26.01.2025, 22:34 ✶
5 września 1972
Kamienica Selwynów
Woody Tarpaulin & Jonathan Selwyn
Kamienica Selwynów
Woody Tarpaulin & Jonathan Selwyn
— Skarbie, już jestem! — zagruchał Woody Tarpaulin, wychodząc spomiędzy szmaragdowych płomieni selwynowego kominka.
Wyglądał — jak zawsze — zjawiskowo. Na czas podróży kapelusz wędkarski zawiązał sznureczkiem pod brodą, jego koszula i apaszka reprezentowały dwa odmienne kraciaste patterny. Pod jego pachą wił się obrzydliwy, różowy szczuroszczet, a w drugiej ręce czarodziej dzierżył wyszczerbiony kubek, dumnie głoszący, że ma się do czynienia z Najlepszym Szefem Pod Słońcem.
— Rozgość się, Warłam, posmakuj luksusu — zwrócił się do przerośniętego szczura i spuścił go na z pewnością bardzo drogi dywan Jonathana. Zwierzak poniuchał, skubnął zębami kilka nitek, po czym pomaszerował na eksplorację w głąb eleganckiego apartamentu. Woody odprowadził swojego milusińskiego wzrokiem, odłożył kubek na wolny blat i — korzystając z tego, że Jonathana w tej chwili w salonie nie było — podszedł do minibarku, aby zapoznać się bliżej z ofertą.
Tego wieczora to on trzymać miał zmianę w Rejwachu, ale gdy wzywa obowiązek koleżeński, honorem jest wsparcie. Listy, które otrzymał od Jonathana, były na tyle alarmujące, że zdecydował się poświęcić parę sykli i zapłacić Asenie nadgodziny. Taki to był z niego dobry kolega. Wyszedł więc, jak stał — z ceramicznym kubkiem z resztkami piwa z nalewaka i szczuroszczetem Warłamem pod pachą. Wahał się nad zabraniem czegoś ze swojego baru, ale hej, Jonathan był bogaty. On płacze, on stawia. Głupi by nie skorzystał.
Selwyn przydybać mógł więc Woody’ego w swoim domu przed szafką z alkoholami, gdy ten dumał akurat, czym napełnić kubeczek. Był już nieco porobiony — nie dało się przegapić tego charakterystycznego zamroczenia w oku ani… no, przede wszystkim alkoholowego smrodu w oddechu. Humor mu póki co dopisywał; nie wiedział jeszcze, z czym przyjdzie mu się tu mierzyć i w jakim stanie dokładnie jest Selwyn. Zastanawiające było, czemu nie napisał do jednej ze swoich papużek nierozłączek, tylko do najgłupszego z kolegów. Chociażby zatem dla rozwikłania tej zagadki, warto było wpaść.
— Hm — mruknął Tarp. Trudno powiedzieć, czy było to podsumowanie jego myśli, czy też trudności w wyborze odpowiedniej butelki.
Podniósł kubeczek do ust i wyzerował jego zawartość. Na blacie pozostała po naczyniu odbita lepka plama piwa, którą czarodziej — nie myśląc długo — starł rękawem.
Cholera, pasował do tej wytwornej scenerii jak pięść do nosa. I nie chodziło bynajmniej o wysłużony kubek. Chodziło o samego Longbottoma, który kiedyś w takich salonach bywał na co dzień, a teraz wystawał przed barkiem Selwyna, wyglądając raczej na obdartego złodzieja niż gościa.
piw0 to moje paliwo