Hogwart, szklarnie
Początek lata i praktycznie koniec roku szkolnego, a on czuł się niczym młody bóg. Po zamku i jego okolicach, bujał się razem ze swoim składem jakby to były ich prywatne włości. Ślizgoni, a zwłaszcza Banda Borgina, już na co odzień byli zarozumiali i do tego dupkami, ale teraz kiedy Slytherin zwyciężył puchar quidditcha, to było jakieś apogeum. Miał czternaście lat, czwarty rok zaliczony, oceny wystawione, zostały same przyjemności. Nawet na lekcje nie trzeba było za specjalnie chodzić, to znaczy trzeba było wychodzić z dormitorium, bo prefekta Victoria dobrze znała tych gagatków i wiedziała, że końcówka roku to idealny moment na bycie młodym gniewnym. W swoim skarbczyku mieli całą masę aktywności na ten okres, od chodzenia napuszonym jak indyjski paw, przez dokuczanie pierwszoroczniakom, kończywszy na podrywaniu dziewcząt. Ta ostatnia atrakcja z każdym rokiem jakby zyskiwała w ogólnym rankingu i zajmowała im coraz więcej czasu w rozmowach. Louvain też odnajdywał się w tej konkurencji, zwłaszcza kiedy za jego sprawą drużyna ślizgonów rozkurwiła w drobny mak pokonała drużynę gryfków, kiedy udało mu się pochwycić złoty znicz. Oj balanga w zielonym dormitorium trwała prawie do bladego ranka. Tylko jakoś nie miał okazji porozmawiać z żadną koleżanką dłużej niż kilkanaście minut, bo jakoś dziwnym trafem tak się działo, że w pewnym momencie trafiały na Lorette w złym humorze. Jego siostra zawsze reagowała agresją w stosunku do dziewcząt do których uśmiechał się Louvain, jeszcze nie widział w tym nic złego. Dlatego korzystał ile mógł, kiedy tylko bliźniaczki nie było w pobliżu.
Lekcja zielarstwa ciągnęła się okropnie, a był na niej tylko dlatego, że kuzynka Victoria odprowadziła chłopców niemalże za rączkę pod same zajęcia. Kompletnie go to interesowało, dlatego był skupiony na wszystkim tylko nie na temacie zajęć. I tak gdzieś po przekątnej, zza szklanych ścian wypatrzył rudą ofiarę. Chwila moment i już został przybity zakład. Że on nie da rady podbić do starszej panny? I do tego chyba kujonki, bo kto normalny w tym czasie sam z siebie przesiaduje w szklarni nad donicami, wśród podręczników i innych lamerskich rzeczy? Miał nawet plan w który zaangażował koleżków. Kiedy tylko lekcja się zakończyła, niby od niechcenia, niby niezainteresowany, stanął jakoś w pobliżu krukonki, przy przeciwnym stole. Rozłożył podręcznik i chwycił za najbliższą donicę, udając jakby totalnie widział co robi i znał się na zielarstwie jak nikt. Czekał tak, kątem oka obserwując Olivie i wyglądając za swoimi ziomalami. Ci nie zawiedli, bo usłyszał jak rzucony przez któregoś z bandy Borgina kamień rozbił jedną z donic przy których pracowała Quirke. Odwrócił się na ten sygnał i dobrze wiedział, że zaraz nadleci kolejny, który zdołał bohatersko zatrzymać w locie za pomocą translokacji i od razu posłać w stronę oponentów. - Cholerne dzieciaki... - syknął starając się brzmieć bardziej dojrzale, niż mógł wyglądać przy starszaku Olivii. - Nic Ci nie jest beauté ? - dorzucił mocno akcentując wrzucone z francuskiego słówko, jak na Lestrange przystało. Zbliżył się na kilka kroków w stronę krukonki i dopiero teraz dostrzegł, że chyba jest nawet od niego wyższa o te dwa, lub trzy centymetry.