- Przepraszam za bałagan - obejrzała się przez ramię na Morpheusa, uśmiechając się do niego nawet trochę przepraszająco. Jej panujący tutaj bałagan nigdy nie przeszkadzał. Kiedyś jednak wydawał się nieco mniej... zastany. I nie straszył aż taką pustką. Mieszkanie wydawało się w połowie pełne, jakby części mebli zwyczajnie w nim brakowało, albo było w trakcie... czegoś. Jakiegoś procesu, który chyba nigdy nie miał się już skończyć. Przy drzwiach znajdował się wieszak, ale przeciwległa ściana korytarza była pusta, jakby ktoś zapomniał zapełnić przestrzeń chociażby głupim przyściennym stolikiem, na który można by odłożyć przyniesione drobiazgi. Stał tam jego duch, przynajmniej w oczach blondynki, bo McKinnon pamiętała wąską, lakowaną komódkę, która tam kiedyś stała.
Kobieta przeszła parę kroków, do jednych z drzwi i bez zawahania zamknęła je delikatnie, na moment tylko zaglądając do środka przez zwężającą się szparę. Nic się nie zmieniło, przeszło jej przez głowę na widok wnętrza sypialni, o ile tak w ogóle można było nazwać pomieszczenie, o którego funkcji sypialnianej świadczył tylko ustawiony na podłodze materac. Ale tak na prawdę, zmieniło się tam wszystko; nigdy nie zapytała Alexandra szczerze, dlaczego pozbył się części mebli, raczej z niego przez to szydząc, ale pewnego rodzaju pustka, która wypełniała ją kiedy na to patrzyła, wydawała się jej właściwa. Jakaś jej część oczekiwała, że brakujące elementy świadczyły o tym jak pusto właściciel tego mieszkania czuł się w niektórych aspektach swojego życia po tym, jak ona przestała gościć w nim codziennie. On pozbywał się składowych tego, co nazywali kiedyś domem, a ona z kolei wczepiała się palcami we wszystko, co kiedykolwiek przeszło jej przez ręce, z właściwą dla siebie desperacją.
- W salonie powinno być chyba dobrze - odwróciła się do Morpheusa, uśmiechając się do niego wesoło, wskazując na znajdujące się naprzeciwko drzwi, otwierające na pokój dzienny. Ale słowo salon dziwnie leżało jej na języku, jakby nieprawidłowo w odniesieniu do absolutnie niczym nie wyróżniającego się pomieszczenia. Tak jak w przedpokoju można było uświadczyć parę stosów książek, które robiły chyba częściowo za półki na najdziwniejsze rzeczy, tak tutaj było ich znacznie więcej, jakby właściciel całym sobą wzbraniał się przed zainwestowaniem w biblioteczkę. Ambrosia dobrze wiedziała, że gdzieś w tym szaleństwie była metoda, ale przypadkowa osoba najpewniej musiałaby posługiwać się jakąś formą wróżbiarstwa lub trzeciego oka, żeby się w sposobie katalogowania połapać. Meble natomiast, częściowo zostały zsunięte gdzieś w bok, bo centrum pokoju zajmowało stanowisko do palenia fajki; miękkie dywany i poduszki, które pozwalały na tępe wpatrywanie się w sufit i rozmawianie o największych tajemnicach wszechświata. Dobrze wiedziała, że pewnie ostatnią osobą, która sobie tutaj te rozmówki z Alexem urządzała była Diana, ale wspomnienie kobiety w tym mieszkaniu wydawało się dla niej całkiem niemal nieobecne. Tutaj królował Axel; jego wykalkulowany nieporządek, porozrzucane karty i talie, drobne talizmany i amulety czy przeturlana gdzieś w kąt kryształowa kula.
Rzuciła torebkę na zsuniętą w bok kanapę, a potem machnęła różdżką na stolik, który znajdował się gdzieś w drugim kącie pokoju, żeby przysunąć go bliżej. Przez chwilę przyglądała się jeszcze ciemnej tapicerce, bo miała wrażenie że znajdują się na niej podejrzane plamy, ale kolejne machnięcie różdżką wystarczyło, by prostym zaklęciem usunąć zanieczyszczenia. Nawet z siebie zadowolona, schowała różdżkę i wygładziła materiał letniej, lekkiej sukienki, którą miała na sobie. Była z lejącego, ciemnoniebieskiego materiału, zdobionego srebrnym wzorem na lamówkach i na luźnym odcięciu pod biustem. Nieszczególnie modna, ale Rosie rzadko kiedy się tak nosiła - głównie wtedy, kiedy z jakiegoś powodu wkładała na siebie sukienki sprezentowane jej przez Louvaina.
Zaklęcia maskujące, rzucone na nią wprawną ręką Diany, łaskotały w szyję, maskując na pierwszy rzut oka siniaki, które jeszcze dwa dni temu sprezentował jej Hades. Pewnie gdyby nie reakcja Lestrange'a poprzedniego dnia, to w ogóle nie zwracałaby na nie uwagi, ale teraz, w obecności Morpheusa, czuła się dziwnie ich świadoma. Tak samo jak i tego, że akurat Longbottom posiadał odpowiednie predyspozycje, żeby zajrzeć pod powoli słabnące po całym dniu zaklęcia. Sama nie była w stanie ich odnowić, tym bardziej że na spotkanie z nim przybiegła prosto od Persephony.
- Rozgość się, a ja przyniosę kieliszki - miała trochę wrażenie, że pustawe ściany delikatnie odbijały kroki i dźwięki, jakby użalając się nad brakami w wystroju, które zaprowadził tutaj Alexander. A może tylko jej się zdawało, przez jakiś żal, który mimowolnie czuła, kiedy otwierała szafki i wyciągała z nich kieliszki, a potem wracając do salonu - poprawiała wiszący w przedpokoju obrazek, który tam sama kiedyś zawiesiła. Francuski pejzaż bezdroży, po których toczyły się dobrze jej znane, cygańskie wozy. - Moje karty postanowiły, że dzisiejszy dzień będzie dzisiaj dla mnie pracowity, jakby zamiast przewidywać, ograniczyły się stwierdzania faktów. Miło będzie teraz sobie usiąść i mieć towarzystwo, a twój dzień jak wyglądał?
Uśmiechnęła się do niego lekko, z pewną wyuczoną wesołością, ale też i zwyczajną sympatia, kiedy stawiała przyniesione kieliszki na stoliku. Pozwoliła mężczyźnie dysponować przyniesioną ze sobą butelką, samej skupiając się na wyłuskaniu z torebki talii tarota. Tej zaprzyjaźnionej, której uwagą obdarzała przyjaciół i rodzinę, okazjonalnie siebie samą, kiedy z jakiegoś powodu nie miała nastroju na powtarzające się karty jej najukochańszej talii.
sort of horror