• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna Plac i stragany [Lato 1972] Święto Żniw - Kiermasz (Wątek główny)

[Lato 1972] Święto Żniw - Kiermasz (Wątek główny)
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#41
25.05.2024, 14:49  ✶  
Południowe stragany – Château des Dragons

Miał słabość do takich mężczyzn. Starszy, pełen galanterii, wewnętrznego błysku, szarmancki. Jeden taki stworzył mu prawdziwe Piekło na ziemi, a myślał o nim nawet bardziej romantycznie niż przedmiotowość sięgająca mózgu Shafqa. Nie schodził lazurem morskich oczu z twarzy mężczyzny. Czy jego uśmiechy były jedne z tych wyćwiczonych? Na pewno. Oto był w końcu świat obłudy - Laurent też się uśmiechnął, łagodnie, jak najbardziej niewinna istota tego świata, którą ktoś w przyszłości przyrówna (jakże niesłusznie) do jednorożca. Zewnętrze - to ładne opakowanie, które chce się kosztować. Które jest pierwszym ostrzem i pierwszą tarczą w walce z tym światem. Och, no przynajmniej dla Laurenta nim była, kiedy od drugiego człowieka nie dzielił go jego jarczuk, albo chociaż nie siedział przy jego nodze. Teraz w rękach trzymał skrzywdzone stworzenie, które należało bronić. Szczególnie, że Diva ewidentnie nie polubiła się z kobietą obsługującą stragan Anthonyego. A ten jakby to wyczuł... jakby jego wrażliwy na skarby nos odebrał właściwy zapach pieniadza, którą niosły ze sobą te dwa całkowite przeciwieństwa - platynowłosy mężczyzna ubrany w delikatną biel, elegancką i zwiewną adekwatnie do ciepłej pogody i czarnowłosa kobieta przybrana w czerń. I oboje z dziwacznymi kociakami w rękach - bo magicznymi. Co jednak bardziej interesować mogło Smoka - z nieskończoną sakiewka galeonów, które czekały tylko na to, żeby je wydać.

Pozostała mu ta informacja o dobrym wyczuciu i obserwacja. Wyczucie stało się wyraźne i jasne, gdy między Victorią i Anthonym narodziła się na jego oczach nić więzi. Przyjaźń? Ach, tak. Spowinowacenie. Nie jakieś bezpośrednie, ale wystarczyło, żeby ten celebryta i Victoria byli ze sobą blisko. Na tyle, żeby ta broń w postaci niebanalnej urody Shafiqa ruszyła w ruch, a jego akompaniamentem były słowa. Słodkie, prószące pudrem, prawdziwy pączek z różanym nadzieniem, z którego chcesz wycisnąć całe to najsmaczniejsze wnętrze. Słowa, gładkie, które Laurent podziwiałby bardziej, które może byłyby nawet kalką jego własnej osobowości, która nakazywała pielęgnować te piękne kobiety, tych pięknych ludzi i zadbać o to, żeby zostali docenieni. Żeby taka Victoria czuła życie w swojej chłodnej piersi i żeby nie wątpiła w to, jak wspaniałym kwiatem była. Jedynym w swoim rodzaju spośród wszystkich tych kwiatów, które sama ukochała.

Pozostała mu więc obserwacja i przypomnienie, dlaczego tak nie lubił tych wszystkich świąt i dlaczego tak rzadko się na nich pojawiał. Wystarczyło pierwsze pieprzone pół godziny i już każde kolejne natknięcie było jak kolec, który się wbijał w jego bok. Teraz już nie smucił. Teraz był jadem i zacietrzewiałością z zazdrości. Bo patrzył na tę scenę i zazdrościł Victorii Lestrange. Zazdrościł jej tych gestów i nagle zazdrościł jej nagle tego, że promieniała, kiedy on wiądł.

Został mu też uśmiech, którym zasłonił te wszystkie myśli i uczucia.

- Nie mógłbym nie znać takiej sławy... nie wiedziałem jednak, że masz kolejnego celebrytę w rodzinie. - Kolejnego, bo przecież po nazwisku daleko nie trzeba sięgać - miała aż dwóch takich, których twarze regularni zdobiły odbicia Proroka. A tutaj proszę bardzo, kolejny sławny krewny.

Przytrzymał kota jedną ręką i ujął wino. Ale jego wzrok bardziej niż wino, na samym początku, przyciągnął sam kielich. Piękny. Zadziwiające, że to smoki właśnie kojarzono z bajek o bogactwach. To chyba przez ich rozsławienie? Smok śpiący na górze złota wyglądał zdecydowanie dostojniej niż śniąca na nim foka czy takie jedne niepokorne stworzonka zwane niuchaczami... Ale zaraz przyjrzał się kolorowi, lekko winem poruszył, sprawdził jego woń. Uwielbia alkohole. Nie dlatego, żeby się upijać. Uwielbiał je kosztować, tylko dziedziczne obciążenie mocno ograniczało jego możliwości pod względem luźnego picia i rozkoszowania się smakami trunków. I zmarszczył brwi, przyglądając się mu jeszcze raz.

- Hmm... przepadam za pańskim winem, ale tym czuję się niemal obrażony. - Było dobre, oczywiście, że było bardzo dobre. Tylko... świeże. Jakby dopiero co opuściło winnicę - a takie wina potrzebowały swoje odleżeć. Odstawił więc kielich na tacę. - Pewnie się dobrze rozchodzi. - Przez to, jakie było lekkie. Spojrzał natomiast na ruch tutaj. I na to, jak niektóre damy spoglądały na Anthonyego prawie mdlejąc i jak niektórzy spoglądali na Victorię. - Nie będę wam przeszkadzał. Pańskim winem wolę się zachwycać poza takimi... imprezami okolicznościowymi. - Uśmiechnął się ulotnie, by zwrócić zaraz do Victorii. - Idę zorientować się, co w planach ma do grania cyrk. - Tak gdyby miała ochotę go poszukać później. Odetchnął i uśmiechnął się do niej ciepło. Ta cała paląca zazdrość się rozpłynęła w ułamku chwili.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Jim
The Lightbringer in the streets,
Delightbringer in the sheets
Pożoga gorejąca w niebieskich oczach (he's always in heat!!) i figlarne iskierki ognia: te igrające w jego spojrzeniu – zawsze zbyt intensywnym, jak u męczennika przeżywającego ekstazę – i te pośród zmierzwionych wiatrem blond włosów, w których blask pochodni wydobywa rudawe refleksy świetlne. Pod opuszkami wiecznie poparzonych palców czai się obietnica płomieni. Sam jest niczym żyjący płomień, z ruchami, w których tkwi niewymuszona pewność siebie – ale i swego rodzaju nieprzewidywalność. Ogień otula tego postawnego (1,80 m) mężczyznę równie szczelnie, co płaszcz bożej łaski, i tylko woń kościelnych kadzideł potrafi zamaskować towarzyszący mu zawsze swąd dymu i zapach benzyny. Podstawowe wyposażenie Jima obejmuje: uśmiech cherubina z renesansowych obrazów, bardzo charakterystyczny, wyjątkowo głęboki głos, w którym przebrzmiewają nuty irlandzkiego akcentu, starą podręczną biblię, elegancki komplet składający się z białej koszuli, dopasowanych spodni, kamizelki i niewielkiego noża od Flynna (all removable) oraz drewnianego krzyżyka (NOT REMOVABLE), a także chęć zbawienia całego świata (w butonierce).

The Lightbringer
#42
25.05.2024, 16:53  ✶  
Razem z Flynnem przechodzimy od lewej strony mapy (północnych straganów i strefy gastronomicznej) do prawej, przez widownię, kierując się do namiotów za sceną. Na widowni zatrzymuje nas Isaac Bagshot, z którym wchodzimy w rozmowę.

Jim szedł Pokątną ze szlugiem w mordzie, szczęśliwy, siebiepewny i rad; w jednej ręce trzymał zaczarowane wiadra z wodą, zaś drugą - ściskał dłoń chichoczącego brata, który, lekko wstawiony - ale chyba mniej poddenerwowany niż wcześniej, jak zauważył z pewną ulgą Jim - rzucił właśnie kolejnym żartem. Za chwilę czekał ich występ na scenie przed zgromadzoną na kiermaszu publicznością: razem z Flynnem długo ćwiczyli, by ich pokaz z okazji Lammas odpowiadał wspólnej wizji, ale - w przeciwieństwie do brata - był dobrej myśli i nie obawiał się ani trochę o powodzenie całego przedsięwzięcia. Wiedział, że Flynn da z siebie wszystko, o ile przestanie myśleć o otaczających ich tłumie, który w nim wywoływał dziwną irytację, niepewność, może wręcz panikę, zaś w Jimie - trudne do wytłumaczenia oczarowanie. Chociaż Jim dosłownie i w przenośni miał pełne ręce roboty, a widok na chwilę przesłoniły mu pociekłe ze śmiechu łzy - otarł je ramieniem, korzystając z tego, że na chwilę się zatrzymali by Flynn mógł pomachać swojej przyjaciółce - chłonął z zachwytem odgłosy rozmów, kolory płacht straganów i barwy najprzeróżniejszych drobiazgów wystawionych na sprzedaż pośród stoisk, zapachy jedzenia ze strefy gastronomicznej... Lubił być częścią czegoś większego niż on sam. Nie czuł się wtedy samotny.

- A słyszałeś tę historię o Żydzie w Fable? - wydusił w końcu, trochę przytłumionym głosem, bo cały czas trzymał papierosa między zębami. - Otóż...

Jim, który całą swoją energię wkładał do tej pory w to, by samemu nie wybuchnąć głośnym rechotem - i, by przy okazji nie zadławić się tlącym petem, bo to byłaby bardzo ironiczna śmierć dla połykacza ognia - na początku nawet nie zauważył, że ktoś ich zaczepia. Twarz cyrkowca była niemalże uosobieniem prostolinijności, kiedy uśmiechnął promiennie do Bagshota, ale jego spojrzenie pozostało czujne, i odruchowo obszukało kieszenie nieznajomego elegancika w poszukiwaniu niepotrzebnie zawadzającego mu portfela albo sakiewki. Stropił się jednak, słysząc pytanie mężczyzny.
Jak nazywa się Żyd rozbójnik...? Podchwytliwe, bo to po prostu "Żyd"...?, pomyślał skonfundowany Jim, ale puenta padła tak szybko, że nie zdążył poświęcić więcej czasu na zastanowienie się nad odpowiedzią. Prychnął stłumionym śmiechem, tak zaskoczony rzuconym przez nieznajomego żartem, że nawet nie dotarła do niego reszta wypowiedzi mężczyzny.

- On powiedział, że jest PROROKIEM? - spytał Flynna bardzo głośnym szeptem - miało być konspiracyjnie, ale wyszło, jak wyszło - tak, że Isaac mógł bez trudu usłyszeć ich dyskusję. Puścił na chwilę łapę brata, bo musiał strzepnąć popiół z papierosa. Wreszcie mógł mówić normalnie, a nie przez zęby. O co on pytał? Co nas tu sprowadza, czy jakoś tak?

- Bóg. Bóg prowadzi nas wszędzie - Wycelował w pierś Isaaca palcem, niczym kaznodzieja - ze szlugiem w ręku w miejsce krzyża - i przemówił swym zaskakująco głębokim, aksamitnym głosem, w którym czaiły się śmiech i powaga zarazem, jakby dzielił się z mężczyzną jakąś życiową mądrością. - Sprowadził tu i ciebie, byś mógł doświadczyć majestatu WIELKIEGO CYRKU FANTASMAGORIA. Specjalnie w wigilię święta Matki Boskiej Anielskiej... Na scenę widowiska zstąpią ogniste anioły. - Machnął teatralnie ręką, tak zamaszyście, że rozsypał dookoła trochę iskier. Jednocześnie, chlusnęło mu się też przypadkiem wodą z jednego z trzymanych kubłów. Szczęście w nieszczęściu, oberwało tylko samopiszące pióro Isaaca, jego delikatne pierze smutno oklapłe pod wpływem wilgoci.

Niestety, Jim już tego nie widział: uśmiechał się wówczas krzepiąco do towarzyszącego mu, podpitego aniołka, a w jego oczach pobłyskiwała szczera ekscytacja, kiedy podał Flynnowi wciąż ćmiącego się papierosa, jakby wymieniał z nim znak pokoju przed ostateczną celebracją: kameralnym pokazem, który do tej pory prezentowali tylko innym cyrkowcom. Zaraz też odwrócił głowę, by dalej szukać drogi w tłumie: musieli jeszcze przecież przygotować się na występ. Kiedy wychodzili, Layla obiecała, że będzie trzymać za nich kciuki, ale Jim - oprócz zapewnień swojego żywego, szczęśliwego amuletu w postaci siostry - musiał jeszcze szybko odmówić litanię loretańską za kulisami. Tak na wszelki wypadek, w razie, gdyby Matka Boska obraziła się na brata, że ten nie respektuje sierpnia - miesiąca trzeźwości.

rolluje na charyzmę, żeby zobaczyć, jak wielkie wrażenie zrobiła gadka o ognistych aniołkach
Rzut N 1d100 - 19
Akcja nieudana

Rzut N 1d100 - 88
Sukces!


gniew mój wybuchnie
jak ogień będzie płonął
i nikt nie zdoła go zgasić
Porządny Ochroniarz
Nigdy nie wiesz, kiedy śmierć zapuka do twych drzwi.
183cm wzrostu. Brązowe oczy i włosy, u których można dostrzec siwe kosmyki. Często widnieje u niego zarost. Ogolony gładko jest tylko wtedy, kiedy brat każe mu się "ogarnąć". Ubiera się zawsze odpowiednio do sytuacji.

Richard Mulciber
#43
25.05.2024, 16:54  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.05.2024, 23:08 przez Richard Mulciber.)  
Richard znajduje się w przejściu między straganami północnymi a częścią gastronomiczną. Rozmawia z Lorien.

Tłumy to była rzecz nieunikniona na tego typu wydarzeniach. W kraju, gdzie mieszkał Richard przez ponad dwadzieścia lat, na wszelkich festynach, wydarzeniach, uczestniczył bardziej zawodowo rzadko w cywilu. W mundurze kontrolując otoczenie, czy wszystko przebiegało bezpiecznie bez zakłóceń i nieszczęśliwych wypadków. Dzisiaj zaś zgodził się towarzyszyć bratu i bratowej w tym wydarzeniu we wspomnianym przez Roberta powodzie – rodzicielsko kontrolnym. Sprawdzić, czy jego syn Charles daje sobie radę z prowadzeniem stoiska i czy jest w ogóle jakiekolwiek tym zainteresowanie. Żadne z nich raczej nie spodziewałoby się straganu z Sophlicowską cytrynówką.

Już na wejściu, Richard pobieżnie zaczął się rozglądać po okolicy, zapisując w pamięci, co gdzie się znajduje. Scena sama w sobie rzucała się nieco w oczy. Tak samo część gastronomiczna, do której mieli najwyraźniej blisko.

- Jeżeli nie tutaj, to najpewniej po drugiej stronie gastronomii.
Wskazał pierw na kierunek północnych straganów, a następnie w kierunku południowej części, zdawało się mieć to więcej sensu. Skoro pierwsze stoiska prezentowały sobą jakieś gadżety? Coś tam przez ten tłum starał się dostrzec.
- Zrozumiałe.
Proste polecenie. Spaczenie zawodowe włączyło mu się już do chwili przekroczenia terenu wydarzenia. Ale jeżeli miał trzeźwo myśleć, musiał zapalić. To też wyjął papierośnicę, z niej papierosa z zapalniczką i zapalił sobie. Nagle niespodziewanie Robert postanowił zostawić ich samych. Richard nawet nie zdążył nic odpowiedzieć, stojąc z papierosem w ustach, rozkładając ręce, patrząc jak brat się oddala.
- Dobrze.
Odpowiedział bratu, ale ten i tak go nie słyszał. Został sam z Lorien. Ona mogła usłyszeć odpowiedź. Schował papierośnicę z zapalniczką do kieszeni spodni, zaciągnął się, wypuścił dym i spojrzał na Lorien.
- Chcesz iść gdzieś sama, czy wolisz mieć ochronę?
Zapytał uprzejmie Lorien, ze szwagierskiej odpowiedzialności, za jej bezpieczeństwo w tym miejscu. Łatwo można było ją zgubić w tym tłumie. Ale jeżeli miałby za to oberwać, to już wolałby ją pilnować. Jeżeli wyraziła zgodę, użyczył jej ramienia. Najwyżej pomylą go z bratem i będzie jej przyszywanym mężem.
W przeciwieństwie do Roberta, miał na sobie niebieską koszulę z krótkim rękawem, rozpiętą pod szyją. Czarne spodnie i wygodne obuwie.
Słońce swojego ojca
*Biedna Sophie*
Sophie ma brązowo-zielone oczy, rude włosy i mnóstwo piegów! Jest dość wysoka, ponieważ mierzy sobie 170 cm. Ubiera się w sukienki, które zakrywają to, co każda szanująca się panna czystej krwi powinna zakrywać. Pachnie cytrusami.

Sophie Mulciber
#44
25.05.2024, 17:28  ✶  

Mulciber Moonshine - Sophie rozmawia z Geraldine.

Zeszłej nocy, Sophie prawie w ogóle nie spała. Stresowała się nadchodzącym Lammas, na którym zdecydowała się zrobić degustację swojego bimbru. Pożyczyła stół od właściciela Dziurawego Kotła, który nie wziął od niej żadnej opłaty. Mężczyzna zobowiązał się nawet wysłać swoich ludzi, którzy pomogli jej w rozstawieniu stoiska. To było bardzo miłe. Mulciberówna nie spodziewała się takiej życzliwości od zupełnie obcej osoby. W ramach podziękowania, wręczyła jego pracownikom butelkę swojej cytrynówki.

Każdemu podchodzącemu do stoiska proponowała pełny kieliszek żółtego płynu oraz wręczała ulotkę reklamującą specyfik. Nadal jednak robiła się trochę czerwona, kiedy komplementowano jej trunek. Sophie bowiem nie była przyzwyczajona ani do pochwał, ani do komplementów.
- Dzień dobry, czy chciałaby pani spróbować mojej cytrynówki?- Odezwała się do baaaardzo wysokiej kobiety, która podeszła do jej stoiska. Przez chwilę się na nią gapiła, ale szybko zdała sobie sprawę, że to niegrzeczne. Zaczęła więc opowiadać o swoim trunku.
- Mulciber Moonshine jest mojej produkcji cytrynówką, którą można pić z kieliszków lub prosto ze szklanki. Ma około czterdziestu procent i najlepiej pić ją schłodzoną.- Mówiła, kiedy kobieta wypijała szota.

"Mulciber Moonshine" pachniał cytrynami, był bladożółty i pływały w nim drobne kawałeczki obranych cytryn, które osadzały się na dnie kieliszka. Trunek miał czterdzieści procent, jednak pijąc go, nie dało się tego odczuć. Był lekko słodki a zarazem kwaskowaty, przez co orzeźwiający. Zostawiał na języku przyjemny posmak cytrusów.

- O-och? Cała skrzynkę? N-nap... och tak. Dobrze... - Nie spodziewała się takiego zamówienia! Cóż za wspaniały dzień! Sophie wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu, pokazując Geraldine chyba wszystkie swoje zęby. Wyciągnęła formę do wypełnienia. Ręce lekko drżały jej z ekscytacji.
- Proszę poczęstować się jeszcze jednym. I wypełnić ten formularz. Przy tak dużym zamówieniu prosiłabym o wpłacenie zaliczki. Czas realizacji - do miesiąca. Czy to pani odpowiada? - Sophie starała się być bardzo profesjonalna, jednak już na pierwszy rzut oka zdradzała, jak bardzo była przejęta tak dużym zamówieniem.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#45
25.05.2024, 21:45  ✶  
Południowe stragany, MULCIBER MOONSHINE, przechodzę na stoisko kowenu do Seby


Gerry była przyzwyczajona do tego, że ludzie się na nią gapili, więc praktycznie nie zwróciła uwagi na wpatrzony w siebie wzrok Sophie. Była to jej codzienność, w końcu wyróżniała się na tle innych czarownic swoim wzrostem.

Chętnie skusiłaby się na większą objętość naczynia, wiedziała jednak, że jest to dopiero początek i mogłoby się to skończy źle, a przecież obiecała Gerardowi, że zajmie się werbowaniem nowych członków do ich stowarzyszenia, nie omieszka jednak zapamiętać, gdzie znajdowało się takie wspaniałe stoisko. Pokiwała głową z aprobatą, kiedy dowiedziała się, że cytrynówka jest z produkcji tej dziewczyny, czyli nie sprzedawała czyichś wyrobów, a swoje, to się ceniło. Miło się spoglądało na młodych ludzi pełnych pasji.

Machnęła ręką, gdy Sophie zaczęła się ekscytować jej zamówieniem, przecież to nie było nic wielkiego. Tylko skrzynka bimbru, pewnie wypije ją w kilka tygodni, albo i dni i zamówi kolejną. - Niestety muszę podziękować, ale na pewno później wrócę, aby napić się więcej. - Szczególnie, że było to dopiero pierwsze stoisko przy którym się znalazła, kto wiedział, czy na kolejnych również nie było alkoholu, który miałaby chęć spróbować. Dzisiaj musiała się pilnować, przynajmniej do pewnej godziny, później będzie mogła nadrobić kilka kolejek. Wyciągnęła z kieszeni kilka galeonów, które zamierzała zostawić dziewczynie jako zaliczkę, a później wypełniła formularz. Miała nadzieję, że za miesiąc będzie żyć, mogło się wydarzyć różnie, zważając na to, że jej brat bliźniak nie istniał, a był demonem, który zamierzał ją zabić. Pozostawało wierzyć, że zamówiona cytrynówka się nie zmarnuje. - Dziękuję bardzo, interesy z panienką to przyjemność. - Dodała jeszcze nim odeszła od stoiska.

Nogi zaniosły ją do stoiska Kowenu. Niestety minęła się z Florence, a szkoda, bo bardzo chętnie przywitałaby się ze swoją przyjaciółką. Odczekała swoje w kolejce, by zobaczyć co mieli do zaoferowania. Koszulki wyglądały nieźle, powinna zakupić jedną z nich dla Astarotha, który nie mógł się tutaj znaleźć. - Dzień dobry, poproszę tę z księżycem... - Uniosła wzrok znad lady i dopiero wtedy zauważyła znajomą twarz. Sebastian z którym przyszło jej polować na widma. Nieco zdziwiona była widząc go w takim stroju, czy nie wiedziała o tym, że był kapłanem? Może wyparła te myśl z pamięci. - Jak się kręci biznes? - Zagadnęła go jeszcze.

Poparzona
Nie prowadzę kursów wypowiadania mojego nazwiska.
Na pierwszy rzut oka — blizny po oparzeniach na twarzy. Na drugi — potężna niezręczność. Dopiero później możesz podziwiać nietypowy styl ubierania inspirowany mugolskim schyłkiem lat 60. 173cm || chuda, trochę mięśni || jasny blond || piwne

Ula Brzęczyszczykiewicz
#46
25.05.2024, 21:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.05.2024, 21:06 przez Ula Brzęczyszczykiewicz.)  
Strefa gastronomiczna

Beltane wciąż nawiedza mnie w snach. Płomienie łączą je z tragedią przeżytą pod własnym dachem. Ogień wzbudza we mnie głęboki lęk. Nawet mała wstęga światła unosząca się nad świecą nie pozwala mi spuścić z niej oczu. Wymusza ciągłą uwagę.

Uwielbiałam festyny. Te u mnie na wsi były cudowne. Hermetyczne towarzystwo, sporo się działo, każdy czuł się bezpiecznie. A tutaj? Pierwsza większa impreza na Wyspach i mogłam nie wrócić do domu. Dlatego omijałam inne większe wydarzenia. Ale brytyjskie święto zbiorów kusiło za bardzo. Czy różniło się od dożynek? Nawet, jeśli wyjątkowo odbywa się w mieście... Musiałam się tam udać.

Pojawiłam się na początku. Gdy ludzie dopiero się zbierali. Oczywiście nie mogłam być jedną z pierwszych, to by było zbyt niezręczne. Zerkałam tylko co jakiś czas, krążąc po ulicy. Aż mnie brygadzista zaczepił i miałam okazję tłumaczyć się, że nie jestem przestępcą. Nic trudnego. Ledwo potrafiłam zdanie złożyć, tak się zestresowałam.

Gdy zagęszczenie ludności wydało mi się odpowiednie, wkroczyłam na teren festynu. Nim zaczęłam się rozglądać, udałam się do strefy gastronomicznej. Potrzebowałam czegoś do picia, a tam akurat mieli lemoniadę. I wiele innych słodkości, ale teraz nie byłam w stanie się na nic zdecydować.

W drodze do lady dostrzegłam coś, co szybko przykuło moją uwagę — koszyki z kotami. Ludzie wokół adoptowali je jak ciepłe bułeczki. Aż w końcu został jeden. Rudy. Oczywiście, że nikt go nie chciał. Najbardziej nieprzewidywalne i szalone. Wpatrywałam się w niego dłuższą chwilę i chyba wyglądałam na zainteresowaną adopcją.



???
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#47
25.05.2024, 21:59  ✶  

Magiczne Różności - Stragany Południowe
Olivia rozmawia z Leonem i podaje mu fiolkę eliksiru nasennego


Olivia sama była zestresowana, chociaż nie chciała dać tego po sobie poznać. Zgodziła się, chcąc być oparciem dla Tristana - przeczuwała, że Ward może mieć pewne obawy ze względu nie tylko na swoje pochodzenie, ale również ze względu na fakt, że na wydarzeniu miało być naprawdę dużo straganów. To było normalne, że mógł się martwić tym, czy ktokolwiek do nich w ogóle podejdzie. Ona również się tym stresowała, ale naprawdę chciała, żeby w tej chwili jej chłopak o tym nie myślał, miał wystarczająco dużo na głowie - więc jak zawsze stała obok niego i uśmiechała się promiennie, mając nadzieję, że te jej uśmiechy się na coś zdadzą. Chociaż czasem miała wrażenie, że ludzie celowo starają się ją omijać wzrokiem. Niektórzy czarodzieje byli naprawdę grubiańscy, wchodzili do sklepów i nawet nie mówili "dzień dobry", czego osobiście nie znosiła. Miała jednak nadzieję, że lammas wywlecze na wierzch ich przyjemniejszą stronę. Napracowali się z Tristanem, ona sama zostawała po godzinach i robiła nie tylko eliksiry, ale i załatwiała etykiety. W zasadzie to sama je zaprojektowała, ale potrzebowała potem pomocy, by to jakoś... Uładnić. Nie była jakimś mistrzem rysowania, jej bazgroły przypominały bardziej rysunki dziecka, a jeśli chodzi o pismo to w ogóle lepiej było nie komentować. Więc dobrze, że udało jej się znaleźć kogoś, kto jej pomógł, bo całkiem ładnie to wyglądała. Quirke poprawiła jedną z buteleczek na stojaku, omiatając je krytycznym spojrzeniem. A może trochę bardziej w prawo...?

- Leon! - Olivia wychyliła się zza stołu i uścisnęła przyjaciela. Nieco zaskoczona spojrzała na Tristana, bo nie miała pojęcia, że się znają. Chociaż znają to chyba było określenie nad wyraz, bo "widzieli się w księgarni" to przecież nie znajomość. - Tristan, to Leon, mój przyjaciel jeszcze z Hogwartu. Leon, to Tristan, mój chłopak.
Rozpromieniła się. Naprawdę cieszyła się, że akurat Leon wpadł tu jako pierwszy. Gdy wspomniał o eliksirze nasennym, jej dłoń gładko sięgnęła po buteleczkę.
- Bierzesz je od tak dawna, że nie muszę ci chyba mówić, jak masz go zażywać, prawda? - przekrzywiła głowę zadziornie, z lekką przekorą. Ona również cierpiała na bezsenność i musiała z nich korzystać, wiedziała doskonale jak uciążliwe to było. Co więcej: bardzo dużo czarodziejów cierpiało na tę przypadłość. To był jeden z powodów, dla których postanowiła przygotować kilka sztuk tego specyfiku. W standardowych dawkach i o standardowym działaniu - jak ktoś będzie potrzebował, to przecież może zamówić coś specjalnego, mocniejszego. Nieco zaskoczył ją też wybór klamry, bo przecież Leon nie był osobą, która fascynowała się śmiercią, ale... No dobrze, może zaświaty to faktycznie było coś, co go pociągało. W tym naukowym sensie. Nie skomentowała jednak tego, zamiast tego uśmiechnęła się słodko, tak jak tylko ona potrafiła.

@Leon Bletchley @Tristan Ward
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#48
25.05.2024, 22:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.05.2024, 22:49 przez The Edge.)  
Widownia, próbujemy kierować się z Jimem do namiotów za sceną.

Flynnowi nie podobał się ten dziennikarzyna. Jakiś taki za dobrze ubrany, za wesoły, zbyt szeroko uśmiechnięty. W dodatku sięgał mu chyba do brody, a przynajmniej sięgałby gdyby nie ciężkie buciory, jakie nosił na nogach niezależnie od pogody. Zmierzył tego całego Isaaca Bagshota tym swoim wrednym, Crowowym wzrokiem i zmarszczył brwi. Wyglądał trochę, jakby rzucał chłopakowi wyzwanie.

- Panie, co pana tak tu z pizdy przywiało i od razu opowiada pan dowcipy o Żydach? - Czy czarodzieje wiedzieli w ogóle, kim byli Żydzi, czy to był jakiś czysto mugolski koncept? - Tak bez dzień dobry ani spierdalaj? - Bez podania choćby oplutej ręki. Próbował posłać mu kolejne groźne spojrzenie, ale Jim zaczął mu coś szeptać, a może raczej powiedział mu coś otwarcie, tylko udawał, że nikt inny ich nie słyszy. Z nim to nigdy nie było nic do końca wiadomo.

- Prorok to jest ten brukowiec, co kiedyś napisał, że porywamy dzieci. - Powiedział, chociaż jemu udało się przekazać to w sposób iście konspiracyjny, głównie dlatego, że szeptanie na czyjeś uszko w towarzystwie uznał za idealny pocisk i sugestię, że Isaac był spoza rodziny, a ludzie spoza rodziny i spoza jego brudnego serducha nie dostawali od Crowa ulgowego traktowania i nie powinien spodziewać się po nim niczego więcej. Oczywiście - Alexander pewnie oczekiwał udzielenia tutaj wspaniałego i budującego wywiadu, ale Flynn naprawdę był pijany i to na tyle pijany, żeby szaleńczą gadkę Jima uznać za coś zajebiście zabawnego i godnego poparcia, więc cudem (hehe) powstrzymał się od złapania się za łeb w geście rozpaczy i bardzo zasadnej paniki, bo co on tu znowu kurwa nawinął, ale zamiast tego przejechał ręką od burzy swoich pięknych, anielskich (no dobrze - upadłych, czarnych jak smoła, ale naprawdę pięknych) loczków, przez szyję, klatkę piersiową, odsłonięty i wyeksponowany brzuch, aż po skórzane spodnie, w które klepnął ręką, uraczając pana Proroka charakterystycznym dźwiękiem uderzania otwartą dłonią o spocone udo.

- Ten ognisty anioł to JA. Zapraszam na mój występ*. - Zadarł podbródek, w pełni świadom tego, jakie to było absurdalne. Oraz tego jak mocno będzie musiał przyćpać wieczorem, żeby o tym zapomnieć. - Jeżeli chociaż jedna osoba na widowni nie będzie gwizdać, to w przyszłym kwartale golę się na łyso. - Tak naprawdę to i tak się pewnie ogoli, przynajmniej patrząc ja jego życiorys - długość noszonych przez niego włosów zdawała się mieć bezpośredni związek z tym, jak blisko przeszedł od myślenia o potencjalnej śmierci, do planów, jakie miał zamiar zrealizować, a znajdował się teraz w głębokim kryzysie, o wiele mniej zabawnym niż ten post. Może i by teraz płakał, gdyby nie to, że dzisiaj jest Lammas i wszyscy przyszli się tutaj bawić, a nie czytać o tym, jak bardzo nie chciało mu się już żyć.


* - Proszę o przeczytanie tego głosem Spocka. Mam przewagi kokieteria i występowanie.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Kolorowy ptak

Neil Enfer
#49
26.05.2024, 01:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.05.2024, 01:07 przez Neil Enfer.)  
PÓŁNOCNE STRAGANY

Nachylił się mocniej nad podawanym mu pudełeczkiem. Otworzył je powoli i ostrożnie, zaciągając się nieśmiało zapachem, mrużąc oczy w skupieniu, przymykając je z zachwyconym uśmiechem całkowitego odprężenia.
-Te są idealne.-zamruczał, oddając kobiecie pudełeczko.-Poproszę.-zabujał się na nogach. Miał nie wydawać pieniędzy, ale zioła akurat trochę mu się kończyły. Z resztek ukręci coś dla siebie, ale klientom nie miał zamiaru dawać resztek. Najwyższej jakości produkty! Takie jakich sam by używał, gdyby ich nie sprzedawał. No dobra, czasami ich użyje, ale nie szaleje z tym aż tak. Ostatnio też z resztą nie musiał, trochę lepiej się czuł, lepiej spał. Może życie się do niego uśmiecha? Nieee, gdzie tam. jak jest za dobrze, to znaczy, że niedługo wszystko trzaśnie z hukiem i to do tego potwornie boleśnie. On już wiedział to i był gotów przyjąć co mu los daje. Na razie jednak kupił nową mieszankę ziołową i miał zamiar cieszyć się nią ile wlezie, nic go przed tym nie powstrzyma! HA!
Odebrał ładną papierową torebkę i zaraz z żalem serca schował ją do plecaka, gdy tylko oddalił się kawałek od stanowiska. Nie chciał jej chować, ale wolał mieć wolne ręce, bo kto wie co się stanie? Może niedługo się potknie i będzie potrzebował wesprzeć się na dłoniach? Nigdy nie wiadomo, a życie lubi zaskakiwać. Jak mówił, jest dobrze, a to znaczy, że będzie gorzej! Z optymizmem szedł w taką przyszłość.
Nieoceniony Stażysta
god gives his silliest battles to his most tragic of clowns
zdezorientowane spojrzenie; ciemnobrązowe oczy; ciemnobrązowe włosy w wiecznym nieładzie; cienkie usta; przeciętny wzrost 174 cm; dobrze zbudowany, jednak wynika to raczej z diety i ciągłego latania z jednego zakątka szpitala św. Munga w drugi niźli intensywnym ćwiczeniom fizycznym; wada wymowy (jąkanie się) objawiające się w sytuacjach stresowych

Cameron Lupin
#50
26.05.2024, 01:48  ✶  
Południowe stragany - Biżuteria Viorici

Rozmawiam z Heather i Vior. Kręcę się przy stoisku i witam się z Cedriciem, gdy ten zjawia się na miejscu.


— No to chyba nie masz wyboru, Heath — skomentował z pogodnym uśmiechem, gdy Viorica rozgadała się na temat swojego asortymentu. Zabrać kobietę do jubilera, to jak przyprowadzić lekarza na sympozjum naukowe o medycynie. — Idzie jesień. Ta opaska by pomogło, no wiesz... Na wiatr? I podczas latania.

Wprawdzie tym razem chłodniejsze miesiące nie równały się o Rudej z powrotem na boisko do quidditcha, jednak nie wykluczał, że kobieta będzie chciała od czasu do czasu rekreacyjnie polatać na miotle. A ile razy można było chować kudły w kaptur albo pleść warkocz? Takie akcesorium mogło się całkiem nieźle sprawdzić. Zwłaszcza że Brygada Uderzeniowa mogła też dostać wyzwanie wymagające korzystanie z miotły. Cameron nachmurzył się nagle. Czy departament w ogóle dopuszczał takie rzeczy? Nie miał pojęcia, jak to wyglądało od strony regulaminów panujących w Ministerstwi Magii.

Cameron pozwolił Heather zdecydować, co chcę kupić i przy rozliczaniu transakcji nawet wysupłał z kieszeni parę monet, żeby odciążyć dziewczynę. Nie, żeby była ku temu jakaś wielka potrzeba. Skarbiec Woodów w połączeniu z tymi paroma wypłatami, jakie otrzymała Wood podczas kariery w Harpiach, pewnie po dziś dzień opłacały jej zakupy. Eh, miał nadzieję, że kiedyś będzie w stanie zapewnić jej podobny standard życia.

— Jemu to bym kupił cały zapas jakiegoś alkoholu — mruknął pod nosem, przystając na dłuższą chwilę, aby rozejrzeć się po straganach i przyjrzeć się ich szyldom. — I koszulkę ''Przeżyłem ostatnie Beltane''. Chociaż to pewnie według kapłanów byłoby trochę eee — zaciął się na moment, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniego słowa — Niefajne?

Bądź co bądź, wydarzenia z Polany Ognisk kojarzyły się głównie z tragedią, zwłaszcza przez to, jak dużo osób brało udział nie tylko w samych obchodach, ale też doprowadzaniu Kniei Godryka do porządku następnego dnia. Po korytarzach Szpitala św. Munga po dziś dzień wspominano wzrosty dostaw do Doliny, szybkie transporty medyczne, darmowe nadgodziny, jakie wyrabiała spora część personelu... W przypadku pracowników Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów było zapewne podobnie. Nie wspominając już nawet o masie wolontariuszy, którzy wówczas wykazali się odwagą, szukając rannych po lesie. Taki nadruk na koszuli byłby objawem bardzo czarnego humoru pośród arcykapłanów kowenu.

— Ooo! — podniósł niespodziewanie głos, chwytając Heather za rękę i unosząc ich splecione dłonie w górę. W tłumie wyłapał Cedrica, który zmierzał w stronę stoiska Vior. — Hej, Ced! A ty nie w pracy?

Zmarszczył czoło. To był dopiero szok.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Eutierria (8658), Alastor Moody (2816), Viorica Zamfir (7443), Brenna Longbottom (9148), Erik Longbottom (10575), Geraldine Yaxley (3118), Atreus Bulstrode (6249), Thomas Hardwick (2133), Cedric Lupin (7459), Perseus Black (951), Nora Figg (2409), Florence Bulstrode (5777), The Tempest (2039), Heather Wood (4239), Ula Brzęczyszczykiewicz (1800), Dora Crawford (3062), Philip Nott (5347), Bard Beedle (4762), Robert Mulciber (6511), Cameron Lupin (5438), Lyssa Dolohov (6494), Victoria Lestrange (17455), Sauriel Rookwood (10901), Cathal Shafiq (1684), Celine Delacour (3597), Sebastian Macmillan (6935), Stanley Andrew Borgin (8416), Bertie Bott (3462), The Edge (17225), Peppa Potter (1867), Rabastan Lestrange (656), Augustus Rookwood (565), Laurent Prewett (20679), Guinevere McGonagall (2846), Christopher Rosier (238), Lorraine Malfoy (3818), Leon Bletchley (6029), Olivia Quirke (5691), The Overseer (764), Alexander Mulciber (4340), Ambrosia McKinnon (2310), Tristan Ward (5474), Hades McKinnon (2237), Richard Mulciber (13112), The Lightbringer (5951), Thomas Figg (2419), Morpheus Longbottom (3952), Penny Weasley (9069), Vera Travers (2351), Neil Enfer (6742), Millie Moody (5588), Isaac Bagshot (5045), Asena Greyback (344), Anthony Shafiq (13151), Mabel Figg (1777), Ralitsa Zamfir (845), Lorien Mulciber (11735), Sophie Mulciber (3252), Basilius Prewett (3999), Jonathan Selwyn (4962), Charles Mulciber (10107), Leonard Mulciber (4189), Charlotte Kelly (291), Jagoda Brodzki (1208), Jessie Kelly (204), Electra Prewett (1891)

Wątek zamknięty  Dodaj do kolejeczki 

Strony (88): « Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 88 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa