• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 10 Dalej »
10/08/72 | Kolekcja zmarłych rzeczy

10/08/72 | Kolekcja zmarłych rzeczy
Badacz wróżbiarstwa
Hiding alone,
a prison is home
Nadchodzi spowity smrodem dymu papierosowego. Na pierwszy rzut wygląda porządnie, codzienna elegancja w neutralnych kolorach… niekiedy może nieco wymięta. To zależy, ile spał, a cienie pod zielononiebieskimi oczami odznaczające się na cerze bladej jak prześcieradło podpowiadają, że niewiele. Palce poznaczone tu i tam rozmazanym atramentem, ugina się pod ciężarem ulubionej skórzanej torby, w której jest… wszystko. Średniego wzrostu (179 cm) postać młodego mężczyzny koronuje imponująca burza czarnych loków, które niewątpliwie są jego największą ozdobą.

Peregrinus Trelawney
#1
18.07.2024, 12:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 12:09 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Peregrinus Trelawney - osiągnięcie Piszę, więc jestem
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Badacz Tajemnic

—10/08/1972—
Mieszkanie Trelawneyów, Horyzontalna
Millie Moody & Peregrinus Trelawney



Dom Trelawneyów był domem dla wróża z dziada pradziada; domem, który wyobrażasz sobie, gdy myślisz o seansie u jasnowidza. Dom otulony orientalnymi, szorstkimi dywanami, pełen magicznych ciekawostek zza morza. Ozdobne lampki, obrazy, amulety, figurki, czarodziejskie kule, frędzle, koraliki i koronki, kadzidełka, otomany, haftowane poduchy, rzeźbione mebelki, książki upchane w każdym rogu. Gabinet osobliwości wypełniony wszystkimi zmarłymi rzeczami, których Archibald Trelawney nie zdołał zabrać ze sobą do grobu. Pachnące kurzem i nutą starego kadzidła.
Dom dla kogoś o mocnym charakterze, barwnej osobowości. Kogoś, kto napełni go życiem i tajemnicą magii, kto za kotarą rozwiewać będzie przed ciekawskimi najciemniejsze tajemnice przyszłości.
Peregrinus Trelawney nie miał w sobie siły, którą mógłby tchnąć w to miejsce i zwrócić mu życie. Przezroczysty wróżbita, dziedzic tradycji wróżbiarskiej słynnej Cassandry Trelawney, który nie był w stanie podźwignąć schedy własnych przodków i skończył, usługując innej wyroczni.
Wśród zgasłego, jarmarcznego domu leżał na otomanie czarno-biały dziedzic. Ciemny salon zamiast żywicznego dymu kadzidełka wypełniał trupim dymem papierosów. Gapił się tępo w szlak grudek ziemi ciągnący się przez korytarz ku łazience. Jakby śmierć przeciągnęła tamtędy coś swojego.
Nie, on przeciągnął. Trzymał ją za rękę, prowadząc od kominka do łazienki.
Kąpiel. Kąpiel dobrze ci zrobi.
Wcisnął jej jakiś czysty ręcznik z szafki.
Poszukam czegoś na przebranie.
Były w domu kobiece ubrania, ale musiałby je zerwać z innego żywego trupa. Nie chciał jej widzieć w tych strojach, więc wziął coś swojego. Zmiął koszulkę w rękach, patrząc przez korytarz od jednych drzwi do drugich. Od łazienki do sypialni. Na siebie. Na swoją twarz zniekształconą w szklanej kuli po dziadkach.
Tato, opuściłeś nas i zobacz, gdzie skończyliśmy.
Peregrinus pociągnął nosem. Z braku snu paliły go oczy, szumiało w głowie, jakiekolwiek resztki siły wyszarpała z niego adrenalina w Windermere, to minęło. W kuchni czekały już przygotowane dwa kubki eliksiru nasennego. Zasnąć. Spać, spać, spać. Sen to łaska. Gdy śnił magicznie wymuszonym snem, nigdy nie przychodziły proroctwa ani koszmary. Znikał, żył mniej.
W takie dni, gdy świat na niego napierał, a on trzaskał pod jego ciężarem, marzył tylko o tym śnie.
Dym podrapał go w gardło, czarodziej przekręcił się na otomanie na bok, aby odkaszlnąć. Wykasłać dym i pył leśnych ruin. Szarpanie płuc przypominało boleśnie o obitym boku. Marzył, żeby wraz z którymś spazmem się wyrzygać. Wyrzygać strach, zazdrość, Morpheusa, żywe trupy, mordercze rośliny, ten dom, rodzinę, wyrzygać siebie. Wypełznąć przez gardło z własnego ciała, zostawić powłokę i rozprysnąć się w powietrzu, przemienić w pył. Zmieszać z kurzem tego domu i zgasnąć wraz z nim.
Spojrzał na drzwi matczynej sypialni. Tego ranka, gdy stracił panowanie nad swoimi emocjami, przez chwilę myślał, że to jego początek. Od tego się zacznie jego staczanie w otchłań szaleństwa. Jaką ulgę poczuł, gdy dowiedział się, że to nie on, nie jego zepsute geny, lecz magia miejsca. Twardo trzymał się rzeczywistości, nie tracił rozumu ani kontroli, nie był jak ona.
Stuk.
Oparł się plecami o zamknięte drzwi łazienki, trzymając w rękach przyniesioną jej koszulkę.
— Millie? Wszystko tam u ciebie w porządku?


źródło?
objawiono mi to we śnie
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#2
23.07.2024, 10:32  ✶  
Tydzień.

W jeden tydzień.

Utopiła się ziemią, a teraz w czerni i bieli woda miała dopełnić prawdy o jej życiu. Czy wszyscy już wiedzieli, że była podsuszoną, kruchą skorupą, którą wypełniały zgniłe szczątki minionego życia? Minionych godzin?

Ziemia wiedziała.

Otworzyła swoje usta i połknęła ją, by stała się kwiatami. By stała się robactwem, które posiliło się miękkimi tkankami. By wróciła tam, gdzie jej miejsce, gdzie jej przeznaczenie, gdzie powinność. Ziemia, zaborcza ziemia łkała czarnymi grudkami ziemi pieśń o tym, jak ciało Mildþryþ Moody nie zostało w niej złożone jak stanowiło odwieczne prawo. Ziemia, zaborcza ziemia nie chciała oddać jej szkockiej burzy, nie chciała płomieniom Beltane.

Siedziała w emaliowanej trumnie wypełnionej zszarzałą wodą, czekając aż w końcu jej serce zacznie wolniej bić, aż w końcu zaśnie, ale nie po to by śnić, ale by zgasnąć. By żyć tak wolno i cicho, żeby nie żyć wcale. Przestrzeń śmierdziała Windermere. Ktoś ją stamtąd zabrał.

Ktoś, kto pozostawił ją tutaj, w emaliowanej trumnie.

Bała się napisać do brata. Bała się, że zamknie ją w domu w paranoicznym strachu, że ją straci. Bała się momentu, w którym jej brat by tego nie zrobił.

Miłość jest wtedy, gdy Ci na kimś zależy. Miłość jest wtedy, gdy dla dobra drugiego pozwalasz mu odejść. Miłość jest wtedy gdy wgryzasz się w jego ciało, jak robaki wypełzające z błogosławionej mugolską śmiercią ziemi, jak pnącza oplatasz i przyciskasz do siebie kradnąc ostatni oddech. Miłość jest wtedy, gdy nie możesz przestać o kimś myśleć, gdy Twoja dusza wysycona jest pragnieniem stopienia się w jedno. Gdy ciało drży. Usta błądzą. Drżące usta wgryzione w kościste kolano nogi tak mocno przyciśniętej do tułowia.

Zamiast spokoju przychodził dreszcz, rozpaczliwa, beznadziejna próba rozluźnienia mięśni, znalezienia ulgi, skoro znów się nie umarło. Była praca do zrobienia. Śmierciożercy do złapania. Obowiązki do wypełnienia. Raporty do napisania. Przyjaciele do uratowania. Zawsze jednak trzeba było ratować ją. Nie chciała być ciężarem. Chciała by ktoś ją chciał jako swój ciężar. Chciała by ktoś nauczył ją kochać samą siebie.

Nie miał kto.

Była sama w emaliowanej trumnie, w czarnej toni jeziora zamkniętego kłamliwą bielą. Bielą podłogi Lecznicy Dusz. Zapach lawendy, zapach przeklętego środka do mycia przeklętej podłogi wgryzł jej się w nos, a czerń spowiła ściany, jęzorami liżąc kafelki łazienki. Kafelki Lecznicy. Kafelki istnienia.

mogłaś należeć do Ziemi, ale wróciłaś do mnie

Szepty wypełniały otumanioną doświadczeniami czaszkę. Za dużo, za szybko, zbyt intensywnie. Znów. Zacisnęła zęby mocniej, znacząc bladą skórę, drżąc i wypuszczając z zaciśniętego gardła szloch. Czarne paznokcie wbijały się w barki w ciasnym objęciu, w kokonie robaka, któremu nigdy nie przyjdzie zostać motylem.
Badacz wróżbiarstwa
Hiding alone,
a prison is home
Nadchodzi spowity smrodem dymu papierosowego. Na pierwszy rzut wygląda porządnie, codzienna elegancja w neutralnych kolorach… niekiedy może nieco wymięta. To zależy, ile spał, a cienie pod zielononiebieskimi oczami odznaczające się na cerze bladej jak prześcieradło podpowiadają, że niewiele. Palce poznaczone tu i tam rozmazanym atramentem, ugina się pod ciężarem ulubionej skórzanej torby, w której jest… wszystko. Średniego wzrostu (179 cm) postać młodego mężczyzny koronuje imponująca burza czarnych loków, które niewątpliwie są jego największą ozdobą.

Peregrinus Trelawney
#3
25.07.2024, 16:30  ✶  
Po drugiej stronie drzwi Peregrinus zbierał stopniowo rozsypane kawałki siebie, kleił je na słowo honoru, byleby przebrnąć przez tę noc. Przepełznąć przez ciemności, trzymając się chwiejnej wiary, że rano będzie lepiej. Gdyby był tu sam, być może pozwoliłby sobie na słabość: zwinął się na dywanie i leżał zatopiony w swoim świecie, póki nie nakryje go świt bądź sen.
Nie wchodziło to jednak tego wieczoru w grę. Nie, gdy w łazience leżała rozsypana Millie.
Mimo że marzył, aby wyjść z kamienicy i ruszyć Horyzontalną przed siebie; wędrować, dopóki nie opuści Londynu, nie zostawi za sobą własnego życia. Zredukuje swoje istnienie do mężczyzny kroczącego bokiem drogi. Nocami myślał, czy nie to było mu od zawsze pisane: samotna tułaczka po horyzont, włóczykijstwo, budzenie się każdego ranka w innym miejscu, codzienne odkrywanie nowego. A skończył zduszony w Londynie.
— Millie — spróbował raz jeszcze.
Stojąc w korytarzu, pozostawał bezsilny. Zamknął oczy, opierając głowę o drzwi. Brudne, drżące dłonie mięły nerwowo nieszczęsną koszulkę. Mimo że nie był tak umorusany jak Moody, i na nim przez cały dzień osiadł pył, piach oraz resztki gruzu, na który został ciśnięty. Rękaw koszuli znaczyły brunatne smugi zaschniętej krwi ze zdartej ręki. Nie miał czasu ani głowy, aby doprowadzić się do porządku.
Skupił się na zebraniu sił. Wchodząc tam, nie chciał dodatkowo jej dobić. Mimo że czuł się — mało powiedzieć — parszywie, to nie był kompletnie połamany. Mógł usychać, ale miał silne korzenie, które czekały cierpliwie na lepsze czasy, aby ponownie puścić pędy. Tej pogrzebanej siły sięgał, gdy potrzebował przypomnieć samemu sobie, że to nie koniec. Chciał, aby tego wieczora wsparli się na niej oboje.
Uchylił drzwi. Nim wszedł, dał jej chwilę, aby miała szansę zaprotestować. Przeszedł przez łazienkę, nie patrząc na nią z przyzwoitości, po czym usiadł obok wanny; podciągnął kolana pod brodę i z westchnieniem spojrzał w przestrzeń.
— Jesteśmy w domu. Bezpieczni.
Mierny był z tego dom, ale wciąż dom. Choć krążyły po nim jego własne demony, krył ich przed światem zewnętrznym, zapewniał ten podstawowy rodzaj bezpieczeństwa. Nie ciążyła tu żadna zła magia, nic nie czyhało za rogiem, aby wciągnąć domowników pod ziemię. Opoka dająca schronienie wszystkim trzem wariatom, którzy w niej obecnie przebywali. Jedyne, co ich tu mogło dosięgnąć, to ich własne głowy.


źródło?
objawiono mi to we śnie
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#4
26.07.2024, 22:47  ✶  
Czy mogła wyrazić sprzeciw wobec jego obecności, jeśli nie była jej do końca świadoma? Czy mogło to być uznane, za naruszenie jej prywatności, jeśli drastycznie, desperacko potrzebowała poczuć kogoś. Coś. Znaleźć się poza ciasną plątaniną własnych myśli, znaleźć się w otuleniu, w słodkiej żywicy zastygającej świat w bezruchu, w wiecznym spokoju wyzbytym lęku zmiany. Gdyby śmierć miała kolor jej oczu, czy zawahałaby się?

Pod ziemią, nie ma papierosów.

Przyniósł znajomą woń, docierającą do niej bardziej nawet niż słowa, niż jego onieśmielenie, niż brudne łzy oddawane brudnej wodzie jej duszy. Przysiadł obok, złoty chłopiec, teraz w zaćmieniu, ukryty zazdrośnie przez księżyc, który obwieszczał się bogiem. I tak jej głowa, jak głowa czarnego irysu zwróciła się ku temu zaćmieniu, skroń opierając na jego kędzierzawej przestrzeni wypełnionej cierpieniem.

– Jesteś prawdziwy? – zapytała ochryple po dłuższej chwili, nie mając pewności, czy da wiarę odpowiedzi na to pytanie. – Umarłeś razem ze mną? – Trzecie życie, zostało tylko sześć, jeszcze sześć, jedno po drugim, jak główki porcelanowych lalek ustawionych ciasno na parapecie kostuchy. Otarła się o niego powoli, zostawiając niewidoczne łzy, oddając mu swoją wodę, zamiast jezioru w którym została utopiona. – Przepraszam, że nie byłam dość dobra. Przepraszam, że znów Cię zawiodłam. – Szeptała cicho szukając ukojenia w spowiedzi, która przyszła za późno. Po tej stronie wszak nie ma miejsca na zadośćuczynienie. To zarezerwowane było tylko żywym.

– Za dużo było tych kielichów, chciałam z każdego się napić, chciałam tylko... chciałam nie czuć tej pustki w sobie. Jak to zrobić? Czym ją wypełnić, jeśli czereśnie dają za mało soku? – szeptała cicho, wdychając smród wsiąknięty w jego ubrania jak najprzedniejsze kadzidło, rozkoszując się koszmarem, który toczył jego życie w czasie snu i na jawie. Marzenie ziściło się. Nie była sama, a nawet jeśli jej ukochany przyjaciel był ledwie duchem, który miał ją torturować, to był lepszym towarzystwem niż otaczająca ich zewsząd czerń. Nieśmiało poluźniła palce na ramionach, odsłaniając czerwone odciski pociągnięte czarnymi zaciekami. – Czemu dałeś pożreć się ziemi? Twoją domeną jest przecież lekkość chmur? – zapytała nagle zmienionym głosem, odlepionym od bólu, bardziej świadomym choć wciąż poruszającym się w dziedzinach symboli i tajemnicy. Czy to Windermere miała na myśli? A może żywcem pogrzebanie, tarotowe odwrócone denary przygważdzające, uniemożliwiające ruch. A może jej myśli splotły się z jego, przez sam dotyk czaszka do czaszki, gdy czarny warkocz rozgoryczenia światem tylko czekał na pierwsze dobranie, od skroni pierwszego z nich.
Badacz wróżbiarstwa
Hiding alone,
a prison is home
Nadchodzi spowity smrodem dymu papierosowego. Na pierwszy rzut wygląda porządnie, codzienna elegancja w neutralnych kolorach… niekiedy może nieco wymięta. To zależy, ile spał, a cienie pod zielononiebieskimi oczami odznaczające się na cerze bladej jak prześcieradło podpowiadają, że niewiele. Palce poznaczone tu i tam rozmazanym atramentem, ugina się pod ciężarem ulubionej skórzanej torby, w której jest… wszystko. Średniego wzrostu (179 cm) postać młodego mężczyzny koronuje imponująca burza czarnych loków, które niewątpliwie są jego największą ozdobą.

Peregrinus Trelawney
#5
05.08.2024, 00:35  ✶  
Choć połączyły się dwie czarne głowy, wciąż oddzielał ich mur białej emalii. Wyznaczał granicę między ich światami. Między osadzonym na twardych płytkach rzeczywistości Peregrinusem i zatopioną w wannie Mildred. Biały fantom wśród sążni mroku zalegającego w łazience, zanurzona w czarnej wodzie biała rachityczna istota.
— Prawdziwy. Z tej samej rzeczywistości co ty — odpowiedział nieobecnym, monotonnym głosem. Myślami był już przy kolejnym pytaniu, które widocznie go zafrasowało. — Naprawdę chciałabyś wiedzieć, gdybyś umarła?
Umilkł na chwilę. Nie byli martwi — w tym klasycznym, podstawowym sensie. Powrócili oboje w jednym kawałku. Sprawdzenie innych sensów, tych bardziej złożonych, mniej oczywistych… wolał nie szukać tego pulsu. Zbadanie go wymagałoby spaceru w głąb siebie. I co by tam znalazł?
— Gdybym podejrzewał się o śmierć, zamknąłbym oczy i nigdy ich nie otworzył, żeby nigdy nie dowiedzieć się, czy nie żyję — kontynuował po chwili tym samym odległym tonem, co wcześniej. Ponownie słowa zwieńczone zostały przerwą, lecz tym razem Trelawney szybciej podjął ponownie wątek. — Boję się prawdy. Całego mnóstwa prawd. Wolę żyć dookoła nich niż spojrzeć im w oczy.
Odwrócił się do niej. Klęknął przy krawędzi wanny i zanurzył rękę w błotnistej wodzie.
— Nigdy nie sądziłem, że to może być zła wróżba. — Uradował się, gdy zobaczył w jej układzie kielichy. Były takie obiecujące. — Odsącz z siebie to, co znalazłaś w kielichach. — Uniósł dłoń nad mętną powierzchnię i pozwolił wodzie przepływać przez palce. — Zacznij od nowa, czysta i pusta. Odbuduj się z rozsądkiem. Nie wahaj się wspierać na aniele Umiarkowania.
Odkręcił kurek, pozwalając krystalicznej wodzie dopełnić wannę.
— Nie zostawaj pod ziemią.
Pozwoliłby, aby przebrały jej brzegi. Wypłukały brud, błoto wylałoby na kafelki. Biała wanna oczyściłaby się, a choć na dnie zostałoby zapewne kilka okruchów szorstkiej ziemi, ich obecność nie mąciłaby białej wody.
Pozwolił strumieniowi płynąć. Tylko od niej zależało, czy go zatrzyma.


źródło?
objawiono mi to we śnie
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#6
14.08.2024, 13:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.08.2024, 13:46 przez Millie Moody.)  
Kamień i woda, trumna obmyta łzami. Metal i woda, porozrzucane kielichy, rozlane wino, które nie smakowało, żadne, nie smakowało... Chaos, korowód, feeria barw, a teraz biel i czerń znów. Biała wanna, czarna woda, białe ciało, czarna dusza. Oddałby mu jedno ze swoich złotych oczu, jeśli tylko sprawiłoby to, że znów zalśniłby dawnym blaskiem. Zaklinała się jak wiele by chciała mu dać, dając mu nic, więcej zgryzot pośród odoru zatrutej wody.

– Chciałabym móc dać Ci siłę, byś otworzył oczy... Chciałabym być Twoją Mocą, łagodną dłonią pomagającą ujarzmić lwią grzywę...– opierała się o niego bez ustanku, marząc o tym, by to połączenie nie zniknęło już nigdy. Wysunęła wątłą dłoń i jak on przelewał wodę anielskim gestem, tak ona w kobiecej sile płynącej ze słabości, sięgnęła jego włosów, delikatnie wplatając w nie palce, jakby opuszkami chciała znaleźć myśli, które go gnębią, które nie pozwalają spać, które wzbudzają strach i odwracają oczy od prawdy.

Poziom wody wzrastał, lecz nie dbała o to, czując gorycz ich taniej gry, wspinania się na wyżyny Wielkich Arkanów, gdy oboje dawno legli pod gruzami Wieży. – Chciałabym być Twoją Gwiazdą, która wskaże Ci drogę, gdy jesteś zagubiony... Chciałabym być Twoim Księżycem, który przegania wilki od Twojego gardła... – szeptała zaklęcia, przechylając głowę tak by ukryć usta w jego okurzonych włosach. Nie dbała o swoją nagość, odrzuciło ją niebo, spowił ogień, pożarła ziemia... już tylko woda musiała pochłonąć ciało, aby domknąć krąg śmieci, które próbowały ją zdławić. Po jej policzkach spływały strugą łzy, lecz głos się nie łamał, gdy mówiła dalej: – Chciałabym, ale nie jestem. Czy chciałbyś wiedzieć, gdybym umarła? Czy byłoby Ci wtedy lżej...? – wzdrygnęła się mimowolnie, ciało od razu zareagowało na pętlę myśli, nowy powróz zawieszony na szyi, duszący wolę życia. Byłoby wszystkim lepiej, byłoby wszystkim lepiej, gdyby któremuś z żywiołów w końcu się udało. A została tylko woda, a chora dusza już zaczęła sobie roić jego ręce na długiej szyi, zaciśnięte ręce gdy pchają ją w czarną toń własnych złamanych obietnic. Miała o niego dbać. Miała mu pomóc. Ale tchórzyła każdego dnia, udając że umarł wraz ze swoją matką, choć oboje żyli w toksycznym tańcu współzależności. Zawiodła go. Nie raz. Tysiące razy.

Gruz Wieży dopychał ją mocniej do ziemi, do twardego dna emaliowanej wanny.

Biel czekała.

Szarość.

Czerń.

Zaproszenie wciąż pozostawało na stole.
Badacz wróżbiarstwa
Hiding alone,
a prison is home
Nadchodzi spowity smrodem dymu papierosowego. Na pierwszy rzut wygląda porządnie, codzienna elegancja w neutralnych kolorach… niekiedy może nieco wymięta. To zależy, ile spał, a cienie pod zielononiebieskimi oczami odznaczające się na cerze bladej jak prześcieradło podpowiadają, że niewiele. Palce poznaczone tu i tam rozmazanym atramentem, ugina się pod ciężarem ulubionej skórzanej torby, w której jest… wszystko. Średniego wzrostu (179 cm) postać młodego mężczyzny koronuje imponująca burza czarnych loków, które niewątpliwie są jego największą ozdobą.

Peregrinus Trelawney
#7
20.08.2024, 20:48  ✶  
Oboje chcieli dawać, być siłą i oparciem. Cóż jednak innego można wyrwać z ciała splecionego z cierni, jeśli nie kolczaste gałązki? Im bardziej się zbliżali, tym głębiej się kaleczyli. Ostre witki motały ich los; ranili nimi samych siebie, ranili siebie nawzajem.
— Nie szkodzi, Millie, nie szkodzi. Nie potrzeba mi niczego poza tym, żebyś była. — Nie potrzeba, nie wyciągaj tych palców, nie wyciągaj tych kolców, bo wyszarpiesz rany. — Wystarczy mi, że kiedy zawołam, usłyszę odpowiedź. Nie ma znaczenia, co nią będzie. Chcę cię tylko czasem usłyszeć i pamiętać, że nie jestem tu sam.
Nie potrzebował wspierać się na niej, gdy szedł. Nie potrzebował jej nieprzerwanie tuż u swego boku, jeśli podążała inną ścieżką. Nie wysuwał wobec niej takich roszczeń. Jego życzenia były skromne: widzieć ją na horyzoncie, czuć istnienie kogoś bliskiego. Wiedzieć, że został ktoś, kto go poznał i kto go zapamięta.
Nie zamierzał rozliczać jej z tego wycofania. Z tego, że tyle dni jego krzyk o pomoc niósł się echem i pozostał bez odpowiedzi. Życie pokazało mu wielokrotnie, że nikt nie jest mu winien swojej obecności. Wszyscy, którzy byli mu kiedykolwiek bliscy, znikali powoli, jeden po drugim. Peregrinus przestał rościć sobie prawo do brania kogokolwiek za pewnik; zaakceptował, że jeśli ma w kimś szukać oparcia, powinien to być wyłącznie on sam. Doceniał obecność i bliskość; przyjmował je jako dar, nie należność. Nigdy nie zagniewał się o to, że Millie zniknęła, gdy potrzebował jej najbardziej.
— Gdybyś umarła, stałbym się lżejszy tylko dlatego, że zabrałabyś coś ze mnie ze sobą.
Trelawney nie rozdał w życiu wielu fragmentów siebie. Zazdrośnie pilnował swojego serca, aby nie rozkradziono z niego zbyt dużo. Nie ulegało jednak wątpliwości, że Millie była jedną z tych, którym przypadł jego wycinek. Gdyby zabrała ją śmierć, zostałaby w tym miejscu wyrwa.
Woda wspinająca się po brzegach wanny odmoczyła mokry pas na jego koszuli, który wkrótce przerodził się w plamę. Cienka warstwa wody rozlała się po płytkach, docierając do kolan czarodzieja, lecz Peregrinus trwał w niezmienionej pozycji. Zahipnotyzowany cichym chlupotem, a może zwyczajnie zbyt wycieńczony, aby wykonać kolejny ruch.


źródło?
objawiono mi to we śnie
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#8
04.09.2024, 14:54  ✶  
Ten dygot przyszedł sam, nawet nie zdawała sobie z niego sprawy. Czarne dłonie wychylające się z czarnej wody, by opleść, porwać i pożreć jej ciało i duszę. Czuła ich lepki dotyk, czuła wzbierającą w sercu panikę, obezwładniający, atawistyczny strach istoty, która za moment ma umrzeć utopiona, umrzeć uduszona, trawiona w niekończącym się kręgu życia i koszmaru.

Jej głowa jednak zakotwiczona była w czarnych kędziorach w smutnym głosie Złotego Chłopca, który gasł w jej oczach i była to jej wina. Który wołał, a ona uciekła, stchórzyła, porzuciła go na żer demonom, upiorom, na żer zapomnienia, tak jak teraz żreć miała wylewająca się zewsząd woda. Nie był Umiarkowaniem, nie był aniołem, a ona nie była Arcykapłanką, ani księżycem. Byli parą zagubionych pozbawionych rodziców dzieciaków, które nie wierzyły, że cokolwiek mogłoby odwrócić ich los. Byli wieżami, które runęły a spod gruzów nie było widać wskazującej drogę Gwiazdy. Byli tonącymi i brzytwami, za które się chwytali, którymi cieli słabowite żyły okryte ledwie cienką warstwą białego pergaminu.

Dygot przyszedł sam, wzdrygnęła się raz, drugi, chlupot wody i drżenie ramion, które nagle wystrzeliły bielą ku jego szyi, by opleść, porwać, by pożreć ciało i duszę. Otoczyła go wiotkimi ramionami jak zjawa, jej wilgotne włosy stanowiły jedyne okrycie, lepiąc się do mokrej skóry twarzy i ciała, tańcem bieli i czerni zwiotczałego istnienia. Niczym nimfa, albo wodna zmora oplotła go ciasno, wyślizgując się z wanny, z łoskotem upadając na mokrą podłogę, znów podłogę, znów, kolejna błona przebita. Przylgnęła doń łapczywie, kryjąc twarz w krzywiźnie szyi, w nieutulonym żalu i osamotnieniu.

– Kochaj mnie... – wyszeptała nieoczekiwanie, wciąż drżąc – ...daj mi poczuć, chociaż raz, że ktoś kocha mnie prawdziwie...proszę... – błagała przyciskając go mocniej i mocniej do siebie, widząc w nim ostatnią deskę, która mogłaby uratować ją od utonięcia. Albo rozpaść się w dłoniach i pozwolić zdryfować na samo dno.
Badacz wróżbiarstwa
Hiding alone,
a prison is home
Nadchodzi spowity smrodem dymu papierosowego. Na pierwszy rzut wygląda porządnie, codzienna elegancja w neutralnych kolorach… niekiedy może nieco wymięta. To zależy, ile spał, a cienie pod zielononiebieskimi oczami odznaczające się na cerze bladej jak prześcieradło podpowiadają, że niewiele. Palce poznaczone tu i tam rozmazanym atramentem, ugina się pod ciężarem ulubionej skórzanej torby, w której jest… wszystko. Średniego wzrostu (179 cm) postać młodego mężczyzny koronuje imponująca burza czarnych loków, które niewątpliwie są jego największą ozdobą.

Peregrinus Trelawney
#9
26.09.2024, 12:50  ✶  
Wina za to, kim się stał, leżała jedynie po stronie losu. Nie było kogo nią obarczyć: ani Millie, ani Aurory, ani jego samego. Wepchnięto go na tę drogę i nikt nie miał mocy go z niej wywieść, prócz śmierci. Tej samej śmierci, którą próbował sprowadzić na widmo z sąsiedniego pokoju kilka lat wcześniej, lecz nie podołał. Musiała nadejść sama.
Może i byli porzuconymi dziećmi bez przewodnika, lecz mogli iść do przodu. Nie musieli widzieć celu, wystarczyło brnąć dalej, codziennie wstawać i modlić się, że kształt nadziei pojawi się w końcu na wyjałowionej ścieżce. Rozpaczliwie uchwyceni przekonania, że ich jedynym zadaniem jest przetrwać, wyciągający swój los spomiędzy kart, ciągnięci nićmi fatum przez czas.
Wtulił się w nią, pozwolił swoim ubraniom i ciału nasiąkać nią. Zatonąć, zapaść się w mokrą podłogę, zostać w tym domu z nią w ramionach na zawsze, słuchać razem każdej nocy wycia widm. Poddać się temu kusiło słodką obietnicą odpoczynku.
A jednak przetrwają i tę noc, a o świcie wyjdą w poranne mgły, szukać wśród nich po omacku drogi. Nocne łzy mieszające się na twarzy z czarną wodą spłyną w trawy pod ich stopami, poślą przeszywający dreszcz wzdłuż kręgosłupa i przypomną, że nie mogą stać w miejscu, że trzeba iść dalej, gdziekolwiek, przed siebie, potykać się, czołgać, upadać. Dalej.
Przyciągnął ją mocniej do siebie; tak mocno, aby stłumić drżenie. Głaskał śliskie od wody włosy.
— Kocham cię. — I była w tym miłość lat spędzonych w Hogwarcie; tęsknota wszystkich rozłąk i powrotów; zaufanie, którego nigdy nie przyszło do głowy podważyć; bliskość, która złączyła ich na podłodze w kłębek rozpaczy drżący jednym rytmem.
Nie było tam jednak pocałunku z Czarnego Wesela.
Nie chciał jej go odbierać. Gotów był skłamać, aby dać jej wszelką miłość, jakiej pragnęła. Pokochać ją tym pocałunkiem, który wtedy podzielili; wręczyć jej pełnię. Ale nie było tego w nim: brakowało tego jednego jedynego elementu, sfabrykowanie go zaś zanieczyściłoby to uczucie i zgniło między nimi. Jeśli miała powstać rana, powinna być czysta.
— Kocham cię, nie ma siostry ani przyjaciółki, której serce byłoby mi bliższe.


źródło?
objawiono mi to we śnie
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#10
03.10.2024, 16:24  ✶  
Kochał ją. Ale czasem bywało tak, że miłość nie wystarczyło.

Czasem bywało tak, że ten który nie kochał sam siebie, nie był w stanie wyobrazić sobie, że ktokolwiek jest wstanie pokochać właśnie jego - wrak człowieka, żałosny chichot księżycowej Matki, która rozdzielając genetyczne dary dała wszystko bratu, Mildred pozostawiając chaos i pustkę.

Leżała w jego objęciu ściskając mocno wilgotnymi dłońmi brudną od piachu szatę. Woda ściekała z wanny, ale też wytracała swoją czerń, gdy po wzburzeniu jej gwałtownym ruchem wyciągnięcia z wnętrza syreny, miała szansę teraz ukoić się i odnaleźć klar.

Peregrinus był jej aniołem, cierpliwy i opiekuńczy, troskliwy ponad wszelką miarę, dając jej to czego potrzebowała, ale nie potrafiła przyjąć. Nie śmiała jednak gestem, ani słowem, ani czymkolwiek innym dać mu znać, zająknąć się jak bardzo jego słowa ją zabolały.
przyjaciółka, siostra
Była tak głupia szukając w nim własnej komplementarności, odbicia cierpienia i dojmującego pragnienia ciepła. Była tak naiwna sądząc, że Peregrinus czuje przy niej to samo co ona przy nim. Ale może też... byli rodziną. Różni ludzie różnie patrzyli na te kwestie, a Mildred poczuła rosnącą do siebie odrazę, kuląc się w lepkim objęciu Peregrinusa, wszak pył ziemi zmieszał się z wodą jej skóry, sprawił, że stała się jeszcze brudniejsza.

Musiała to przerwać. Złamać krąg.

Musiała jeszcze jeden raz się dźwignąć.

Jeszcze raz udawać.

Ciężka chmura patosu i egzaltacji musiała przeminąć.

Nastrój się zmienił, a ona nie mogła pokazać po sobie, że swoim wyznaniem zamknął nad nią wieko, jak kilka godzin temu zamknęła się nad nią ziemia Windermere.

– Zaraz dostaniemy totalne zjeby od Twojego sąsiada. –parsknęła podnosząc głowę i uśmiechając się krzywo. – Pójdziesz po różdżkę, a ja no nie wiem... przestanę świecić tyłkiem czy coś? Ogarnijmy się i zamówmy jakąś pizze. I lody. I piwo. Utopię się w Twojej piżamie i będziemy układać te trójwymiarowe schody hogwardzkie, cośmy nigdy ich w końcu nie ułożyli. Patrz, los sam pilnuje, żebyśmy w końcu to ogarnęli. Ale jestem w chuj głodna. – zmazała mu plamę z policzka, ale tak na prawdę rozmazała ją jeszcze bardziej. Była tak zdesperowana, żeby stamtąd wyszli, żeby byli znów dziećmi, które napierdalają się poduszkami. Żeby świat był miłym miejscem w którym ich matki wciąż żyły, a ojcowie nie okazywali się skończonymi kutasiarzami. Żeby byli w świecie w którym tak dramatycznie oboje nie potrzebowali miłości.

Bo czasem za dużo miłości to wciąż za mało.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Peregrinus Trelawney (1863), Millie Moody (1894)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa