08.11.2024, 01:37 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.11.2024, 15:51 przez Quintessa Longbottom.)
To działo się już od kilku tygodni.
Wszystko zaczęło się od najzwyklejszego snu. I w jego ramach również pozostało, bo całe doświadczenie trzyma się granic poza jawą. Oczywiście, Tessa próbowała wszystkiego — herbat ziołowych, które polecił jej Morpheus, mieszanek nasennych, mających zrzucić ją z nóg i pozwolić w spokoju przespać całą noc. No i owszem, zasypiała, choć z trudem. Ale nic nie mogło zaradzić na sny, które męczyły ją co noc.
Położyła się stosunkowo wcześnie, bo jeszcze lekko przed jedenastą wieczorem. Dokładnie sprawdziła czy pozamykała wszystkie okna, czy drzwi wejściowe i te, prowadzące na podwórze zostały zapieczętowane kluczami, a potem ułożyła się do snu. Spojrzała przelotnie na pustą przestrzeń obok siebie, na drugą poduszkę, na której aktualnie wylegiwał się jej stary, rudy kot. Westchnęła mimowolnie. Potem już tylko dopiła herbatę i najzwyczajniej w świecie poszła spać.
I tak jak w duchu błagała dobrego, starego Merlina o spokojną noc, tak ten… najwyraźniej postanowił dzisiaj nie odebrać słuchawki i ignorować wszelkie prośby. Dzisiaj w repertuarze zaplanowano naprawdę specjalny sen, który miał pozostawić za sobą nie tylko pot na czole i nieprzyjemne uczucie w brzuchu tuż po przebudzeniu, ale także siniaki na przegubach i posmak krwi w ustach.
Wylądowała w Ministerstwie Magii. Nie różniło się to w niczym innym od poprzednich przygód, ale wcześniej trafiła na Departament Tajemnic i swoje stare biuro. Teraz otrzymała bilet w jedną stronę do Organu Międzynarodowych Standardów Handlu Magicznego, czyli miejsca, do którego nie było jej za bardzo spieszno. Owszem, pracował tam Anthony i również Jonathan, ale nie miała ostatnio okazji, żeby wpaść do nich do biura na herbatę i pomęczyć czarodziejów swoimi plotkami i pytaniami odnośnie tego czy jedli już obiad.
Tylko tutaj coś nie pasowało.
Od razu wiedziała, że to sen i z jakiegoś powodu, nawet jeśli zawsze wiedziało się o tym, że mózg wypaczał obrazy rzeczywistości, tak tutaj naprawdę atmosfera przyprawiała ją o gęsią skórę.
Otuliła się ciaśniej cienkim, wrzosowym szlafrokiem i w powoli rosnącej panice rozejrzała się za nim. Za koniem na białym rycerzu. Znaczy, rycerzem. Za kimkolwiek tak naprawdę, byle tylko…
— Kurwa! — syknęła nagle, gdy wpadła na kogoś, przy okazji przechadzania się między biurkami. Odwinęła się momentalnie, uderzając ów ktosia płazem dłoni w szczękę, naprawdę lekko, jeśli miała być szczera. Dopiero po chwili przekonała się, że jej ofiarą był nie kto inny, a sam: Jonathan! Merlinie, powiedz mi, że ty też tutaj naprawdę jesteś. Bo jeśli rozmawiam właśnie z twoim sennym wyobrażeniem i tak naprawdę będę mogła przespać spokojnie resztę nocy to…
Urwała, nasłuchując.
Nic.
Na razie.
Chwyciła ramię czarodzieja, jakby dotyk miał ich utrzymać w jednym miejscu i nie pozwolić się zaskoczyć albo rozdzielić.
— To jest naprawdę cholernie dziwne. Mam wrażenie, że zaraz coś wylezie spod biurka. Jesteśmy normalni, prawda? Czy to może jakaś pieprzona klątwa albo poltergeist, który zadecydował o męczeniu nas na starość. Za przeproszeniem, oczywiście. Jestem gotowa spodziewać się wszystkiego, nawet śmierciotuli, wchodzącej mi przez szparę w oknie.
Wszystko zaczęło się od najzwyklejszego snu. I w jego ramach również pozostało, bo całe doświadczenie trzyma się granic poza jawą. Oczywiście, Tessa próbowała wszystkiego — herbat ziołowych, które polecił jej Morpheus, mieszanek nasennych, mających zrzucić ją z nóg i pozwolić w spokoju przespać całą noc. No i owszem, zasypiała, choć z trudem. Ale nic nie mogło zaradzić na sny, które męczyły ją co noc.
Położyła się stosunkowo wcześnie, bo jeszcze lekko przed jedenastą wieczorem. Dokładnie sprawdziła czy pozamykała wszystkie okna, czy drzwi wejściowe i te, prowadzące na podwórze zostały zapieczętowane kluczami, a potem ułożyła się do snu. Spojrzała przelotnie na pustą przestrzeń obok siebie, na drugą poduszkę, na której aktualnie wylegiwał się jej stary, rudy kot. Westchnęła mimowolnie. Potem już tylko dopiła herbatę i najzwyczajniej w świecie poszła spać.
I tak jak w duchu błagała dobrego, starego Merlina o spokojną noc, tak ten… najwyraźniej postanowił dzisiaj nie odebrać słuchawki i ignorować wszelkie prośby. Dzisiaj w repertuarze zaplanowano naprawdę specjalny sen, który miał pozostawić za sobą nie tylko pot na czole i nieprzyjemne uczucie w brzuchu tuż po przebudzeniu, ale także siniaki na przegubach i posmak krwi w ustach.
Wylądowała w Ministerstwie Magii. Nie różniło się to w niczym innym od poprzednich przygód, ale wcześniej trafiła na Departament Tajemnic i swoje stare biuro. Teraz otrzymała bilet w jedną stronę do Organu Międzynarodowych Standardów Handlu Magicznego, czyli miejsca, do którego nie było jej za bardzo spieszno. Owszem, pracował tam Anthony i również Jonathan, ale nie miała ostatnio okazji, żeby wpaść do nich do biura na herbatę i pomęczyć czarodziejów swoimi plotkami i pytaniami odnośnie tego czy jedli już obiad.
Tylko tutaj coś nie pasowało.
Od razu wiedziała, że to sen i z jakiegoś powodu, nawet jeśli zawsze wiedziało się o tym, że mózg wypaczał obrazy rzeczywistości, tak tutaj naprawdę atmosfera przyprawiała ją o gęsią skórę.
Otuliła się ciaśniej cienkim, wrzosowym szlafrokiem i w powoli rosnącej panice rozejrzała się za nim. Za koniem na białym rycerzu. Znaczy, rycerzem. Za kimkolwiek tak naprawdę, byle tylko…
— Kurwa! — syknęła nagle, gdy wpadła na kogoś, przy okazji przechadzania się między biurkami. Odwinęła się momentalnie, uderzając ów ktosia płazem dłoni w szczękę, naprawdę lekko, jeśli miała być szczera. Dopiero po chwili przekonała się, że jej ofiarą był nie kto inny, a sam: Jonathan! Merlinie, powiedz mi, że ty też tutaj naprawdę jesteś. Bo jeśli rozmawiam właśnie z twoim sennym wyobrażeniem i tak naprawdę będę mogła przespać spokojnie resztę nocy to…
Urwała, nasłuchując.
Nic.
Na razie.
Chwyciła ramię czarodzieja, jakby dotyk miał ich utrzymać w jednym miejscu i nie pozwolić się zaskoczyć albo rozdzielić.
— To jest naprawdę cholernie dziwne. Mam wrażenie, że zaraz coś wylezie spod biurka. Jesteśmy normalni, prawda? Czy to może jakaś pieprzona klątwa albo poltergeist, który zadecydował o męczeniu nas na starość. Za przeproszeniem, oczywiście. Jestem gotowa spodziewać się wszystkiego, nawet śmierciotuli, wchodzącej mi przez szparę w oknie.
It's such an ancient pitch
But one I wouldn't switch
'Cause there's no nicer witch than you
But one I wouldn't switch
'Cause there's no nicer witch than you