08.10.2024, 22:04 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.06.2025, 23:48 przez Król Likaon.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Leviathan Rowle - osiągnięcie Piszę, więc jestem
16 lipca 1972
Faye była umówiona tego dnia - i to wyjątkowo nie prywatne, a służbowo. No, można tak to było określić, chociaż “służbowo” to było zdecydowanie zbyt mocne słowo - ona sama jednak lubiła używać tego sformułowania, bo było piękne i brzmiało dumnie. Nie miała za wiele okazji do tego, by hasać po okolicy w lecie, więc każde takie “zawołanie” było jej na rękę. Nawet gdyby miała na ten dzień jakieś plany, to i tak by je przełożyła, bo i być może wbrew swojemu zachowaniu miała odpowiedzialnie skrytkę na oszczędności, ale problem w tym, że te oszczędności topniały. A im bardziej Faye się nudziła, tym większą powsinogą była. Wiązało się to, niestety, z bardziej rozrzutnym gospodarowaniem pieniędzmi, których nie przybywało tak szybko, jak by chciała. Tu kawa, tam ciastko, a tu jeszcze wyjście na piwo i już robiły się z tego sumki, które zaczynały być niepokojące.
Wyszła ze swojego domu i na moment teleportowała się na bazar, bo chciała coś kupić. Jednak nie do końca jej ten plan wyszedł - być może przez rozkojarzenie, a być może z innej przyczyny, wpadła prosto na stolik, który zdecydowanie nie wyglądał na stoisko. A okolica wcale nie wyglądała na magiczny bazar, na którym zwykła robić zakupy. Pokątna to też nie była, ale w zasadzie to mogła być jakaś odnoga którejś z głównych magicznych ulic, bo przecież dla niej wszystkie te uliczki wyglądały tak samo. I pewnie gdyby nie lewitujące latarenki, teraz zgaszone, to uznałaby, że wylądowała w niemagicznym londynie.
- A kogoż my tu mamy? - złośliwy, cieniutki głosik sprawił, że spięła całe ciało. - Taka malutka i bezbronna. Byłoby głupio, gdyby…
…
Nie wiedziała dokładnie, co oznaczała ta karteczka, którą znalazła w kieszeni przydużych spodni. Spadały jej z dupy, co było dość frustrujące, bo niemal nieustannie musiała je podciągać wyżej. Miała wrażenie, że zapomniała o czymś ważnym - o jakiejś kluczowej informacji, która sprawiłaby, że to uporczywe, nieprzyjemne swędzenie w mózg w końcu pójdzie precz i będzie mogła się skupić na czymkolwiek innym. Miała jednocześnie wrażenie, że to uczucie było powiązane z karteczką, na której był adres oraz godzina. Hmmm… Faye spojrzała na zegarek, a potem na karteczkę. Pech chciał, że idąc po drodze zaplątała się we własne spodnie i rymsnęła efektownie w kałużę, co sprawiło że praktycznie wszystko poza adresem się rozmazało.
- No… Cóż - nie dowie się, jak nie sprawdzi. A Faye była okropnie wścibska w okresie nastoletnim. To nie tak, że poltergeist, którego napotkała w Londynie, zmienił po prostu jej ciało: skurczył biodra, zmniejszył piersi i wypełnił nieco bardziej jej okrągłą buzię, pozbywając się pierwszych zmarszczek wokół oczu. Odmłodził też jej spojrzenie, skasował blizny, po prostu cofnął całą ją w czasie, łącznie z mózgiem. Ona nie wyglądała jak nastolatka: ona była nastolatką. Nie jakoś specjalnie głupią, bo przecież w tym wieku miała już swój rozum, ale… To doświadczenie, które sprawiło że była sobą w 72 roku, zniknęło.
Pyk
Cichutki trzask zwiastował pojawienie się Traversówny tam, gdzie miała być. Z tym, że była grubo za wcześnie, niż się umawiali. Ale skąd mogła wiedzieć, w końcu godzina była zamazana, został tylko dokładny adres.