25.01.2023, 21:36 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.01.2023, 03:07 przez Eunice Malfoy.)
Furia rozlewała się po kamienicy; nie trzeba było wiedzieć, że ktoś w niej się znajduje, żeby wyczuć, iż coś gęstego wisiało w powietrzu. Żeby wiedzieć podskórnie, iż puszka została otwarta, wypuszczając na świat coś innego, co pozostawało zazwyczaj głęboko skryte, gdzieś na dnie.
Eunice nie wróciła do domu tak szybko, jak pierwotnie planowała - stan, w jakim się znajdowała nieco pokrzyżował szyki, choć w zasadzie było to błogosławieństwo, którego nie była świadoma; dzięki temu furia nie skierowała się ku kolejnej osobie. Ale też i w jakiś sposób wzmagał kłębiące się w młodziutkiej pani Black uczucia. Tych zaś było ogrom, poczynając od skonfundowania, szoku, złości, idąc przez powolne oswajanie się z myślą, którą planowała dopuścić do siebie kiedyś - kieeeedyś, na pewno nie tu i teraz.
A potem przyszła pożoga.
Konfrontacja z teściową miała wręcz opłakane skutki, które sięgały dalej niż jedynie wizyta w szpitalu. Przyprawiły wszystko palącą chęcią zemsty, choć ta - jak na razie - jeszcze była utrzymywana w ryzach. Doskonała przyprawą była też chęć ucieczki, której już Eunice pofolgowała, ulatniając się z Londynu w iście ekspresowym tempie, usiłując znaleźć odpowiedzi na nasuwające się pytania. Choć chyba raczej potrzebowała tylko wskazania, iż te tak naprawdę już zna...
Ranek bynajmniej nie wzbudził chęci do powrotu - tam, w Domu Rozmarynu w Wiltshire czuła się całkiem bezpiecznie. Z dala od Londynu, z dala od teściowej, we względnym pobliżu ojca - choć obawiała się go, to w takiej sytuacji odnosiła nieodparte wrażenie, iż jednak lepiej go mieć w pobliżu. Cóż, rodzina – to słowo miało dość duże znaczenie wśród Malfoyów, nawet jeśli więzi pomiędzy nimi pozostawiały wiele do życzenia.
Ale też Elliott miał rację, że czas działał na niekorzyść; stąd też wzięła się w garść i wróciła do miejsca, które stanowiło właściwy dom – w końcu to właśnie tu przebywała na co dzień, tu żyła z mężem pod jednym dachem.
Wróciła do pustego domu, nie od razu jednak – przedtem spędziła niemało czasu na dopinanie spraw, które zbyt długo leżały odłogiem. O wiele za długo, skoro trzeba było tak poważnych konsekwencji, żeby w końcu wziąć sprawy w swoje ręce. „Kiedyś” straciło rację bytu, wyparte przez „już, teraz, natychmiast”.
Wpaść w panikę nie wpadła, nie miała ku temu powodów; zakładała, że Perseus miał przecież swoje sprawy, równie dobrze mógł przebywać teraz w Mungu. Nie był dzieckiem, lecz dorosłym, pracującym mężczyzną – toteż ciężko oczekiwać, że zastanie go za każdym razem, gdy przekroczy próg kamienicy.
Toteż rozsiadła się w salonie, ze stertą notatek – nie było co czekać z założonymi rękoma, czas ten równie dobrze mogła poświęcić utrwalaniu wiedzy, zwłaszcza że koniec semestru zbliżał się coraz większymi krokami.
Nie drgnęła, gdy dało się posłyszeć dźwięk otwieranych drzwi mieszkania, a potem kroki wespół z laską. Nie uniosła nawet głowy, gdy nie ulegało wątpliwości, iż stanął w drzwiach salonu.
- Siadaj – poleciła chłodno, przewracając kartkę, by móc spojrzeć na kolejną stronę – Musimy poważnie porozmawiać – oczywista oczywistość, musieli. Tyle że od tego zdania ziała jakaś taka groza...
Eunice nie wróciła do domu tak szybko, jak pierwotnie planowała - stan, w jakim się znajdowała nieco pokrzyżował szyki, choć w zasadzie było to błogosławieństwo, którego nie była świadoma; dzięki temu furia nie skierowała się ku kolejnej osobie. Ale też i w jakiś sposób wzmagał kłębiące się w młodziutkiej pani Black uczucia. Tych zaś było ogrom, poczynając od skonfundowania, szoku, złości, idąc przez powolne oswajanie się z myślą, którą planowała dopuścić do siebie kiedyś - kieeeedyś, na pewno nie tu i teraz.
A potem przyszła pożoga.
Konfrontacja z teściową miała wręcz opłakane skutki, które sięgały dalej niż jedynie wizyta w szpitalu. Przyprawiły wszystko palącą chęcią zemsty, choć ta - jak na razie - jeszcze była utrzymywana w ryzach. Doskonała przyprawą była też chęć ucieczki, której już Eunice pofolgowała, ulatniając się z Londynu w iście ekspresowym tempie, usiłując znaleźć odpowiedzi na nasuwające się pytania. Choć chyba raczej potrzebowała tylko wskazania, iż te tak naprawdę już zna...
Ranek bynajmniej nie wzbudził chęci do powrotu - tam, w Domu Rozmarynu w Wiltshire czuła się całkiem bezpiecznie. Z dala od Londynu, z dala od teściowej, we względnym pobliżu ojca - choć obawiała się go, to w takiej sytuacji odnosiła nieodparte wrażenie, iż jednak lepiej go mieć w pobliżu. Cóż, rodzina – to słowo miało dość duże znaczenie wśród Malfoyów, nawet jeśli więzi pomiędzy nimi pozostawiały wiele do życzenia.
Ale też Elliott miał rację, że czas działał na niekorzyść; stąd też wzięła się w garść i wróciła do miejsca, które stanowiło właściwy dom – w końcu to właśnie tu przebywała na co dzień, tu żyła z mężem pod jednym dachem.
Wróciła do pustego domu, nie od razu jednak – przedtem spędziła niemało czasu na dopinanie spraw, które zbyt długo leżały odłogiem. O wiele za długo, skoro trzeba było tak poważnych konsekwencji, żeby w końcu wziąć sprawy w swoje ręce. „Kiedyś” straciło rację bytu, wyparte przez „już, teraz, natychmiast”.
Wpaść w panikę nie wpadła, nie miała ku temu powodów; zakładała, że Perseus miał przecież swoje sprawy, równie dobrze mógł przebywać teraz w Mungu. Nie był dzieckiem, lecz dorosłym, pracującym mężczyzną – toteż ciężko oczekiwać, że zastanie go za każdym razem, gdy przekroczy próg kamienicy.
Toteż rozsiadła się w salonie, ze stertą notatek – nie było co czekać z założonymi rękoma, czas ten równie dobrze mogła poświęcić utrwalaniu wiedzy, zwłaszcza że koniec semestru zbliżał się coraz większymi krokami.
Nie drgnęła, gdy dało się posłyszeć dźwięk otwieranych drzwi mieszkania, a potem kroki wespół z laską. Nie uniosła nawet głowy, gdy nie ulegało wątpliwości, iż stanął w drzwiach salonu.
- Siadaj – poleciła chłodno, przewracając kartkę, by móc spojrzeć na kolejną stronę – Musimy poważnie porozmawiać – oczywista oczywistość, musieli. Tyle że od tego zdania ziała jakaś taka groza...
485