• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[05.08.72 | St. James' Park] Ostatnie życzenie

[05.08.72 | St. James' Park] Ostatnie życzenie
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
22.04.2024, 18:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.11.2024, 22:47 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Morpheus Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I

—05/08/1972—
Anglia, Londyn, St. James' Park
Morpheus Longbottom & Anthony Shafiq
[Obrazek: 8eq7GBq.png]

Lecz kiedy widzę bruzdy na Twym czole,
To śmierci wzywam tęsknot pełnym krzykiem
Bo piękność, która płaszczem Cię okrywa,
W szatę dostojną odziewa mą duszę,
Bo dusza moja w Twej piersi tkwi żywa,
Więc Twym być zawżdy rówieśnikiem muszę.
Miej w pieczy dobrej Twoje zdrowie, proszę,
Tak ja dla Ciebie strzegę się od złego,
Odkąd w mej piersi serce Twoje noszę,
Jak niańka strzeże dziecięcia małego.



W niemagicznym Londynie łatwo było o odrobinę prywatności i ucieczki od magicznego świata. Jak mugole tęsknie spoglądali ku fantastycznym światom, tak i magom czasem zdało się słuszne swoje nogi pokierować ku prozie życia. A proza ta wyzbyta była z roziskrzonego blichtru zaklęć, tajnych eliksirów, strojnych szat. Proza ta trzymała butelkę w dłoni i szła niespiesznym krokiem wzdłuż parkowej alejki.

Obaj uciekli z wesela szybciej niż nakazywał savoir-vivre. Obaj wykręcili się swym pięknym towarzyszkom i życząc wszystkiego najlepszego młodym, a także zabierając ze sobą na odchodne kilka więcej promili, przedostali się karocą do Londynu. Obaj potrzebowali się przewietrzyć, obaj też najwidoczniej potrzebowali rozmowy z dala od ciekawskich uszu, jadowitych języków.

Anthony przebrał się gdzieś pomiędzy trasą z wesela do parku St. James'a w swoje mugolskie przebranie. Czarny prochowiec, lazurowy sweter przesłaniający śnieżnobiałą koszulę z krochmalem potraktowanym białym kołnierzykiem. Do tego czarne garniturowe spodnie i eleganckie czarne lakierki na lekkim obcasie. Zupełnie jakby ten człowiek nie wiedział co znaczy swobodnie, lub też pozostawał w wielkiej niezgodzie na sierpniowe temperatury na wyspach. Nie mżyło, ale też niebyło wybitnie zimno. Tymczasem wąż potrzebował swoich warstw, ciepłego uścisku materiału, bezpiecznego schronienia wrażliwej skóry, gniazda dla wrośniętej w serce melancholii.

– Ach co to było za... widowisko. – westchnął odsuwając od ust szklany gwint, pozwalając sobie na te barbarzyńskie gesty, jakby znów mieli z Morpheusem po piętnaście lat i uciekli spod czujnych oczu opiekuńczych cioć Parkinson. Nostalgia uderzyła w jego serce jak morskie fale obmywające białe brzegi pod Dover. – Ale na swoim własnym bawiłem się lepiej. Edith i Lisa były takie szczęśliwe, cały czas noszę to w pamięci. Musiałem sobie wygłuszyć sypialnię w noc poślubną, bo niosło się po całym piętrze. – Pokiwał przez moment głową z niedowierzaniem, że mówi to głośno tutaj, pośród poszumu rozrośniętych drzew, wysokich traw i śpiących kaczek. Pośród gwiazd, które łuna miasta zbyt skutecznie przesłaniała.

– Podobałoby jej się teraz, te wszystkie parady równości, zmiany... Wiesz, była mi wdzięczna za ofertę, ale jestem pewien, że gdyby tylko mogła, komu innemu by przysięgała grobową deskę – napomknął lekko i znów zwilżył gardło. Może nie powinien tak pić, może nie powinien chodzić jak gdyby nigdy nic po mugolskim parku i opowiadać o swojej zmarłej żonie. Edith była jak kwiat magnolii, rozkwitła pięknie, ale równie szybko przekwitła i zgasła. Uważał, że było to skrajnie niesprawiedliwe, tym bardziej, że oboje odnaleźli się w tym aranżowanym małżeństwie, zaprzyjaźnili, a Anthony dał jej szansę na chwile bezpiecznej słodyczy pod dachami letniej rezydencji w Little Hangleton. Jego obrączka spoczywała na łańcuszku u Lisy, ale pamięć o małżonce pozostawała żywa.
 
Przeszli obok ławki, ale mimo, że kręciło mu się w głowie, nie zamierzał na niej przysiadać.

– Powiesz mi, o co chodzi z tym, że teraz Twoja kolej? Z tą Ollivanderówną...? To tak na poważnie? Czy ona w ogóle wie, że dla Ciebie monogamia to tylko kolejne hasło w encyklopedii? – parsknął popychając barkiem towarzyszącego mu Morpheusa, próbując odgonić własne sentymenty. Robił się strasznie sentymentalny na starość i szalenie mu to nie odpowiadało. Ileż trzeba starań dołożyć, by upić się na wesoło? By nie staczać się w dół do czasów minionych i na wieczność straconych? Cicho liczył, że Morpheus zacznie czynić swoje piaskowe czary i skutecznie zmieni temat. Przeklęte śluby.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#2
23.04.2024, 21:22  ✶  

Nie lubił ślubów. Za bardzo przypominały mu o bolesnych przeżyciach młodości. Na tych braci nie miał okazji się bawić, sam ślubu nie wziął, a bratankowie i siostrzenice zupełnie unikali tematu ożenku i uciekli od niego z popłochem. Nikt nie chciał iść w ślady babci i dziadka z taką ilością pacholąt. Śluby napawały go melancholią i chociaż zwykle nie żałował swoich decyzji, tego wieczoru jednak odrobinę gdybał. Wyglądał przy tym również zabawnie. W karocy porzucił ekstrawagancką czarną pelerynę z marynarką, którą wyhaftowano rubinami, tworząc błyszczącą iluzję rany w sercu i krwi, rozbryzgniętej po ramieniu, pozostając w czarnej koszuli z podwiniętymi do łokci rękawami i prostymi spodniami, niemal identycznymi do tych jego kompana. Z całego wykwintnie przesadzonego odzienia pozostał jedynie diadem, który był wpięty tak, że obawiał się, że wyrwie sobie połowę włosów, aby go zdjąć, więc nawet nie próbował.

Zapytany, kto zainicjował tę eskapadę, nie byłby w stanie powiedzieć, który z nich zatrzymał woźnicę magicznego powozu i namówił drugiego na spacer po mugolskim parku. Jemu została mu tylko różdżka i talia Tarota w kieszeni, Antoniuszowi pewnie jeszcze mniej. Nie miało to znaczenia, przyświecało im słońce, nawet jeśli w rzeczywistości ukrte w podziemiach nocy.

— Pamiętam — odpowiedział cicho. — W twoje urodziny była pierwsza parada w Anglii. Wyszedłem z Ministerstwa na chwilę, po papierosy, właściwie trafiłem na nich przez przypadek, nie wiedziałem o tym. Mniejsze nawet niż Marsz Charłaków, obstawione mundurowymi niemal tak ciasno, jakby prowadzili skazańców. Wtedy poczułem, że czasy się zmieniają, na lepsze, pomimo całej otoczki. Nie mogłem przestać patrzeć. Tak, sądzę że Edith bardzo by się to podobało. — Był przy rodzinie Shafiq'ów zarówno wtedy, gdy Anthony zawierał ślub z ciemnowłosą pięknością o wątłym zdrowiu, zresztą jako świadek mężczyzny, dowodzący jego wieczorem kawalerski i zajmujący się wszelkimi drobnymi sprawami podczas wesela, aby to przebiegało bez problemu; funkcja honorowa. Był również, gdy składano kobietę do rodzinnego grobowca, trwając jak cień po jednej stronie Lisy; po drugiej stał oczywiście Anthony. Cała trójka była pogrążona w prawdziwej żałobie po kobiecie, ale to właśnie Lisie wyrwano z piersi serce. Wszystkie kondolencje, które składano jego przyjacielowi, powinna przyjmować właśnie ona. Jako jej żona, a nie wierna przyjaciółka.

Parsknął. Lubił Septimę. Gdyby miał okazję, z chęcią przełożyłoby Septimę przez podłokietnik kanapy i dał upust frustracji obojga, która w nich powstawała za każdym razem, gdy przebywali w swojej okolicy. Nigdy jednak nie było im dane, a wszystko dlatego, że Morpheus miał kręgosłup moralny.

— Gdyby nie ślub, pewnie nawet by to nie wyszło poza Dolinę — jęknął, odsuwając usta od butelki. — Plotki. Odprowadzałem ją do Warowni, bo za dużo wypiła z nerwów, nie chciała się zbłaźnić, a rzynajmniej to wywnioskowałem z jej słów. Gdyby nie była pijana, to rzeczywiście... — znów się napił. — Ale ślub? Plotkarom się zebrało na gadanie. Nie jestem tak zdesperowany, aby uciekać się do ślubu, żeby uprawiać z kimś seks, po prostu nie robię tego z pijanymi osobami. Gdybym został postawiony w takiej sytuacji jak byłeś ty albo...

Imię nie padło, ale zawisło w przyjemnym, sierpniowym powietrzu parku, które wraz z szumem wody i szemraniem szuwarów jeziora, przypominało o tym, jak rozkoszne bywały sny nocy letniej. Oczywiście, Shafiq wiedział doskonale o kogo chodzi.

— W celach politycznych zapewne bym się ożenił. Dla mnie to trochę łatwiejsze, niż dla ciebie. Ale odpowiadając na twoje pytanie, nie, nie wie. Nie wydaje mi się, aby wiedziała.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#3
24.04.2024, 13:16  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.05.2024, 23:24 przez Anthony Shafiq.)  
Wypił znów, wypił na cześć zmarłej małżonki, wypił za zdrowie jej kochanki i niedoszłej żony Morpheusa. Wypił dużo, uciekając od początku lipca, który tylko inicjował jak miało się okazać tendencję zniżkową. Odwilż postępowała wolno, wciąż zbyt wolno, choć z drugiej strony jeszcze kilka lat temu nigdy by nie powiedział, że w ogóle byłoby to możliwe. Porównanie do charłaków zaskakująco w punkt, choć oczywiście oni nie mogli udawać, że są normalni. Dalej jednak byli skrywaną tajemnicą, zwłaszcza pośród jego czystokrwistych sąsiadów. Było dziecko, a potem dziecko znikało, a tworzyła się zgrabna historyjka. Dobrze, jak był to wyjazd do rodziny, gorzej, jak nieszczęśliwy wypadek. Anthony nie miał żadnego sentymentu wobec dzieci, ale jakoś nawet on nie był zwolennikiem topienia kociaków w jeziorze, gdy nie były potrzebne w gospodarstwie.

To nie miał być jednak wieczór na żałobę, ani na polityczne rozważania. Nie miał być też wieczorem wielkich egzystencjalnych dywagacji, nie zamierzał Morpheusowi dokładać własnych zmartwień, nawet jeśli widział, że jego nastrój poprawił się od czasu ich ostatniego spotkania. Skupił się na przyjemniejszych aspektach tej konwersacji. Na przyjemnym wieczorze w parku, rozchodzącym się alkoholowym cieple nadającym ruchom miękkości i filuternego wykończenia. Skupił się migoczących nad jeziorem światłach.

Parsknął.

– Tak myślałem. Prędzej piekło zamarznie niż znajdziesz kogoś kto ujarzmi Twój temperament i zaciągnie przed ołtarze, prawdziwie dla Ciebie druhu powinni przywrócić możliwości posiadania haremu. A politycznie łączenie Ollivanderów z Longbottomami... Nie potrzebujesz majątku, nie widziałbym w tym za bardzo sensu z ekonomicznego punktu widzenia. – kalkulował, zupełnie jakby sam zaraz miał wydać Morpheusa. A tak na prawdę bardzo, ale to bardzo nie chciał by rzeczywiście imię Vakela wybrzmiało między nimi. Nie dziś.

– Chociaż przez krótki, króciutki moment tak obracałem w głowie myśl, że jednak postanowiłeś się ustatkować. Żona, dom, posadzenie wisielczego drzewa na obejściu, może jakiś syn dla przekazania nazwiska? – pokpiwał sobie z niego, prawdziwie jednak chcąc nakierować ich na bardziej niecierpliwiący go temat. W możliwie lekki, niezobowiązujący sposób, tonem absolutnie wyzbytym ładunku emocjonalnego stojącego za nim podjął więc: – Myślałeś już nad tym domem? Ja wiem, że do tej rudery nie ustawiają się kolejki, ale jeśli chciałbyś jakoś ogarnąć remont do zimy, to trzeba by podjąć jakieś decyzje wiesz...– Od czasu wizyty Morpheusa w Little Hangleton nie było okazji żeby o tym porozmawiać, choćby na piśmie. To znaczy, oczywiście była, ale Anthony ostatnie czego by chciał to wyjść ponownie w czyichkolwiek oczach na zdesperowaną kupkę nieszczęścia. I tak serce otulone miał już pełną płytową zbroją szykując się na odmowę. Zwłaszcza znając wątpliwą swego rozmówcy predylekcję do podejmowania jakichkolwiek długoterminowych zobowiązań.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#4
03.05.2024, 23:17  ✶  

Pokręcił głową na wspomnienie żeniaczki i typowych związanych z tym planów, dom, drzewo, syn. To było coś, o czym mu nie mówił przez długie lata przyjaźni, a co nie było też tematem bo Morpheus zadeklarował bardzo ostro, że on ślubu brać nie zamierza. Pewien rodzaj bagażu, który ciągnąłby się za jego dziedzicami.

— Nawet gdybym znalazł sobie jakąś żonę, to nie planuję dzieci, Antoniuszu. Więcej, zadbałbym, aby żadnych nie było. Dlatego właśnie żadne moje bękarty nie biegają po Londynie. Nie mogę ich przekląć temperamentem i martyrologią Longbottomów, nadać możliwości widzenia przyszłości oraz cofania się w czasie. I nie mówię, że mam koszmarne życie, ale zbyt często widzę koszmary. Zresztą, to nie są czasy, żeby powoływać na świat dzieci, bo mogą podzielić los Astynaksa.

Parsknął na głos niewesołym śmiechem, napił się duszkiem wina, aż poruszała mu się grdyka, odchylając szyję do tyłu i pozwalając, aby kilka kropel jasnego jak słoma trunku spłynęło mu po szorstkim policzku za kołnierzyk. Park był wyjątkowo ładny o tej porze roku, przyjemnie nagrzany ciepłem letnich dni; nawet otoczone płotkiem jezioro, stanowiące rezerwat dla kaczek, a późny wieczór elegancko ukrywał ich obecność przed gawiedzią. Zresztą, chociaż tego nie pamiętał, przez umysł zamglony lekko alkoholem, to park na noc był zamykany, po prostu dla nich, jako czarodziejów z możliwością teleportacji, nie był to szczególny problem, a Morpheus był dobry we wszelkich czarach translokacyjnych.

— Oczywiście, że myślałem. Zwłaszcza nad tym, jak dużo musiałeś wydać, aby podrasować tę ruderę na rzecz... Prezentacji. — Wyszczerzył się do przyjaciela w czarującym uśmiechu, pokazującym nieco za dużo zębów, uśmiechu Longbottomów, gdy węszą spisek. Chociaż w jego głowie decyzja już zapadła, miał ochotę powodzić Anthony'ego trochę za nos. Założenia Shafiq'a były bardzo słusznie. Somnia unikał deklaracji miłości i stałości, a nawet jego pokój w Warowni bywał czasami bardziej hotelem i ekscesywną rozmiarami garderobą, bo czarodziej sypiał gdzieś indziej. Tak naprawdę przez lata znajomości Morpheus postawił tylko dwie deklaracje wieczyste, które rzeczywiście przetrwały próbę czasu, a których Antoniusz był świadkiem oraz jedną, niedawną, o której miał się dopiero dowiedzieć. Jego praca, Zakon oraz ta, o której nie mieli rozmawiać. Niewymownym czuł w kościach, że tego wieczoru przyjdzie czas na jeszcze jedną.

Przeczucie Proroka.

— Czarownice i poduszki. Bardzo mocno cię wydały. Powiem ci, że zasłużyłeś na porządne pejcze od jakiegoś możliwego przyszłego kochanka za to. Tak mi grać na nerwach — strzelił językiem z dezaprobatą, ciągnąc jeszcze chwilkę tę farsę, pozwalając złym skojarzeniom i melancholii ulecieć w przestworza, wyparować raz z oddechami zmieszanymi z alkoholem. — A mogłem spędzić ten wieczór z jakąś ładną dziewczyną...

Westchnął niby do siebie, po czym objął ramieniem barki przyjaciela.

— Jesteś tragicznym sprzedawcą jak ja kogoś, kto zawodowo zajmuje się handlem i dyplomacją. Przekonał mnie jednak fakt, że będę mógł ci uprzykrzać życie z bardzo bliskiej odległości i wrzucać kule mydlane do twojego bajorka. Oczywiście, że ją kupuję, druhu. Trochę miłości i nawet ty się nie będziesz brzydził po niej chodzić. Gdybym myślał sercem, a nie inną częścią ciała, to mógłbym się nawet zakochać, ale chyba bardziej akceptowalne jest mówienie, że oddało się serce domostwu, nie kutasa.

Morpheus mówił wulgarnie tak rzadko, że aż to zaskakiwało, niemal nie brzmiało jak on.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#5
06.05.2024, 11:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.05.2024, 23:28 przez Anthony Shafiq.)  
Oskarżenie wyślizgnęło się z taką łatwością z ust Morpheusa, jak papierosowy dym, którego kaprysem i ostatecznością było ulecenie z płuc. Anthony nie patrzył nań przy tych słowach, nagle odnajdując bardzo interesujące marszczenia na jeziorze zdobiącym jezioro. Aż szkoda, że nie pływały po nim o tej porze żadne kaczki ani łabędzie, byłby łatwiej usprawiedliwić ten gest mający zamaskować drżenie kącików ust, na budzące się wspomnienia z tamtego dnia, z tamtych oględzin.

– Żałuję, że nie dotarliśmy do drugiej wieży – przyznał w końcu, a nimb wesołości wynikał już nie tylko z wina krążącego w żyłach. – I nie bądź zbyt surowy dla schodów, teraz chojraczysz, a zobaczyłbyś swoją minę gdy stopnie zniknęły! – cmoknął z udawanym przytykiem, choć pewnie sam nie byłby zbyt zadowolony, gdyby ktoś utrwalił jego twarz podczas spadania w czerń kolistej klatki schodowej. – Jeśli już pytasz, nie było to wcale tak wiele, uciąłem im premie za kilka niedopatrzeń. Ta metka wewnątrz czaszki... Po niej nawet Twój gość by się zorientował, gdyby zechciał patrzeć dalej niż czubek własnego nosa. – Towarzystwo, które wtedy mieli było mimo wszystko zabawne. Gorzki, listopadowy Neil i słoneczny majowy Isaac. Doskonale się prezentowali uwydatniając swoje mocne i słabe strony. – Mam też nadzieję, że Bagshot nie terkotał Ci za bardzo nad głową? – upewnił się teraz, kiedy maski opadły, kiedy trik przyniósł swoje rozpoznanie i, powiedzmy, uznanie odbiorcy, kiedy mogli o tym porozmawiać swobodnie, mimo, że poruszali się po niemagicznym Londynie. – Musisz przyznać, że jego entuzjazm potrafi być zaraźliwy. – dodał, chcąc najwidoczniej nieco odwrócić uwagę od swojej w tym żarcie osoby, przekierować rozmowę gdzie indziej niż na fakt własnej za Morpheusem tęsknoty. Bezskutecznie.

Znalazłszy się w jego uścisku zaśmiał się lekko zażenowany tym wylewem uczuć, zesztywniały, mocniej zaciskający dłoń na szyjce butelki, by przypadkiem nie pozbyć się przez nieuwagę i tej towarzyszki wieczoru. Ostatecznie ów gest, doprawiony nostalgią ich pijackich wypraw z czasów młodości, przełamał ostatecznie bariery w cichym westchnieniu przegranego, którego iluzja została przełamana.
– Och Somnia – westchnął pochylając ku niemu głowę – Chciałbym Cię prosić, żebyś nie obdarzał tego domu nadmiarem miłości, a przynajmniej żebyś nie wchodził w detale gdzie i komu tą miłość okazywałeś, niemniej... Jeśli to byłaby ostateczna cena, by mieć Cię znów, jak za dawnych lat na wyciągnięcie ręki... Cóż, to poświęcenie, na które jestem gotowy.

Ich kroki niespiesznie zdążały do mostu, któremu daleko było do splendoru i artystycznych wyżyn architektonicznych. Banalna konstrukcja raziła metalową kratą zdobną zardzewiałymi wyznaniami miłości. To był przestrzeń brudna, dotykana wielokrotnie dłońmi mugoli, którzy guzik wiedzieli na temat podstawowych zasad higieny. A jednak narracyjnie ten most tak bardzo pasował Anthony'emu, któremu myśli uciekały teraz do metafory ponownego łączenia dwóch brzegów przedzielonych rzeką dorosłego życia. Kiedyś nierozłączni, wspierający się w każdym działaniu, teraz czasem i przestrzenią oddzieleni od siebie, zajęci własnymi sprawami. Ten most, był trochę jak decyzja o przeprowadzce, przyjemne słowa ukryte w brukowym języku tylko po to, by nie dostrzec kryjącego się pośród śluzu prawdy i odsłonięcia się na potencjalny cios. Tylko, że obaj wiedzieli, że ten cios nie nadejdzie. Że nigdy by nie nadszedł.

– Jeśli grzechem jest troska o swojego przyjaciela, to jestem winny. – przyznał w końcu się do psoty, po czym odetchnął głęboko i podjął dalej: – Wiesz, czytałem jakiś czas temu artykuł... Autor podejmował koncept duszy rozdzielonej na dwoje. Nie wiem, czy o tym słyszałeś, to brzmi... obrzydliwie sentymentalnie, jak z jakiegoś romansu dedykowanego dorastającym pensjonarkom wiem, ale... – Stanęli u szczytu mostu z widokiem na piękniejsze przestrzenie Londynu. Pięknie podświetlone zabytki przynosiły wrażenie swojskości, nawet jeśli zamknięci w czterech ścianach swoich departamentów rzadko kiedy mieli czas na to by je kontemplować. – Patrząc na listę objawów wypunktowanych w tym artykule złapałem się na refleksji, że z łatwością mogę odnaleźć taką relację w swoim życiu. Osobę, przy której nigdy nie czułem się zagrożony, której ufałem od pierwszych wymienionych zdań, której mógłbym życie złożyć w dłoniach i nigdy, przenigdy się na niej nie zawiodłem, choć to wbrew wszelkiemu rozsądkowi. I wiesz Somnia, kiedy jakiś czas temu zobaczyłem jak ta osoba gaśnie, jak traci wolę istnienia, kiedy pomyślałem, że chce mnie pozbawić swojej obecności oddając się w zimne ramiona przeszłego czasu. Nagle każda wspólnie spędzona chwila zdała się być zbyt krótka i płocha. Nagle odległości zaczęły mi doskwierać, a wszyscy, którzy z takim lekceważeniem podchodzili do dobrostanu tej osoby, zdawali mi się moimi największymi wrogami. – Umilkł patrząc teraz na swoje dłonie, bardzo jasne na tle ciemnej toni bezszelestnie płaskiej i martwej, jak wizje życia bez swojego przyjaciela. – Nie wiem jak to działa, czy to osławione anam cara w ogóle istnieje, ale jeśli komukolwiek miałbym o nim opowiadać, to... hmm... to mówiłbym o nas. – Spróbował przepłukać gardło, ale butelka okazała się być zupełnie już pusta. Kiedy to się w ogóle wydarzyło? – Ale nie przejmuj się rearanżacją wnętrz, nie jestem przywiązany do żadnej z tych strasznostek i tak podejrzewam, że będziesz mieć zdecydowanie lepsze oko ode mnie, jesteś bieglejszy w podejmowaniu tego typu decyzji.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#6
09.05.2024, 22:49  ✶  

Po parku przechadzały się dwa duchy, w objęciu. Awers i rewers świata. Ten, który zajmuje się wodą i podziemiami, śmiercią, tajemnicą, abstraktem i ten, który panuje nad powietrzem i bezmiarem materii, przemieniając słowa w złoto, grzejąc się w ogniu. Razem tworzyli wagę, wyrównaną, pomiędzy alabastrowym sercem i piórem strusia. Spotykali się, łącząc dwa brzegi, dwa dominia o całkowicie odmiennych charakterystykach. Sacrum i profanum, jako w niebie, tak i na ziemi, czarne i białe. Romantyzm w opozycji do hedonizmu, spokój w opozycji do agresji, melancholia przeciwko nieposkromionej radości z życia. Te krople przenikające się, kolory, które się mieszały. Jeden był błękitem, drugi czerwienią, a razem tworzyli urzekający zachód słońca.

— Absolutnie nie. Isaac jest na swój sposób bardzo czarujący, chociaż nie w moim typie, wolę to dalekie, pełne depresji spojrzenie, nadzieję zostawiam ci — mrugnął psotnie do Anthony'ego, świadom niejako, wedle jakiego wzoru dobierali osoby, które umilały im czas w bliskości. Podczas gdy kochankowie Morpheusa zdawali się tak często daleko poza zasadami logiki i zanurzeni, jak karta Gwiazdy, w mroku, tak tych niewiele miłostek Antoniuszowych, nie tylko w porównaniu do wieszcza, ale ogólnej średniej, których kojarzył we mgle wspomnień, nosiło złotą tarczę i jasność w spojrzeniu. Niby z tej samej gliny ulepieni, ale zupełnie inni.

— Muszę ci przyznać, Antoniuszu, pomimo że masz rację, że monogamia nie brzmi jak coś, co znajduje się w moim światopoglądzie, to zaczynam szukać więcej głębszych powiązań niż głębszych posunięć. Starzejemy się, mój drogi — okrasił swoje słowa iskrzącym się śmiechem.

Kładka skrzypiała pod ich stopami drewnem i dudniła pusto echem łodzi, które lata temu pływały po tych stawach, ku uciesze zebranych, z damami z parasolkami i dżentelmenami, wiosłującymi ku brzegom wysepek. Srebrne nici przeszłości, które splatał z teraźniejszością, upływały liczone kolejnymi liśćmi wierzby, płynącymi słabym nurtem. Longbottom zatrzymał się przy jednej z poręczy, spoglądając na oświetlony Pałac Buckingham, złotą gwiazdę, która upadła pośród drzewostanu. Słowa Shafiq'a ścisnęły go za gardło i zaszkliły jego spojrzenie.

— Czczo wierzyłem, że twoja tendencja do refleksji do wewnątrz sprawi, że nie zauważysz mojej zgnilizny. — Poddał swoją butelkę, niedopitą jeszcze, przyjacielowi. — Znam tę teorię, koresponduje z Platonem i jego opowieścią o jednym ciele z dwiema głowami, czterema rękoma i nogami. Z jednym sercem. — Morpheus złapał jedną z kłódek, właśnie w tym kształcie, z inskrypcją zrobioną chyba czubkiem noża, bardzo toporną K+L FRVR. Wyjął różdżkę i nabazgrolił w powietrzu świetliste widmo bardzo prostego wyobrażenia anatomicznego serca i jego lustrzanego odbicia, które tworzyły to serduszko, które symbolizowało miłość. Obrazek szybko się rozmył w sierpniowym upale. — Jeśli miałbym wierzyć w tę teorię, to wierzę, że dzielimy to samo ciało, tę samą duszę i nosimy w piersiach połówki tego samego serca.

Przełknął ciężko ślinę, szukając słów, których nagle mu zabrakło. Przyciągnął jeszcze bardziej do siebie przyjaciela.

— Przy tobie nigdy nie jestem samotny. Wiesz, myślałem wiele razy, gdy zajmowałem się teoriami Anam Cara w ramach determinizmu, pojawi się nagle ktoś, kto okaże się być tą romantyczną wersją, ale zawsze pozostawałeś w głowie mi ty. Ty, dla którego zrobię wszystko i wiem, że ty dla mnie też. Ile razy wystarczyło nam spojrzeć na siebie i wszystko wiedzieliśmy.

Przyłożył wolną rękę do policzka Anthony'ego.

— Nawet jeśli chadzam tam, gdzie ty nie możesz podążyć, to wiem, że zawsze będziesz trwał przy moim boku. Mój brat we wszystkim oprócz krwi. Połowa mojej duszy. Poza tym te różdżki. Prawie czuję się obrażony, że próbujesz się jej pozbyć. Mnie nie podmienisz na Isaaca — zażartował na końcu, klepiąc go po pliczku delikatnie. — Nie ma drugich takich, jak my, tylko my.

Coś zabłysnęło w czarnym spojrzeniu.

— Powinniśmy złożyć sobie przysięgi. Pomyśl o najlepszych, jakie znasz. Pewnie znasz ich więcej. Niechaj księżyc będzie nam świadkiem, a woda celebransem.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#7
16.05.2024, 21:52  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.05.2024, 06:07 przez Anthony Shafiq.)  
Kimże by był bez Morpheusa? Nie sposób było tego odgadnąć. Bez zaskoczenia skłaniał się ku sennie płynącym refleksjom, że mimo tego jak bardzo nienawidził Hogwartu i jak bardzo pogardzał większością rzeczy, których tam doświadczył, siedmioletnie wzrastanie obok Longbottoma, było kluczowe dla ukształtowania jego niezależności, woli walki, chęci życia. Jego przyjaciel, wbrew swemu imieniu, był krnąbrny i agresywny, niezwykle inteligentny, choć o upośledzonej inteligencji emocjonalnej. Był wyrywny. Nieokrzesany. Ale też głodny życia i innych ludzi. To on wypchnął niewiele młodszego kolegę, zmuszając go do różnorodnych interakcji i konfrontacji. Zmuszając do mówienia, do kombinowania, do chwytania byka na rogi. Anthony z kolei wnosił do tego układu kojący chłód. Spokój, autorefleksję, szczyptę egzaltacji. Przyczajenie w uległości, pasywność, która niekiedy była lepszą drogą. Bezpieczniejszą. Trudniejszą. To działało intuicyjnie, to działało tak, jakby spisane było przed wiekami. Yang doświetlało Yin. Yin dawało cień Yang. Doskonale dobrane proporcje.

Skrzywił się tylko na wzmiankę o starości i postępujących wraz z nią zmianach. Nienawidził o tym myśleć, a ostatnie urodziny przysporzyły mu kilku siwych włosów. Mimo świadomości, że będą żyli dłużej niż mugole, dalej był niepocieszony faktem własnej śmiertelności. Był niepocieszony tym, że pogoń za pozycją, za bogactwem, okazała się ostatecznie miałka i choć cieszyło go to wszystko, czego doświadczył i czego wciąż doświadczał, powoli zbliżał się do progu, w którym wszystko zaczęło mu smakować tak samo. Nimb nowości opadał, skarbiec, smoki, zabawki... nie przynosiły tego przyjemnego dreszczu co kiedyś. Nagle zaczęło do niego dochodzić, że w tym wszystkim rzeczywiście mogło chodzić o coś innego, a poeci i artyści wychwalający ku niebiosom miłość, prawdziwie i nieprzesadnie gloryfikowali to uczucie, jako najcenniejszy dar życia. Było w tym coś przerażającego i depresyjnego, choć teraz, właśnie teraz, właśnie dziś, Anthony nie poddawał się aż tak łatwo swoim demonom osamotnienia. Nie był sam. Miał swoich przyjaciół. Miał Morpheusa.

Jeśli miałbym wierzyć och, cóż za dyplomatyczna odpowiedź, czyżby Morpheus minął się z powołaniem, a może właśnie w końcu odnajdywał siły i chęci by przeć na szczyt morderczego Departamentu Tajemnic, którego głowa nader często spadała w niewyjaśnionych okolicznościach? Anthony jednak milczał, nie chcąc mu przerywać, zasłuchany w kolejne słowa i podążające za nimi deklaracje. Nie chciał przerywać myśli, z zaskoczeniem zdając sobie sprawę, że jego sugestia nie spotkała się z kpiną, a wzajemnością. On sam jeszcze kilka lat temu wyśmiałby wszelkie wspominki o tym. Przyjaźń, braterstwo nie krwi, a wyboru. Mieli to przecież od dawna i to nie tylko we dwójkę. Charlie i Johnny w końcu też znajdowali się w tym równaniu, dawni prefekci, kwiat hogwardzkiej społeczności, kłamcy i manipulatorzy igrający na nosach wielu, elita, jeźdźcy, którzy skoczyliby za sobą w rozpętaną apokalipsę. Ale Morpheus, z którym dzielił myśli, marzenia i lęki, który zawsze stał przy jego boku...

Przymknął powieki, gdy poczuł ciepłą dłoń na policzku i odetchnął głęboko tym dziwnym wrażeniem, jakby w tym geście rzeczywiście drugi mężczyzna sięgnął jego duszy i dał im odkryć, że nie ma czego łączyć, skoro to już jest jedno. Uniósł własną rękę, w bliźniaczym ruchu, by złożyć ją na szorstkim policzku walczącej, po całym dniu gładkości, o swój byt brody.
– Podmienić Ciebie na Isaaca? Błagam Cię, to jakby chcieć Merlina zastąpić Dagonetem... Nie zmylisz mnie, nie uwierzę w to, że jesteś o mnie zazdrosny druhu. Nigdy. A już na pewno nie teraz. Nie tu. – Emocje zaciskały mu gardło, wzruszenie cisnęło się do oczu, tak jakby rzeczywiście stali teraz gdzieś w miejscu uświęconym i mieli przyrzec sobie przed wszystkimi, że to co padło dziś między nimi było jest i będzie prawdą do końca. Z drżeniem odsunął się i sięgnął po różdżkę, rozejrzał po okolicy i odstawił butelkę na beton mostu. Przygryzł wargę z wahaniem, patrząc na cisową witkę skrywającą włókno z serca smoka. Tego samego smoka, którego serce było i w różdżce Morpheusa. Różdżce zrobionej z tego samego drzewa...

– Z tego co pamiętam, to też potrzebne były obrączki do tego typu obietnic, ale my już mamy swoje. Co powiesz na kłódkę? Zaraz jedną tu... ukształtuję. – Zaczął, podobnie jak Longbottom przed chwilą, kreślić znaki w powietrzu, próbując powołać do istnienia metaliczne serce z wystającym zeń mostem, uchem, złączeniem, symbolem.

Rzut N 1d100 - 32
Akcja nieudana

Rzut N 1d100 - 6
Akcja nieudana


Splatał z zacięciem magię, ale każda próba kończyła się fiaskiem. W końcu krztusząc się ze śmiechu, wsparł się na barierce i wrócił zrezygnowany do picia.
– Ten patyk jest na mnie tak obrażony, że nie pytaj. Od czerwca próbuję splatać magię przy użyciu samych dłoni, palców, trenuję ciało, ducha, wszystko! Więc teraz, ostatecznie, jestem niedołężny jak mój bogin, nie umiem czarować ani z ani bez różdżki. – westchnął, kiwając głową na boki – Kalekie Ci się trafiło to anam cara. Może to ja powinienem się obawiać, że będziesz mnie chciał wymienić na jakiegoś smętnego Orfeusza o nostalgicznym spojrzeniu, który dla odmiany posiadać będzie również zdolności rzucania zaklęć, hm? – zapytał, odejmując sobie od ust butelkę i podając ją rozmówcy, z ostatnim łykiem minionej zabawy.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#8
17.05.2024, 13:16  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.05.2024, 14:34 przez Morpheus Longbottom.)  

Najważniejszą rzeczą w relacji Antoniusza i Morpheusa była zakrawająca o złośliwość szczerość i zrozumienie ścieżek. Nawet jeżeli żyli w zupełnie inny sposób, dopełniali się i w wielu aspektach zdawali się być tacy sami. Ostrze, które rozdzieliło ich dusze na pół, nie zrobiło tego czysto i teraz poszarpane brzegi stykały się na tych samych kolorach.

Znał dłonie przyjaciela, jak swoje własne, wiedział o konstelacjach przyszłości na nich zapisanych, o wspólnym uniwersum, które dzielili w liniach życia, w końcu był wróżbitą. Znał sekrety zagniotków, linie papilarne, znał parametry linii astrologicznych, wykresy idealnych miejsc, które tak często się dla nich przecinały. Południki przeznaczenia przechodzące przez świat jedynie kilka minut od siebie w astrokartografii, harmonia w tak wielu niebiańskich wytycznych.

Głęboki wdech.

— Na prawdę uważasz, że jestem taki brzydki? To ta siwizna, prawda? Osobiście uważam że dodaje mi powagi i godności — przygładził dłoniami swoje włosy, które straciły część swojej idealnej struktury zaczesania do tyłu na Ulizannę, przez wyjęcie z nich rubinowego diademu, zanim wyszli na spacer. Część loczków nieco oklapla i wróciła na swoje miejsca, ale część opierała się skutecznie tym zabiegom.

I on sięgnął po różdżkę, aby zaczarować rzeczywistość, w nadziei, że będzie bardziej skuteczny.

— Patrz i ucz się... — pieśń stali w dłoni brzmiała w jego gestach, nawet gdy te ograniczały się do nadgarstków.


Rzut na Kształtowanie(N) aby stworzyć kłódkę
Rzut N 1d100 - 82
Sukces!

Rzut N 1d100 - 97
Sukces!

Światło różdżki subtelnie ściągnęło z przestrzeni odpowiednie składniki, kształtując w powietrzu piękną kłódkę. Obok żelaza i węgla, chrom, nikiel, mangan, wolfram, miedź, molibden i tytan. Iskry z gleby, z wody, z powietrza, przemienione w solidny kawałek stali, układający się w wymarzony przez nich przedmiot. Kukułka, która usiadła na perle, trzymanej przez wężo-smoka, którego ogon tworzył zawias i ucho. Kłódka była pozbawiona dziurki do klucza. Dało się ją tylko zamknąć i już nigdy nie otworzyć. Małe dzieło magicznej sztuki ciężarem opadło do dłoni Shafiq'a.

— Widzisz, czasami warto jest być wiernym kochankiem — zarechotał ze swojego nader wybornego żartu i schował swoją różdżkę. O tym samym rdzeniu. Z tego samego drewna. Morpheus bardzo się zastanawiał, czy mógłby czarować tak samo różdżką Antoniusza. — Nie przypisuj mi tego cytatu.

Odchrząknął. To było absolutnie głupie i niesamowicie poważne w tym samym czasie. Nie mógł wyrzucić z głowy myśli, że dokonuje się w tej chwili jedna z najważniejszych rzeczy w jego życiu.

— Istnieje teoria zwana multiwersum, która mówi, że istnieje nieskończona liczba możliwych wszechświatów. Pomysł ten został po raz pierwszy użyty w Dublinie w 1950 roku przez mugola Erwina Schrödingera. Nie wiem, czy to prawda, ale chciałbym w to wierzyć. Chciałbym wierzyć, że żyjemy, prowadząc tysiące żyć obok siebie.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#9
17.05.2024, 18:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.05.2024, 18:43 przez Anthony Shafiq.)  
– Powagi i czego...? – parsknął coraz bardziej rozbawiony sytuacją, ale tak to było, że wzniosłość winna w życiu być przeplatana śmiechem, że każdy balon świętości winien być przebijany igłą komizmu, tak jak do deserów obowiązkową pozostawała szczypta soli, jak łyżeczka cukru uświetniała dania wytrawne. Choć oboje przebyli już jakiś czas temu kamień milowy czterdziestolecia, oboje mieli twarze mężczyzn, którzy swoje przeszli i o swoje musieli zawalczyć na pewnych etapach życia, tak Shafiq widział w Longbottomie wciąż tą roześmianą buzię nastolatka, czuł jego kuksańce pod żebrami, słyszał śmiech osoby, która jeszcze nie utraciła swojej matki. Nostalgia mieszała mu we wspomnieniach, chciałby rzec, że je wybielała, ale nie było to prawdą. Nawet najcięższe chwile były lżejszymi, jeśli tylko gdzieś obok przysiadała kukułka. Dla innych zwiastunka śmierci, dla Anthony'ego gwarant spokojnego snu.

