13.12.2024, 11:22 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.12.2024, 11:22 przez Lorien Mulciber.)
Wczesnym rankiem stukot jej obcasów na bruku Alei Horyzontalnej był jedynym głośniejszym dźwiękiem. Odbijał się od ścian pogrążonych w śnie kamienic, gdy zakapturzona drobna istotka przemykała główną ulicą w pogodzie dalekiej od idealnej.
Znajome drogi, znajoma klatka schodowa, znajome drzwi przed którymi ostatecznie zamarła.
Może nie powinna tu przychodzić? Może powinna wpierw napisać chociaż list? Zapowiedzieć się? Umówić na wizytę? Pozwolić umówić się na wizytę. W sumie może nawet to nie był aż taki wielki problem... Po co zawracać mu głowę. To mogło zaczekać.
No właśnie nie mogło zaczekać.
Zdusiła głupie myśli - to miała być tylko szybka, bardziej niż rutynowa kontrola. Wejdzie, poprosi o eliksir na wzmocnienie, wyjdzie. Nie raz nie dwa słyszała, że powinna go informować o każdym… wypadku. Zwłaszcza teraz, kiedy czas zdawał się uciekać coraz szybciej.
Jeden głęboki oddech, dwa, trzy. W końcu uniosła dłoń i zastukała stanowczo, modląc się do dowolnego słuchającego bóstwa, żeby Basilius był w domu. Minęła chwila nim usłyszała szczęk zamka.
Odetchnęła z ulgą, a mimo to zacisnęła mocniej palce na gustownej, prostej laseczce o której się wspierała. Już sam fakt, że ją wyciągnęła z najgłębszych czeluści kufrów świadczył, że ze stanem pani Mulciber nie było za dobrze.
Dopiero wpuszczona do środka zsunęła z głowy czarny kaptur.
Nawet jak na siebie zdawała się być chorobliwie blada, choć zmęczenie przykrywała warstwa ciężkiego makijażu. Sądząc po eleganckich, czarnych szatach, w które była ubrana i zgrabnie upiętych lokach to nie był jej dzień wolny. A jednak z jakiegoś powodu zamiast iść od razu do Ministerstwa zboczyła nieco z kursu, lądując na Horyzontalnej.
- Basiliusie…- Natychmiast zaczęła się tłumaczyć, nerwowo postukując długimi paznokciami o rzeźbioną rączkę laski.- Przepraszam za tak niezapowiedzianą wizytę, wiem że jesteśmy umówieni dopiero pod koniec miesiąca i nie zawracałabym Ci głowy, ale…- Zamilkła. No właśnie “ale”. Kiedyś przyznawanie się młodszemu kuzynowi, własnemu lekarzowi, że nie upilnowało się własnych emocji było nieco łatwiejsze. Z biegiem lat urosło w Lorien nieprzyjemne przekonanie, że to już nie powinno się zdarzać.
Ile ty masz lat? Weź się w garść! Nie jesteś chora od dzisiaj! Słyszała w głowie ostry głos Adeline Prewett i niezmienną od lat śpiewkę.
- Ale… mój mąż. Pewnie widziałeś w Proroku… nie żyje. Ostatnich kilka dni było trudnych… i…- Niebywałe! Kobieta, która zbiła swoją własną małą fortunę na kwiecistych przemowach w Wizengamocie, teraz plątała się we własnych zeznaniach jak mała dziewczynka.- nie wzięłam w odpowiednim momencie eliksiru nasennego.
Z całej tej paplaniny łatwo było wydobyć sens – straciła kontrolę, przemieniła się w wilgowrona, a całe to osłabienie jest tylko pokłosiem klątwy.
Spojrzała na kuzyna z nieco wymuszonym, żałosnym uśmiechem.
Znajome drogi, znajoma klatka schodowa, znajome drzwi przed którymi ostatecznie zamarła.
Może nie powinna tu przychodzić? Może powinna wpierw napisać chociaż list? Zapowiedzieć się? Umówić na wizytę? Pozwolić umówić się na wizytę. W sumie może nawet to nie był aż taki wielki problem... Po co zawracać mu głowę. To mogło zaczekać.
No właśnie nie mogło zaczekać.
Zdusiła głupie myśli - to miała być tylko szybka, bardziej niż rutynowa kontrola. Wejdzie, poprosi o eliksir na wzmocnienie, wyjdzie. Nie raz nie dwa słyszała, że powinna go informować o każdym… wypadku. Zwłaszcza teraz, kiedy czas zdawał się uciekać coraz szybciej.
Jeden głęboki oddech, dwa, trzy. W końcu uniosła dłoń i zastukała stanowczo, modląc się do dowolnego słuchającego bóstwa, żeby Basilius był w domu. Minęła chwila nim usłyszała szczęk zamka.
Odetchnęła z ulgą, a mimo to zacisnęła mocniej palce na gustownej, prostej laseczce o której się wspierała. Już sam fakt, że ją wyciągnęła z najgłębszych czeluści kufrów świadczył, że ze stanem pani Mulciber nie było za dobrze.
Dopiero wpuszczona do środka zsunęła z głowy czarny kaptur.
Nawet jak na siebie zdawała się być chorobliwie blada, choć zmęczenie przykrywała warstwa ciężkiego makijażu. Sądząc po eleganckich, czarnych szatach, w które była ubrana i zgrabnie upiętych lokach to nie był jej dzień wolny. A jednak z jakiegoś powodu zamiast iść od razu do Ministerstwa zboczyła nieco z kursu, lądując na Horyzontalnej.
- Basiliusie…- Natychmiast zaczęła się tłumaczyć, nerwowo postukując długimi paznokciami o rzeźbioną rączkę laski.- Przepraszam za tak niezapowiedzianą wizytę, wiem że jesteśmy umówieni dopiero pod koniec miesiąca i nie zawracałabym Ci głowy, ale…- Zamilkła. No właśnie “ale”. Kiedyś przyznawanie się młodszemu kuzynowi, własnemu lekarzowi, że nie upilnowało się własnych emocji było nieco łatwiejsze. Z biegiem lat urosło w Lorien nieprzyjemne przekonanie, że to już nie powinno się zdarzać.
Ile ty masz lat? Weź się w garść! Nie jesteś chora od dzisiaj! Słyszała w głowie ostry głos Adeline Prewett i niezmienną od lat śpiewkę.
- Ale… mój mąż. Pewnie widziałeś w Proroku… nie żyje. Ostatnich kilka dni było trudnych… i…- Niebywałe! Kobieta, która zbiła swoją własną małą fortunę na kwiecistych przemowach w Wizengamocie, teraz plątała się we własnych zeznaniach jak mała dziewczynka.- nie wzięłam w odpowiednim momencie eliksiru nasennego.
Z całej tej paplaniny łatwo było wydobyć sens – straciła kontrolę, przemieniła się w wilgowrona, a całe to osłabienie jest tylko pokłosiem klątwy.
Spojrzała na kuzyna z nieco wymuszonym, żałosnym uśmiechem.