• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[02.06.72] Nie dokazuj jebnięta wariatko, nie dokazuj

[02.06.72] Nie dokazuj jebnięta wariatko, nie dokazuj
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#1
13.11.2024, 21:07  ✶  

Wyszedł z Lecznicy Dusz niemalże w panice. Czuł jakby głowa miała mu za chwilę eksplodować. Nie słyszał jak pielęgniarka Lecznicy wołała za nim, próbując go zatrzymać, bo przeraźliwy pisk w uszach ledwo co nie przebił mu bębenków. Może i z srogim grymasem na twarzy, grubiańsko przepychał się przez innych pacjentów i pozostały personel, byle tylko jak najszybciej dotrzeć do wyjścia. W środku jednak czuł się jak spłoszone zwierzę uciekające przed naganiającym drapieżnikiem. Serce waliło mu jak oszalałe, a jedyne o czym myślał to ucieczka. Kiedy wyszedł na zewnątrz, naturalne dzienne światło sprawiło, że czuł się jeszcze bardziej skołowany, niż przedtem. Parł przed siebie, chcąc oddalić się od tego miejsca jak najdalej, dysząc przy tym jak nieboskie stworzenie. Nie miał pojęcia co robi, dokąd idzie. W końcu w połowie drogi między centrum Doliny Godryka, a oddaloną od niego Lecznicą, dotarło do niego, że chce być jak najszybciej w domu. Nawet to przygnębiające i oszalałe Little Hangleton wydawało mu się bezpieczniejszym miejscem, niż to gdzie teraz był.

Zszedł z głównej ścieżki, odbijając nieco poza wytyczoną trasę. Chowając się między kilkoma drzewami, w gęstwinie, chciał się po prostu stąd teleportować. Złapał się za nadgarstek, a ten drżał i pulsował jakby ktoś chciał od niego nastroić całą orkiestrę. Wziął głęboki wdech, pomyślał o swoim domu, sprężył się w sobie iiii... spanikował w ostatniej chwili. Mignął. A może bardziej zniknął i pojawił się w tym samym miejscu. Nie potrafił się teraz teleportować na takie odległości, nie był w stanie. Zwymiotował momentalnie. Upadł na kolana, podpierając się na rękach, wyrzucił treść z żołądka. Nie zdarzało mu się to. Zwykle przecież lubił te drobne zawirowania poteleportacyjne, bo było to trochę jak krótka przejażdżka na karuzeli. Spędził tyle czasu w powietrzu na miotle, że tego typu przeciążenia znosił o wiele lepiej, niż niektórym czarodziejom potrafiło się zdarzyć. A tu proszę, taki psikus. Był najzwyczajniej zbyt roztrzęsiony, żeby skupić się na bezpiecznej teleportacji. I miał słuszne przeczucie, wycofując się w ostatniej chwili z podróży do swojego domu. Poczuł pieczenie na barkach, a kiedy odsłonił ubranie z tego miejsca, zobaczył przetarcia i drobne pęknięcia na skórze. Gdyby podróż była dłuższa, niewątpliwie uległby bardziej poważnemu rozczepieniu.

Stanął na równe nogi opierając się jeszcze moment o te drzewa wokół niego. Trochę jakby ulżyło, ale wciąż nie czuł się najlepiej. Potrzebował się jakoś stąd wydostać, nie zamierzał utknąć w tej jebanej Dolinie dłużej, niż było to konieczne. Teleportacja odpadała, miotły ze sobą nie zabrał, więc będzie musiał poszukać czegoś w tej szlamowatej chujni. Matko daj, by którejś nocy padło na te miasteczko zielony blask mrocznego znaku, a wszyscy jej mieszkańcy padli trupem jak robactwo, którym w jego oczach byli.

Ale jeszcze nie dzisiaj. Dzisiaj dajcie mu gorzały, dużo gorzały.

To za dużo wrażeń, za dużo nieskontrolowanych emocji, żeby tak zwyczajnie zamknąć się teraz w czterech ścianach i udawać, że nic się takiego nie stało. Nie chciał wchodzić między mugoli i szwendać się po głównych ulicach, dlatego skorzystał z okazji, kiedy zobaczył na uboczu knajpę Pod Krzywym Kuflem. Wyglądała przynajmniej na wystarczająco ustronną knajpę i tego właśnie potrzebował. Uderzył prosto do baru. Rzucił na ladę garść galeonów zamawiając butelkę najmocniejszego gówna, które tylko mogli mu zaserwować i szklankę lodu. Przylgnął do szklanki czołem, studząc swoją rozgorączkowaną głowę. Butelka pojawiła się tuż obok. Chwycił ją w odruchu, ale kiedy tylko podniósł ją od baru, zobaczył jak kołysze mu się na boki razem z rozdygotaną dłonią. Odstawił szybko, bo nie chciał żeby ktokolwiek zobaczył w jak fatalnym stanie jest. Chociaż i tak z bliska było to bardziej, niż widoczne. - Ej Ty. - pstryknął palcami na faceta siedzącego kilka stolików obok niego. - Pijesz ze mną... Oznajmił, zapraszając w mało oględny sposób gościa w zaroście do dołączenia do niego. Potem pstryknął jeszcze raz palcami, ale tym razem na barmana by przygotował jeszcze jedną szklankę dla jego spontanicznego kompana do picia. Nawet nie zastanowił się czy aby przypadkiem nie zaprosił jakiegoś mugola, albo nawet mugolaka do dołączenia do niego. Teraz nie był już Louvainem Lestrangiem, tylko zagubionym chłopcem, którego sidehoe była opętaną, jebaną wariatką.


przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#2
17.11.2024, 13:31  ✶  
Minął miesiąc i trochę. I nic, dalej musiał siedzieć w tym przeklętym mieście otoczony ludźmi, których nie rozumiał, nie lubił i na Knieję, nie chciał lubić. Czuł ich wzrok na swoich plecach, słyszał szepty za plecami, ich zapach doprowadzał go zbyt często do salwy kichnięć. Kobiety oblane martwymi kwiatami, mężczyźni cuchnący zmęczeniem całego dnia.

Mieszkał u Lizzy w stodole, razem z Białką i Miłką - swoimi kochanymi kozami, oraz Corgie - krnąbrną kurą, która szczęśliwie w swojej krnąbrności nie postanowiła wrócić do nawiedzonego lasu. Były one takim przyjemnym zakotwiczeniem w normalności, w twarzach które znał, szorstkości futra, lepkości odchodów, dźwiękach przeżuwania, czy niekończącego się gdakania. Ale nie mógł siedzieć zamknięty w stodółce aż ktoś wygoni widma.

On sam oczywiście nie mógł tego zrobić, był tylko chłopcem z Kniei, jednym ze zwierząt ranionych pradawną magią, życiem, które zmuszone zostało wynieść się, gdy pośród drzew roztańczyła się śmierć.

Był przygnębiony i już lekko wcięty. Ktoś na niego zapstrykał - to normalne? Czy tak ten dziwaczny gatunek nawiązywał stosunki społeczne? Nie znał ich rytuałów, nie rozumiał czemu trzeba mówić dzień dobry, przepraszam, dziękuję. Nie rozumiał tego pstrykania, ale komunikat słowny wyszczekany przez przybysza był jasny.

Nie chciał kłopotów. Wstał i przysiadł się do niego z własnym, niemal ukończonym kuflem piwa.

Wyglądał jak obdartus. Robinson Crusoe we własnej osobie. Wysoki i szczupły mężczyzna chodził przygarbiony, lekko pokrzywony, jak samotna brzoza szarpana wiatrem w te i wewte. Jasne jak snopy zboża włosy były nieokrzesane, przydługie, w jednym miejscu ewidentnie posiadające w ramach wątpliwej ozdoby kilka zapodzianych słomek z "leża". Obfity zarost był nieco ciemniejszy, z pewnością nie dotykała go od dawno brzytwa czy choćby nożyczki, które mogłyby poskromić grubsze włosy. Jego dłonie był spękane od roboty, szczupłe palce nosiły ślady licznych odcisków właściwych klasie robotniczej. I tylko oczy, jasne, błękitne, szlachetne oczy patrzące nieufnie na Louviana zdradzały, że w tym chłopie może być cokolwiek więcej.

Kuzyni

Żaden z nich nie był tego świadom.

Usiadł i pił dalej ze swojego kufla, nie będąc za bardzo pewien czy tak właśnie spełnia prośbę nieznajomego. Logicznie spełniał ją, ale... kto wie co ludziom chodzi po głowie.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#3
22.11.2024, 00:39  ✶  

Dawno nie czuł się tak przybity i bezsilny jak dzisiaj. Właściwie to starał się wypierać z pamięci takie momenty jak ten dzisiaj daleko poza własną świadomość. Nie wyciągał z nich żadnych wniosków, a tylko jątrzyły się oślizgłą raną na jego ego i dumie. Nie było sensu takich wspomnieć trzymać w sobie, więc wypierał je, bo nie myślał o tym żeby to przepracować, nawet nie zdawał sobie sprawy, że przecież tak można. Z problemami których nie mógł rozwiązać pieniędzmi, albo chociaż pięścią radził sobie jak większość mężczyzn w jego rodzinie; alkoholem. Dzięki niemu przynajmniej ten ból ze środka nie był taki dokuczliwy. To jednak nie leczyło ran, co najwyżej uśmierzało ból.

A bolało go mocno. Bolało go to, że pozwolił sobie na zaufanie do kogoś do kogo nigdy nie powinien. Bolało go to, że dał się oszukać. Uwierzył w istnienie dziewczyny, której tak naprawdę nie było. Istniał wyłącznie koncept niewielkiej postaci o wielkiej mocy destrukcji. Z jej młodszą kuzynką nie miał takich problemów. Od początku wiedział, że ta limbogirl jest słaba. Wtedy mu to, aż tak nie przeszkadzało, bo nie poczuł czym była siła absolutna. Dopiero kiedy poczuł prawdziwy swąd spaczenia i piękno czarnej magii przez budowanie swojej pozycji wśród mrocznych sług, zrozumiał co tak naprawdę daje mu motywację do działania. Musiał przecież gdzieś ulokować te swoje niespełnione sportowe ambicje, kiedy wszytko poszło w chuj. Teraz jeszcze bardziej miał sobie coś do udowodnienia. Wyrozumiała i dobroduszna Effimery szybko stała się w jego oczach odrzucająca. Dlatego nie miał skrupułów do zadręczania jej, jeśli jej łagodna aura działała mu na nerwy. Jakby płacz tak niewinnej dziewczyny, był pokarmem dla jego gnijącej duszy. Kiedy się już nią znudził, jak zabawką która przestała być atrakcyjna, po po prostu odtrącił ją. Nie było w tym nic specjalnie ciężkiego.

Ta cholera była całkowicie inna. Przyszła jakby znikąd i sprowadziła go do parteru jak jeszcze nikt wcześniej. Była wszystkim tym, czego w tamtym momencie najbardziej pragnął. Popierdolona Millie. Już wtedy wiedział, że nie jest z nią najlepiej, przynajmniej w głowie. Powinno go to odstraszyć, a dodało szczyptę jakiegoś romantycznego mistycyzmu jej pojebaństwu. Dała mu wiele świadectw tego, że szczerze mógł o niej myśleć jak o prawdziwej sile. Destrukcyjnej silne o którą prędzej się pokaleczysz, niż wygrasz. Takiej kobiety właśnie chciał pożądać.

A potem dała sobie rozjebać łeb i to pewnie w obronie jakiegoś mugolaka, czy za coś jeszcze bardziej gównianego.

- Miałeś kiedyś tak, że pomyliłeś na czyjś temat? Zagaił mało zobowiązująco, widząc że facet do którego się zwrócił o towarzystwo, nie był specjalnie wygadany w pierwszym odczuciu. Lustrował go spojrzeniem. Wyglądał mu na typowego prowincjusza, niezbyt wyszczekanego i mało oględnego. Tylko te oczy... coś o nim zdradzały. Tylko co? Przynajmniej po tym spojrzeniu miał większą pewność, że nie ma do czynienia z mugolem. Zresztą. Co go to tak właściwie dzisiaj obchodziło? Nawet nie zwracał uwagi na jego tragiczny strój. Zgadywał, że były to ubrania do pracy wnioskując po jego spracowanych dłoniach, więc to go nieco usprawiedliwiało. A no tak. Niektórzy magowie dalej ciężko pracowali. Na utrzymanie, albo z wyboru, w co trudno mu było uwierzyć, jednak wciąż.

- Nie, że ktoś cię oszukał. Po prostu myślałeś, że ten ktoś jest zupełnie innym człowiekiem, niż się okazało? Ciągnął dalej. Jeden z napełnionych kieliszków przysunął w jego stronę. A potem uniósł swój w milczącym geście toastu i nie czekając, aż Sam zrobi to co on, po prostu wychylił swój do ust. Niby kuzyni, a jednak całkiem różni. Chociaż to pewnie Louvain w scenerii baru Pod Krzywym Kuflem wyglądał jak dziwak. Jakby żywcem wyrwał się z jakiegoś magazynu o celebrytach w tej swojej połyskującej skórze, sprasowanych spodniach i wystających tatuażach spod rękawów i kołnierza. Nawet jakby wiedział to raczej niespecjalnie by się poczuwał do czegokolwiek innego, niż zwykła pogawędka. W jego mniemaniu Blacka czyniła wyłącznie smolista ciecz w żyłach. Bez niej, dla niego były to tylko zbędne sentymenty które jak łatwo zgadnąć miał za nic.

Mówił na okrętkę, bo potrzeba wyrzucenia tego z siebie była silna, ale potrzeba ukrywania się z emocjami jeszcze silniejsza. Przecież nie przyzna się przed pierwszym lepszym obdartusem z tej frajerskiej Doliny, że jest wściekły bo mu zależało.


przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#4
23.11.2024, 22:45  ✶  
Samuel nie miał zielonego pojęcia na temat tego co się działo w głowie jego obecnego rozmówcy. Jego kuzyna. O tym też nie miał pojęcia. Zasadniczo możnaby powiedzieć, że Sam był upiorem z Kniei wyrwany, więc miał słabe pojęcie na temat ludzi z założenia. Patrzył na to jak mentalnie jest Louvian rozbity, jak cierpi, jak zraniony, upokorzony czarny hipogryf i było mu szkoda, że nie jest tym hipogryfem. Hipogryfowi mógłby pomóc. Zwierzęta były zdecydowanie łatwiejsze w obsłudze, nawet takie, których inteligencja była przez wielu znawców porównywalna do ludzkiej. To co się działo we wnętrzu Louviana pozostawało dla McGonagalla nieodkryte, ale widział że cierpi.

Kiwnął na Lizzy i ona znając się na ludziach zdecydowanie lepiej postawiła przed nimi butelkę ognistej. To tak działało? Wodopój?

– Mm... ja... ee... szczerze to nie wiem. Znaczy... – wlał w siebie alkohol i w sumie całkiem nieźle sobie z nim radził. Sam pędził w lesie kiedy jeszcze tam mieszkał, więc to nie był obcy mu smak. – Była kiedyś taka... taka jedna i no... Ona mówiła, że mnie bardzo kocha, ale jakoś nie przeszkadzało jej to wieszać się na kimś innym i... – trochę było tak głupio obgadywać wnuczkę przy jej babci, ale przecież to mogła być każda inna dziewczyna prawda? – Nie wiem, uznałem, że z nim będzie szczęśliwsza i odpuściłem temat. Czy to się liczy? – zapytał niepewnie.

Gdyby wiedział o ludziach więcej, z powodzeniem mógłby opowiedzieć Louvianowi o swojej matce, która pod płaszczykiem opiekuńczości odcięła go od świata. Która mówiła o miłości, a tak na prawdę po prostu chciała mieć swojego męża i syna na własność, z dala od kogokolwiek, kto mógłby obu uświadomić, że to wegetacja, a nie prawdziwe życie. Ale na te wnioski było jeszcze zdecydowanie za szybko. Może za kilka miesięcy, jeśli kiedykolwiek ich drogi przecięłyby się znowu. Ale nie dziś, nie u samego początku jego drogi pośród społecznością czarodziejów.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#5
24.11.2024, 00:07  ✶  

On to hipogryfa najbardziej lubił oglądać na ilustracji z podręcznika. Właściwie to wszystkie te skrzydlate bestie najlepiej pochowałby po rezerwatach, z dala od ludzkości. Tak bardzo jak uwielbiał dryfować po przestworzach, to nienawidził tych latających paskudztw. Nad miotłą można było zapanować, w końcu to tylko przedmiot, a jeśli ktoś to nie wychodziło to po prostu był cienias z translokacji i mógł obwiniać wyłącznie siebie. A taka nieboska kreatura? Kierowała się wyłącznie instynktem. I spokojnie, bo już nie raz słyszał, że to tylko kwestia właściwego podejścia do zwierzęcia i to trzeba na spokojnie z umiarem, bla bla bla. Miotła go nie wpierdoli razem z ubraniem od kaprysu, z miotły można było co najwyżej spaść na głupi ryj i to tyle.

Ale porównanie i nawet mógłby się na takie uśmiechnąć, bo jako sam symbol zwierzak ten był całkiem do przyjęcia. Nie jeden wysoki ród posiadał takie w swoim herbie, więc stworzenie jak najbardziej królewskie. Szkoda tylko, że teraz ten czarny hipogryf z połamanymi skrzydłami, spanikowany, uciekł do jakiejś alko-nory. Przed problemami, przed światem.

Zaśmiał się bezdźwięcznie kiedy wsłuchiwał się w to, co starał się mu przekazać Sam. Mało zgrabne wydawały się te jego zlepki słów. Nic dziwnego, że nie odezwał się pierwszy skoro gadka mu się niezbyt kleiła pod językiem. Z drugiej strony, rozmawianie o takich sprawach, szczególnie z kimś obcym, nigdy nie było proste. Dlatego nie zamierzał z niego drwić, chociaż dopierdalanie się do kogoś zwykle polepszało mu nastrój. Podzielenie się ze światem marskością własnej osobowości zawsze poprawiało humor. Jak ten upiór który nie potrafił odnaleźć spokoju, więc zadręczał innych, bo cudze cierpienie dawało chwilowe wytchnienie od własnego cierpienia.

Jednak nie tym razem. Bo to co wydukał Sam zabrzmiało bardzo szczerze. I nawet jeśli nie wiedział jak się ten dziwak nazywa, ani kim była ta laska o której opowiadał, to historyjka w jakiś sposób poprawiła mu humor. Czyli nawet tutaj na wygwizdowie, w centralnej dupie, działy się sercowe dramaty. - Liczy się bratku, liczy... - westchnął lekko, jakby w ten niedopowiedziany sposób zasugerował, że i on rozumie jego ból. Czy właśnie na tej zasadzie działały te wszystkie grupy wsparcia? Bo może i Louvain niekoniecznie miał analogiczną sytuację w relacji co Sam, ale widząc jego zmartwienie na twarzy patrzył na niego jak na lusterko. Odbicie własnych problemów w drugim człowieku. Na moment ogrzał się w tym budującym odczuciu, ale tylko na moment. Bo te kojące wibracje zbyt bardzo kojarzyły mu się z czymś na czym już jakiś czas temu położył krzyżyk i nie zamierzał się tutaj rozpływać jak jakaś czekoladka.

- Z babą źle... - zaczął ponownie wzdychając i ponownie sięgając po kieliszek, wcześniej napełniając oba z lady, swój i Sama - a bez baby jeszcze gorzej. Podniósł kieliszek w kolejnym geście toastu, uśmiechnął się trochę jakby szyderczo nad własnym prawidłem i wlał w siebie porcję wódy z lekkością jakby spluwał do wiadra. Dawno już nie pił czegoś tak zwyczajnego. Zwykle w jego szkle gościła jakaś aromatyzowana drożyzna, bo nawet takie błahostki jak upijanie się musiało mieć w sobie element ekstrawagancji jeśli robił to Louvain. Nie przeszkadzało mu to jednak w tym momencie. Traktował to jako kolejny element jego spontanicznej agroturystyki, zaraz obok pogawędki z autochtonem.

Po kolejnym kieliszku nawet zaczął się uśmiechać. Nie do złośliwego akcentu jak miał w manierze, ale po prostu. Niby taki depresant ten alkohol, a nawet Krzywy Kufel zaczynał być spoko miejscówką. - Nie przejmuj się! Tego kwia-a - tutaj pijacka czkawka urwała mu zdanie na moment - kwiatu jest pół światu. Kolejna prastara samcza mądrość przypomniała mu się na ustach, więc podzielił się nią ze swoim już teraz to nawet kumplem. Bredził jakieś dyrdymały bo wciąż nie miał ochoty otwierać się, nawet przed samym sobą. Wypadałoby w geście wzajemności żeby to on opowiedział coś o swoim problemie, ale był na to zbyt zacofany. Może kiedyś opowie to jakiejś kurwie z Nokturnu, pijany i tuż przed zaśnięciem, żeby nie musieć tego pamiętać, ale na pewno nie teraz. Teraz patrzył na swoje rozmazane odbicie na dnie kieliszka, a rozmazane było z każdą następną kolejką. Aż w końcu usnął przy barze, albo przy którymś stoliku. A może nawet zamknął się w klozecie, bo tam było najciszej i najspokojniej? Któż by to pamiętał, bo na pewno nie on.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Louvain Lestrange (2059), Samuel McGonagall (657)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa