• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 10 Dalej »
[27.06.1972] Golden crown of sorrow

[27.06.1972] Golden crown of sorrow
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#1
23.04.2024, 01:18  ✶  
W wysłanym dwa dni temu liście, zmieniającym miejsce ich spotkania, podesłała Morpheusowi adres mieszkania Alexandra. Stało przecież puste - mężczyzna parę dni temu wyjechał do Francji i doskonale wiedziała, że nieprędko z niej wróci. Przynajmniej nie do momentu, kiedy sama do niego nie pojedzie i nie wyjaśnią sobie paru rzeczy. I z jednej strony nie czuła się absolutnie winna, wskazując to miejsce Longbottomowi, ale trzymane w dłoni klucze w jakiś dziwny sposób ciążyły je, kiedy szli po schodach klatki schodowej na odpowiednie piętro. A kiedy brzęczała nimi otwierając zamek, nie mogła zastanawiać się nad tym, dlaczego w ogóle je jeszcze miała. Nigdy nie przeszło jej przez głowę, żeby je oddać, ale przecież on też nigdy nie poprosił o ich zwrot. Zapomniał, czy może był to kolejny wybieg, który zastosował podświadomie? Kolejna drobna rzecz, która w razie czego pozwalała im wtargnąć do swoich żyć bez pytania? Zapalając światło w przedpokoju uświadomiła sobie, że przecież on też wciąż gdzieś musiał mieć klucze do Ataraxii. Wcisnęła mu je kiedyś, kiedy zdarzyło mu się wrócić. Na moment, na parę słodkich interwałów, które podsycały skutecznie łączące ich złudzenia.

- Przepraszam za bałagan - obejrzała się przez ramię na Morpheusa, uśmiechając się do niego nawet trochę przepraszająco. Jej panujący tutaj bałagan nigdy nie przeszkadzał. Kiedyś jednak wydawał się nieco mniej... zastany. I nie straszył aż taką pustką. Mieszkanie wydawało się w połowie pełne, jakby części mebli zwyczajnie w nim brakowało, albo było w trakcie... czegoś. Jakiegoś procesu, który chyba nigdy nie miał się już skończyć. Przy drzwiach znajdował się wieszak, ale przeciwległa ściana korytarza była pusta, jakby ktoś zapomniał zapełnić przestrzeń chociażby głupim przyściennym stolikiem, na który można by odłożyć przyniesione drobiazgi. Stał tam jego duch, przynajmniej w oczach blondynki, bo McKinnon pamiętała wąską, lakowaną komódkę, która tam kiedyś stała.

Kobieta przeszła parę kroków, do jednych z drzwi i bez zawahania zamknęła je delikatnie, na moment tylko zaglądając do środka przez zwężającą się szparę. Nic się nie zmieniło, przeszło jej przez głowę na widok wnętrza sypialni, o ile tak w ogóle można było nazwać pomieszczenie, o którego funkcji sypialnianej świadczył tylko ustawiony na podłodze materac. Ale tak na prawdę, zmieniło się tam wszystko; nigdy nie zapytała Alexandra szczerze, dlaczego pozbył się części mebli, raczej z niego przez to szydząc, ale pewnego rodzaju pustka, która wypełniała ją kiedy na to patrzyła, wydawała się jej właściwa. Jakaś jej część oczekiwała, że brakujące elementy świadczyły o tym jak pusto właściciel tego mieszkania czuł się w niektórych aspektach swojego życia po tym, jak ona przestała gościć w nim codziennie. On pozbywał się składowych tego, co nazywali kiedyś domem, a ona z kolei wczepiała się palcami we wszystko, co kiedykolwiek przeszło jej przez ręce, z właściwą dla siebie desperacją.

- W salonie powinno być chyba dobrze - odwróciła się do Morpheusa, uśmiechając się do niego wesoło, wskazując na znajdujące się naprzeciwko drzwi, otwierające na pokój dzienny. Ale słowo salon dziwnie leżało jej na języku, jakby nieprawidłowo w odniesieniu do absolutnie niczym nie wyróżniającego się pomieszczenia. Tak jak w przedpokoju można było uświadczyć parę stosów książek, które robiły chyba częściowo za półki na najdziwniejsze rzeczy, tak tutaj było ich znacznie więcej, jakby właściciel całym sobą wzbraniał się przed zainwestowaniem w biblioteczkę. Ambrosia dobrze wiedziała, że gdzieś w tym szaleństwie była metoda, ale przypadkowa osoba najpewniej musiałaby posługiwać się jakąś formą wróżbiarstwa lub trzeciego oka, żeby się w sposobie katalogowania połapać. Meble natomiast, częściowo zostały zsunięte gdzieś w bok, bo centrum pokoju zajmowało stanowisko do palenia fajki; miękkie dywany i poduszki, które pozwalały na tępe wpatrywanie się w sufit i rozmawianie o największych tajemnicach wszechświata. Dobrze wiedziała, że pewnie ostatnią osobą, która sobie tutaj te rozmówki z Alexem urządzała była Diana, ale wspomnienie kobiety w tym mieszkaniu wydawało się dla niej całkiem niemal nieobecne. Tutaj królował Axel; jego wykalkulowany nieporządek, porozrzucane karty i talie, drobne talizmany i amulety czy przeturlana gdzieś w kąt kryształowa kula.

Rzuciła torebkę na zsuniętą w bok kanapę, a potem machnęła różdżką na stolik, który znajdował się gdzieś w drugim kącie pokoju, żeby przysunąć go bliżej. Przez chwilę przyglądała się jeszcze ciemnej tapicerce, bo miała wrażenie że znajdują się na niej podejrzane plamy, ale kolejne machnięcie różdżką wystarczyło, by prostym zaklęciem usunąć zanieczyszczenia. Nawet z siebie zadowolona, schowała różdżkę i wygładziła materiał letniej, lekkiej sukienki, którą miała na sobie. Była z lejącego, ciemnoniebieskiego materiału, zdobionego srebrnym wzorem na lamówkach i na luźnym odcięciu pod biustem. Nieszczególnie modna, ale Rosie rzadko kiedy się tak nosiła - głównie wtedy, kiedy z jakiegoś powodu wkładała na siebie sukienki sprezentowane jej przez Louvaina.

Zaklęcia maskujące, rzucone na nią wprawną ręką Diany, łaskotały w szyję, maskując na pierwszy rzut oka siniaki, które jeszcze dwa dni temu sprezentował jej Hades. Pewnie gdyby nie reakcja Lestrange'a poprzedniego dnia, to w ogóle nie zwracałaby na nie uwagi, ale teraz, w obecności Morpheusa, czuła się dziwnie ich świadoma. Tak samo jak i tego, że akurat Longbottom posiadał odpowiednie predyspozycje, żeby zajrzeć pod powoli słabnące po całym dniu zaklęcia. Sama nie była w stanie ich odnowić, tym bardziej że na spotkanie z nim przybiegła prosto od Persephony.

- Rozgość się, a ja przyniosę kieliszki - miała trochę wrażenie, że pustawe ściany delikatnie odbijały kroki i dźwięki, jakby użalając się nad brakami w wystroju, które zaprowadził tutaj Alexander. A może tylko jej się zdawało, przez jakiś żal, który mimowolnie czuła, kiedy otwierała szafki i wyciągała z nich kieliszki, a potem wracając do salonu - poprawiała wiszący w przedpokoju obrazek, który tam sama kiedyś zawiesiła. Francuski pejzaż bezdroży, po których toczyły się dobrze jej znane, cygańskie wozy. - Moje karty postanowiły, że dzisiejszy dzień będzie dzisiaj dla mnie pracowity, jakby zamiast przewidywać, ograniczyły się stwierdzania faktów. Miło będzie teraz sobie usiąść i mieć towarzystwo, a twój dzień jak wyglądał?

Uśmiechnęła się do niego lekko, z pewną wyuczoną wesołością, ale też i zwyczajną sympatia, kiedy stawiała przyniesione kieliszki na stoliku. Pozwoliła mężczyźnie dysponować przyniesioną ze sobą butelką, samej skupiając się na wyłuskaniu z torebki talii tarota. Tej zaprzyjaźnionej, której uwagą obdarzała przyjaciół i rodzinę, okazjonalnie siebie samą, kiedy z jakiegoś powodu nie miała nastroju na powtarzające się karty jej najukochańszej talii.


she was a gentle
sort of horror
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#2
14.05.2024, 19:16  ✶  

To nie tak, że nie lubił centrum magicznego Londynu. Preferował jednak otwarte przestrzenie Doliny Godryka, gdy wychodził z nieco klaustrofobicznych korytarzy Departamentu Tajemnic. Nawet jeśli jego własny pokój w Warowni miał mniej przestrzeni, niż całe mieszkanie w kamienicy, do którego przyszli, to nadal zdawało mu się okropnie ciasno i mało przestronnie. Zapewne to wszystko przez współdzieloną klatkę schodową, która nieodmiennie kojarzyła mu się z biurem, które wynajmował na Horyzontalnej podczas swoich badań, przy których asystowała mu McKinnon. Ogromne okna, balkon, wynagradzały skromną przestrzeń zmienionej na gabinet kawalerki. Rozwiązał umowę kilka miesięcy przed wyjazdem, zauważając, że częściej korzysta z czystej przestrzeni apartamentów Anthony'ego, którymi nie musiał się zajmować; plusem była gościnna sypialnia, w której wisiały zapasowe ubrania Morpheusa, gdyby się schlał i nie miał możliwości powrotu do domu. Od kilku dni jednak na nowo rozważał jakiś lokal, w którym mógłby przyjmować petentów, umawiać się na tego typu spotkania, w spokoju i ciszy, bez swojej ukochanej rodziny w tle. Poprzednie biuro już zostało wynajęte, więc nie mógł do niego wrócić, a poza tym... Myślał o nowej przestrzeni, niedaleko posiadłości Antoniusza w Little Hangleton. Mały nawiedzony dworek to to, czego mu potrzeba.

To zabawne, jak bardzo Morpheus wyglądał jak zwykle, a jednocześnie jego żałoba mocno kuła w oczy. Brakowało tych kolorowych printów, ekstrawaganckich krojów. Prostota nie pasowała do jego aparycji, ale odkąd wrócił do Anglii, tak właśnie przedstawiał się magicznej socjecie. Czarny mankiet pomagał mu pamiętać, gdy tylko na niego spojrzał, nawet jeżeli szukał zapomnienia, czy to w ramionach Ambrosii czy Neila. Wyglądał na bardziej wyspanego, niż poprzednim razem, cienie pod oczami zniknęły prawie całkowicie, wróciło trochę blasku w spojrzeniu, a w jego ruchach znów była energia, wypierająca melancholijną flegmatyczność.

Longbottom rozglądał się po korytarzu, w sposób kontrolowany, aby nie wyjść na zbyt wścibskiego. Obdarzał meble i ściany pobieżną ciekawością, skupiając się bardziej na tytułach książek, poustawianych w losowych miejscach, niczym dodatkowe zabezpieczenia przez złoczyńcami. Przez chwilę patrzył na krzywiznę ramion Ambrosii, miejsce gdzie kończyły się jasne jak łany zboża włosy, a zaczynała skóra. Wyciągało to na wierzch dobre wspomnienie sprzed kilku dni.

— Nie ma to znaczenia w dobrym towarzystwie — stwierdził, przechodząc przez próg salonu. Gdy ona poszła po kieliszki, przyglądał się fajce na środku pomieszczenia, zajrzał do miejsca, gdzie rozgrzewał się węgielek, ale znalazł jedynie resztki popiołu, zostawione przez kogoś, kto sprzątał raczej niechlujnie. Postawił wino na stoliku. Tym razem nie było to wino greckie, a francuskie Château de Dragon, z winnicy swojego przyjaciela, Shafiq'a. Młode wino, w sam raz na spotkanie. Odkorkował je magią, a gdy Ambrosia pojawiła się z kieliszkami, nalał najpierw jej, a później sobie, ale nie sięgnął po kieliszek. Wyjął z poły szaty swoją talię, jedną z wielu i zaczął tasować, siadając na jednej stronie kanapy i opierając łokcie o kolana w swobodnej pozie.

— Głównie praca, mam dużo społecznych zaległości oraz wdrożenie się w trwające projekty. Nie było mnie zdecydowanie za długo. Nic, co się nie rozwiąże za tydzień czy dwa. Myślę nad zakupem domu, ale to raczej odległa perspektywa. Które z nas zadaje pierwsze pytanie? — odwzajemnił jej uśmiech podobnym, szerszym niż oststnio, bardziej radosnym. Powoli nadchodziło uzdrowienie i możliwe, że złotowłosa piękność miała też w tym swoje cztery knuty.

Nie zamierzał wracać do ich poprzedniego spotkania, a dokładniej jego zakończenia, nawet jeżeli było to bardzo przyjemne doświadczenie. Uważał, że nie było powodu, aby w jakikolwiek sposób się do tego odnosić, bo traktował to podobnie jak ona; jednorazową przygodę. Nie oczekiwał niczego nigdy więcej. Wielu mówiło, że nie ma powrotu do poprzedniej formy relacji, gdy raz już się z kimś przespało. W niektórych przypadkach była to prawda, w innych, jak w ten, niekoniecznie.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#3
28.10.2024, 01:48  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.10.2024, 01:50 przez Ambrosia McKinnon.)  
Musiała przyznać, że nawet jeśli lubiła to miejsce i niegdyś uważała je za swój dom, to podzielała w pewnym sensie to co czuł Morpheus. Wolała otwarte przestrzenie usiane zielenią, które pozwalały oddychać pełną piersią, a słońce lało się z nieba bez problemów, nie odbijając się od stromych dachów kamienic. Jej życiowym pragnieniem było w końcu wyprowadzić się z Nokturnu, zostawić za sobą Londyn i Anglię i zniknąć z wysp. Chciała wrócić do Francji, czy też w towarzystwie ukochanego mężczyzny czy bez. Akurat decyzję o tym podjęła już dawno, dawno temu, kiedy Alexander pierwszy raz złamał jej serce.

Ale teraz, kiedy miała wybierać pomiędzy ciasnotą Horyzontalnej a tą Śmiertelnego Nokturnu, o wiele chętniej wybierała to drugie. Wąska klatka schodowa, dzielona z sąsiadami nie przemawiała do niej i nagle o wiele bardziej doceniała fakt, że miała do własnej dyspozycji cały pion swoich czterech ścian na alei czarnoksiężników. Ba, już wąskie i zatęchłe korytarze Podziemnych Ścieżek wydawały jej się o wiele bardziej przyjazne, bo wyuczone na pamięć od maleńkości.

Patrzyła na niego, na tego pogrążonego w żałobie władcę snów i cieszyła się odrobinę, a może przyjmowała ze zwykłą ulgą, że wyglądała chociaż trochę lepiej. Że sińce pod oczami wyblakły, oddając mu nieco utraconej energii, która przekładała się na jego ruchy, teraz o wiele bardziej żywsze i mniej ospałe. Uśmiechnęła się do niego łagodnie, kiedy wkroczyli do salonu. Mogła powiedzieć o nim to samo - był bardzo dobrym towarzystwem, a w tych obco znajomych ścianach jego obecność wydawała się pewnym pocieszeniem. Znajomym ciepłem, które przecież powinno do niej przychodzić z zupełnie innego źródła, które teraz nie była pewna czy powoli usychało czy może na nowo odżywało.

- Domu? No proszę. Byłam gotowa przyjąć, że już do śmierci będziesz mieszkał w Dolinie, albo raczej w samej Warowni. Za tą decyzją stoi coś konkretnego czy może to jakiś odruch serca? I proszę, powiedz czy masz już na myśli jakieś konkretne miejsce?- zapytała, sięgając po przeznaczony jej kieliszek wina, przez moment tylko przyglądając się butelce z której zostało nalane. Nie dane jej chyba było jeszcze pić czegokolwiek z winnicy należącej do Anthony'ego, więc pozostawało jej tylko mieć nadzieję, że Château de Dragon okaże się trafionym wyborem. Chociaż jakby na to nie patrzeć nie spodziewała się po Morpheusu złego wyboru. - Mam też nadzieję, że kiedy już dojdzie do zakupu to będziesz o mnie pamiętać i pokażesz mi swoje nowe cztery ściany.

Przez moment przyglądała się zawartości kieliszka, obracając go z wolna jakby była najznakomitszą znawczynią win na całym świecie, ale niestety daleko jej było do wysmakowanego podniebienia jakim pewnie mogli się poszczycić niektórzy czystokrwiści. Szczególnie ci najbardziej bogaci i rozsmakowani w najdroższych trunkach jakie tylko można było dostać na rynku. Kręciła więc kieliszkiem dla zabawy. Leniwej próby zebrania rozbieganych myśli, jakby ściekająca po ściankach czerwień miała kryć w sobie odpowiedź na jej rozterki. Na to jakie pytanie chciałaby zadać.
- Skoro już wyciągnąłeś karty... - podniosła na niego niby to przekorne spojrzenie, obdarzając go przy tym ulotnym uśmiechem, który zaraz rozmazał się kiedy ucałowała krawędź kieliszka, upijając łyk. - Chciałabym zapytać co czeka mnie we Francji.


she was a gentle
sort of horror
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#4
04.11.2024, 22:11  ✶  

Czerwone, wytrawne wino z francuskiej winnicy miało mocny aromat, w którym pierwsze skrzypce grał aromat czarnej porzeczki i lawendy, kończąc się jednak słodką suszoną śliwką. Smak był głęboki dzięki dębowym beczkom, w których dojrzewał trunek oraz zacnym szczepom. Antoniusz opowiadał mu kiedyś, że według badań archeologicznych na tych terenach nigdy nie uprawiano niczego poza winoroślą. Prawdziwe dziedzictwo gleby. Nawet w dźwięku nalewanego trynku dało się zasłyszeć obietnicę bogactwa smaku. Morpheus musiał jednak przyznać przed samym sobą, że wino jak każde inne (to nie była prawda, po prostu Longbottom był zgryźliwy), przynajmniej w jego stanie, poza tym nawet jako młodzieniec nie miał okazji spożywać parszywych alkoholi za trzy funty.

Pierwszy raz w życiu upił się gdy miał piętnaście lat, na urodzinach jakiejś ciotki, ścigając się z dalszym kuzynostwem o laur dorosłości, co zakończyło się zatruciem alkoholowym dla całej czwórki i karmieniem bocianów w piwonie ciotki. Tamto wino też miało doskonały profil, którego nikt nie docenił.

— Też tak myślałem, ale Little Hangleton pasuje do mnie bardziej. Już kilka lat temu wpadł mi w oko mały, zaniedbany dworek, ale dopiero niedawno udało mi się skontaktować z właścicielami. Idealna posiadłość dla mistyka. Prawdę mówiąc, zauważyłem tę potrzebę dopiero teraz, po powrocie. Jest za głośno. Jeszcze nie podjąłem decyzji, ale... Myślę, że ci się spodoba —  stwierdził Morpheus, wprawiając karty w ruch. Jedna za drugą wprawnie przesuwały się między palcami. W przeciwieństwie do Alexandra, Morpheus tasował je bez zbędnej kokieterii i ambarasu. Nie potrzebował cyrkowych ozdobników, karty nie były kochankami, które należało adorować w coraz to nowy sposób. On kartom był poślubiony, w pewnej jedności z ideą i rezonansie z energią, która przez nie przenikała, a więc rozmawiali ze sobą, jak równy z równym, bez podchodów i bez sztuczek.

— Co czeka Ambrosię we Francji? — zaanonsował odległym głosem swoje pytanie, ze spojrzeniem rozmytym na chwilę, gdy je zadał, gdy przekazywał swoją moc talii. Gdy zanurzał palec w źródle widzenia, w źródle które łagodziło jego ogień, które parowało zawijasami profetycznych oparów.

Odchylił głowę na chwilę do tyłu, strzeliło mu coś w kościach. Wtedy dopiero złożył wszystkie karty w małą trumienkę w cieple swoich dłoni, koszulkami do góry.

Talia była nowa, a przynajmniej Ambrosia jej nie widziała jeszcze w rękach wieszcza. Czerń podczas tasowania mieniła się tęczowymi refleksami i uspokajała w bezruchu, jakby pokryta opalami.

Zaczął po kolei wyciągać karty, szkice na czarnych kartach, wykonane tym samym barwnym lakierem, który ukazywał treść wróżby tylko w trakcie ruchu.

Po kolei między nimi pojawiały się Czwórka Denarów, odwrócony Paź Denarów, odwrócona Ósemka Buław, tragiczna Dziewiątka Mieczy, odwrócony rycerz pucharów, odwrócony Mag, odwrócona Dwójka Denarów, odwrócona Ósemka pucharów, Umiarkowanie, a pochód kończył odwrócony Król Denarów.

— Mnóstwo zablokowanej energii. To nie jest pozytywna wróżba dla tej podróży — stwierdził z troską w głosie. — Ta energia ugeruje, że decyzja o wyjeździe nie jest łatwa i wiąże się z wieloma wewnętrznymi dylematami oraz zewnętrznymi blokadami. Odwrócone karty wskazują na trudności, opóźnienia i wewnętrzne zmagania, które mogą wpływać na przebieg podróży. Bo to zdecydowanie nie brzmi jak wycieczka krajoznawcza.

Zaczął opisywać jej kolejne karty, chociaż przecież doskonale je znała.

— Czwórka Denarów jako karta centralna mówi o przywiązaniu do tego, co jest znane i bezpieczne, ale również o potrzebie ochrony i kontroli. Możesz czuć się niepewnie wobec podróży i próbować trzymać się znanych rzeczy, co może być próbą zapanowania nad własnymi obawami.  Odwrócony Paź Denarów w pozycji odwróconej może oznaczać niepewność finansową lub brak jasnego planu. Może to być również sygnał, że obecnie nie jesteś gotowa, aby podjąć ryzyko. To nie tylko wyjazd, prawda? Jast w tym coś więcej.

Utkwił spojrzenke w Ambrosii, przenikliwe, bardziej obnażające niż to, którym patrzył na nią w sypialni. Nie dało się zatrzymać jednak rozpoczętej przepowiedni.

— Odwrócona Ósemka Buław wskazuje na blokady i opóźnienia. Świadomie możesz odczuwać, że nie jest to dobry czas na podróż. Możesz czuć się nagle przytłoczona całym planem.  Dziewiątka Mieczy symbolizuje lęki i stres, które są ukryte na głębszym poziomie. Podświadomie obawiasz się tej podróży, a lęki mogą być związane z wcześniejszymi trudnymi doświadczeniami lub obawami, że coś pójdzie nie tak. Dalej mamy Odwróconego Rycerza Pucharów, który może sugerować emocjonalne rozczarowanie lub nieudane plany z przeszłości, które mogły pozostawić ślad. Czy to Grecja?

Gdy się widzi zbyt dużo, łatwo jest wbijać ostrza tam, gdzie boli najbardziej.

— Odwrócony Mag może oznaczać manipulację lub brak pewności siebie. W przyszłości możesz napotkać okoliczności, które sprawią, że poczuje się niepewnie. Możesz obawiać się, że podróż nie pójdzie zgodnie z planem lub że stracisz kontrolę nad sytuacją. To Wielkie Arkana. Brak kontroli będzie znaczący, dominujący. Teraz przejdźmy do słupa. Co myślisz o sobie. Dwójka Denarów z przyblokowaną energią. Trudności z zarządzaniem swoimi emocjami i priorytetami. Możesz odczuwać chaos lub brak równowagi, co utrudnia podjęcie decyzji o podróży. Jak widzi cię otoczenie. Ja wypływa na wyjazd. Odwrócona Ósemka Pucharów. Twoje środowisko może cię zniechęcać do wykazdu. Mogą to być ci, których nie chcesz opuszczać, miejsce. Ataraxia. może wpływać na jej niechęć do wyjazdu. Odwrócona Ósemka Pucharów może sugerować, że czujesz się związana z miejscem lub ludźmi, których nie chcesz opuszczać. Może być przywiązana do obecnej sytuacji, mimo że czujesz, że mogłabyś potrzebować czegoś nowego. — Stuknął palcem kartę Umiarkowania, a wizualne wrażenie było jakby anielica przelała wino z jednego kielicha do drugiego, między nimi. — Pragniesz równowagi i harmonii, ale jednocześnie obawiasz się, że podróż wprowadzi zamęt w twoje życie. Umiarkowanie sugeruje potrzebę spokojnego podejścia i przemyślenia każdego kroku. Liczysz na to, że Francja przyniesie ci wewnętrzny spokój, ale obawiasz się, że wywoła więcej problemów niż korzyści. I ostatecznie, odwrócony Król Denarów. Wskazuje, że podróż może być mniej satysfakcjonująca, niż się spodziewasz. Możesz napotkać trudności finansowe lub poczuć brak kontroli nad sytuacją. W ostatecznym rozrachunku podróż może nie przynieść oczekiwanego poczucia bezpieczeństwa.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Ambrosia McKinnon (1519), Morpheus Longbottom (1562)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa