To było bardzo hojne myślenie ze strony Victorii o tym, aby poinformował resztę współpracowników o swoim odejściu - zarówno Aurorów jak i brygadzistów. Inne departamenty powinien też powiadomić? A może przynieść jeszcze pożegnalne ciasto, aby następnie mogli się wspólnie pośmiać przy akompaniamencie ministerialnej lury, która nazywana była przez niektórych kawą. Cóż, brzmiało to co najmniej nieźle ale musiało niestety poczekać. To nie był czas na takie fanaberie.
- Umm... Ekhhem... - odchrząknął - Nie? Zresztą kto by się przejmował jakoś szczególnie - wzruszył ramionami. Fakt był Aidan, który mógł się odrobinę zdenerwować... ale na brodę Merlina - chyba tylko on zareagował w taki sposób. Brenna to się zapewne ucieszyła co nie miara, a trzy czwarte to pewnie nawet nie wiedziało co się wydarzyło.
- No, sam jestem w szoku - zgodził się z Victorią, wszak nie bardzo wiedział co mówił. W końcu w ogóle się na tym nie znał. Ostatnimi czasy miał jednak pewne postępy w kwestii uprawy roślin i wiedział, że taka uprawa ogórków to zajmowała trochę czasu, więc i robienie tych eliksirów mogło być odrobinę dłuższe. No ale tak kilka tygodni, aby zrobić jeden eliksir? No dramat. Dobrze, że nie musieli czegoś takiego robić w Hogwarcie... a może musieli ale Stanley'a akurat nie było na tych zajęciach albo wysłał Maeve, aby poszła za niego. To drugie wydawało się dużo bardziej prawdopodobne.
Uśmiechnął się pod nosem na swoje małe zwycięstwo. To nie był niby jakiś pojedynek, ale dobrze było usłyszeć słowa uznania od kogoś, kto mógłby być mentorem w niektórych dziedzinach naukowych. Poprawka - we wszystkich, bo Lestrange to miała raczej bardziej pozytywne oceny, niż negatywne.
- Dzięki - odparł na jej słowa, bo było to pokrzepiające, że nie chciała mu robić trucizny - No, no. Wiem przecież, nie? Trzeba mieć jakąś rodzinną pasje, którą przekazuje się z pokolenia na pokolenie - skwitował, odrobinę przymykając temat. Co miałby powiedzieć o własnej rodzinie? Zarówno jednej jak i drugiej? Może to, że nie dało się w życiu gorzej trafić jak na połączenie Borginów i Mulciberów, bo jedni zajmowali się rodzinnymi sprawami i przedmiotami magicznymi, które miały najróżniejsze pochodzenie. Druga zaś zajmowała się wyrobem świeczek o różnym kształcie i ustawianiem książek do perfekcji. No bombowa mieszanka.
- Jasna sprawa. Przypilnuje - zapewnił. Nie chciał, aby Sauriel musiał ocieplać swoje relacje z nim samym zważając na to, że ich dziecku mogła stać się krzywda. Znaczy nie ich, że Stanleya i Sauriela, a raczej Lestrange i Rookwooda. I w sumie to nie dziecka, ale to już zdążył sobie wytłumaczyć w myślach. Wiadomo było o co chodzi.
Pokiwał głową na słowa Victorii i zajął się rolą kociej opiekunki. Nie miał pojęcia, że właśnie chciała mu udowodnić jak długo robi się niektóre eliksiry. Jakieś tam ciach, ciach czy pach. To wszystko dało się usłyszeć. Tak samo jak dało się usłyszeć jakieś zielarskie czary czarno magiczne. Czyżby nie zdawała sobie sprawy o tym, że mogła skończyć w Azkabanie? No bo co to miało znaczyć "dwie garści"? Trochę jakby miała przemycać jakiś szmelc przez granice. Borgin jednak nie był kapusiem, aby donosić gdzieś na nią - na przykład do Ministerstwa.
Ogólnie to Victoria się kręciła po tym pomieszczeniu i nie dawała sobie pomóc. Każda próba podejścia do kociołka kończyła się jednym - wygonieniem. W takim wypadku nie pozostało mu nic innego jak dalsza obserwacja kota, ale i poszukiwania pewnego artefaktu. Tak, Stanley zaczął się rozglądać za miednicą... ale nie taką ludzką, a taką no, miskową? Chyba nawet taka tutaj stała?
Później był tak zajęty czytaniem nazw etykiet, że nawet nie wiedział jak czas szybko leciał. Oczywiście zerkał na kota, którego miał pilnować i nie działa jej się krzywda, więc nie musiał interweniować.
- O! - odezwał się zaskoczony, odwracając się od jakiejś szafki, która miała równie dziwne nazwy w jakimś nieznanym mu języku - Wspaniale - zerknął na zegarek - Trochę to zajęło, ale pachnie jakby się miało udać - stwierdził, podchodząc odrobinę bliżej tego "czegoś". Zrobił krok w bok w formie uniku, kiedy Victoria machnęła różdżką. Ot, taki odruch bezwarunkowy.
- Jasne - zgodził się. Co innego miałby zrobić? - Wyszorować, czekać pięć minut. Nie połykać. Jasne i klarowne. Potem przepłukać - wydukał niczym jakąś formułkę, odbierając remedium na swoje dolegliwości - No dobra. Sprawdźmy to cacko - dodał i ruszył powoli w kierunku drzwi - Którędy mogę trafić do wyroczni zwanej również łazienką? - zapytał, nie chcąc paradować po nieswoim domu. W końcu był tutaj gościem i już wystarczająco nadwyrężał dobroć Victorii.
"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina
"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972