adnotacja moderatora
Rozliczono - Rodolphus Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty
1969
Jesienne popołudnie w Londynie to zawsze był czas, gdy miasto stawało się malowniczym kalejdoskopem kolorów. Słońce, chociaż znajdowało się coraz niżej na niebie, emitowało ciepłe promienie, które delikatnie oświetlały liście drzew w odcieniach złota, pomarańczy i czerwieni. Ulice powoli pokryte były dywanem opadłych liści, które szeleściły pod stopami przechodniów. Na szczęście w Magicznym Londynie dbano o to, by nie panował tu nieporządek. Wszystko było regularnie sprzątane, a jedynymi objawami nadchodzącej jesieni były ogołocone z liści drzewa oraz pogoda, którą Rodolphus osobiście preferował od innych pór roku. Zima była za zimna, nie przepadał za zbyt wieloma warstwami ubrań. Z kolei lato było zbyt gorące, a wiosna: zbyt deszczowa i nieprzewidywalna. Jesień z kolei nie rozczarowywała - była przewidywalna, nawet jeżeli akurat w danym tygodniu padało mocniej, niż w innych. Było chłodno, ale nie za zimno. To był czas, gdy świat zwalniał i powoli układał się do snu. Lestrange miał wtedy jako taki spokój, co mu bardzo odpowiadało.
Spacerując uliczkami Londynu można było dostrzec charakterystyczne dla tej pory roku elementy. W kawiarniach na rogach ulic zapach świeżo parzonej kawy i cynamonowych bułeczek przyciągał mieszkańców. Ludzie siedzieli przy stolikach na zewnątrz, owinięci w kolorowe szale, rozmawiając przy filiżankach gorącego napoju. Duża część z nich preferowała jednak ciepłe, przytulne wnętrza, w których nie wiało chłodem. Zapewne małe dzieci bawiły się w zbieranie kasztanów i budowanie małych stosów liści, podczas gdy dorośli spacerowali ze swoimi zwierzętami lub spieszyli się do pracy. Atmosfera była pełna nostalgii za końcem lata. W oddali słychać było dźwięki jazzu, wydobywające się z lokalnych klubów muzycznych, które zachęcają do wieczornego relaksu przy dobrej muzyce.
Na niebie zaczynały pojawiać się chmury, zapowiadające nadchodzący deszcz, co było typowe dla londyńskiej jesieni. Mimo to mieszkańcy wydawali się być przygotowani – wielu z nich miało przy sobie parasolki lub peleryny przeciwdeszczowe lub po prostu różdżki, którymi mogli utworzyć nad sobą magiczny parasol. Uliczne latarnie zaczynały się włączać wcześniej niż zwykle, tworząc przytulną atmosferę.
Tak prezentował się obraz londyńskiej jesieni również w magicznej części tego miasta. Teraz jednak, tego konkretnego dnia, było inaczej. Nie było tu nostalgii i spokoju - było za to zamieszanie i pełne niepokoju biegi. Lestrange nie do końca wiedział, o co chodziło. Szedł ulicami Magicznego Londynu, obserwując otoczenie. Nie słyszał, żeby miało się dzisiaj dziać coś niezwykłego, ale nie był jeszcze w wieku, który nakazywał mu baczną ostrożność. Dopiero się tego uczył - zdobywania i przesiewania informacji. Obecnie był tak zaangażowany w swoje większe i mniejsze projekty, że po prostu część rzeczy mu umykała. To się miało oczywiście zmienić w kolejnych latach, ale przecież to nie było tak, że Rodolphus od razu urodził się taką osobą, jaką był w 72 roku. Każdy popełniał błędy, mniejsze i większe. Ten miał być mniejszy, acz nad wyraz irytujący.
Ktoś go szturchnął i wymamrotał krótkie "przepraszam", na co Lestrange wcale nie zareagował. Strzepnął tylko niewidzialny pyłek z rękawa wełnianego płaszcza i szedł dalej, ale im dalej w "las", tym więcej osób mijał. W końcu zrobił się taki tłum, że ciężko było się przecisnąć dalej. I oczywiście, że mógłby się po prostu teleportować do swojego mieszkania, ale skłamałby, gdyby powiedział, że nie zainteresowało go to, co się tu działo. Zwłaszcza że z oddali słyszał stłumione krzyki i nawoływania. Miał szczęście, że nie pracował w innym Departamencie, bo zapewne musiałby udać się w tamtą stronę niezwłocznie, wymachując durną odznaką brygadzisty. Pracował jednak w Departamencie Tajemnic, więc w teorii mógł po prostu to wszystko olać, gdyby nie jego wrodzona ciekawość. Stanął więc z tłumem i bezczelnie nadstawił ucha.
- Też mamy prawo żyć!
- Koniec z uciskiem!
- Koniec z pogardą!
Hasła były... Cóż. Dość jednoznaczne, ale nic mu nie mówiły. Zerknął więc na kobietę, która stała obok niego i skubała zębami skórkę przy paznokciu. Obrzydliwe.
- Co się dzieje? - zapytał cicho, nieznacznie się nachylając. Nieznajoma mu czarownica drgnęła, a potem zerknęła na Rodolphusa z nieukrywanym zaskoczeniem w oczach.
- To pan nie wie? Charłaki wyszły na ulicę - odpowiedziała równie cicho, kręcąc głową. - Wyobraża pan sobie, co się teraz będzie działo?
Lestrange nie odpowiedział. Przeniósł wzrok na tłumek, który jako jedyny się poruszał i miał transparenty. Nie krył przy tym swojej irytacji. Wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia, przybierając tym samym wyraz twarzy dokładnie taki sam, jak reszta czarodziejów, którzy stali obok niego. Mało kto był zadowolony z tego, co się działo w tej chwili.
I to było widać nie tylko po minach osób, które tutaj stały. Naprzeciwko tłumku z transparentami pojawił się drugi - wszyscy byli ubrani w szaty. Odświętne, mniej odświętne... Ale szaty i kapelusze, które sugerowały doskonale, z kim mają do czynienia.
- Macie się rozejść, co to ma być!
- To zamach na istniejący obecnie porządek!
- Przeszkadzacie ludziom w załatwianiu swoich spraw! Tak chcecie im podziękować za to, że was przyjęli!?
Robiło się gorąco. Na ustach Rodolphusa pojawił się nieznaczny, krzywy uśmieszek. Miał wracać do domu, ale nic się nie stanie jak poobserwuje tę komedię jeszcze przez chwilę. Wyróżniał się z tłumu - górował nad ludźmi o co najmniej głowę. Był doskonale widoczny, nawet jeżeli starał się nie rzucać w oczy. Sam też specjalnie się nie rozglądał, czy w okolicy nie znajduje się ktoś znajomy, bo i po co? Przystanął tutaj, by obejrzeć show, które właśnie się zaczynało. Jeden z charłaków zamachnął się transparentem i walnął gadającego czarodzieja prosto w głowę.