• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
« Wstecz 1 2 3 Dalej »
[02.09.1972, Poranek] Czego się nie robi z miłości

[02.09.1972, Poranek] Czego się nie robi z miłości
Egzorcysta za flaszkę
"Masoneria kontroluje świat! Kim jest masoneria? No, tego, centaury ino, nie? Polej więcej!"
Dwumetrowy(200cm!!!) "olbrzym" o zaniedbanych włosach, brodzie i ciuchach pamiętających lata trzydzieste - z daleka widać, że życie nie obdarza Alfreda wieloma rzeczami, albo że on ich po prostu nie przyjmuje. Dziurawe rękawice bez palców noszone nawet w lato, zawsze jedna flaszka wystająca z przedniej kieszeni wybrudzonej kurtki. Jednak w oczach egzorcysty tli się płomień dziwnej, niepasującej do jego wyglądu charyzmy, a jego gadanie, mimo że często gęsto odklejone, przemawia może nie do rozumu słuchaczy - ale do ich serc.

Alfred Trelawney
#1
22.01.2025, 16:19  ✶  

Suma przypadków - Przeklęte przedmioty



Drugi września zaczął się dla Alfredzika wyjątkowo nieprzyjemnie. Dzień wcześniej na skutek pechowego starcia z przeznaczeniem utracił nie dość, że godność i pieniądze, to jeszcze jedyne zapasy wódeczki jakie miał pod ręką. To oznaczało, że dzisiaj obudził się wyjątkowo zdenerwowany, wybuchowy, naburmuszony... I trzeźwy. Oh, jakże piekielnie trzeźwy! Walczył wczoraj z tymi myślami, ale teraz, gdy czuł tak ogromny alkoholowy głód... Musiał jakoś zdobyć pieniądze na swoją ukochaną wódeczkę, nie ważne jak nisko musiał przy tym upaść. W końcu to nie potęga upadku mówi o człowieku więcej, a to, jak wysoko się po nim wznosi! Tak więc wyjął jeden ze swoich nielicznych kawałków papieru i wziął się do pisania odpowiedniego listu. Niestety nie szło mu to za dobrze, nie potrafił na trzeźwo odpowiednio przelać typowej dla siebie charyzmy na papier. Poklął trochę pod nosem, pokręcił głową z niezadowoleniem, ale w końcu dał radę przygotować odpowiedni do wysłania list. Zaraz potem zagruchotał, a na jego barku wylądował poturbowany, wyglądający jak po walce z trzema kotami gołąb. - Bobek, ważna misja dla ciebie. Musisz postarać się donieść ten tu pergaminek do któregoś z moich krewnych, Trelawneyów. Wiem, że na pewno mogę na ciebie liczyć, stary druhu, ale weź im tam nie sraj nigdzie na dywan. Dawno żem się do nich nie odzywał, głupio by było. No, niuniek, leć, wio! - Gołąbek złapał w swoje potężne szponki zwinięty pergamin, po czym ruszył w siną dal i tyle go widzieli. No dobra, ale to niezbyt ratowało naszego biednego, trzeźwego egzorcystę. Nawet jeśli ten list dojdzie tam dzisiaj, to pewnie zajmie to długie, męczące godziny - godziny, których nie miał. Musiał napić się tu i teraz, tylko jak?
Ruszył ciasnymi uliczkami Nokturnu, omijając szemrane sklepiki i nikczemnie wyglądających przechodniów. Nie miał siły na trzeźwo z kimkolwiek gadać, trudno mu było w takim stanie poprowadzić grzeczną rozmowę, a jednak nie chciał psuć swojego imienia tylko dlatego, że wczoraj jak głąb stracił swoje zapasy. Zresztą to nie była jego wina, tylko tego pieprzniętego ptaszora i ten rozwydrzonej wróżbitki za pół sykla. Jak nic go wtedy przeklęła, no bo jak inaczej tłumaczyć jego aktualny stan? Nie da się, oj nie da.
Patrząc na te wszystkie zawiłości obecnej sytuacji trudno było mu się dziwić, że gdy jakiś szemrany typek zaszedł mu drogę, to z jego ust wyciekło nieludzkie wręcz warknięcie. Zaraz jednak wziął głęboki oddech, siląc się na minimalną ilość uprzejmości. - Czego? - ... No, jak mówiłem - minimalną. Zresztą nic dziwnego, nieznajomy wyglądał wyjątkowo podejrzanie. Miał na sobie wielki, czarny płaszcz, którego kaptur skutecznie zakrywał mu twarz. Pierwsze o czym Alfred pomyślał, to to, że wygląda jakby miał zamiar zaraz odsłonić się spod płaszcza i pokazać mu wacka jak jakiś psychol. Nie byłby to zresztą pierwszy raz, na pewno nie w tym roku. Dziwny typ z vibem dealera postanowił jednak nie podbijać tegorocznych statystyk molestowań seksualnych, zamiast tego odsłaniając spod płaszcza dziwną figurkę... Skrzata ogrodowego? - T-tanio sprzedam, super okazja, jeden sykiel, artefakt zza morza!... - Wyszeptał do niego łamiącym się głosikiem, tak, że biedny Trelawney ledwo go słyszał. Choćbym miał w kieszeni pięć galeonów, to jeszcze mnie nie pojebało. Alfred był wieloma rzeczami, ale nie kimś, kto tak bez sensu szastałby pieniędzmi! Prychnął więc tylko i spróbował ominąć dziwaka skrzatowego, ten jednak znowu zaszedł mu drogę, zdobywając od Alfreda kolejne warknięcie. - P-proszę, pół sykla... Nie, nie, dopłacę! Zabierz to ode mnie, dam pięć sykli, dziesięć, dwadzieścia, tylko to ode mnie weź! Błagam! - Wręcz wciskał w klatkę piersiową pół-olbrzyma tego ohydnego skrzata, dalej skrywając twarz pod kapturem.
No byłby idiotą gdyby nie zauważył, że coś tu wyjątkowo, mocno, potwornie cuchnie i śmierdzi, więc zanim podjął jakieś radykalne kroki postanowił przyjrzeć się bliżej tej przedziwnej, czterdziestocentymetrowej figurce...


Rzut na percepcje bo jestem uzależniony od rzutów
Rzut Z 1d100 - 65
Sukces!
Egzorcysta za flaszkę
"Masoneria kontroluje świat! Kim jest masoneria? No, tego, centaury ino, nie? Polej więcej!"
Dwumetrowy(200cm!!!) "olbrzym" o zaniedbanych włosach, brodzie i ciuchach pamiętających lata trzydzieste - z daleka widać, że życie nie obdarza Alfreda wieloma rzeczami, albo że on ich po prostu nie przyjmuje. Dziurawe rękawice bez palców noszone nawet w lato, zawsze jedna flaszka wystająca z przedniej kieszeni wybrudzonej kurtki. Jednak w oczach egzorcysty tli się płomień dziwnej, niepasującej do jego wyglądu charyzmy, a jego gadanie, mimo że często gęsto odklejone, przemawia może nie do rozumu słuchaczy - ale do ich serc.

Alfred Trelawney
#2
22.01.2025, 16:59  ✶  
No i, cholibka, coś było z nią faktycznie nie tak! Zamiast uśmiechu miała na twarzy grymas wściekłości z wystającymi kłami, oczy miała czerwone jak rozsierdzona bestia, palce kończyły jej się pazurami, a ogrodniczki poplamione były krwią! Kto projektował to coś? Alfred nie był ani trochę obeznany w tematach niezwiązanych z duchami, ale jak to coś nie było przeklęte, to zje własnego buta.
Naprawdę, NAPRAWDĘ chciał odmówić. Strasznie, strasznie chciał ominąć typa i nie mieć z nim nic wspólnego. Nie był osobą, która na własne życzenie przyjmowała kłopoty do swojego życia. Nie lubił ryzykować własną skórą kiedy nie było to potrzebne. Lubił swoje spokojne życie. Ale tak drapało go w gardle, tak strasznie chciał się napić... Spróbował zacisnąć pięści i po prostu iść dalej, ale nie potrafił. Za bardzo ciągnęło go do potencjału zdobycia wódki. Za bardzo chciał się nachlać i znowu czuć, że żyje. Nawet, jeśli musiałby przy okazji przyjąć w swoje posiadanie... Przeklętego skrzata ogrodowego. Wyciągnął do nieznajomego dłoń. - Dawaj co masz, a wezmę skrzata. - Nie miał tak naprawdę zamiaru targować się o jakieś większe kwoty, po prostu chciał, żeby starczyło mu na dowolną nalewkę. Posiadacz skrzata faktycznie pospiesznie wsypał mu na dłoń dwadzieścia sykli. Ledwo powstrzymał się od oblizania wysuszonych warg. - Remitto tibi! Oddaje go w twoje ręce! - Wykrzyczał, wepchnął mu skrzacisko pod pachę i uciekł, aż się za nim kurzyło. Alfred schował pieniądze do kieszeni, po czym wziął dziwnego skrzata w obie dłoni, łapiąc go pod pachy i podnosząc go przed swoją twarz. - Coś ty za jeden, że chłop tak się ciebie bał? No nic, wiedz jedno, skrzatku, bać to się nas, nie my! Czy jakoś tak. A teraz chodź, tata musi sobie chlupnąć. - Wsadził sobie swojego nowego podopiecznego pod pachę, idąc w kierunku najbliższego szemranego sklepiku w którym wiedział, że sprzedają też coś z procentami. Całą drogę miał jednak dziwne wrażenie, że figura strasznie mu się pod tą pachą nagrzewa, raz na jakiś mógłby również przysiąc, że słyszy od niej dziwny chichot. Machnął na to jedynie ręką, w końcu od początku wiedział, w co się pakuje.
Doszedł w końcu do dobrze znanego sobie sklepiku, którego szyld dumnie krzyczał "Elikszyry i Dyrdymały", a przynajmniej taki napis na nim widniał, kiedy jeszcze nie był totalnie obdrapany i przegnity czasem. Sam pamiętał, jak pomagał przy wieszaniu go. Wszedł do środka, witając machnięciem dłoni babuszkę siedzącą za ladą. - Ah, pan egzorcysta. Co pana do nas dzisiaj sprowadza? Znowu ta sama dziewczynka, czy dzisiaj może chcesz większego kopa? - Udała, że wciąga coś nosem, śmiejąc się przy tym jak ropucha. Alfred położył skrzaciora na najbliższym regale zapchanym rupieciami i brudnymi butelkami, po czym skierował się prosto do lady. - Nie pani Squelch, ja dalej to samo. I to nie rozcieńczone tym razem. - Rzucił na tackę leżącą na ladzie całe dwadzieścia sykli, które właśnie zarobił. - Fiuuu, Alfred, okradłeś kogoś? Mam nadzieję, że nie naszego? - Łypnęła na niego okiem, teatralnie kiwając palcem z przestrogą. Odpowiedział jej krótkim śmiechem, potęgowanym tym, że widział jak ta szuka odpowiedniej buteleczki pod ladą. - Nie, jakiś dziwak zapłacił mi w zamian za zajęcie się jego.. - Chciał odwrócić się i wskazać na dziwną figurkę... Ale znikła. A przynajmniej nie było jej tam, gdzie powinna być, tam, gdzie jeszcze przed chwilą ją odstawił. Za to na zapleczu małego sklepiku rozległ się dziwny trzask i huk tłuczonego szkła. - Do cholery, co u diabła?! - Pani Squelch od razu ruszyła na zaplecze, zaraz za nią zresztą Alfred, który zaczął martwić się tym, że może być odpowiedzialny za całe to zamieszanie. W małym składziku na tyłach sklepu, który normalnie robi za pseudo magazyn, wedle wszelkich znaków właśnie doszło do narodzin jakiegoś huraganu. Składniki eliksirów walały się po podłodze razem z porozbijanymi buteleczkami, porozlewanymi eliksirami i porozsypywanymi proszkami najróżniejszej maści. Dodatkowo w pomieszczeniu rozbrzmiewał ten potworny, szatański chichot! - Coś ty mi przyniósł do sklepu, alkoholiku obesrany! - Uderzyła wielkoluda swoją kościstą łapą. Ten już miał jej jakoś odpowiedzieć, ale właśnie zauważył, że za plecami pani Squelch, na jednej z półek stoi ta piekielna figurka... A do tego ma w jej stronę wyciągniętą szponiastą łapę, która przeraźliwie świeciła! Alfred nie był idiotą i szybko wyczuł, co się święci, więc szybko przesunął staruszkę, zasłaniając ją własnym ciałem zanim w ogóle zdążył zastanowić się na tym, co robi. Nie zdążyłby dość szybko wyjąć swojej różdżki, a nie mógł pozwolić, żeby biedaczka dostała zaklęciem przez coś, co sam przyniósł jej do domu! Plułby sobie w brodę do końca życia. Zamiast tego zasłonił ją więc swoją szeroką klatą, w którą zaraz potem uderzyło zaklęcie, które...


Rzucik na Siłę Tytanów, bo jestem masochistą i sam siebie wrzucam pod koła wozu zwanego życiem i nie umiem prowadzić sobie spokojnych i bezpiecznych sesji
Rzut N 1d100 - 17
Akcja nieudana
Egzorcysta za flaszkę
"Masoneria kontroluje świat! Kim jest masoneria? No, tego, centaury ino, nie? Polej więcej!"
Dwumetrowy(200cm!!!) "olbrzym" o zaniedbanych włosach, brodzie i ciuchach pamiętających lata trzydzieste - z daleka widać, że życie nie obdarza Alfreda wieloma rzeczami, albo że on ich po prostu nie przyjmuje. Dziurawe rękawice bez palców noszone nawet w lato, zawsze jedna flaszka wystająca z przedniej kieszeni wybrudzonej kurtki. Jednak w oczach egzorcysty tli się płomień dziwnej, niepasującej do jego wyglądu charyzmy, a jego gadanie, mimo że często gęsto odklejone, przemawia może nie do rozumu słuchaczy - ale do ich serc.

Alfred Trelawney
#3
22.01.2025, 17:32  ✶  
...W sumie nie do końca wiedział, co mu zrobiło. Nagle zrobiło mu się ciemno przed oczami, a następne co pamiętał to obudzenie się na mokrej i zimnej podłodze. - Na Merlina, żyjesz! Już się martwiłam, żeś mi tu wykitował. A teraz wstawaj i zabieraj to dziadostwo! - Squelch klęczała obok niego, najwyraźniej sprawdzając, czy dalej żyje. Nie miał pojęcia, jakim zaklęciem ten piekielny skrzat w niego rzucił, ale w piersi paliło go jak diabli i miał trudności z oddychaniem... Właśnie, cholibka, co ze skrzatem?! Dopiero teraz doszło do niego, że słyszy ten okropny chichot - przeklęty niziołek siedział sobie dalej na półce i chichotał przez te swoje nieruchome, namalowane usta. Alfred miał ochotę poderwać się i rzucić nim przez okno, ale był zbyt obolały na całym ciele. Powolutku wstał na równe nogi, stękając przy tym z bólu. Oj, to mu raczej nie przejdzie aż do jutra. - Huff, cholibka, mocno mnie trzasnął... Pani Squelch, da mi pani te moje zamówienie. Mam ci ja pomysł. - Dał radę wyjęczeć między dźwiękami czystego bólu. - Poczekaj bo ci uwierzę, chlejusie zafajdany, po prostu chcesz się narżnąć! Psiamać, do czego to... - Wyklęła go jeszcze na siedem innych sposobów, ale mimo wszystko przyniosła mu jego zakupiony wcześniej trunek. Specjalność zakładu, która przepala wątrobę szybciej niż jej równowartość w czystym alkoholu. Najprawdziwszy denaturat dla czarodziejów-smakoszy. Tak więc wyposażony w tak ciężkie działa Alfred wziął butle w jedną dłoń i skrzata w drugą, zaraz potem wychodząc z powrotem na sklep. Przesunął ramieniem graty z jednego regału, stawiając przed sobą przeklętego wysłannika szatana zaklętego w ogrodową istotę. Rozejrzał się wokół, i, znalazłszy odpowiednie do tego dwie szklaneczki, postawił je przed sobą i figurką, zaraz po tym delikatnie zalewając je trunkiem. Nie dużo, co by się nie przekręcili. Nie to, żeby skrzat mógł się przekręcić. Chyba. - Słuchaj, chamie zafajdurzony. Strzelił żeś we mnie zaklęciem jak zwykły cham, prostak i cienias. Ale ja jestem wyrozumiały, dużo żem w życiu przeszedł i dużo potrafię wybaczyć. Słuchaj, ja sprawę widzę jasno. Mogę albo opchnąć cię kolejnemu cieniasowi, żebyś kontynuował swój chory cykl niszczenia ludziom dnia, albo pójść z tobą do jakiegoś klątwołamacza i sprawić, że te twoje niecne zalążki egzystencji zrobią puf... Albo możemy podejść do tego, cholibka, jak mężczyźni, napić się i dojść do jakiegoś, tego, porozumienia! Czekaj, bo mnie suszy cholibka. - Przechylił swoją szklaneczkę piekielnego napoju i łyknął jednym haustem, zaraz potem z ulgą stękając, czując, że nareszcie traci klątwę trzeźwości. -...Widzisz, ja się param egzorcyzmami, pracą medium, takie tam duperele, nie? Ale czasem prowadzę też mniej pomocne usługi, dla wiesz, specjalnych klientów. - Polał sobie z powrotem, kontynuując monolog do sztywnego koleżki. - A to ducha podrzucić jakiemuś fajfusowi, a to to, a to tamto. A wiesz, takie duchy to nie jest skończony towar. Czasem po prostu żadnego nie ma pod ręką, rozumiesz. No ale co, jeśli miałbym partnera w zbro... Partnera biznesowego, się ma rozumieć? Wiesz, podrzuciłbym cię pod taki adresik, ty byś narobił namieszania dzień czy dwa, a potem rachu ciachu pod osłoną nocy chyc! Biorę cię z powrotem. Klient zadowolony bo frajera postraszyło, ty zadowolony bo żeś narobił komuś problemów. Hipogryf syty, królik cały jak to mawiała moja babka. To jak, możemy być kumple, czy chcesz się fochać? - Postawił karty jasno przed niestabilnym psychicznie skrzatem. Teraz tylko wszystko zależy od tego, czy przeklęty przedmiot da się przekonać do współpracy...


Na charyzmę, a jak!
Rzut PO 1d100 - 1
Krytyczna porazka
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#4
24.01.2025, 21:53  ✶  
Słowa toczyły się z ust włóczęgi-egzorcysty, a szklanka trwała w bezruchu w dłoniach ożywionej figurki. Przez moment wyglądał jak partner rozmowy, przez moment jego porcelanowa twarz zdawała się być twarzą kogoś kto... nawet rozważa ten interes życia. Jego wygląd wygładził się, czapeczka naprostowała i nabrała czerwieni, broda pobielała, a trzewiki nabrały odpowiednio lśniącego poblasku.

– Och... cóż za wyborny, cóż za uroczy pomysł... – wypił trunku, a gdy Alfred zamknął oczy i otworzył je znów (co jest absolutnie normalne dla żywych istot) zobaczył, że i twarz chochlika nabrała niewinnego, pucułowatego wyglądu o pięknych symetrycznych czerwonych puciach. – Ale z Ciebie wspaniały egzorcysta! I strateg. I biznesman! Mam szczęście, że ktoś taki jak Ty wszedł w posiadanie mojej figury. Umowa stoi, będę biegał po caaaałym mieście doskonale, wybornie, czekałem na taką właśnie okazję, czy możemy jednakowoż przy tym zacnym napitku omówić więcej szczegółów mojej misji? – Być może gdyby pijak nie pił i był bardziej czujnym egzorcystą niż pijanym pijakiem, to zauważyłby złowrogi poblask w oczach przeklętej figurki, która nawet jeśli uśmiechała się tak słodko, to słodka być nie powinna.

Rozmowa trwała, plany z każdą minutą pęczniały, stając się coraz bardziej śmiałe i barwne. Alkohol znikał z butelki, ale przecież z pewnością wypełniał żołądek. I z każdym łykiem mogło się Trelawneyowi zdawać, że twarz skrzata przypomina bardziej jego własne odbicie. Podstrzyżone, porcelanowe, ale... no przecież oglądał się nie raz w kałuży, albo we zawieszonym nad barem lustrze, wiedział jak wygląda! Mógł złożyć to jednak na karb zmęczenia całą sytuacją, nic nie przebiło dumy z samego siebie - w końcu udało mu się przegadać tego nicponia!

A potem ruszyli na ulice Magicznego Londynu, oni: partnerzy.

Dopiero przy kolejnej przecznicy zrozumiał czemu wzbudzał ogólną wesołość (większą niż zwykle). Nosił na głowie czapkę, i to nie byle jaką! Wysoką na 15 cali, krwisto-czerwoną, stożkowatą czapkę! Zamiast swoich wysłużonych, zaufanych ubrań, miał zielony kubraczek, fiołkowe bufiaste spodnie których nogawka kończyła się na wysokości kolan i czarne butki o zadartych czubkach! Gdy sięgnął do torby po swojego sprzymierzeńca odkrył, że ten wyparował... Zaraz zaraz... to na co konkretnie się umówili? Pamięć odmówiła posłuszeństwa, a jego zdjęło bardzo złe przeczucie.

Egzorcysta za flaszkę
"Masoneria kontroluje świat! Kim jest masoneria? No, tego, centaury ino, nie? Polej więcej!"
Dwumetrowy(200cm!!!) "olbrzym" o zaniedbanych włosach, brodzie i ciuchach pamiętających lata trzydzieste - z daleka widać, że życie nie obdarza Alfreda wieloma rzeczami, albo że on ich po prostu nie przyjmuje. Dziurawe rękawice bez palców noszone nawet w lato, zawsze jedna flaszka wystająca z przedniej kieszeni wybrudzonej kurtki. Jednak w oczach egzorcysty tli się płomień dziwnej, niepasującej do jego wyglądu charyzmy, a jego gadanie, mimo że często gęsto odklejone, przemawia może nie do rozumu słuchaczy - ale do ich serc.

Alfred Trelawney
#5
25.01.2025, 21:31  ✶  
Pamiętał rozmowę ze skrzatem jak przez mgłę, idąc i jedynie siłą woli nie potykając się o własne nogi. Nie mógł uwierzyć, że dał się tak łatwo wyrolować, ale doskonale znał przyczynę - zaczął rozmowę na trzeźwo! Ah, gdyby tylko najpierw porządnie się napił, gdyby tylko zaczął całą te dyskusję z, powiedzmy, połową... Nie, z jednym promilem! To ten skrzat zostałby wtedy bez spodni, a nie on, biedaczek!
Zszedł z głównych uliczek Nokturnu, czując na swoim dziwnie ubranym zadku rozbawione spojrzenia i wyjątkowo nieprzyjemny, jesienny wiaterek. Musiał szybko zdobyć nowe ciuchy, ale jak, skąd? Stracił swoje pantalony, a to w nich trzymał zapłatę którą otrzymał za przyjęcie tego piekielnego demona! Usiadł w jakiejś brudnej i śmierdzącej alejce, patrząc na krzywe czubki swoich aktualnych bucików. - Cholibka, teraz to ja żem naprawdę dopierdolił do pieca... Trzeba chyba wyciągnąć ciężkie działa, jak tylko dowiem się, gdzie jest ten skrzat!
Wypełniony determinacją i chęcią zemsty przysiągł sobie w sercu, że nie spocznie, póki jego nemezis nie pożałuje dnia, w którym próbowało okraść Alfreda Trelawney!

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Dearg Dur (357), Alfred Trelawney (2147)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa