22.09.2024, 23:14 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.09.2024, 23:18 przez Albert Rookwood.)
Margaret's Club, Ulica Pokątna
Albert Rookwood & Perseus Black
Albert Rookwood & Perseus Black
– Kurwa – mruknął pod nosem, kiedy zimne piwo z niesionej pokracznie szklanki spłynęło mu do rękawa czarnej marynarki. – Pers, weź to ode mnie, ja nie mogę teraz dwóch nieść. Nie o tej godzinie.
Prawda, tego wieczora wypili już całkiem sporo, ale pomimo upośledzonej koordynacji tak naprawdę czuł się niemal trzeźwy, być może ze względu na dwie kreski kokainy, które wciągnął przy okazji wycieczki do baru na parterze. Poza zaczerwienionym nosem i rozszerzonymi źrenicami, nieszczególnie rzucającymi się w oczy w ciepłym, przygaszonym świetle salonu do gier, wyglądał jakby rzeczywiście opuścił nowego bratanka na kilkanaście minut tylko po to, żeby wyświadczyć mu przysługę i postawić mu drinka bez przemęczania jego kalekich nóżek.
Wręczywszy lepką pintę młodemu mężczyźnie, odchrząknął ciężko i otarł usta chusteczką, którą szybko z powrotem wepchnął do kieszeni, starając się ukryć pstrzące ją plamy zaschniętej krwi. Czuł się świetnie, czuł się wspaniale. Tryskał zdrowiem. Silna osobowość, duża siła przebicia.
– Jak ci się rozmawiało z Victorem? – zapytał, uśmiechając się niby to lekko i niby to wesoło; jego ciężkie spojrzenie wbite w czarne oczy rozmówcy, tak podobne do jego własnych. – Mam nadzieję, że się polubicie. To jest naprawdę, kurwa, roztropny facet. Bystry, zdolny i oblatany. Naprawdę nie sądziłem, że da się ukręcić taki biznes z importu sproszkowanych grzybów, ale jednak. I to jeszcze co? Cały ten sukces osiągnął w tylko kilka lat? W tylko...
Zmrużył oczy, czując nagłe ukłucie bólu gdzieś w piersi. Nienawidził przypominać sobie o upływie czasu w miejscach publicznych.
– W dwanaście lat. To było już dwanaście lat, huh – kontynuował, jakby nigdy nic. – To dalej bardzo szybko, nie?
Szybko upił ze piwa ze swojej szklanki i oparł ramię o komodę stojącą zaraz obok krzesła okupowanego przez Blacka.
– Jeśli miałbyś czas, to moglibyśmy przyjść tu znowu w czwartek. Będzie tu i Victor, i Craig. Nie znasz go jeszcze, ale siedzi w farmaceutyce... i w wyścigach konnych. – Uśmiechnął się znowu, tym razem niemal smutno, jakby z boleścią. – Wiem, że to nie jest najlepszy czas dla ciebie po tak dużym wydarzeniu, jakim jest ślub, i ze, cóż, ze względu na obecną sytuację Vespery możesz mieć pewne opory, ale... Ale życie to nie może być tylko czarna rozpacz. Mężczyzna musi mieć trochę rozrywki w życiu, trochę przyjemności, bo inaczej się zajedzie.
Przerwawszy nagle słowotok, skinął głową na potwierdzenie swoich własnych słów i spojrzał na wiszącą na ścianie tarczę do gry w rzutki. Tak, to był dobry pomysł.
– Jak się teraz czujesz? Możesz się wyginać?