Maida Vale - rezydencja
To że prasa będzie wspominać o weselu Blacków w najbliższych dniach było pewne. Jedne gazety zapewne napomkną coś o Perseuszu i Vesperze, może odrobinę o pozostałych najważniejszych gościach. Inne pisemka skupią się bardziej na tym, co bardziej poruszało zwykłolondyńczyków czyli kasa. Coś o przepychu wesela, o drogich prezentach i kosztownych atrakcjach dla gości. Podsumują kosztorys o jakąś niebotyczną, nieosiągalną kwotę galeonów dla przeciętnych magów, by trajkotki miały o czym gadać. Spodziewał się nawet, że coś pojawi się o aferkach i mikro skandalach. To wszystko było do przewidzenia. Mimo tego i tak zagotował się czytając ostatni artykuł Czarownicy. Kto mógłby przypuszczać, że można napsuć jeszcze bardziej tej i tak już trującej, smolistej krwi Blacków. A jednak. Czy ten łachmaniarz naprawdę nie miał w swoim gównianym życiu już żadnych innych alternatyw, tylko łapanie pod skórkę Louvaina? O tym pierdoleniu o ślubie z Lorettą wiedział, bo ta idiotyczna informacja zdążyła do niego dotrzeć. Jednak o podszywaniu się pod Williama i zbytnim spoufalaniu się do jego żony, dowiedział się dopiero ze stron tego szmatławca. Czy nie był dostatecznie przekonywujący przy okazji afterparty? Kiedy próbował mu wytłumaczyć jak bardzo nim pogardza i jak bardzo może mieć przejebane jeśli przestanie się naprzykrzać jemu i jego rodzinie. A może jego mózgownica była już zbyt rozpłynięta w brązowo-żółtych płynach poheroinowych. Najwidoczniej podgrzewanie łyżki to jedyna czynność przy której potrafił się skupić na dłuższą chwilę.
Oczywiście nie zamierzał tak tego zostawić. Zgiął wydanie Czarownicy w pół pod pachę i zaczął poszukiwania starszego brata. Na szczęście szukanie księcia piwnic było o wiele łatwiejsze, niż próba namierzenia Loretty. Te jego chroniczne nie wychodzenie z domu, akurat z tej strony było całkiem w porządku. Wiadomo gdzie można najszybciej go znaleźć. W bibliotece, w pracowni, albo w piwnicy.
- Przynajmniej Ciebie wiadomo gdzie szukać...- rzucił z przekąsem schodząc do niego w dół po schodach. Zamiast zwykłego powitania czy choćby pozdrowienia, wybrał delikatny sarkazm, w domyśle nawiązując do wszędobylskiej Loretty, która zawsze chadzała tam gdzie się jej akurat podobało. Na jego nieszczęście skrzaty z rezydencji rodowej, szybko go sprzedały kiedy padło pytanie "gdzie dziedzic?". - Czytałeś najnowszą Czarownicę? Czy prasa nie dochodzi tutaj tak jak światło? Ciągnął dalej ten ironiczny humorek, bo tak właśnie radził sobie z biernym napięciem i frustracją. Znał Williama już na tyle, że śmiało mógł zgadywać, że trzymał plotkarskie magazyny w tym samym miejscu co obowiązki dziedzica rodu. Podszedł bliżej, by nie musieć do niego wołać z drugiego końca pomieszczenia. Zbliżając się poczuł jak w nozdrza uderza go silny aromat ziół, czy innych składników na eliksiry. I pewnie gdyby nie to, że był do tego przyzwyczajony żyjąc tyle lat w rodzinie uzdrowicieli i alchemików, zakichałby się na śmierć. Dał bratu krótki moment by oswoił się z jego obecnością i nagłym zakłóceniem jego ukochanej samotności. Kiedy zmierzał do ich rodowej siedziby, po drodze miał drobny incydent z pewnym starcem i młodą Greybackówną, co właściwie nieco poprawiło mu nastrój. Pewnie dlatego miał teraz w sobie na tyle wyrozumiałości, by w pierwszym odruchu uszanować te wszystkie dziwactwa Williama. Te wszystkie outsiderskie maniery i przyzwyczajenia, których nijak nie pojmował, ale wiedział że były i dużym stopniu definiowały starszego brata. Zanim znowu się odezwał, odkorkował butelkę wina którą przyniósł z góry, bo skoro był u rodziców to szkoda by nie napić się lampki pysznego, cierpkiego trunku. Nie zabrał ze sobą jednak żadnego szkła. Zamiast tego chwycił za czyste, niczym nie ubrudzone szkło laboratoryjne
które swoim kształtem najbardziej przypominało kieliszek do wina, albo chociaż zwykłą szklankę. Nalał sobie, zakręcił szkłem delektując się przyjemnym aromatem i zakosztował kilka łyków. A po tym maleńkim rytuale wyjął z kieszeni marynarki ową gazetę i rzucił ją na blat przed bratem.
- Tutaj czytaj, głośno proszę... Palcem dokładnie pokazując mu o który akapit mu chodzi, ten w którym wspominają o nim i o Eden w ogrodzie, chociaż oboje jak tu stali wiedzieli, że do kurwy nędzy jego tam przecież nie było. Potem odwrócił się do niego na wprost, robiąc duże oczy, oczekiwał chociaż odrobiny właściwej na to reakcji.