—07/1967—
Egipt, Kair
Guinevere McGonagall, Erik Longbottom & Anthony Shafiq
![[Obrazek: 45FdBeH.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=45FdBeH.png)
Są talerze, ale nie ma apetytu.
Są obrączki, ale nie ma wzajemności
od co najmniej trzystu lat.
Jest wachlarz - gdzie rumieńce?
Są miecze - gdzie gniew?
I lutnia ani brzęknie o szarej godzinie.
Z braku wieczności zgromadzono
dziesięć tysięcy starych rzeczy.
Omszały woźny drzemie słodko
zwiesiwszy wąsy nad gablotką.
Metale, glina, piórko ptasie
cichutko tryumfują w czasie.
Chichocze tylko szpilka po śmieszce z Egiptu.
![[Obrazek: 45FdBeH.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=45FdBeH.png)
Są talerze, ale nie ma apetytu.
Są obrączki, ale nie ma wzajemności
od co najmniej trzystu lat.
Jest wachlarz - gdzie rumieńce?
Są miecze - gdzie gniew?
I lutnia ani brzęknie o szarej godzinie.
Z braku wieczności zgromadzono
dziesięć tysięcy starych rzeczy.
Omszały woźny drzemie słodko
zwiesiwszy wąsy nad gablotką.
Metale, glina, piórko ptasie
cichutko tryumfują w czasie.
Chichocze tylko szpilka po śmieszce z Egiptu.
Szczęśliwie mój towarzysz nie dopytywał o nieobecność rodziny, ani o pewne widoczne braki w zdjęciach i naściennych malowidłach, dbając o to, by ten czas był dla nas słodki jak ulepek serwowany w tutejszych kawiarniach, naparu parzonego w nagrzanym słońcem piasku. Nie powinno mnie dziwić, że ojciec wciąż nie wybaczył Thomasowi ucieczki spod jego żelaznej kurateli, choć rozbawiły mnie zmyślnie nałożone magiczne plamy próbujące zamazać jego obecność w dwuwymiarowej pamięci krewnych. Cóż, wiele bym dał by poszerzyć je na kolejne pozornie dobrotliwe twarze, ale wystarczy mi sam fakt, że ich po prostu tutaj nie ma.
Większość czasu spędzamy poza budynkiem, odwiedzając nie tylko magiczne targowiska, ale i mugolskie meczety i medresy, utopione w zachwycającej sztuce ornamentu... Zaskakujące jak kurz saharyjskiego wiatru mi nie przeszkadza, jakby nie brudził a konserwował. Gdybym mógł, pozostałbym tutaj na dłużej, czas jednak spędzony w doborowym towarzystwie mija zbyt prędko. Każda baśń musi się kiedyś skończyć, a mi pozostaje żałować, że nie jest to opowieść tysiąca i jednej, a ledwie kilkunastu okrytych ciemnym, nieprzebijającym całunem i prywatnością wschodniego skrzydła nocy. W ostatnich dniach, które już otwarcie są wolne od obowiązków, postanowiłem zaaranżować spotkanie z piękną Guinevre. Moja niedoszła żona ma pewien problem i jestem ciekaw, czy będziemy w stanie jej w nim pomóc. Bardzo chciałbym, żeby
Zasychające niedokończone zdanie wnikało niespiesznie w pergamin, noszący na sobie dziesiątki, jeśli nie setki myśli, które łatwiej było uporządkować, gdy ich tok trzeba było poddać reżimowi leżącego obok pióra. Dzień dogasał, więc spotkanie umieszczono pod białymi baldachimami na tarasie. Ogród zachwycał urokliwie wyeksponowaną roślinnością i pięknie skrzącymi się fontannami, które dawały przyjemną aurę chłodu. Arabskie ciastka ociekały tłuszczem, cienkie płaty ciasta przełożone miazgą orzechów, migdałów i miodu, ułożone były na potrójnej porcelanowej patrze, gotowe do wzięcia w palce i zjedzenia w jednym ugryzieniu. Herbata jednak podana była na modłę angielską, niezbyt gęsta i intensywna, o zbalansowanym doborze tak suszu jak i aromatu bergamotki. Dla chętnych czekało mleko i cukier trzcinowy w porcelanie cienkiej jak lniana koszula na piersi obecnego gospodarza tego miejsca, Anthony'ego Shafiq'a.
Cieszył się z obecności Ginny, jak lubiła samą siebie określać, choć on zdecydowanie preferował pełne brzmienie jej imienia. Panna McGonagall była kobietą niezwykłej urody, a jej umiejętność przemiany intrygowała i pobudzała wyobraźnię. Ale co bardziej w niej cenił niż piękną skórę, która od czasu do czasu mogła pokryć się futrem lub pierzem, to jej bystry umysł i niesamowitą wiedzę, która nasiąkła Afryką i kompletnie odmiennym postrzeganiem świata, właściwym dla czarnego kontynentu i bliskiego wschodu. Rozmowa z nią zawsze stanowiła gratkę, złocistą arabeskę na tle ponurej codzienności i zszarzałych europejskich twarzy.
Z tym większym przejęciem wysłuchiwał jej opowieści o dziwnej chorobie, która dotknęła pracowników Muzeum. Nowa ekspozycja zbierała swe żniwo, a każdy kto miał kontakt z nią zbyt długo, poddawał się dziwnej klątwie. Być może, bo klątwołamacze nic na to poradzić nie mogli. Kluczem ponoć miałaby być inskrypcja, której nikt nie mógł rozszyfrować.
– Guinevre... ja mogę to zobaczyć, ale wiesz przecież, że magia ogranicza mnie do języków nowożytnych. Co prawda łacina, greka nie są mi obce, liznąłem tez aramejskiego ale... – umilkł przekręcając złocisty sygnet przedstawiający pieczęć departamentu do którego przynależał, nienawidząc odmawiać zwłaszcza tym, którzy nie raz go wsparli, a przecież przyjacielskie przewożenie artefaktów z Egiptu do Londynu nie było tylko domeną mugoli. – Zobaczę kochana, choć nic nie mogę obiecać. Możemy tam iść choćby i teraz...Dzisiaj muzeum jest zamknięte? Temperatura poza ogrodem powinna chyba już zdawać się do życia...