• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[12.1966] Między prawdą, a kłamstwem | Geraldine & Ambroise

[12.1966] Między prawdą, a kłamstwem | Geraldine & Ambroise
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#11
09.11.2024, 16:25  ✶  

Cóż, była mu wdzięczna za to, że oferował jej swoją pomoc, bo nie było to dla niej wcale takie oczywiste. Mało kto rozumiał te jej wszystkie potrzeby związane z zawodem, który wykonywała, sporo osób traktowało je jako głupie zachcianki bogatej panienki. Tyle, że to było coś więcej, to właściwie był jedyny sposób na życie jaki znała. Od zawsze wiedziała, że się będzie tym zajmowała, dążyła do tego od wielu lat. Dawno nie miała takiego momentu, że musiała siedzieć na tyłku. To było dla niej nowe i nie miała pojęcia, co powinna ze sobą zrobić w takiej sytuacji. Doceniała więc gest Roisa, nikt wcześniej nie rozumiał tej potrzeby, a wydawało jej się, ze on wie, co się z nią dzieje.

Uśmiechnęła się jedynie ciepło, gdy poczuła jego dłoń na swojej. Nie potrzebowała, żeby nic mówił. Wiedziała, że zdaje sobie sprawę z tego, jak wygląda jej sytuacja. Trochę sama ją na siebie sprowadziła, ale z drugiej strony nie umiała sobie wyobrazić siebie jako urzędnika w ministerstwie, a to była chyba jedyna opcja, jaką miała poza angażowaniem się w swoje sprawy biznesowe i te rodzinną działalność. Miała nieco ograniczone pole działania, nie miała zbyt wielu opcji, chociaż pewnie gdyby jakoś mocniej się nad tym zastanowiła to udałoby się jej znaleźć jakąś alternatywę, a aktualnie pozostawało po prostu czekać na wiosnę, wtedy znowu będzie lepiej.

- Nigdy nie mówiłam, że chodzi mi tylko i wyłącznie o interesy. - Miała świadomość, że to nie było zajęcie, które mogło jej przynieść spore zyski finansowe, ale Yaxleyówna była bogata, pracowała tak naprawdę tylko i wyłącznie dla swojej rozrywki, robiła to po to, aby się nie nudzić. Nie brakowało jej galeonów, wręcz przeciwnie, była obrzydliwie bogata. Mogłaby właściwie w ogóle nie pracować.

- Cóż, mogę ich poszukać, trochę się poświęcić. - Wiedziała, że nie ma szans na to, aby zimą znaleźć jakieś żaby, ale z drugiej strony może właśnie o to chodziło? Mogłaby znikać na całe dnie i szukać tych żab, które aktualnie były gdzieś indziej.

Nie było sensu dalej się nad tym zastanawiać. Musiała zaakceptować to, że tak będą wyglądały jej zimy. Może kiedyś jej się spodoba rola gospodyni domowej? Powinna się przyzwyczaić do tego, że tak będzie? Kto to właściwie wiedział, Ambroise postanowił spróbować jej pomóc, nie wiedziała, co uda mu się zdziałać, ale doceniała ten gest, naprawdę doceniała to, że w ogóle zauważył, że zaczęła gasnąć w tych czterech ścianach.

- To nie jest coś, czego nie trzeba uczyć? - Wydawało jej się, że to się po prostu ma. Bez względu na wychowanie, pewnie można było i nabyć tę cechę na podstawie życiowego doświadczenia, jednak to przychodziło naturalnie, przynajmniej zdaniem Yaxleyówny.

- Nie mów do mnie szyfrem, bo zaczynam się gubić. - Postanowiła zwrócić mu uwagę na to, że zdecydowanie nie ma pojęcia, co znaczą słowa, które wypowiada. Nadal w dziedzinie zielarstwa była laikiem, mimo tego, że on był okropnie biegły w tej dziedzinie, czasem jej było nieco głupio, że była, aż taką ignorantką w tej dziedzinie, ale no te nazwy zupełnie nie wchodziły jej do głowy.

- Teraz rozumiem, nie brzmi to szczególnie kolorowo. - Cóż, większość ludzi nie potrafiła dawkować tych ziół, więc to mogło faktycznie odwzorowywać sytuację, która aktualnie się działa. Wybierali między mniejszym i większym złem. Nie podobało jej się to wcale. Zamiast sięgnąć po dobro, które też znajdowało się na wyciągnięcie ręki.

- Tak właściwie to wszystko już się chyba zesrało, nikt nie jest zadowolony, zresztą nie da się uszczęśliwić każdego, zawsze ktoś będzie miał pretensje, a w tej sytuacji jest chyba zdecydowali się na najgorszą opcję, bo obie strony zaczynają krzyczeć. - Nikt nie zamierzał ukrywać swojego niezadowolenia, pokazywały się kolejne roszczenia, robiło się niezdrowo. Nawet Yaxleyówna to czuła, chociaż wcześniej wszystko latało jej dosłownie koło chuja.

- Prędzej czy później to eskaluje, ciekawe jak bardzo. - Nie widziała innej możliwości, te całe zmiany systemowe nie zostały do końca przemyślane, co tylko prosiło się o jakiś przewrót, zamach stanu? Cokolwiek. Nie poszanowali wielopokoleniowej tradycji, ktoś musiał zareagować i coś z tym zrobić, ciekawe tylko kiedy do tego dojdzie. Zapewne będą się temu przyglądać i jakoś odnaleźć się, kiedy zacznie się jeszcze większy burdel. Tacy jak oni niestety również obrywali rykoszetem podczas tych zmian. Mimo, że nie powinny ich one szczególnie dotyczyć.

Nie było sensu dłużej o tym dyskutować, zgadzali się najwyraźniej w swoich opiniach, to nie była nowość. Pochodzili rodzin z podobnymi poglądami, z tych, które były lepsze, nie ma sensu udawać, że wcale nie. Wychowywano ich w sposób w którym mówiono o ich wyższości nad mieszanymi czarodziejami. Nie, żeby Yaxleyówna od razu chciała zabijać tych pochodzących od mugoli, nie uważała tego za potrzebne. Bardziej po prostu chodziło o sam porządek świata, każdy musiał znać swoje miejsce, wtedy wszystko może jakoś by działało.

- Ja się spiłam winem. - Zmrużyła oczy, przyglądając się mu uważnie. Nie sądziła, że ten kubek, który mu wręczyła wystarczyłby na to, żeby chociaż nieco poczuł jego wpływ. - To dopiero przed tobą, ale musisz do mnie dołączyć, bo nie zamierzam być jedyną spitą osobą w tym domu, więc to nie może być to. - Tak, zresztą za dobrze jej się piło, żeby miała to teraz przerywać. Musiał nadrobić jedną butelkę i może znajdą się na podobnym poziomie upojenia. Wtedy jakoś prościej się dyskutowało. Nie miała zamiaru jednak drążyc tematu jej szlugów, bo to było zbędne, on będzie się jej nadal czepiał, że nie ma gustu, a ona będzie to ignorowała, tak musiało już być.

- Wiesz, że to, że jesteś cztery lata starszy wcale nie świadczy o tym, że możesz mieć większe doświadczenie, prawda? - Postanowiła brnąć dalej w ten temat, bo czemu by nie, do tego była już trochę podchmielona, więc język jej się nieco rozplątywał.

- Aczkolwiek trzynaście lat to dużo czasu, faktycznie masz prawo wydawać swoje opinie, powiedzmy. - Wolała nie rozmyślać o tym, co było kiedyś. Zresztą sama też nie należała do tych szczególnie przyzwoitych osób. Uważała, że wewnętrzne pragnienie czasem musi zostać zaspokojnone, więc dawała ponieść się chwili. Przelotne znajomości, były ku temu idealną okazją, bo broń Melrinie nigdy nie chodziło jej o coś więcej. Spotykała ładnych chłopców, których sprowadzała na manowce i znikała, to była najlepsza opcja. Na kiedyś. Aktualnie doceniała wszystko to, co udało im się stworzyć i stała się całkiem niezłym materiałem na dziewczynę, chociaż nigdy nie zakładałaby nawet, że uda jej się to zrobić. Było jej dobrze w tym wszystkim, nie umiała sobie wręcz wyobrazić, że miałaby się cofnąć do tego, co robiła kiedyś. Zdecydowanie tego nie chciała.

Kiwnęła jeszcze twierdząco głową i zsunęła się z parapetu i z jego nóg. Był to odpowiedni moment, aby przygotować kolejną dawkę alkoholu. Grudniowe wieczory były co do tego idealne, szczególnie te spędzone właśnie na kuchennym parapecie, z drugiej strony może był to odpowiedni moment, aby udać się do salonu i w końcu legnąć na kanapie. Parepety nie były szczególnie wygodne na dłuższą metę.

Sięgnęła do jednej z szafek po wino, przez chwilę się jej przyglądała po czym wyciągnęła drugie, później pewnie nie będzie jej się chciało więcej wstawać, więc dobrze byłoby się przygotować na każdą okoliczność. Wlała zawartość butelek do rondla, wcześniej zapalając palenisko. Później przeszła do tych innych czynności, jakimi było krojenie pomarańczy i doprawianie mikstury. Trochę jakby gotowała eliksir, ale w tym przypadku nie było szansy na to, żeby to wybuchło, tylko i wyłącznie dlatego w ogóle się za to zabierała.

Po kuchni zaczął rozchodzić się zapach słodkiego wina, goździków i korzennych przypraw, w sumie mieszał się z tym ciepłego ciasta, które Roise przyniósł do domu. Minęła chwila, aż w końcu ich grzaniec był gotowy. - Idziemy do salonu, czy będziemy siedzieć w kuchni? - Przeniosła spojrzenie na Ambroisa właściwie to oddała mu możliwość decydowania o tym, gdzie spędzą resztę wieczoru.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#12
10.11.2024, 04:57  ✶  
- Wiem - bardzo powoli przytaknął, kiwając głową.
Zdawał sobie sprawę z tego, co mogło nią kierować. Zresztą przecież rozmawiali na te tematy. Może nie wiedział o wszystkim, co siedzi w jej głowie, ale raczej nie zwykli chować przed sobą tych głębszych myśli, rozważań czy nawet wątpliwości.
Wiedział, że nie chodzi wyłącznie o kwestie finansowe. To było coś znacznie bardziej skomplikowanego. Mentalnego, wewnętrznego. Coś, czego niemożność nasycenia ją teraz coraz bardziej przytłaczała.
- Nie sądzę, by była taka potrzeba - spróbował zabrzmieć pocieszająco, gładząc palcami dłoń blondynki i posyłając jej ciepłe spojrzenie.
To nie tak, że był zatroskany, ale... ...poniekąd był zatroskany. Planował naprawdę spróbować rozpuścić swoje wici, żeby nie musiała uciekać się do czegoś, co byłoby dla niej marną imitacją prawdziwych zleceń. Nic nie gwarantował, ale myśl o tym, że wróciłby z niczym i miałaby szukać tych żab w zaspach śniegu była raczej niedopuszczalna.
- Dla niektórych? - Nieznacznie zmrużył oczy, zastanawiając się przez ułamek sekundy, przy czym zaraz machnął ręką. - Dla większości? Tak. Większość w dodatku pomija tę naukę.
Ich społeczeństwo z roku na rok stawało się coraz bardziej ogłupione tym złudnym postępem I wartościami, w których najwidoczniej nikt nie przewidział miejsca na branie odpowiedzialności za swoje czyny.
Co dla samego Greengrassa było ostatnim przejawem jakiegokolwiek braku klasy. Praktycznie od zawsze uważał, że należało ponosić konsekwencje tego, co się robi - czy będą one pozytywne, czy negatywne. Mając to z tyłu głowy, podejmowało się racjonalne decyzje. Analizowało się sytuację przynajmniej pod kątem jednego za i jednego przeciw. Nawet takich skrajnie płytkich. Należało oprzeć decyzję na czymś, żeby móc ją podjąć a potem przyjąć na klatę to, czy dokonało się dobrego wyboru.
Tak działał świat. No, przynajmniej powinien. Potem pojawiały się osoby takie jak Leach, wkraczając całe na biało i ślizgające się jak węgorze, gdy inni ponosili konsekwencje.
No właśnie.
- Wybacz - obdarzył ją przepraszającym spojrzeniem, w którym trudno było znaleźć jakiekolwiek poczucie winy, bo go tam wcale nie było. - Już ograniczam naukowy bełkot - nie miał najmniejszego problemu, aby nazwać tak to, co dla niego było wartościowymi informacjami, ale dla Geraldine mogło jawić się właśnie jako to: naukowy bełkot.
A że Ambroise raczej cenił sobie ich mimochodem wypracowane porozumienie dotyczące nie zanudzania się nawzajem całkowicie niepotrzebnymi wywodami na tematy, które nie interesowały drugiej połówki, toteż wzruszył ramionami, ucinając temat.
Sam miał wprost zabawnie niski poziom wiedzy o tym, co było jej konikiem. Co prawda przez ostatnie miesiące przestał mylić smoka z bahanką (no dobrze, może bez przesady), jednakże w dalszym ciągu nie był biegły w tym, w czym Geraldine mogła błyszczeć nawet w samym środku nocy wyrwana z głębokiego snu.
O dziwo nawet mu to nie przeszkadzało. Wbrew pozorom nie uważał się za eksperta we wszystkim. Miał swoje raczej wąskie dziedziny, które mu w zupełności wystarczały. Świat prawdopodobnie nie wytrzymałby zbyt długo, gdyby ktoś taki jak on zaczął uważać się za specjalistę w zakresie eliksirów, zielarstwa, medycyny, magicznych bestii, łowiectwa, łucznictwa, szydełkowania i grania na trąbce.
Wystarczy, że w tym momencie był głosem w politycznych dyskusjach, choć jak sam zdążył zauważyć - nijak nie ciągnęło go do Ministerstwa. Wprost przeciwnie. Gardził ułomnością ich systemu prawnego, nawet jeśli całkiem skutecznie obracał ją na swoją korzyść.
- Czy ja wiem? Są ludzie, którzy nadal wierzą w męczennictwo i poświęcenie Leacha, który tyle robi dla społeczeństwa - głównie to, że wywołuje kolejne skandale, przepuszcza pieniądze i pierdzi w stołek, plując w twarz rodowitych czarodziejów. - Zrzucą go ze stołka. Może wybuchną jakieś zamieszki. Nie podejrzewam, by mogło być goręcej - zawyrokował całkiem otwarcie, raczej nie sądził, aby miało ich zaskoczyć coś więcej.
Niestety, bo to oznaczało, że po Nobbym mieli pojawić się kolejni mugolakowie pchający się na cudze wysokie stanowiska. Bez jasnego pokazania im nienaruszalności hierarchii nie miało być lepiej. Natomiast zdecydowanie mogło być gorzej.
Gorzej dla tej części magicznego społeczeństwa, która od wieków dźwigała stabilność tego świata na swoich barkach. A później pojawili się ci postępowi, torując sobie drogę w taki sposób, że jakimś cudem udało im się dopchnąć naprawdę wysoko. I oczywiście zacząć proces reformy systemu od żałosnych prób całkowitego popsucia czegoś co funkcjonuje od wieków.
Aż szkoda gadać. Szczególnie, że grzane wino traciło przy tym swoje przyjemne ciepło.
- Wiesz, że mając podstępne plany spicia kogoś do... ...właściwie to do jakiegokolwiek stanu... ...po prostu spicia kogoś, żeby nie być jedyną pijaną osobą w tym domu, raczej nie powinnaś mu o tym mówić? - Jego brwi niemalże złączyły się z linią włosów a spojrzenie wskazywało na raczej bardzo jawne rozbawienie z niewielką kropelką niedowierzania. - Ani tym bardziej planować pić dalej. No, chyba że planujesz wkręcić mnie w nadrobienie butelki zanim wychylisz drugą - co było całkowicie wykonalne, prawdę mówiąc.
Szczególnie, jeśli podeszliby do tego tak zadaniowo jak to bywało w przeszłości. Czasami lubił wypić z nią odrobinę zbyt dużo alkoholu, zsunąć się z kanapy na podłogę, rozkładając poduszki i po prostu leżąc na dywanie.
Bywało, że rozmawiając o najróżniejszych głupotach. Zdarzało się, że milcząc. Zazwyczaj gdzieś po drodze znacznie zmniejszając fizyczny dystans, ale nie skupiając się wyłącznie na tym, bo cenił sobie wypracowaną harmonię pozwalającą im tak po prostu delektować się wspólnymi bezmyślnymi minutami nicnierobienia.
- No co ty nie powiesz - mimowolnie prychnął wywracając oczami, bo jakoś szczerze wątpił, żeby jej słowa miały odbicie w rzeczywistości.
Choć tak prawdę mówiąc wcale nie chciał tego wiedzieć.
- Ależ wiem, że je mam - skwitował to mrugnięciem oka, uznając własne zwycięstwo w tym temacie, bo w rzeczywistości nie chciał się w to bardziej zagłębiać.
To, co było w przeszłości, było w przeszłości. Daleko za nimi. Nie musiało wracać. Nie było ściekiem, który mógłby wybić, bo od samego początku byli ze sobą krystalicznie szczerzy. Jeszcze zanim w ogóle pomyślał, że może być z nią kiedyś równie blisko.
Prawdę mówiąc stosunkowo długo mu to zajęło, ale teraz nadrabiali wszelki może nawet nie do końca stracony czas. Wyciągnęli z niego naukę. Co prawda Ambroise nie do końca wiedział, jaką, ale jakąś na pewno.
Między innymi taką, że choć uważał ją za swoją przyjaciółkę (całe szczęście już nie w tym obrzydliwie platonicznym sensie) to pewne rzeczy wolał dyskretnie pozostawić w przeszłości, nie robiąc z nich ekscytujących historii.
To, że wiedzieli o sobie również to, w jaki sposób się przed sobą prowadzili mogło w zupełności wystarczyć. Obecnie żadne z nich nie dawało drugiej połowie do zrozumienia, że mogłoby być tam coś więcej niż zamknięty etap.
Patrząc w przyszłość i żyjąc w teraźniejszości, nie skupiał się na przeszłości. Widział swoje życie wyłącznie u boku jednej konkretnej kobiety. Nie potrzebował nic więcej. No. Może jeszcze trochę grzanego wina, bo skoro miał nadrobić zaległości w opróżnianiu butelek to chyba powinien zacząć.
Przesunął palcem wskazującym po zaparowanej szybie, rysując na niej kółko o nierównych krawędziach i wzruszając ramionami. Odprowadził Geraldine spojrzeniem w kierunku szafki, leniwie przyglądając się jej ruchom.
Całkowicie odprężony podciągnął nogi na parapet, oparł się plecami o ścianę i skrzyżował ręce na piersi, splatając palce.
Cały czas obserwował poczynania dziewczyny, uśmiechając się pod nosem. A kiedy kuchnię wypełniła naprawdę przyjemna woń grzanego wina, przypraw i ciasta, skinął głową z aprobatą.
Zmrużył oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią m, po czym przejechał dłonią po włosach, wsuwając w nie palce i namyślając się jeszcze przez chwilę.
- Kanapa? - Bardziej stwierdził niż zaoferował, choć spróbował nadać temu pytający ton. - Obawiam się, że mój kręgosłup może nie znieść więcej siedzenia na czymś twardym - zawyrokował, wsuwając ręce do kieszeni i lekko uśmiechając się do Geraldine. - To był jeden z najnudniejszych dyżurów od miesięcy - przeciągnął się, wyginając plecy i unosząc ramiona, po czym wbił w nią spojrzenie.
Dostrzegając, że jego dziewczyna chyba skończyła gotować wino, płynnym ruchem zsunął się z parapetu, żeby dołączyć do niej przy kociołku. Przystanął tuż obok, bez słowa nachylając się ku naczyniu i unosząc brwi.
Przynajmniej nie bulgotało jak oszalałe. Naprawdę się starała, doceniał to, choć sam raczej nie doprowadziłby go do aż takiego wrzenia, tylko kontrolowałby temperaturę na każdym etapie procesu. Mimo to bez wątpienia nie zamierzał komentować tego faktu.
Nie potrzebował być czepialski. Nie w stosunku do niej. Szczególnie, że na zewnątrz ich relacji miał dostatecznie dużo okazji, żeby zachowywać się jak uszczypliwy krytyk. Nie czuł potrzeby, aby przynosić to do domu. Naprawdę spokorniał przy niej przez te ostatnie miesiące.
Nie mówiąc o tym, że niektóre słowa i gesty przychodziły mu znacznie łatwiej, niewymuszenie i bez sztuczności. Nie był wyrachowany w tym, co robił. Przynajmniej nie przy Geraldine, do której ponownie się uśmiechnął, gdy wyprostował plecy i cofnął się od kociołka.
- Pięknie wyglądasz - mruknął ni stąd, ni zowąd, kładąc dłonie na biodrach Geraldine, a zaledwie kilka sekund później całkowicie obejmując ją od tyłu z rękami splecionymi na jej podbrzuszu.
Oparł podbródek o ramię ukochanej, składając pocałunek na miękkiej szyi dziewczyny. Dopiero wtedy zrobił krok w tył, kierując się do szafki kuchennej po drugi kubek.
Teoretycznie mógł machnąć różdżką i go do nich przylewitować, ale nie był aż tak leniwy. Zwłaszcza po tak długim i nudnym dyżurze jak ten dzisiejszy, lubił własnoręcznie zająć się częścią zajęć.
- Pomóc ci to przelać? - spytał, stawiając drugi kubek na blacie nieopodal paleniska.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#13
11.11.2024, 00:04  ✶  

