22.12.2024, 23:42 ✶
Faye jęknęła głucho, gdy mężczyzna bezceremonialnie zrzucił ją z ramienia, a jej tyłek zaliczył spotkanie bliskiego stopnia z podłogą. Co z tego, że między jej zadem a deskami znalazła się warstwa dywanika, jeżeli była ona zbyt cienka, by zamortyzować upadek?
- To bolało - burknęła, przekręcając się nieco. Dotknęła dłonią kości ogonowej, by wymacać, czy przypadkiem jej sobie nie złamała. Chociaż to było mało prawdopodobne, bo nie upadła bezpośrednio na kość, ale i tak bolało jak cholera. Rozmasowała sobie tyłek, mamrocząc pod nosem wiele brzydkich słów, które były jednak na tyle ciche, że nie dało się z nich wyłapać więcej sensu. Było coś tam o dziadach, prykach, chamach i gnojach, ale chyba zapodział jej się czasownik albo wyburczała go zbyt niewyraźnie, bo Leviathan nie mógł go wyłapać z tej całej kanonady marudzenia. Przez głowę przemknęła jej myśl, czy być może nie popełniła błędu i nie powinna sobie po prostu stąd iść lub też się teleportować - nie przypominała sobie, by w szkole bywał tak brutalny. Była już pewna, że zwariował. Demencja albo coś.
Planowała wstać, lecz w swoim własnym tempie. Gdy mężczyzna złapał więc ją bezczelnie za ramiona i szarpnął do góry, warknęła tylko, a warkot ten bardziej przypominał warkot rozjuszonego psa, niż wkurwionej nastolatki. I pewnie byłaby mu się odwinęła, obojętnie czy nogą, czy ręką, gdyby jej oko nie wyłapało jej własnego odbicia. Leviathan mógł poczuć, jak Faye dosłownie sztywnieje mu w dłoniach. Widział, jak jej oczy rozszerzają się w zaskoczeniu, jakby nie do końca wiedziała, co się dzieje. Nie zbladła, nie była przerażona, ale... To odbicie to nie było coś, czego się spodziewała. Cały ten stupor trwał kilka uderzeń serca, zanim Traversówna nie strząsnęła z siebie jego dłoni, a własnych nie przytknęła do twarzy.
- Przecież jestem... Normalna? - ale nie, coś tu było nie tak. Zaklęcie, które zmieniło ją w nastolatkę, nie było przecież idealne. Nie cofnęło jej mózgu w stu procentach o te kilkanaście lat wstecz. Jakiś głosik pod powierzchnią wody krzyczał, że coś tu nie grało, ale nie wiedziała, co. Zmarszczyła brwi w skupieniu, przejeżdżając opuszkami palców po gładszej skórze bez blizn i mimicznych zmarszczek, których dorobiła się przez te lata. Gdy rozciągała usta w uśmiechu, nie było bruzd wokół nich, nie było pierwszych kurzych łapek. Ale przecież... Tak powinno być? Faye zamknęła oczy i cofnęła się pamięcią do zablokowanych drzwi z poranka. Próbowała je wyważyć, lecz szło to opornie. - Hm.
Powiedziała, pocierając policzek. Wciąż patrzyła na swoje oblicze w lustrze, chcąc się dowiedzieć w którym kościele dzwonią dzwony.
- Nie pamiętam poranka - mruknęła niechętnie, ni to do siebie, ni to do Leviathana, jakby to miało wyjaśnić wszystko.