15.07.2024, 23:37 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.11.2024, 14:46 przez Anthony Shafiq.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I
—01/08/1954—
Anglia, Londyn
Basilius Prewett & Anthony Shafiq
![[Obrazek: ej8WQrp.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=ej8WQrp.png)
It ain't the being alone
It ain't the empty home, baby
You know I'm good on my own
Sha-la-la, baby, no, it's more the being unknown
So much of the living, love, is the being unknown
![[Obrazek: ej8WQrp.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=ej8WQrp.png)
It ain't the being alone
It ain't the empty home, baby
You know I'm good on my own
Sha-la-la, baby, no, it's more the being unknown
So much of the living, love, is the being unknown
To było nie aż tak dziwne wezwanie.
Środek nocy. Wymaganie dyskrecji wpisane w samą prośbę o natychmiastowe stawienie się w apartamencie. Prośbę... to nie była prośba, oboje o tym wiedzieli.
Co jakiś czas tak się działo, jak chociażby w ubiegłym miesiącu, gdy niezwykle podobne wezwanie do służby niekoniecznie publicznej pojawiło się, chociaż w tamtym przypadku były to godziny południowe. Był czas się przygotować, nawet jeśli ktoś zapomniał dodać, że wraz z przyjazdem do Little Hangleton wieczorem można się spodziewać również i śniadania następnego dnia w letniej rezydencji Anthony'ego Shafiqa.
To było dziwne wezwanie.
Dawno już nie musiał pojawiać się natychmiast. Mile mogło go jednak łechtać jakim zaufaniem Anthony obdarza jego medyczne talenta, a nie tylko dostęp do cudzych medycznych akt, o który też prosił czasami i bardzo, bardzo sporadycznie.
Wezwanie było dziwne, ponieważ nie było spisane ręką Anthony'ego, a najprawdopodobniej samopiszącego pióra, może też uczynił to jego skrzat domowy, który osobiście dostarczył bilecik, przynaglając go do wzięcia nie tylko lekarskiej torby i eliksirów, ale również uprzedził o koniczności stworzenia na miejscu opisu i dokumentacji właściwej przyjęciu do szpitala i sporządzenie formalne zapisu z przeprowadzonej obdukcji.
Nie trzeba było być najlepszym z aurorów, by domyślać się o co chodzi. Pytanie było jedno - o kogo chodzi.
W apartamencie znajdującym się nad biblioteką Parkinsonów panował półmrok. Ubrany w miniaturową wersję eleganckiego fraka skrzat wprowadził go do przestronnego białego korytarza, który po prawej stronie płynnie stawał się utrzymanym w bieli salonem o klasycznym wykończeniu z wysokimi pilastrami oddzielającymi od siebie lustra i ściany pozbawione obrazów. Korytarz ciągnął się dalej, po lewej stronie mijali kolejne drzwi umieszczone nieco zbyt ciasno, żeby uznać to za sensowny wymysł architektoniczny. Pokoje zapewne były poszerzane magicznie, dostosowywane do potrzeb. Basilius mógł rozpoznać jedne z nich, za którymi znajdował się gabinet w którym przeprowadził z Anthonym kilka rozmów, łącznie z tą pierwszą, kiedy jego dobroczyńca przedstawił mi czego by oczekiwał w zamian za unieważnienie długu. Tego długu. Mógł trafić gorzej. Nikt nikomu nie łamał palców domagając się natychmiastowego zwrotu gotówki.
Ale to nie dziś. Wergiliusz prowadził go dalej i głębiej i chodź szli prosto, wezwany lekarz mógł poczuć się jakby schodzili do kolejnych kręgów piekła, omijając drzwi do poszczególnych jego kręgów, idąc wprost do ostatniego. Dziewiątego...
Ostatnie drzwi prowadziły do ciemnej sypialni, której jedynym oświetleniem był płonący obecnie kominek. Pochylona sylwetka siedziała na skraju łóżka ze zwieszonymi bosymi nogami. Gospodarz włosy miał mokre, przylegające do skóry głowy, ubrany w grafitową yukatę, z tych kilku metrów nie wyglądał aż tak źle, lecz powaga sytuacji unosiła się w powietrzu. Oddech miał płytki, lekko świszczący i nieregularny. Mimo, że weszli do środka, nie drgnął nawet, nie odwrócił się, nie zaczynał od progu roztaczać swojego uroku.
– Myślę, że to będzie wszystko Wergiliuszu – powiedział za to ochryple, odprawiając skrzata, który zamknął za sobą drzwi, pozostawiając mężczyzn samych w niebieskim pomieszczeniu. Okna zaciągnięte były grubą kotarą. Na stoliku obok łóżka stała tylko karafka z wodą i nietknięta, wypełniona nią szklanka.
– Wybaczy pan, panie Prewett okoliczności, jednak... z oczywistych względów wolę unikać szpitala – mówił cicho, ale w sypialni panowała absolutna cisza przetkana tylko trzaskającymi w kominku polanami. Anthony podniósł głowę i zwrócił się do lekarza, tłumiąc grymas wynikający z ruchu, który zrobił. Był oczyszczony z krwi i brudu, dalej jednak po lewej stronie czoła pyszniło się pionowe, dwucentymetrowe rozcięcie wokół którego rozkwitał coraz bardziej siniak. Mniejszy przemocowy pąk znaczył po przekątnej opuchniętą wargę. Dyplomata zniósł spojrzenie lekarza, w końcu w przypadku konsultacji medycznych wstyd należało zostawić w kieszeni. – Z przyczyn formalnych, do śledztwa potrzebna jednak będzie dokumentacja tego co się stało. Wyrządzonych szkód... – Przełknął ślinę i kilkukrotnie zacisnął palce na miękkiej kołdrze na której siedział. To było ważne. Zadanie. Wcale nie jego stan. Wcale nie to, że nie tylko twarz tej nocy została pomalowana fioletem i żółcią.
Środek nocy. Wymaganie dyskrecji wpisane w samą prośbę o natychmiastowe stawienie się w apartamencie. Prośbę... to nie była prośba, oboje o tym wiedzieli.
Co jakiś czas tak się działo, jak chociażby w ubiegłym miesiącu, gdy niezwykle podobne wezwanie do służby niekoniecznie publicznej pojawiło się, chociaż w tamtym przypadku były to godziny południowe. Był czas się przygotować, nawet jeśli ktoś zapomniał dodać, że wraz z przyjazdem do Little Hangleton wieczorem można się spodziewać również i śniadania następnego dnia w letniej rezydencji Anthony'ego Shafiqa.
To było dziwne wezwanie.
Dawno już nie musiał pojawiać się natychmiast. Mile mogło go jednak łechtać jakim zaufaniem Anthony obdarza jego medyczne talenta, a nie tylko dostęp do cudzych medycznych akt, o który też prosił czasami i bardzo, bardzo sporadycznie.
Wezwanie było dziwne, ponieważ nie było spisane ręką Anthony'ego, a najprawdopodobniej samopiszącego pióra, może też uczynił to jego skrzat domowy, który osobiście dostarczył bilecik, przynaglając go do wzięcia nie tylko lekarskiej torby i eliksirów, ale również uprzedził o koniczności stworzenia na miejscu opisu i dokumentacji właściwej przyjęciu do szpitala i sporządzenie formalne zapisu z przeprowadzonej obdukcji.
Nie trzeba było być najlepszym z aurorów, by domyślać się o co chodzi. Pytanie było jedno - o kogo chodzi.
W apartamencie znajdującym się nad biblioteką Parkinsonów panował półmrok. Ubrany w miniaturową wersję eleganckiego fraka skrzat wprowadził go do przestronnego białego korytarza, który po prawej stronie płynnie stawał się utrzymanym w bieli salonem o klasycznym wykończeniu z wysokimi pilastrami oddzielającymi od siebie lustra i ściany pozbawione obrazów. Korytarz ciągnął się dalej, po lewej stronie mijali kolejne drzwi umieszczone nieco zbyt ciasno, żeby uznać to za sensowny wymysł architektoniczny. Pokoje zapewne były poszerzane magicznie, dostosowywane do potrzeb. Basilius mógł rozpoznać jedne z nich, za którymi znajdował się gabinet w którym przeprowadził z Anthonym kilka rozmów, łącznie z tą pierwszą, kiedy jego dobroczyńca przedstawił mi czego by oczekiwał w zamian za unieważnienie długu. Tego długu. Mógł trafić gorzej. Nikt nikomu nie łamał palców domagając się natychmiastowego zwrotu gotówki.
Ale to nie dziś. Wergiliusz prowadził go dalej i głębiej i chodź szli prosto, wezwany lekarz mógł poczuć się jakby schodzili do kolejnych kręgów piekła, omijając drzwi do poszczególnych jego kręgów, idąc wprost do ostatniego. Dziewiątego...
Ostatnie drzwi prowadziły do ciemnej sypialni, której jedynym oświetleniem był płonący obecnie kominek. Pochylona sylwetka siedziała na skraju łóżka ze zwieszonymi bosymi nogami. Gospodarz włosy miał mokre, przylegające do skóry głowy, ubrany w grafitową yukatę, z tych kilku metrów nie wyglądał aż tak źle, lecz powaga sytuacji unosiła się w powietrzu. Oddech miał płytki, lekko świszczący i nieregularny. Mimo, że weszli do środka, nie drgnął nawet, nie odwrócił się, nie zaczynał od progu roztaczać swojego uroku.
– Myślę, że to będzie wszystko Wergiliuszu – powiedział za to ochryple, odprawiając skrzata, który zamknął za sobą drzwi, pozostawiając mężczyzn samych w niebieskim pomieszczeniu. Okna zaciągnięte były grubą kotarą. Na stoliku obok łóżka stała tylko karafka z wodą i nietknięta, wypełniona nią szklanka.
– Wybaczy pan, panie Prewett okoliczności, jednak... z oczywistych względów wolę unikać szpitala – mówił cicho, ale w sypialni panowała absolutna cisza przetkana tylko trzaskającymi w kominku polanami. Anthony podniósł głowę i zwrócił się do lekarza, tłumiąc grymas wynikający z ruchu, który zrobił. Był oczyszczony z krwi i brudu, dalej jednak po lewej stronie czoła pyszniło się pionowe, dwucentymetrowe rozcięcie wokół którego rozkwitał coraz bardziej siniak. Mniejszy przemocowy pąk znaczył po przekątnej opuchniętą wargę. Dyplomata zniósł spojrzenie lekarza, w końcu w przypadku konsultacji medycznych wstyd należało zostawić w kieszeni. – Z przyczyn formalnych, do śledztwa potrzebna jednak będzie dokumentacja tego co się stało. Wyrządzonych szkód... – Przełknął ślinę i kilkukrotnie zacisnął palce na miękkiej kołdrze na której siedział. To było ważne. Zadanie. Wcale nie jego stan. Wcale nie to, że nie tylko twarz tej nocy została pomalowana fioletem i żółcią.