Dobrze, że zdawał sobie sprawę, że to było coś więcej. W sumie nigdy tego przed nim nie ukrywała, w jej przypadku rzadko kiedy chodziło o pieniądze, to zawsze był tylko i wyłącznie dodatek do tego, czym się zajmowała. Przede wszystkim chodziło jej o adrenalinę i emocje, które pojawiały się podczas polowań. Uwielbiała stąpać na krawędziach, to powodowało, że chciało się jej żyć. Nie było to do końca typowe, ale ludzie, jak ona tak właśnie mieli. Kochali niebezpieczeństwo, to nie było do końca zdrowe, ale też nigdy nie wspominała o tym, że jest całkiem normalna. Uwielbiała się sprawdzać, testować swoje możliwości, szczególnie podczas realnych sytuacji. Lubiła mieć pewność co do tego, czy faktycznie jest w stanie poradzić sobie z każdym przeciwnikiem, nie wybierała odwrotu praktycznie nigdy, tak już miała. Ostatnio i tak zachowywała się o wiele bardziej racjonalnie, aczkolwiek nadal zdarzały jej się takie typowe dla niej wyskoki, tego nie da się do końca wyplenić, zawsze będzie gdzieś w niej mieszkało.

- Chciałabym się z tobą zgodzić. - Ale właśnie, nie dało się nie zauważyć desperacji, która pojawiła się podczas działania Yaxleyówny. Powoli usychała w domu, była w stanie zajmować się nawet najbardziej banalnymi sprawami, aby tylko zająć czymś ręce.

- W sumie prawda, chodzi o większość. - Nie mogła się z nim nie zgodzić. Mało kto potrafił brać odpowiedzialność za swoje czyny, raczej były to nieliczne jednostki, zresztą sama uważała, że wynosi się to z domu. Nie do końca rozumiała, czym było to spowodowane, ale nie dało się zaprzeczyć, że tak właśnie było.

Cóż, Geraldine nauczyła się tego, że konsekwencje przychodzą zawsze. Nie miała z tym problemu, dosyć szybko zaczęła dostawać po dupie przez swój nieokrzesany charakter i nie miała z tym większego problemu. Potrafiła brać na siebie odpowiedzialność za swoje czyny i słowa, przychodziło jej to naturalnie, może też przez to nie do końca umiała zrozumieć dlaczego nie wszyscy reagują w ten sposób. To było dla niej coś, co nie do końca mogła pojąć. Ogólnie najłatwiej było jej rozumieć świat na podstawie swoich własnych doświadczeń, jak widać, czasem to nie wystarczało, musiała myśleć szerzej.

- Dzięki i przepraszam, ale dalej nie do końca rozumiem te twoje porównania, może kiedyś stanę się w tym nieco bardziej lotna. - Gdyby nieco bardziej skupiała się na tym, gdy opowiadał jej o roślinach pewnie już byłaby w stanie nieco ogarnąć, tyle, że miała dziwny nawyk wyłączania się zawsze, kiedy sięgał po te wszystkie profesjonalne nazwy, zazwyczaj wtedy po prostu przytakiwała i udawała, że wie o co chodzi, chociaż było zupełnie inaczej, nie do końca ją to fascynowało.

Na szczęście nie było potrzeby, aby stali się specjalistami w dziedzinach, którymi się nie zajmowali. Doskonale się dopełniali pod tym względem, każde z nich miało zupełnie inne zainteresowania, dzięki czemu razem mogli zdziałać cuda na wielu płaszczyznach. Nie musieli wnikać w swoje światy, bo nie było takiej potrzeby. Mogli się po prostu uzupełniać i to było wystarczające. Ich drogi nie krzyżowały się jakoś mocno podczas pracy, co też było całkiem niezłym rozwiązaniem. Nie musieli się angażować za mocno w swoje sprawy, bo też nie o to chodziło, potrzebowali nieco przestrzeni, bo do tego przywykli.

- Ludzie są głupi. - Skomentowała jeszcze jakże błyskotliwie, bo w sumie nie miała już nic więcej do powiedzenia na ten temat. Nie mieli wpływu na to, jak kto reagował na to, co działo się na świecie. Każdy powinien mieć swój rozum i wypadałoby, aby potrafił z niego korzystać, jak widać na załączonym obrazku to nie do końca tak działało. Jakim cudem ktokolwiek mógłby uwierzyć w to, że Leach był męczennikiem? Nie miała zielonego pojęcia.

- Obyś miał rację, wolałabym, żeby to zbytnio nie eskalowało. - Tak, ta opcja wydawała się być najbardziej przystępna. Nie wytrzymają trzech lat z takim ministrem, tego była niemalże pewna, sam się prosił o to, aby zrzucić go ze stanowiska.

- Moje plany nie są wcale podstępne, chciałabym cię spić i wykorzystać, o czym oczywiście wspominam, żebyś miał tego świadomość, w końcu nie mamy przed sobą tajemnic... - Yaxleyówna wcale nie była taka przebiegła, jakby się mogło wydawać. Wolała poinformować swojego chłopaka o planach, jakie przewidziała na ten wieczór, aby miał świadomość na co powinien być gotowy. Nie zakładała, że uda jej się to zrealizować, bo sama była już nieco podpita, ale zawsze warto próbować. - Tak, to była część planu, miałam ci dolewać wina do kubka dopóki nie będziemy podobnie upojeni. - Rozgryzł ją dosyć szybko, ale jej to nie przeszkadzało. To wcale nie było takie trudne, od razu można było odczytać jej intencje, zresztą chyba je częściowo zdradziła. Mistrzyni zbrodni.

Nie miała nic przeciwko temu, żeby spędzili ten wieczór wlewając w siebie niezliczoną ilość alkoholu, dyskutując właściwie o niczym i przysnąć nad ranem. Ceniła sobie te ich wspólne chwile. Czuła wtedy spokój, który okazał się być całkiem przyjemną emocją. Nigdy się z nim nie nudziła, nawet jeśli leżeli w milczeniu i wpatrywali się w sufit.

- Nie zamierzam więc podważać tej twojej pewności, niech ci będzie. - Przez te kilka miesięcy stała się naprawdę bardzo łagodna. Kiedyś pewnie chętniej udowadniałaby swoje racje, teraz nauczyła się przerywać temat w odpowiednim momencie, aby nie doprowadzać do niepotrzebnej dyskusji, która mogłaby się skończyć zbędną kłótnią. Yaxleyówna zdecydowanie przy nim złagodniała.

Nie przejmowała się tym, co było kiedyś. Każde z nich miało swoją historię, która doprowadziła ich do miejsca w którym aktualnie się zajmowali. Nie było potrzeby w tym grzebać, liczyło się tylko i wyłącznie to co mieli teraz, nic innego. Szczególnie, że już na samym początku nie mieli oporów przed tym, aby dzielić się ze sobą tym, co kiedyś robili. To nie był temat tabu, nie mieli przed sobą żadnych tajemnic, nie było więc opcji, że mógłby kiedyś ich zaatakować, jak jakieś trupy z szafy.

Teraz było zupełnie inaczej, wydawali się doskonale odnajdywać w tej stałej relacji, chociaż pewnie żadne z nich w ogóle nie przypuszczałoby, że jest to możliwe. Jak widać wiele się mogło zmienić, wystarczyło tylko trafić na odpowiednią osobę.

- Kanapa brzmi dobrze. - Tak, nie mogła się doczekać, aż na niej zalegną z kubkami pełnymi grzanego wina. Lubiła spędzać czas w kuchni, jednak salon był zdecydowanie dużo wygodniejszą opcją. Mieszała w między czasie zawartość swojego garnka, bo nie chciała, żeby jej trunek okazał się być nie do końca smaczny, jej pewnie ten smak aktualnie byłby obojętny, ale Roise w przeciwieństwie do Yaxleyówny jeszcze był trzeźwy, więc wolała się chociaż odrobinę postarać.

- U was też nudno? Co za okropny czas. - Niby lubiła Yule, jednak aktualnie wydawał się to jej być najgorszy moment w roku. Dawno nie czuła takiej stagnacji, wydawało jej się, że w przypadku uzdrowicieli może być zdecydowanie inaczej, bo przecież aktualnie trwały te wielkie przygotowania do świąt, a wtedy dochodziło do dziwnych, nietypowych wypadków, najwyraźniej jednak się myliła.

Już bez przesady, Geraldine zdecydowanie nie przywiązywała, aż takiej wagi do tego, w jaki sposób gotowała im to wino. Najważniejsze - miało być ciepłe i w miarę dobre w smaku, aby mogli to jakoś przełknąć, jeszcze tego brakowało, żeby mierzyła w między czasie temperaturę, to chyba zbyt wiele jak na nią.

- Dziękuję. - Powiedziała cicho, nieco speszona. Zapewne nie zauważył rumieńca który pojawił się na jej policzkach, bo już wcześniej były różane przez alkohol który zdążyła wypić, ale zapiekły ją, więc wiedziała, że jeszcze bardziej się zaczerwieniła. Nadal nie przywykła do tych komplementów, którymi ją raczył zupełnie znienacka.

Poczuła otaczający ją zapach mężczyzny, który był bardzo przyjemny, może trochę przebijał się przez to szpital, ale i on już nie kojarzył jej się źle, wręcz przeciwnie, bo tylko i wyłącznie z Roisem.

Westchnęła cicho, kiedy się od niej odsunął, w sumie była nieco niezadowolona, że trwało to tylko chwilę, bo było to całkiem przyjemne, ale zdążą się jeszcze trochę poprzytulać na kanapie, najpierw wypadałoby skończyć zajmować się tym winem.

- Tak, jeśli możesz, to pomoc się przyda, sam wiesz, że nie jestem w tym najlepsza. - Zdecydowanie nie do końca radziła sobie z takimi czynnościami, a szkoda by było, aby połowa zawartości znalazła się na palenisku, czy gdzieś obok.

Zajęło im to krótką chwilę, a później mogli się wreszcie udać w kierunku salonu, aby zalegnąć na kanapie i po prostu cieszyć się swoim towarzystwem, noc przecież była jeszcze młoda.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (6920), Ambroise Greengrass (7409)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa