• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 5 6 7 8 9 10 Dalej »
[17.07.72, ranek] Czy to dziura w czasie i przestrzeni?

[17.07.72, ranek] Czy to dziura w czasie i przestrzeni?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
06.02.2024, 09:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.11.2024, 06:49 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz tajemnic IV
Rozliczono - Morpheus Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Rozliczono - Rodolphus Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

- Cześć, chłopcy, mamy tutaj pokój, w którym załamują się chyba czas i przestrzeń. A, i możliwe, że doprowadził jednego gościa do szaleństwa.
Takimi słowami Brenna przywitała przysłanych pracowników Ministerstwa Magii.
Na całe szczęście, pracownicy Ministerstwa Magii byli z Departamentu Tajemnic, więc zapewne dość często słyszeli takie rzeczy.
*

Jak to do tego doszło?
A było to tak.
Pewien czarodziej, trudno powiedzieć, czy wiedziony pragnieniem siania zniszczenia, załamaniem nerwowym czy absolutnym szaleństwem, uznał, że doskonałym pomysłem będzie zaatakowanie paru okolicznych mugoli. Przysłanego do niego pracownika Ministerstwa potraktował szeregiem zaklęć, w efekcie na miejsce wpadło dwóch pracowników BUM, w tym Brennę, która niby za chwilę miała kończyć dyżur, ale życie nigdy nie jest proste. Kiedy ona i Apollo zdołali odeprzeć atak i wreszcie dostać się do domu, a potem pognali przez ten dom za napastnikiem aż do piwnicy, odkryli, że mężczyzna był najmniejszym z ich zmartwień.
Brenna nie potrafiła powiedzieć, czy to efekt jakichś dziwnych czarów, czy mężczyzna przechowywał w piwnicy jakiś artefakt, czy też wyrwano jakąś dziurę czasoprzestrzenną. Równie dobrze mogły to być też halucynacje, ale jej i Apollowi wydawały się aż nazbyt realne. Po krótkiej naradzie (która naprawdę była krótka, i objęła wymianę zdań pt. „Co z tym robimy, Bren?” „Wzywamy Niewymownych.” „Kurwa, nie lubię Niewymownych, są dziwni.” „Hej, mój wujek jest Niewymownym”. „Przepraszam”. „Nie przepraszaj, właściwie wedle normalnych standardów to on też jest dziwny.” „Na pewno chcesz ich wezwać?” „…a co mam zrobić, Apollo? Wjebać się do tej piwnicy sama…?” „Właściwie to tego właśnie się spodziewałem…” „…”) zdecydowano o posłaniu pilnej wiadomości do Departamentu Tajemnic i ściągnięcia na miejsce jeszcze paru Brygadzistów.
Niewymowni, nic zaskakującego, pojawili się na miejscu pierwsi.
Brenna czekała przy wejściu, jakoś podejrzanie rozbawiona całą sytuacją. Może miało to coś wspólnego z tym, że do ogródka domu (dość sporego, nieco zaniedbanego, ale nie wyróżniającego się jakoś mocno) wszedł jej wujek i była pewna, że to wszystko bardzo się mu spodoba. Może jej nerwy i organizm nie wytrzymywały już szybkiego tempa i zaczynała reagować nieadekwatnie. Może z jakichś powodów anomalie czasowe, przestrzenne i doprowadzające ludzi do szaleństwa wywoływały u niej jakieś zabawne skojarzenia.
A może po prostu była kompletnie szalona.
*

– Pokażę wam zejście do piwnicy i będziecie mogli uskuteczniać te swoje czary mary – powiedziała, wchodząc do środka. Drzwi nie było: a raczej musieli przejść po ich resztkach. Prawdopodobnie albo wysadził je właściciel atakując Brygadzistów, albo zrobili to Brygadziści próbując dostać się do środka.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#2
06.02.2024, 10:35  ✶  
Czy to była złośliwość losu, jakaś kpina czy po prostu przypadek, że po ostatnich zawirowaniach w jego życiu musiał trafić akurat na tę dwójkę? Starał się dawkować towarzystwo Longbottomów - jak truciznę, ostrożnie i z należytą uwagą. Nie mógł jednak odmówić przełożonym, gdy ci wysłali go z Morpheusem do Brenny. A raczej do jakiejś nory, w której ktoś postanowił zaatakować mugoli. Lestrange nie był z tego powodu zachwycony: tego typu akcje trzeba było przeprowadzać z konkretnym planem. Sam uczestniczył w niejednym ataku, lecz zawsze miał plan. Nawet pobieżny, ustalony na szybko. Tu jednak wydawało się, że coś poszło nie tak. W innym przypadku BUM nie ściągałoby Niewymownych - i to w liczbie aż dwóch.

Rodolphus wszedł do ogródka zaraz za Morpheusem, witając się z nim uprzednio oszczędnym skinieniem głowy. Ubrany był tak, jak zawsze: w dopasowane, czarne spodnie, śnieżnobiałą koszulę i marynarkę. Różdżkę miał schowaną w wewnętrznej kieszeni. Wyglądał tak, jak przy ich ostatnich spotkaniach, chociaż Niewymowny mógł dostrzec cień uśmiechu, błąkający się po wargach Rodolphusa. Było to jednak tak szybkie i niespodziewane, że równie dobrze mogło być tylko grą cieni.
- Brenno, jak zwykle miło cię widzieć - chciałoby się dodać, że jak zwykle brygadzistka jest zamieszana w coś dziwnego, ale darował sobie tę uwagę. Dziwne, że ta kobieta jeszcze żyła, patrząc na jej dokonania. A obstawiał, że nie słyszał wszystkiego, bo przecież nie był najlepszym kompanem do plotek. Słuchał ich czasem, bo były dobrym źródłem informacji (chociaż nie zawsze prawdziwym), lecz z jakiegoś powodu ludzie milkli, gdy w ich okolicy pojawiał się którykolwiek z Niewymownych. Rodolphusowi to odpowiadało, chociaż potrafiło rodzić pewne problemy.

Po twarzy Rodolphusa nie było widać, żeby Brenna go zaskoczyła słowami, wypowiedzianymi na powitanie. Być może faktycznie Niewymowni słyszeli to niezwykle często. A być może Lestrange uznał, że Brenna nie ma kompetencji do tego, by stwierdzać takie rzeczy. Nie podważył jednak jej słów, tylko wykonał nieznaczny gest ręką, mówiący "prowadź". Zamierzał zejść do piwnicy zaraz za nią, uprzednio dobywając różdżki, chociaż jeżeli Morpheus chciałby koniecznie iść za swoją krewną jako drugi - przepuściłby go. Nie był typem osoby, która kłóciła się o miejsce w kolejce.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#3
06.02.2024, 16:09  ✶  

Głęboka dusza, rozproszona pomiędzy marzeniem na jawie a złudnymi rzeczywistościami. Trudno zobaczyć granicę, którą już się ją przekroczyło i nie chce się wracać. Nikt by jednak nie winił. To jego decyzja, czy chce wrócić na ziemię. Zatrzymać się na chwilę i pomyśleć.

W ostatnim czasie Longbottomowi zdarzyło się kilka rzeczy, które bardzo bezpośrednio dotyczyły jego osoby, więc nawet nie mrugnął okiem na wieści od bratanicy. Morpheus tylko w tym miesiącu zmieniał kolor niczym tancerze na parkiecie disco, od pięknych galaktycznych wzorów po głębokie burgundy i cyjany o płaskim kolorze przez pewien artefakt oraz, ledwie kilka dni wcześniej, w słonecznej Italii, zamienił się ciałami z Septimą Ollivander na dzień i noc, gdy miał po prostu podpisać i opłacić transport przeklętych sarkofagów. Gdy jest się Niewymownym tak długo, jak on, wie się, że nic nie jest pewne, że jest się bogiem i magia nie ma absolutnie sensu, a to, co jest znane i nauczane to tylko wycinek, który wydaje się czarodziejom, że rozumieją. 

Otóż, nie. Nie rozumieją.

— Dzień dobry państwu — przywitał się ze wszystkimi zebranymi skinieniem głowy. W jednej dłoni trzymał różdżkę, drugą miał schowaną w kieszeni czarnych spodni. Lniana, haftowana na czarno szata, owijająca go łagodnymi kaskadami, układała się swobodnie na ramieniu i spływała na ziemię, całując rąbkiem ziemię. Od początku lipca Morpheus pozwalał już sobie na biżuterię i wzornictwo na ubraniu, zdecydowanie powiększyła się ilość zużywanego materiału na odzienie. Prezentował się wyjątkowo dystyngowanie, a w ciemnych oczach jeszcze lśnił blask włoskiego słońca. Na jego ustach gościł delikatny uśmiech zadowolenia z samego siebie, emanował wręcz tą pewnością, użyczając jej towarzystwu. 

Poszedł za dwójką, uważając, aby nie ubrudzić sobie butów. Brzeg szaty zatknął sobie za pasek umiejętnie, tak że wyglądało, jakby tak miało być.

— O mądry Kronosie, strażniku czasu i ostatecznego losu, w twojej opiece spoczywa porządek wszechświata, twoje dłonie trzymają nitki losu, splatając je w magiczne wzory — powiedział, bardziej do siebie, niż do nich, przekraczając próg domostwa.

To zabawne, że Morpheus z dwójką młodszych czarodziejów, wyglądał niemal jak ojciec ze swoimi pociechami, które radośnie podążają do jaskini cyklopa, do czeluści Tartaru. Zostawiając po sobie zapach perfumy o szczególnym zapachu, kadzidlanym, nieco wiśniowym, podążał w głąb domostwa, niesamowicie ciekaw, cóż to znalazła Brenna i jej towarzysz.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
06.02.2024, 16:25  ✶  
Nie zdawała się mieć niczego przeciwko obecności Rodolphusa. Jasne, wiedziała, że na tę rodzinę trzeba uważać – ale tylko tak, jak na większość konserwatywnych rodów czystej krwi. Był nieco dziwny, nie dał jednak na razie podstaw do podejrzeń, że jest psychopatą czy na jego ręku skrywa się mroczny znak.
Skinęła więc mu jedynie głową na powitanie.
– Och wujku... Obawiam się, że jeśli Kronos trzyma w dłoniach porządek wszechświata, to jest absolutnie, zupełnie, dokumentnie szalony. I wiem, że to wszystko synonimy, ale miałam potrzebę hiperboli - westchnęła Brenna, odwracając się przez ramię i posyłając mu uśmiech. - To tutaj – dodała chwilę później, otwierając ukryte zejście do piwnicy. Ona i Apollo znaleźli je błyskawicznie głównie dzięki temu, że właściciel postanowił właśnie tam uciec.
Przepuściła ich na schodach, pozwalając, by zajrzeli do piwnicy i zobaczyli to samo, co wcześniej ona i Apollo. Ostatecznie była tylko zwykłą, głupiutką Brygadzistką, gdzie jej do grzebania w czasie i przestrzeni - ewentualnie w artefaktach wywołujących halucynacje albo przy jakichś dziwacznych zaklęciach. Odpaliła jedynie lumos, schodząc od drzwi zaledwie o parę stopni, by im przyświecić, gdy będą iść w dół, ale nie pakując się do samego wejścia: raz, było wąskie i nie mogliby wtedy wygodnie zajrzeć do środka, dwa potem okaże się, że coś wybuchło i To Na Pewno Jej Wina, że z piwnicy zaczęły wychodzić jakieś potwory z dużą ilością marek i zamiarem przejęcia władzy nad światem.
Wejście na dole, wiodące do samej piwnicy, było otwarte i w niej samej nie potrzebowali już światła, a to, co tam zobaczyli, zdecydowanie kwalifikowało się jako "wezwać Niewymownych i to bardzo, bardzo szybko".
W różnych miejscach pomieszczenia co chwila pojawiały się niebieskie rozbłyski. Towarzyszyły im dziwne trzaski, które zdawały się wibrować w uszach. W powietrzu, bardzo, bardzo powoli, unosiły się przedmioty: słoiki, fragmenty zniszczonych szafek, szkło oraz... piasek. Mogłoby się wydawać, że to tylko coś nie tak z grawitacją, ale Morpheus mógłby przysiąc, że na jego oczach z fragmentów szkła znów powstał słoik, a potem rozpadł się z powrotem w setki odłamków. Może jednak tylko mu się wydawało? Wszystko stało się tak szybko, a przedmiot był po drugiej stronie pomieszczenia, w sporej odległości. Być może Longbottom uległ złudzeniu, oślepiony błękitnym rozbłyskiem?
Czy była to anomalia czasu i przestrzeni? Halucynacja? Efekt działania jakiegoś artefaktu? A może czasowy skutek zaklęć? Na razie nie mieli jeszcze pełnych informacji, by wybrać ze stu procentową dokładnością jedną opcję.
Rodolphusowi przez moment wydało się, że w samym środku tego wszystkiego dostrzegł fragment dużej, rozwalonej klepsydry, błyskającej błękitem, ale i on nie mógł być pewien, bo…
…jakieś trzy minuty po tym, jak zaczęli obserwować to zaskakujące, piwnicze zjawisko, światło znów rozbłysło. Tym razem znacznie mocniej niż wcześniej.
Błękitny blask zalał ich wszystkich, zmuszając do zaciśnięcia powiek, osłonięcia oczu. Nawet Brennę, która została nieco z tyłu. A kiedy je otworzyli, piwnica była po prostu piwnicą. Nic nie lewitowało w powietrzu, pod ścianami stały szafki, pokryte kurzem, na półkach pobłyskiwały słoiki, wypełnione przetworami. Nigdzie nie dało się dostrzec choćby śladu klepsydry, która wcześniej mignęła Lestrangowi.
– No, no, nie sądziłam, że jesteście aż tak skuteczni – stwierdziła Brenna z góry, unosząc brwi. Przyklękła wcześniej na schodach, obserwując ten przedziwny fenomen ponad ich głowami. – Sama wasza aura sprawiła, że wszystko wróciło do normy, czy jak? – spytała. Podniosła się, otrzepała kolano i pokonała te dwa stopnie, dzielące się od wyjścia, najwyraźniej zamierzając wyjść. Nawet nie próbowała zastanawiać się, co się stało: czy to jednak były dziwne zaklęcia i ustąpiły samoistnie, czy pracownicy Departamentu Tajemnic użyli na dzień dobry jakiejś magii i wszystko zakończyli. Podejrzewała, że Niewymowni zechcą rozejrzeć się po tej dziwnej piwnicy, a kto wie, czy zaraz znów wszystko nie zacznie szaleć, a nauczyła się już, że zwykle przy takich okazjach wywalali wszystkich postronnych najdalej, jak się dało.
Sięgnęła do klamki.
A gdy ją nacisnęła i wyjrzała na korytarz…
Brenna zamrugała. Potem bardzo powoli znów zamknęła drzwi i ponownie je otworzyła, ale widok za nimi ani trochę się nie zmienił. Nie wpadła w panikę – głównie dlatego, że nie przywykła do wpadania w taką, a poza tym była zbyt skonsternowana – ale przez długą chwilę stała po prostu, zapatrzona przed siebie.
Potem zaś odezwała się, mimowolnie uciekając do cytatu, którego pewnie żaden z nich nie miał szans rozpoznać.
– Morpheusie? Rodolphusie? Chyba powinniście to zobaczyć – zawołała, przerywając im cokolwiek robili. – Mam wrażenie, że nie jesteśmy już w Kansas.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#5
06.02.2024, 19:41  ✶  
Rodolphus z trudem powstrzymał się przed wywróceniem oczami. Nie znał Morpheusa na tyle, by się przygotować na tego typu pierdolenie. Ostatnio Lestrange był nie w formie przez wzgląd na czerwcowe wydarzenia, normalnie pewnie machnąłby metaforycznie ręką na tę wstawkę, lecz dzisiaj poczuł ukłucie irytacji. Wracał do normy, ale potrzebował więcej czasu, niż zakładał, by odzyskać panowanie nad sobą. Dobrze, że pamiętał by nałożyć na znak zaklęcie maskujące - raz, jedyny raz zapomniał i to właśnie w czerwcu. Co nie skończyło się źle, ale wyrzucał sobie, że ostatnio popełnia zbyt dużo błędów. Teraz jednak poczuł chęć by wszystko ujawnić - wolałby siedzieć w Azkabanie do końca życia, niż słuchać tego typu rozmów. Wzniósł oczy ku sufitowi i westchnął. Na szczęście temat ucięła Brenna, czego w zasadzie się nie spodziewał.

Wyszło na to, że schodził jako pierwszy. Niech i tak będzie. Ruszył po schodach do piwnicy, wyszeptując ciche "lumos". Nie to, że nie ufał różdżce Brenny, bo chcąc nie chcąc nie mógł odmówić jej umiejętności, lecz wolał mieć własne źródło światła. Lestrange ostrożnie stawiał kroki, bo mimo iż Longbottom i jej partner powinni zdjąć ewentualne zabezpieczenia, tak zbyt wiele razy już zaufał ludziom, którzy pojawiali się na jego drodze. I jak skończył? No właśnie. Zajrzał do środka, unosząc brew. Niemal czuł, jak włosy na głowie i całym ciele lekko się unoszą, gdy patrzył na błękitne wyładowania magiczne. Latające przedmioty również nie były czymś normalnym, szczególnie że nie było tu już czarodzieja, odpowiedzialnego za to zjawisko. Zrobił miejsce drugiemu Niewymownemu, skupiając wzrok na klepsydrze, którą ujrzał. Wystarczyło jednak zaledwie mrugnięcie, by jej już nie było. Brenna tym razem nie żartowała.
- Myślę, że trzeba... - nie dokończył swojej wypowiedzi, bo światło rozbłysło po raz kolejny, tym razem mocniej. Lestrange odruchowo zasłonił przedramieniem oczy i zacisnął powieki. - To nie jest zabawne, Longbottom.
To był chyba pierwszy raz, gdy powiedział coś do niej ostrym tonem. Nie to, że byli przyjaciółmi, ba - nie byli nawet znajomymi, ale przez te lata pracy w Ministerstwie zdążyli zamienić kilka słów i Rodolphus zawsze był do porzygu uprzejmy w stosunku do brygadzistki. Rodolphus wszedł do środka, zaciskając długie palce na różdżce. Nic tu jednak nie wyglądało tak, jak przed kilkoma minutami. Nic nie lewitowało, zniknęły niebieskie wyładowania. Pozostały tylko regały, zapełnione przetworami. Był w trakcie oględzin, gdy usłyszał głos kobiety, dochodzący z góry.

Przełknął przekleństwo, cisnące mu się na ustach, a potem ruszył w stronę drzwi szybszym krokiem, niż powinien. Stanął za kobietą i wyjrzał przez drzwi. Tym razem jednak Brenna nie uniknie zwalenia winy na nią samą.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#6
06.02.2024, 21:14  ✶  

Gdy tylko zobaczył słoiki, które niszczyły się i pojawiały, wiedział, co jest tu nie tak, ale nie zdążył powiedzieć, aby się cofnęli. Znał tę sytuację, to czasozmieniacz, a przynajmniej jakaś podrobiona wersja. Twórcy, jeśli ich można tak nazwać, bardzo często nie rozumieli, z czym mają do czynienia, że to bomba atomowa magii. Bo czasozmieniaczy się nie wytarza, je się spotyka w momencie, gdy się pojawiają, gdyż to świat istnieje dookoła nich, one są w każdym momencie istnienia. Wszędzie. Komnatę Czasu kochał niemal tak samo, jak komnatę przepowiedni i w jego głowie były one nierozłączne. I to właśnie kogoś z tej komnaty potrzebowali w tej chwili, a nie wieszcza i badacza mózgów w formalinie.

Przetarł oczy, w których błyskały mroczki od nagłego światła i tegoż zaniku.

— Sytuacja zmusza nas do przejścia na ty, Rodolphusie, żeby uniknąć nieporozumień — powiedział, rozglądając się po pomieszczeniu, jakby był na wycieczce krajoznawczej. Brakowało jedynie, żeby wyciągnął mugolski aparat z XIX wieku i zaczął wykonywać fotografie. Zachował spokój i zadowolony wyraz twarzy. To nie tak, że nie obawiał się, co mogło im grozić, raczej uważał, że zagrożenie nie wyskoczy jak pajac z pudełka, lecz zacznie ich zgniatać przestrzenią i czasem, czymś, z czym nie da się walczyć.

— Cokolwiek widzicie, cokolwiek zobaczycie, jeśli zobaczycie siebie samych, nie dajcie się zabić i nie zabijcie drugiej wersji. Zrozumiano? — mógł być dziwakiem, który modlił się do bogów i wróżył z poruszającego się kryształu na łańcuszku, ale oprócz tego przeżył w Departamencie Tajemnic przez szesnaście lat ciągiem; Rodolphus umiał czarować krócej, niż Morpheus schodził do obsydianowych komnat Ministerstwa. Oddychał magią, która doprowadzała innych do szaleństwa. Czasami żartował, gdy któryś z młodszych Niewymownych próbował mu coś tłumaczyć, że był obecny, kiedy prawo było pisane. Oczywiście, zawsze z humorem i pewnym czarem, który sprawiał, że zapominano o jego stażu.

Poszedł za Brenną i Rodolphusem, ściskając w dłoni swoją różdżkę i dotykając bezwiednie łańcuszka z własnym zmieniaczem czasu. Pozorność postawy zdradzało jedynie napięcie na ramionach, które bratanica mogła wyłpać bardzo szybko. Idąc, mówił dalej:

— Wygląda mi to na czasową pułapkę. Nie obiecuję wam, że wyjdziemy w tym samym czasie, w którym weszliśmy. I mówię tutaj o latach, nie godzinach — jego głos brzmiał niemal przepraszająco wobec dwójki młodych czarodziejów. — Nie pułapkę. Dziurę w czasie. Miejsce, gdzie coś, dookoła czego zawija się wszechświat, zostało uszkodzone.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
06.02.2024, 21:47  ✶  
- Naprawdę? Mnie całkiem bawi - padło jeszcze gdzieś z góry, a ton Brenny nie wskazywał na ani odrobinę urazy jego ostrym głosem.
Nie brała do siebie tego typu uwag: gdyby tak było, już dawno spróbowałaby zmienić swoje zachowanie. A w dodatku prawie się ucieszyła, że na tej jego masce pojawiło się drobniutkie pęknięcie. Ale ta satysfakcja umarła natychmiast, gdy dostrzegła, co znajduje się za drzwiami - i co mogli zobaczyć mężczyźni, kiedy weszli na górę.
O ile piwnica wyglądała zupełnie zwyczajnie, o tyle korytarz, choć bardzo podobny do tego, którym tutaj przyszli... zmienił się. Ściany pobłyskiwały błękitem, takim samym, jaki wcześniej widzieli w piwnicy.
Światło samo w sobie zaś zdawało się jakieś nienaturalne. Jakby do domu nie wpadały już promienie słońca - chociaż w pobliżu nie było okien, to jednak wcześniej panował tutaj mniejszy półmrok.
- Obraz - powiedziała Brenna, wskazując palcem na portret, wiszący na ścianie. Chociaż to niebieskie żyły zdawały się jej na pierwszy rzut oka najdziwniejsze, to on też przyciągnął uwagę kobiety i to on sprawił, że uznała... że chyba nie są już w tym samym miejscu, w którym byli zaledwie chwilę temu. - Jest odwrócony. Jak odbicie.
Brzmiała bardzo spokojnie, jak na tę sytuację - jakby przerzucenie do jakiegoś dziwnego odbicia albo nagłe odmienienie domu, w którym się znajdowali (bo nie mogła być pewna, których z tych opcji jest słuszna) nie robiło na niej wrażenia. Choć w istocie robiło, ale od dobrych dwóch lat Brenna nie pokazywała po sobie emocji w takich chwilach.
- Apollo? Jesteś tutaj? - rzuciła w eter. Nie krzyczała: jeśli byli w obcym miejscu, takie krzyki mogły sprowadzić coś, czego sprowadzać nie chciała. A Brygadzista, który został w salonie, powinien ją usłyszeć. - Widzieliście, co było źródłem tego światła...?
Obróciła się, spoglądając na wuja, kiedy wspomniał o pułapce w czasie, o tym, że nie obiecuje, że wyjdą w tym samym czasie, w którym tutaj weszli. Dostrzegała napięcie w jego postawie – i wiedziała, że sprawa jest poważna.
– Rozumiem – powiedziała bardzo powoli, a jej twarz przybrała na moment zacięty wyraz, kompletnie inny od poprzedniego rozbawienia. – Ale ja mam zamiar znaleźć sposób, żeby stąd wyjść i to dokładnie w tej samej chwili, w której tu weszliśmy.
Nie chodziło o nią. Ani nawet o wuja i Lestrange’a, chociaż nie chciała, by stracili lata życia przez to, że wezwała ich na miejsce zdarzenia, gdzie szalały czas i przestrzeń. Nie mogła teraz po prostu zniknąć, do cholery, nie podczas wojny. Nie, kiedy Zimni szukali sposobu na wyrwanie się z objęć Limbo. Nie, kiedy potrzebowała jej rodzina.
Miała nadzieję, że wuj jednak się myli i po prostu przeszli do jakiejś… przestrzeni, może stworzonej przez tego mężczyznę.
Albo, do licha, że były to tylko halucynacje.
Brenna nie mogła tego wiedzieć, ale oni mogli podejrzewać teraz, po zobaczeniu obrazu i góry – być może klepsydra była kluczem, otwierającym coś w rodzaju „tajnego przejścia”, a jej uszkodzenie… wywołało tę pułapkę w czasie i przestrzeni, o której mówił Morpheus, wyrzucając ich do miejsca, do którego miało przejście prowadzić?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#8
08.02.2024, 02:23  ✶  
Rodolphus nie znał tej sytuacji - nie posiadał zmieniacza czasu. Prototypy tego urządzenia były owiane tajemnicą, która być może wymknęła się spod kontroli i wiedziało o niej więcej osób, niż tylko kilka lecz... Nie było to na tyle powszechne, by Lestrange zrozumiał z początku, o co chodzi. Nie ułatwiała tego Brenna, która rzucała swoje komentarze - tak beztroskie, że miało ochotę się ją udusić gołymi rękami. A jednocześnie tak boleśnie ściągające na ziemię, że nigdy by się do tego nie przyznał, ale - były potrzebne. Sprawiały, że myśli wracały do clue, do sedna tego, gdzie byli w tej chwili. Nie dryfowały gdzieś, gubiąc się w czasoprzestrzeni. Durna Longbottom, która nie zdawała sobie sprawy z tego, jak swoimi działaniami potrafiła sprowadzić na ziemię niemal każdego, i jakie to miało skutki. To nie ona powodowała pęknięcie w masce - ona wbijała się klinem, rozszerzając tę szparę, wpuszczając do ułudy rzeczywistość.

Przejście na ty... ach jakże dziwnie to brzmiało. Z Morpheusem zwykle byli na pan ze względu na dzielącą ich różnicę wieku. To było uciążliwe - panie Longbottom, panie Lestrange. Wymuszone, sztuczne zwroty grzecznościowe, które jednak wyznaczały granicę, z pozoru nieprzekraczalną. Bo czyż Rodolphus jej nie przekraczał, zmniejszając dystans z osobami w wieku Morpheusa? Czyż nie przeszedł niemal od razu na ty podczas pierwszych rozmów i spojrzeń, wymiany zdań? Z nim jednak pragnął utrzymać ten dystans, odsunąć się bo chociaż czuł, że ten konkretny Niewymowny był mu bliższy pod kątem absolutnie wszystkiego (może prócz ubioru) niż taka na przykład Brenna, tak jednak nazwisko budowało między nimi mur nie do przeskoczenia. Lecz teraz, gdy czas i przestrzeń mieszały się ze sobą, to już nie miało znaczenia.
- Zmiana czasoprzestrzeni... - szepnął w odpowiedzi na słowa, wypowiedziane przez Morpheusa. W jego mózgu błysnęła ta konkretna synapsa, dwa szczególne impulsy podążyły swoją drogą, nakierowując Lestrange'a na konkretne wnioski, którymi nie podzielił się na głos. - Wstrzymaj konie, Longbottom. Jedno i drugie.
Powiedział ostro, gotów chwycić Brennę za ramię mocno, gdyby ta chciała przeć do przodu niczym taran. Na szczęście ich obojga (a może i całej trójki?) kobieta nie próbowała tym razem zgrywać bohaterki. Rodolphus wystrzelił dłonią, blokując jej wyjście, gdyby jednak zmieniła zdanie.
- Nie ruszaj się, bo nie ręczę za siebie - syknął, wbijając wzrok nie w nią, a w obraz. Minę miał poważną, a w stalowoszarych oczach widać było zacięcie i determinację. Czy się o nią troszczył? Ciężko było stwierdzić, Lestrange nigdy nie okazywał troski w normalny, ludzki sposób. - Nie jestem pewny, lecz chyba widziałem klepsydrę. Obróciła się i sekundę po niej nastąpił rozbłysk. Sądzę, że przeskoczyliśmy w czasie. Lecz obraz, o którym mówisz, jest obrócony w lustrzany sposób. Nie jesteśmy w tym samym miejscu, a jednocześnie jesteśmy w tym samym miejscu - prawda, Morpheusie?
Spojrzał na Niewymownego, będąc przygotowanym na to, by nie przepuszczać brygadzistki, zanim ten się nie wypowie.
- Wyładowanie magiczne które zaburza czas i miejsce, zsyła nas do miejsca, które jest i nie jest tym samym. A jednocześnie jest czymś zupełnie odmiennym, bo gdyby było takie samo, to w piwnicy wrócilibyśmy do punktu wyjścia.
Morpheus zrozumie, co Lestrange miał na myśli. Nie dało się tego inaczej ubrać w słowa. Korytarz, który mieli przed sobą, wyglądał zarazem znajomo, jak i obco. Odwrócony obraz to był tylko początek. Drzwi, którymi weszli, były nie po lewej, a po prawej stronie. Nie było tu półmroku, a zwykła ciemność, oświetlana wyłącznie błękitnym światłem wyładowań magii. Rodolphus uniósł swoją różdżkę, by rzucić odrobinę jasności w ich okolice. Pojawiały się nieścisłości - wcześniej nie było tu przewróconego krzesła. Nie było kotów kurzu, nie było zapadniętej deski w podłodze, na którą wskazał różdżką. Tu wszystko było takie samo a zarazem zupełnie inne.
- Brenna nie powinna iść pierwsza - oświadczył dobitnie, spoglądając na Morpheusa.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#9
08.02.2024, 15:38  ✶  

Morpheus bardzo lubił dystans pomiędzy Niewymownymi, tworzący się przy posługiwaniu się zwrotem grzecznościowym oraz nazwiskiem. Przede wszystkim dlatego, że pomagał mu nie podrywać każdego napotkane czarodzieja, który wydawał mu się przyjemny dla oka, ale również z mniej zabawnych powodów. Gdy umierali, szaleli i trafiali do Lecznicy Dusz albo Munga, dużo łatwiej przechodziło się do porządku dziennego, nie przeżywało tej straty aż tak personalnie, nawet gdy była to dużo dłuższa znajomość i codzienna praca. Przyjmując pracę w Departamencie Tajemnic, podpisywało się cyrograf, szaleństwo i śmierć ciągnęły linę życia w swoją stronę i należało opierać się jak najdłużej.

— Sądzę, że jesteśmy w czymś pomiędzy. W bez-czasie i nie-przestrzeni. Lub w linii przyszłości, której nie wybraliśmy. — Próbował odwołać się do swojego doświadczenia, prawdą jednak w przypadku pracowników Departamentu Tajemnic było to, że cokolwiek wiesz, jesteś w błędzie, a każdy nowy przypadek śmieje się w twarz, nie dając się kwalifikować do żadnej komnaty, tworzą anomalie do anomalii i obalając zarazem teorie, które wcześniej wydawały się najbliżej prawdy.

Rozglądał się po przestrzeni, szukając wzorców energetycznych, porównując je  z tym co znał. Zaważył obraz, światło, duże kontrasty, krzesło. Wziął wdech, szukając zapachowego wzoru, ale i tutaj było coś nie tak, bowiem zakurzona piwnica pachniała czysto, niemal sterylnie, jak na korytarzach szpitala, ale bez sugestywnej woni choroby, śmierci i leków. Chociaż wątpił, aby rzeczywiście mógł cokolwiek zobaczyć, spróbował sięgnąć do swojego trzeciego oka i ujrzeć przyszłość. Może to przynajmniej wykluczy część miejsc poszukiwań lub nie dopuści do tragedii. 

Najpierw jednak kilka innych rzeczy...

—Wybacz, kochanie, ale myślę, że Rodolphus ma rację. W przeciwieństwie do nas nie pisałaś się na anomalie magiczne i jesteś tutaj przypadkiem. Wątpię, aby anomalia była wyjątkowo duża, sądzę więc, że mamy możliwość, że gdzieś znajduje się wyjście. Przede wszystkim, podstawowe zasady. — Morpheus, korzystając z tego, że nie należał do najpotężniejszych mężczyzn, po prostu przesunął się między Rodolphusem a ścianą i oparł jedną nogę o framugę, tworząc bardziej mentalnie, niż fizycznie barierę. Wypastowane lakierki zdawały się niemal lśnić złowrogo. Tak, jak zwykle Longbottom tryskał humorem, tak teraz zmieniał się w palące słońce, surowe i wymagające. — Żadnej przemocy wobec siebie. Musimy liczyć na naszą silną psychikę, a bez zaufania, nici z tego. Nigdzie nie chodzimy sami. I robimy wszystko, aby wydostać się z tego w trójkę. Zrozumiano? A teraz chodźcie, rozejrzyjmy się za wyjściem.

Jeszcze nie opuścił nogi, ale spojrzał na przestrzeń tym rozmytym spojrzeniem wieszcza.


Rzut PO 1d100 - 40
Slaby sukces...


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
08.02.2024, 15:53  ✶  
– Tamten mężczyzna próbował uciekać do piwnicy. Może to miejsce zostało stworzone jako kryjówka. Niekoniecznie przez niego, ale on odkrył przejście? Tylko coś się zepsuło?
To byłoby dobrą opcją, bo oznaczałoby, że chyba da się stąd wyjść. I że było to miejsce... używane.
Lestrange nie musiał nawet jej blokować, Brenna stała grzecznie w progu, dopóki obaj mężczyźni nie weszli, by zerknąć na to, co widziała. Uniosła tylko lekko brwi, gdy zacisnął palce na jej ramieniu, ale nic nie powiedziała - może usłyszał o niej coś na przykład o matki Victorii albo jakiegoś znajomego, i wyolbrzymiona plotka sprawiała, że oczekiwał wręcz, że Longbottom po prostu pobiegnie sobie w głąb domu z radosnym chichotem.
Tyle że to, że na nich poczekała, nie oznaczało, że nie zamierzała iść pierwsza. Wcale nie dlatego, że zamierzała popełnić jakieś spektakularne samobójstwo, ale że było to jedyne logiczne rozwiązanie.
- W tej sprawie się pokłócimy, Rodolphusie - powiedziała bardzo spokojnie, tonem w ogóle nie kłótliwym, na jego twardą deklarację, że nie może iść pierwsza. To niby kto miał iść pierwszy?! On?! Ile on w ogóle miał lat, z dziewiętnaście?! No dobrze, tuż po Hogwarcie chyba nie przyjęliby go do Departamentu Tajemnic, więc może ze dwadzieścia, ale wciąż o wiele za mało, żeby puszczać go przodem. A Morpheus? O nie, żadna siła na ziemi i niebie nie mogła jej zmusić, by powiedziała Godrykowi, że poprowadziła na śmierć drugiego z jego synów. - Jesteście wyszkoleni do zajmowania się dziwną magią i tak dalej, cokolwiek tu znajdziemy, wy powinniście to oglądać pierwsi. Ale jeżeli coś albo ktoś tutaj nagle wyskoczy, żeby wybuchnąć w twarze, pożreć, rozerwać czy obrzucić zaklęciami, to najpierw musi przejść obok mnie.
Albo po jej cholernym trupie.
Wyciągnęła gwałtownie rękę, chcąc pochwycić wuja, gdy usiłował się prześlizgnąć. O nie. I nie ruszyła się, bo przecież stała w tych cholernych drzwiach pierwsza.
– Nic z tego Morpheusie. Żadne zrozumiano. Nie puszczę cię przodem. Do licha, wujku, potrafisz spojrzeć mi w oczy i przysiąc szczerze, że jeśli coś cię zaatakuje, poradzisz sobie z tym lepiej ode mnie? Myślisz, że tata kazałby mi zostać z tyłu, bo jestem dziewczyną? Sam wiesz, że jesteś synem swojej matki – powiedziała cicho, nie rozwijając myśli, nie chcąc jej podejmować przy Rodolphusie, ale licząc, że wuj zrozumie, co miała na myśl. Morpheus był mężczyzną o wiele od niej mądrzejszym, patrzącym w przyszłość, dostrzegającym symbole, zwiastujące przyszłe wydarzenia, ale i wyłapującym drobiazgi, które mogły ujść jej oczu. O jego biegłości w translokacji mogła tylko pomarzyć. Ale był synem matki z rodu Slughornów, był naukowcem i myślicielem, profetą, człowiekiem skaczącym przez czas.
Ona, choć łatwo mogło to ujść światu pod maską głupiego uśmiechu i jeszcze głupszych żartów, była córką swojego ojca, najstarszego z synów Godryka, dzieckiem żołnierza na żołnierza wychowywaną. Matka mogła mieć nadzieję, że jej córka będzie księżniczką, ale nic z tego nie wyszło - to raczej Erik był księciem, potrafiącym machać szpadą i się pojedynkować, ale wciąż tym królewiczem, który miał czar, maniery, i któremu brakowało tylko korony. Dłonie Brenny tymczasem pokrywały odciski od rękojeści, a jeśli szło o pojedynki, obojętnie czy magiczne, czy te na broń białą, czy wręcz, to Morpheus przestał z nią wygrywać, gdy miała mniej więcej osiemnaście lat.
Poza tym twój ojciec nie może stracić kolejnego dziecka.
Nie, gdy stracił już dwoje, a jedno z nich na śmierć poszło na jej prośbę.
I w tej chwili mógł zobaczyć w jej przyszłości głównie mocą intencję NIE pozwolenia, aby stała się mu krzywda.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (4986), Rodolphus Lestrange (4553), Morpheus Longbottom (3910)


Strony (4): 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa