Ten dzień był kwintesencją wiosny - słoneczny i ciepły, ale nie gorący. Niebo aż raziło swoim błękitem, a na horyzoncie nie było widać ani jednej chmury, o czym mówił co trzeci uczeń siedzący na zajęciach z ONMS, czyli opieki nad magicznymi stworzeniami. Regina słysząc „idealna pogoda na dzisiejszy mecz” po raz dziesiąty, miała ochotę zacząć tłuc się podręcznikiem tak mocno i długo, aż padnie nieprzytomna. Liczyła, że obudzi się dopiero po meczu albo, co byłoby jeszcze lepsze, na zakończenie roku szkolnego. Nie była ani wielką fanką quidditcha, ani przeciwniczką. Po prostu o rozgrywce Huffepluf versus Ravenclaw wspominał dzisiaj każdy i przy okazji komentowali, jakie to latanie na miotle jest wspaniałe.
Według niej latanie nie było wspaniałe, chociaż w głębi serca chciałaby bez strachu wsiąść na miotłę lub skrzydlatego wierzchowca i wzbić się w powietrze. Niestety po wypadku w ubiegłe wakacje, oderwanie się od ziemi nawet na kilka stóp napawało ją przerażeniem. Oczywiście nie miała zamiaru nikomu o tym mówić, ale też i nie musiała. Ostatnimi czasy mało kto pytał ją o cokolwiek.
Wysoką Puchonkę kojarzyli wszyscy, bo w końcu, jak można nie kojarzyć nastoletniej dziewczynki, która górowała nad większością swoich rówieśników, ale i starszych uczniów. Miała prawie sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i jej organizm ani myślał zatrzymywać się w tym rośnięciu wzdłuż. Chuda, wysoka, z pociągłą twarzą i orlim nosem. Wyglądała trochę komicznie, co szybko podłapały naczelne klauny czwartej klasy. Przechodząc koło jakiejś większej grupki Ślizgonów od razu słyszała szyderczy śmiech. Czasem wytykali ją palcami, a ostatnio usłyszała, że mówią o niej „trollica” albo „dryblaska”.
Spojrzała na puste miejsce obok i westchnęła. Zazwyczaj siedziała z Isabelą Tonks, ale ta zerwała się na rozgrzewki przed meczem. Była pałkarzem drużyny Puchonów i to od niedawna, więc chciała dać z siebie wszystko. Regina westchnęła ponownie i ułożyła splecione ramiona na ławce, a na nich oparła brodę, co wyglądało, jakby układała się do snu. Lubiła ONMS, ale w ten sposób wtapiała się w tłum, nie wystając ponad nim.
— Siadajcie! Nie mam zamiaru tracić cennych minut, które możemy poświęcić wspaniałym istotom!Za ich plecami rozległ się donośny, choć nieco skrzekliwy głos profesora Kettleburna, który następnie przemaszerował na przód klasy. Rozejrzał się po uczniach i zaczerpnął świeżego powietrza w płuca.
Zajęcia prowadzone były nieopodal murów zamku, przy kamiennej chacie, gdzie pod zadaszeniem mieściły się ławki. Tam też, ale bliżej ściany domostwa stała pokaźnych rozmiarów klatka z kamienną podstawą, teraz akurat zakryta szarą płachtą. W ciepłe dni, taki jak ten, usuwano płócienne ściany i można było obserwować wszystko, co dzieje się w okolicy.
Profesor Kettleburn był lubiany wśród uczniów za entuzjazm, z jakim podchodził do nauczania o magicznych stworzeniach. Przede wszystkim skupiał się na praktyce, ale czasem postępował lekkomyślnie. Na przykład wtedy, gdy drugoroczniakowi zaproponował, by nakarmił hipogryfa, ale nie przypomniał mu, że najpierw należy się pokłonić. Podobno był potem niezły cyrk, bo rodzice dzieciaka byli gdzieś wysoko postawieni w ministerstwie i Kettleburna zawieszono na dwa tygodnie. O jego nieodpowiedzialności świadczył też brak ręki i nogi, które według jednej z jego opowieści, stracił w paszczy smoka, którego przypadkowo obudził.
— No już kochani, dzisiejsza lekcja jest ważna, bo wiedza zdobyta tutaj może wam się przydać w przyszłym roku podczas egzaminów. — profesor przespacerował się wzdłuż ławek, spoglądając na uczniów z uśmiechem. — Czy ktoś z was domyśla się, jakie zwierze dzisiaj poznamy?Regina bardzo lubiła profesora, tak samo jak zajęcia, które prowadził. Podręczniki oraz proponowane książki do uzupełnienia wiedzy przeczytała kilka razy i to jeszcze w wakacje, więc ani lekcje, ani zadania domowe nie sprawiały jej trudu. Mimo to nie wyrywała się do odpowiedzi, chociaż domyślała się, co dzisiaj będzie tematem przewodnim.
— Panie Prewett, tam jest chyba pusta miejsce, więc proszę je zająć.Nadal półleżała na ławce, kiedy usłyszała wzmiankę o wolnym miejscu i uniosła trochę głowę, by się ukradkowo rozejrzeć. Teraz była pewna, że mowa o krześle przy niej, bo wszystkie inne były zajęte. Ciekawe, o którego Prewetta może chodzić, pomyślała i zwróciła głowę w kierunku chłopaka, który szedł w jej stronę. Kiedy dosiadał się do niej, kiwnęła głową na powitanie i z powrotem ułożyła ją na rękach. Czyżby usłyszała jakieś śmiechy?
W tym samym czasie profesor Kettleburn zdążył wrócić na początek klasy. Zamachał ramionami, chcąc skupić na sobie spojrzenia wszystkich i powiedział:
— To co, nikt nic nie wie? Ludzie, zgadujcie chociaż!