Wywrócił oczami wytyczając nimi pełne spektrum, doprowadzając sztukę oglądania czaszki od środka do perfekcji na to całe "patrz i ucz się", ale efekt... cóż, był oszałamiający. Zapewne powiedziałby soczyste pierdol się, ale zamiast marnować czas i energię na takie eufemizmy (kto wie, może i Morpheus potraktowałby to dosłownie, w końcu miał możliwości, aby te słodkie życzenia urzeczywistnić) skupił się na tym arcydziele sztuki magicznej. Zabrał zdobne zamknięcie i chłonął je oczami, wrażliwymi opuszkami badał wszelkie nierówności. Był poruszony do cna. Z jednej strony wiedział, że kukułka i wąż zwykle urastały w jego głowie do o wiele bardziej prominentnych patronów pawia i smoka. Pewnie gdyby jemu udało się wyczarować kłódkę, to tacy właśnie byliby na niej patroni. Z drugiej strony musiał przyznać, że woli taką prozę, prawdę o nich, malutkich wobec kosmicznych praw, gwiazd i galaktyk tak wnikliwie przez mugoli obecnie obserwowanych.

– To ciekawe– przyznał tonem, sugerującym, że nie słuchał wcale, zaraz jednak potem zmiarkował się i podniósł zeszklone spojrzenie na Morpheusa. Odchrząknął. – Jeśli miałbym wierzyć w tą teorię... to wydaje mi się to bardziej niż prawdopodobne. Ale cokolwiek robi tamtych tysiąc Antoniuszów i Morfeuszów, jestem pełen wdzięczności za to co mamy tu. Za tę jedną unikatową szansę, którą otrzymaliśmy od losu i za fakt, że nie zmarnowaliśmy tej szansy – głos mu nie zadrżał, chyba tylko latami krukońskiego klubu Umarłych Poetów, w którym wieczory pełne deklamacji i odgrywania starożytnych sztuk teraz zbierały swoje żniwo. Mógł stać tak, patrzeć się w ciemne oczy otoczone wieńcem zmarszczek i bez cienia zażenowania mówić to wszystko. Widzieli się w momentach chwały i momentach największej słabości. W pokoju i w wojnie, w radości i gniewie. –... oraz oczywiście, że ktoś w końcu zajmie się tym zameczkiem na tyłach mojej posiadłości. Od lat nie chciało mi się go ruszać. Nie mój styl, sam rozumiesz. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym wysunął dłoń z kłódką ku niemu. – Zaczepiamy? Niech formalności stanie się za dość. I nie, nie zmienię nazwiska.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#10
20.05.2024, 12:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.05.2024, 12:39 przez Morpheus Longbottom.)  

— Morpheus Shafiq... Nie, za bardzo szeleści. Jakoś to przeżyjemy.

Zacisnęli kłódkę na prętach mostu, z cichym kliknięciem. Perła okręciła się, błyszcząc delikatnym srebrem, które transformowało się w ich inicjały światłem na jej powierzchni, trwało kilka krótkich chwil i zgasło, wtapiając się w gładką przestrzeń kłódki. Zwierzęta patrzyły przez chwilę na nich, oddychające, ruchome, układały się na swoich pozycjach, aby wygodnie zamarznąć w czasie w najlepszej dla siebie.

— My, dwaj najdrożsi sobie mężczyźni, byliśmy tutaj. Jeśli chcesz znać nasze imiona, to Morfeusz i Antoniusz — powiedział uroczyście, parafrazujące echo czasów, pył Wezuwiusza, napis z murów Pompei, ściany zamtuzu Innulusa i Papilli. Antoniusz musiał rozpoznać ten cytat, bo to on mu go pokazał, czarnobiałą fotografię mugolską i przetłumaczył dla niego dawno temu. Wdawało mu się, że idealnie pasuje do tego pozornie losowego momentu w czasie. On znał czas, był z nim na ty, wiedział, że ten moment czekał na nich od zarania dziejów, odkąd czas zaczął istnieć. 

— Anam Cara. Kto by się spodziewał... W sumie ja, ja powinienem się spodziewać, prawda? Pora na toast!

Nie zdążył jednak zacząć jednego ze swoich sławetnych, uroczystych zawołań do bogów, które poruszały niebo i ziemię, bo niemal z powietrza pojawił się przed nimi policjant, jednakże nie taki, do którego byli przyzwyczajeni. Normalnie Morpheus uśmiechał się i witał po nazwisku z funkcjonariuszami BUM-u, a jeśli ich nie znał, oni znali jego z widzenia oraz Brennę i Erika. Normalnie nie było żadnego problemu z prawem, gdy twoja rodzina pilnuje tego prawa. Tym razem jednak był to funkcjonariusz mugolski.

— Drodzy panowie, a co to ma być... Nie wolno tu przebywać po zamknięciu parku. — Słusznej postury funkcjonariusz z sumiastym wąsem przypominał odbitego w krzywym zwierciadle Jeremiaha, starszego brata Morpheusa, aż mimowolnie dotknął swojego złamanego nosa. Było w nim coś, co od lat sprawiało, że Niewymowny odrzucał jakiekolwiek wizje stałych związków z mężczyznami, coś, co go niesamowicie przerażało. Potwierdzenie padło chwilę później. — Po domach sobie możecie, pieprzone pedały. Pójdziecie po dobroci czy mam wam pomóc?

Morpheus wyciągnął w odruchu różdżkę.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Morpheus Longbottom (3143), Anthony Shafiq (4282)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa