, świat może płonąć – byleby tylko wyrwać te parę chwil, znów wrócić do tego, co było kiedyś…?
  I nic to, że zapewne oznaczałoby to jednocześnie powrót również i do tego, czego przecież nie chciała. Ważniejsze było co innego…
  Jak się czuła? Chujowo. Po prostu chujowo. Jakby trafiła na samo dno i jeszcze się w nie wbijała, usiłując się dostać niżej niż wydawałoby się, że można się znaleźć. Ale nie, nie zaczęła się wywnętrzać, wymieniać wszystkich swoich bolączek, zamiast tego…
  - Chyba… chyba będę rzygać – oznajmiła zamiast tego wszystkiego, dłoń przykładając do brzucha. Żołądek najwyraźniej w końcu się zbuntował, i nic dziwnego. Ilość to raz, jakość to dwa, zapewne dałoby się znaleźć i trzy – wszystko to doprowadziło do tego punktu, w którym ostatecznie spróbowała wyswobodzić się z uścisku Alastora, żeby nadać brukowi ulicy trochę koloru...

@Alastor Moody
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#10
18.03.2024, 11:32  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.06.2024, 17:33 przez Eutierria.)  
Moody wywrócił oczami. Nie miał pojęcia, dlaczego w ogóle zamierzał dyskutować z nią, kiedy znajdowała się w takim stanie... Czego oczekiwał - trzeźwego, filozoficznego spojrzenia na sytuację w ich kraju? Nie tylko tę wojenną, ale po prostu czysto astronomiczną? Pokręcił głową z niedowierzaniem we własne próby podjęcia tego tematu i korygowania jej w czymkolwiek. Tak naprawdę to on też zawsze po pijaku bredził i od nikogo lepszy nie był.

- Nie mam litości - odparł, nie dając jej upaść na stopniu prowadzącym na zewnątrz. - Dwa plus dwa? - Uniósł w górę brwi, nieco teatralnie. To była twarz Moody'ego żartownisia, tej jego wersji lubiącej rzucać znajomym zaczepne, ale wyjątkowo nieśmieszne, bo cuchnące starym, smutnym człowiekiem żarty. - Ile palców ma tuzin gołębi? - Oczywiście, że próbował wprowadzić ją tym pytaniem na minę, żeby powiedziała coś durnego, a później (może teraz, może nawet za tydzień) mógł ją wyśmiać. Serdecznie, jak Botta. Ale jednocześnie... z jakiegoś powodu pamiętając każde słowo, jakby to uknuł celowo (i tak też zresztą by było).

Jej następne słowa w pierwszej sekundzie zbiły go z tropu, bo kiedy szli boczną alejką, Alastor skupił się myślami na czymś zupełnie innym niż ta scena. Udało mu się jednak zareagować szybko - bo „chyba” normalnie sugerowało, że tak naprawdę nic nie musiało nastąpić, ale ona od razu zaczęła się wyrywać i „chyba” zniknęło z tego zdania tak szybko, jak szybko Moody przestawił ją obok śmietnika. Niewiele mógł tutaj pomóc, oprócz zebrania jej włosów z twarzy i trzymania ich w górze zaplątanych w swoją rękę, więc stał nad nią, z włosami zebranymi w taki sposób i spoglądał w jakiś losowy punkt w oddali, bo przecież nie będzie wlepiał w nią wzroku kiedy wymiotuje do śmietnika. Zapaliłby papierosa, ale dym był pewnie ostatnim, czego teraz potrzebowała...

Ale jakby się nad tym zastanowić - to był Londyn. Tutaj zawsze śmierdziało.

Koniec sesji


fear is the mind-killer.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Mavelle Bones (2260), Alastor Moody (1936)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa