29.09.2024, 07:03 ✶
Lyssa lubiła czasem zakrzywiać rzeczywistość i tak było w przypadku tego jak właściwie przedstawiła się swego czasu Asmodeusowi. Dolohov. Pamiętała, jak wtedy smakowała to nazwisko zestawione ze swoim imieniem, zastanawiając się jak właściwie jej ojciec przyjąłby jej prośbę o oficjalną zmianę w jej papierach. Coś, ta bardziej rozsądna jej strona, podpowiadała jej że nie miałby pewnie nic przeciwko, a przynajmniej sama nie mogła znaleźć wymówek, którymi Vakel mógłby się w tym temacie posłużyć. Co innego jednak zwyczajnie bało się możliwości, że jej odmówi. Jakby nie miała wystarczająco dobrego powodu by zrobić ten krok w kierunku dorosłości i akceptacji ze strony papy. Nie chciała też zwyczajnie robić mamie przykrości, a na ten moment Mulciberowie nie narobili jeszcze tyle bałaganu by miała ich dość. Ale lato było długie i miało ją dopiero zaskoczyć i zdenerwować pod tym względem.
Burke miał rację, bo nie zajęło to dłużej niż godzinę, kiedy zielonkawe światło teleportacji siecią zamigotało i w kominku jubilera stanęła młoda dziewczyna, uśmiechając się do niego lekko.
- Dzień dobry - spojrzenie przesunęło się dalej, na Shafiqa, kiedy wyszła z kominka, ruchem dłoni wygładzając materiał, jakby bojąc się że przez transport mogła się ubrudzić. Nieznajomy niby przypominał Asmodeusa swoimi jasnymi włosami i błękitnymi oczami, ale prezentował sobą zupełnie inny rodzaj energii. O wiele mniej elegancki i poprawny, jakby w mieście pojawił się tylko w interesach. I z tego powodu spojrzała na niego nieco przychylniej i uśmiechnęła o wiele słodziej. - Lyssa Dolohov, miło mi poznać - zaszczebiotała, ale nie ważne jak bardzo chciała w tym momencie obsypać go całą swoją uwagą i dowiedzieć się o nim jak najwięcej, skoncentrować na sobie tyle jego zainteresowania ile tylko mogła, to Deus dał jej jasno do zrozumienia, że chodziło o jej widmowidzenie.
Dlatego z pewnym zawodem przeniosła uwagę na naszyjnik o który się rozchodziło. Nie była specjalistką od kamieni czy stopów metali, ale mogła stwierdzić że błyskotka miała potencjał, jeśli ktoś poświęciłby jej odrobinę miłości. Dotknęła kamieni, jakby na próbę i dla samej siebie, oglądając ich oprawę, aż w końcu spojrzała na mężczyzn.
- Jest z jakiegoś ciekawego miejsca? - zapytała, jednocześnie wyciągając potrzebne jej świece i zadając kolejne pytanie, tym razem samym spojrzeniem i gestem, gdzie mogła rozłożyć krąg do widmowidzenia. Kiedy Asmodeus wskazał jej przestrzeń, kolejne świeczki znalazły się na podłodze, tworząc równiutki krąg.
Płomienie zabłysły, przywołane zaklęciem, kiedy dziewczyna stanęła z naszyjnikiem w dłoniach pośrodku kręgu. A potem przymknęła oczy. Strasznie nie lubiła podczas widmowidzenia siadać czy klękać, nawet jeśli wiązało się to z ryzykiem zarycia nosem w podłogę, kiedy przyszłoby jej zmagać się ze szczególnie poruszającą wizją. Parę razy jej się to zdarzyło, ale mimo tego kategorycznie odmawiała rozpoczynania rytuału na podłodze. A teraz, kiedy stała pośrodku, drgnęła parę razy niespokojnie, ale na całe szczęście nic więcej się nie stało. Bo inaczej to by się chyba zapadła pod ziemię.
- No więc - zaczęła, kiedy wreszcie otworzyła oczy, przez moment jeszcze przyglądając się naszyjnikowi. - Wizja była raczej klarowna, ale to bardzo stary kawałek historii. Obrazy nakładają się na siebie i powtarzają, bo przez większość czasu wiódł spokojne życie. Co rzuciło mi się w oczy to moment, kiedy ktoś postanowił go wykorzystać by wymierzyć swoją własną sprawiedliwość. Został obłożony klątwą, która dosięgnęła jego ostatnią posiadaczkę, kończąc tym samym jej życie. Umarła z nim na szyi - pewnie wiele osób wzdrygnęłoby się na same te słowa, albo zastanowiło czy powinni trzymać ten przedmiot w dłoniach, ale Lyssa jeszcze zanim wzięła go do rąk wyszła z założenia, że gdyby faktycznie jej coś groziło to nie pozwoliliby jej go dotknąć. Przynajmniej nie Asmodeus. Wykorzystując moment, ze wciąż miała go w dłoniach, uniosła go bliżej do twarzy, oglądając też z drugiej strony. - Na ironię losu, została w nim pochowana, Ale potem ktoś go ukradł - powiodła spojrzeniem po rzędach wytartych run i egipskich symboli. - Co znaczą te znaki z tyłu? Runy, z tego co rozumiem, miały odjąć mu wagi, ale reszta? - uniosła zaciekawione spojrzenie na Cathala.
Burke miał rację, bo nie zajęło to dłużej niż godzinę, kiedy zielonkawe światło teleportacji siecią zamigotało i w kominku jubilera stanęła młoda dziewczyna, uśmiechając się do niego lekko.
- Dzień dobry - spojrzenie przesunęło się dalej, na Shafiqa, kiedy wyszła z kominka, ruchem dłoni wygładzając materiał, jakby bojąc się że przez transport mogła się ubrudzić. Nieznajomy niby przypominał Asmodeusa swoimi jasnymi włosami i błękitnymi oczami, ale prezentował sobą zupełnie inny rodzaj energii. O wiele mniej elegancki i poprawny, jakby w mieście pojawił się tylko w interesach. I z tego powodu spojrzała na niego nieco przychylniej i uśmiechnęła o wiele słodziej. - Lyssa Dolohov, miło mi poznać - zaszczebiotała, ale nie ważne jak bardzo chciała w tym momencie obsypać go całą swoją uwagą i dowiedzieć się o nim jak najwięcej, skoncentrować na sobie tyle jego zainteresowania ile tylko mogła, to Deus dał jej jasno do zrozumienia, że chodziło o jej widmowidzenie.
Dlatego z pewnym zawodem przeniosła uwagę na naszyjnik o który się rozchodziło. Nie była specjalistką od kamieni czy stopów metali, ale mogła stwierdzić że błyskotka miała potencjał, jeśli ktoś poświęciłby jej odrobinę miłości. Dotknęła kamieni, jakby na próbę i dla samej siebie, oglądając ich oprawę, aż w końcu spojrzała na mężczyzn.
- Jest z jakiegoś ciekawego miejsca? - zapytała, jednocześnie wyciągając potrzebne jej świece i zadając kolejne pytanie, tym razem samym spojrzeniem i gestem, gdzie mogła rozłożyć krąg do widmowidzenia. Kiedy Asmodeus wskazał jej przestrzeń, kolejne świeczki znalazły się na podłodze, tworząc równiutki krąg.
Płomienie zabłysły, przywołane zaklęciem, kiedy dziewczyna stanęła z naszyjnikiem w dłoniach pośrodku kręgu. A potem przymknęła oczy. Strasznie nie lubiła podczas widmowidzenia siadać czy klękać, nawet jeśli wiązało się to z ryzykiem zarycia nosem w podłogę, kiedy przyszłoby jej zmagać się ze szczególnie poruszającą wizją. Parę razy jej się to zdarzyło, ale mimo tego kategorycznie odmawiała rozpoczynania rytuału na podłodze. A teraz, kiedy stała pośrodku, drgnęła parę razy niespokojnie, ale na całe szczęście nic więcej się nie stało. Bo inaczej to by się chyba zapadła pod ziemię.
- No więc - zaczęła, kiedy wreszcie otworzyła oczy, przez moment jeszcze przyglądając się naszyjnikowi. - Wizja była raczej klarowna, ale to bardzo stary kawałek historii. Obrazy nakładają się na siebie i powtarzają, bo przez większość czasu wiódł spokojne życie. Co rzuciło mi się w oczy to moment, kiedy ktoś postanowił go wykorzystać by wymierzyć swoją własną sprawiedliwość. Został obłożony klątwą, która dosięgnęła jego ostatnią posiadaczkę, kończąc tym samym jej życie. Umarła z nim na szyi - pewnie wiele osób wzdrygnęłoby się na same te słowa, albo zastanowiło czy powinni trzymać ten przedmiot w dłoniach, ale Lyssa jeszcze zanim wzięła go do rąk wyszła z założenia, że gdyby faktycznie jej coś groziło to nie pozwoliliby jej go dotknąć. Przynajmniej nie Asmodeus. Wykorzystując moment, ze wciąż miała go w dłoniach, uniosła go bliżej do twarzy, oglądając też z drugiej strony. - Na ironię losu, została w nim pochowana, Ale potem ktoś go ukradł - powiodła spojrzeniem po rzędach wytartych run i egipskich symboli. - Co znaczą te znaki z tyłu? Runy, z tego co rozumiem, miały odjąć mu wagi, ale reszta? - uniosła zaciekawione spojrzenie na Cathala.