Cóż, była mu wdzięczna za to, że oferował jej swoją pomoc, bo nie było to dla niej wcale takie oczywiste. Mało kto rozumiał te jej wszystkie potrzeby związane z zawodem, który wykonywała, sporo osób traktowało je jako głupie zachcianki bogatej panienki. Tyle, że to było coś więcej, to właściwie był jedyny sposób na życie jaki znała. Od zawsze wiedziała, że się będzie tym zajmowała, dążyła do tego od wielu lat. Dawno nie miała takiego momentu, że musiała siedzieć na tyłku. To było dla niej nowe i nie miała pojęcia, co powinna ze sobą zrobić w takiej sytuacji. Doceniała więc gest Roisa, nikt wcześniej nie rozumiał tej potrzeby, a wydawało jej się, ze on wie, co się z nią dzieje.
Uśmiechnęła się jedynie ciepło, gdy poczuła jego dłoń na swojej. Nie potrzebowała, żeby nic mówił. Wiedziała, że zdaje sobie sprawę z tego, jak wygląda jej sytuacja. Trochę sama ją na siebie sprowadziła, ale z drugiej strony nie umiała sobie wyobrazić siebie jako urzędnika w ministerstwie, a to była chyba jedyna opcja, jaką miała poza angażowaniem się w swoje sprawy biznesowe i te rodzinną działalność. Miała nieco ograniczone pole działania, nie miała zbyt wielu opcji, chociaż pewnie gdyby jakoś mocniej się nad tym zastanowiła to udałoby się jej znaleźć jakąś alternatywę, a aktualnie pozostawało po prostu czekać na wiosnę, wtedy znowu będzie lepiej.
- Nigdy nie mówiłam, że chodzi mi tylko i wyłącznie o interesy. - Miała świadomość, że to nie było zajęcie, które mogło jej przynieść spore zyski finansowe, ale Yaxleyówna była bogata, pracowała tak naprawdę tylko i wyłącznie dla swojej rozrywki, robiła to po to, aby się nie nudzić. Nie brakowało jej galeonów, wręcz przeciwnie, była obrzydliwie bogata. Mogłaby właściwie w ogóle nie pracować.
- Cóż, mogę ich poszukać, trochę się poświęcić. - Wiedziała, że nie ma szans na to, aby zimą znaleźć jakieś żaby, ale z drugiej strony może właśnie o to chodziło? Mogłaby znikać na całe dnie i szukać tych żab, które aktualnie były gdzieś indziej.
Nie było sensu dalej się nad tym zastanawiać. Musiała zaakceptować to, że tak będą wyglądały jej zimy. Może kiedyś jej się spodoba rola gospodyni domowej? Powinna się przyzwyczaić do tego, że tak będzie? Kto to właściwie wiedział, Ambroise postanowił spróbować jej pomóc, nie wiedziała, co uda mu się zdziałać, ale doceniała ten gest, naprawdę doceniała to, że w ogóle zauważył, że zaczęła gasnąć w tych czterech ścianach.
- To nie jest coś, czego nie trzeba uczyć? - Wydawało jej się, że to się po prostu ma. Bez względu na wychowanie, pewnie można było i nabyć tę cechę na podstawie życiowego doświadczenia, jednak to przychodziło naturalnie, przynajmniej zdaniem Yaxleyówny.
- Nie mów do mnie szyfrem, bo zaczynam się gubić. - Postanowiła zwrócić mu uwagę na to, że zdecydowanie nie ma pojęcia, co znaczą słowa, które wypowiada. Nadal w dziedzinie zielarstwa była laikiem, mimo tego, że on był okropnie biegły w tej dziedzinie, czasem jej było nieco głupio, że była, aż taką ignorantką w tej dziedzinie, ale no te nazwy zupełnie nie wchodziły jej do głowy.
- Teraz rozumiem, nie brzmi to szczególnie kolorowo. - Cóż, większość ludzi nie potrafiła dawkować tych ziół, więc to mogło faktycznie odwzorowywać sytuację, która aktualnie się działa. Wybierali między mniejszym i większym złem. Nie podobało jej się to wcale. Zamiast sięgnąć po dobro, które też znajdowało się na wyciągnięcie ręki.
- Tak właściwie to wszystko już się chyba zesrało, nikt nie jest zadowolony, zresztą nie da się uszczęśliwić każdego, zawsze ktoś będzie miał pretensje, a w tej sytuacji jest chyba zdecydowali się na najgorszą opcję, bo obie strony zaczynają krzyczeć. - Nikt nie zamierzał ukrywać swojego niezadowolenia, pokazywały się kolejne roszczenia, robiło się niezdrowo. Nawet Yaxleyówna to czuła, chociaż wcześniej wszystko latało jej dosłownie koło chuja.
- Prędzej czy później to eskaluje, ciekawe jak bardzo. - Nie widziała innej możliwości, te całe zmiany systemowe nie zostały do końca przemyślane, co tylko prosiło się o jakiś przewrót, zamach stanu? Cokolwiek. Nie poszanowali wielopokoleniowej tradycji, ktoś musiał zareagować i coś z tym zrobić, ciekawe tylko kiedy do tego dojdzie. Zapewne będą się temu przyglądać i jakoś odnaleźć się, kiedy zacznie się jeszcze większy burdel. Tacy jak oni niestety również obrywali rykoszetem podczas tych zmian. Mimo, że nie powinny ich one szczególnie dotyczyć.
Nie było sensu dłużej o tym dyskutować, zgadzali się najwyraźniej w swoich opiniach, to nie była nowość. Pochodzili rodzin z podobnymi poglądami, z tych, które były lepsze, nie ma sensu udawać, że wcale nie. Wychowywano ich w sposób w którym mówiono o ich wyższości nad mieszanymi czarodziejami. Nie, żeby Yaxleyówna od razu chciała zabijać tych pochodzących od mugoli, nie uważała tego za potrzebne. Bardziej po prostu chodziło o sam porządek świata, każdy musiał znać swoje miejsce, wtedy wszystko może jakoś by działało.
- Ja się spiłam winem. - Zmrużyła oczy, przyglądając się mu uważnie. Nie sądziła, że ten kubek, który mu wręczyła wystarczyłby na to, żeby chociaż nieco poczuł jego wpływ. - To dopiero przed tobą, ale musisz do mnie dołączyć, bo nie zamierzam być jedyną spitą osobą w tym domu, więc to nie może być to. - Tak, zresztą za dobrze jej się piło, żeby miała to teraz przerywać. Musiał nadrobić jedną butelkę i może znajdą się na podobnym poziomie upojenia. Wtedy jakoś prościej się dyskutowało. Nie miała zamiaru jednak drążyc tematu jej szlugów, bo to było zbędne, on będzie się jej nadal czepiał, że nie ma gustu, a ona będzie to ignorowała, tak musiało już być.
- Wiesz, że to, że jesteś cztery lata starszy wcale nie świadczy o tym, że możesz mieć większe doświadczenie, prawda? - Postanowiła brnąć dalej w ten temat, bo czemu by nie, do tego była już trochę podchmielona, więc język jej się nieco rozplątywał.
- Aczkolwiek trzynaście lat to dużo czasu, faktycznie masz prawo wydawać swoje opinie, powiedzmy. - Wolała nie rozmyślać o tym, co było kiedyś. Zresztą sama też nie należała do tych szczególnie przyzwoitych osób. Uważała, że wewnętrzne pragnienie czasem musi zostać zaspokojnone, więc dawała ponieść się chwili. Przelotne znajomości, były ku temu idealną okazją, bo broń Melrinie nigdy nie chodziło jej o coś więcej. Spotykała ładnych chłopców, których sprowadzała na manowce i znikała, to była najlepsza opcja. Na kiedyś. Aktualnie doceniała wszystko to, co udało im się stworzyć i stała się całkiem niezłym materiałem na dziewczynę, chociaż nigdy nie zakładałaby nawet, że uda jej się to zrobić. Było jej dobrze w tym wszystkim, nie umiała sobie wręcz wyobrazić, że miałaby się cofnąć do tego, co robiła kiedyś. Zdecydowanie tego nie chciała.
Kiwnęła jeszcze twierdząco głową i zsunęła się z parapetu i z jego nóg. Był to odpowiedni moment, aby przygotować kolejną dawkę alkoholu. Grudniowe wieczory były co do tego idealne, szczególnie te spędzone właśnie na kuchennym parapecie, z drugiej strony może był to odpowiedni moment, aby udać się do salonu i w końcu legnąć na kanapie. Parepety nie były szczególnie wygodne na dłuższą metę.
Sięgnęła do jednej z szafek po wino, przez chwilę się jej przyglądała po czym wyciągnęła drugie, później pewnie nie będzie jej się chciało więcej wstawać, więc dobrze byłoby się przygotować na każdą okoliczność. Wlała zawartość butelek do rondla, wcześniej zapalając palenisko. Później przeszła do tych innych czynności, jakimi było krojenie pomarańczy i doprawianie mikstury. Trochę jakby gotowała eliksir, ale w tym przypadku nie było szansy na to, żeby to wybuchło, tylko i wyłącznie dlatego w ogóle się za to zabierała.
Po kuchni zaczął rozchodzić się zapach słodkiego wina, goździków i korzennych przypraw, w sumie mieszał się z tym ciepłego ciasta, które Roise przyniósł do domu. Minęła chwila, aż w końcu ich grzaniec był gotowy. - Idziemy do salonu, czy będziemy siedzieć w kuchni? - Przeniosła spojrzenie na Ambroisa właściwie to oddała mu możliwość decydowania o tym, gdzie spędzą resztę wieczoru.