Miał słabość do takich mężczyzn. Starszy, pełen galanterii, wewnętrznego błysku, szarmancki. Jeden taki stworzył mu prawdziwe Piekło na ziemi, a myślał o nim nawet bardziej romantycznie niż przedmiotowość sięgająca mózgu Shafqa. Nie schodził lazurem morskich oczu z twarzy mężczyzny. Czy jego uśmiechy były jedne z tych wyćwiczonych? Na pewno. Oto był w końcu świat obłudy - Laurent też się uśmiechnął, łagodnie, jak najbardziej niewinna istota tego świata, którą ktoś w przyszłości przyrówna (jakże niesłusznie) do jednorożca. Zewnętrze - to ładne opakowanie, które chce się kosztować. Które jest pierwszym ostrzem i pierwszą tarczą w walce z tym światem. Och, no przynajmniej dla Laurenta nim była, kiedy od drugiego człowieka nie dzielił go jego jarczuk, albo chociaż nie siedział przy jego nodze. Teraz w rękach trzymał skrzywdzone stworzenie, które należało bronić. Szczególnie, że Diva ewidentnie nie polubiła się z kobietą obsługującą stragan Anthonyego. A ten jakby to wyczuł... jakby jego wrażliwy na skarby nos odebrał właściwy zapach pieniadza, którą niosły ze sobą te dwa całkowite przeciwieństwa - platynowłosy mężczyzna ubrany w delikatną biel, elegancką i zwiewną adekwatnie do ciepłej pogody i czarnowłosa kobieta przybrana w czerń. I oboje z dziwacznymi kociakami w rękach - bo magicznymi. Co jednak bardziej interesować mogło Smoka - z nieskończoną sakiewka galeonów, które czekały tylko na to, żeby je wydać.
Pozostała mu ta informacja o dobrym wyczuciu i obserwacja. Wyczucie stało się wyraźne i jasne, gdy między Victorią i Anthonym narodziła się na jego oczach nić więzi. Przyjaźń? Ach, tak. Spowinowacenie. Nie jakieś bezpośrednie, ale wystarczyło, żeby ten celebryta i Victoria byli ze sobą blisko. Na tyle, żeby ta broń w postaci niebanalnej urody Shafiqa ruszyła w ruch, a jego akompaniamentem były słowa. Słodkie, prószące pudrem, prawdziwy pączek z różanym nadzieniem, z którego chcesz wycisnąć całe to najsmaczniejsze wnętrze. Słowa, gładkie, które Laurent podziwiałby bardziej, które może byłyby nawet kalką jego własnej osobowości, która nakazywała pielęgnować te piękne kobiety, tych pięknych ludzi i zadbać o to, żeby zostali docenieni. Żeby taka Victoria czuła życie w swojej chłodnej piersi i żeby nie wątpiła w to, jak wspaniałym kwiatem była. Jedynym w swoim rodzaju spośród wszystkich tych kwiatów, które sama ukochała.
Pozostała mu więc obserwacja i przypomnienie, dlaczego tak nie lubił tych wszystkich świąt i dlaczego tak rzadko się na nich pojawiał. Wystarczyło pierwsze pieprzone pół godziny i już każde kolejne natknięcie było jak kolec, który się wbijał w jego bok. Teraz już nie smucił. Teraz był jadem i zacietrzewiałością z zazdrości. Bo patrzył na tę scenę i zazdrościł Victorii Lestrange. Zazdrościł jej tych gestów i nagle zazdrościł jej nagle tego, że promieniała, kiedy on wiądł.
Został mu też uśmiech, którym zasłonił te wszystkie myśli i uczucia.
- Nie mógłbym nie znać takiej sławy... nie wiedziałem jednak, że masz kolejnego celebrytę w rodzinie. - Kolejnego, bo przecież po nazwisku daleko nie trzeba sięgać - miała aż dwóch takich, których twarze regularni zdobiły odbicia Proroka. A tutaj proszę bardzo, kolejny sławny krewny.
Przytrzymał kota jedną ręką i ujął wino. Ale jego wzrok bardziej niż wino, na samym początku, przyciągnął sam kielich. Piękny. Zadziwiające, że to smoki właśnie kojarzono z bajek o bogactwach. To chyba przez ich rozsławienie? Smok śpiący na górze złota wyglądał zdecydowanie dostojniej niż śniąca na nim foka czy takie jedne niepokorne stworzonka zwane niuchaczami... Ale zaraz przyjrzał się kolorowi, lekko winem poruszył, sprawdził jego woń. Uwielbia alkohole. Nie dlatego, żeby się upijać. Uwielbiał je kosztować, tylko dziedziczne obciążenie mocno ograniczało jego możliwości pod względem luźnego picia i rozkoszowania się smakami trunków. I zmarszczył brwi, przyglądając się mu jeszcze raz.
- Hmm... przepadam za pańskim winem, ale tym czuję się niemal obrażony. - Było dobre, oczywiście, że było bardzo dobre. Tylko... świeże. Jakby dopiero co opuściło winnicę - a takie wina potrzebowały swoje odleżeć. Odstawił więc kielich na tacę. - Pewnie się dobrze rozchodzi. - Przez to, jakie było lekkie. Spojrzał natomiast na ruch tutaj. I na to, jak niektóre damy spoglądały na Anthonyego prawie mdlejąc i jak niektórzy spoglądali na Victorię. - Nie będę wam przeszkadzał. Pańskim winem wolę się zachwycać poza takimi... imprezami okolicznościowymi. - Uśmiechnął się ulotnie, by zwrócić zaraz do Victorii. - Idę zorientować się, co w planach ma do grania cyrk. - Tak gdyby miała ochotę go poszukać później. Odetchnął i uśmiechnął się do niej ciepło. Ta cała paląca zazdrość się rozpłynęła w ułamku chwili.