Spoglądała przez okno, obserwując, jak ogień powoli zaczynał ogarniać sąsiedni budynek. Miała nadzieję, że nie rozprzestrzeni się on na jej dom, jednak była ona nikła. Miała świadomość, że najpewniej budynek ucierpi w tym koszmarze, jaki rozgrywał się właśnie w Londynie, więc po spakowaniu rzeczy, które miała zamiar zabrać ze sobą, ewakuując się, zaczęła rozglądać się, co może jakkolwiek uratować, zanim ogień zbliży się zbyt mocno do jej domu.
— Penny, skocz do rezydencji Shafiqów i zobacz, jak wygląda u nich sytuacja z ogniem. Dopytaj lokaja o to, czy zabezpieczenia przetrwają ogień i jeśli odpowie twierdząco, zapytaj jeszcze w moim imieniu, czy mogę kilka rzeczy schować przed ogniem w jednym z pokoi w rezydencji. — Skrzat tylko potaknął i od razu teleportował się we wskazane miejsce, by wykonać jej zadanie. Chciała zostawić u Shafiqów kilka rzeczy, których nie chciała stracić w zbliżającym się ogniu. Siedziba rodu była w końcu kawałek dalej, poza tym wierzyła, że mieli sporo lepsze zabezpieczenia niż jej mała kamieniczka, która była pod tym względem trochę zaniedbana. Miała się tym niedługo zająć, a wyszło, jak wyszło i teraz musiała próbować uratować, chociaż te kilka rzeczy, które zdąży złapać, zanim ogień dotrze do niej. Bo że dotrze, nie miała najmniejszych wątpliwości, wyglądając przez okno, widziała, jak powoli pomarańczowe języki torowały sobie drogę przez dachy i okoliczne domy, by w ostateczności zapewne sięgnąć i po jej budynek. Shafiqiem była z krwi i kości, więc nie sądziła, aby jej odmówiono użyczenia jednego z pokoi, any zrobić z niego mały składzik na czas całej chryi z palącym się Londynem. Dlatego też, zanim w ogóle skrzat wrócił z odpowiedzią, ona już poruszała się po domu, pakując co rzadsze okazy roślin w skrzynki, które ustawiała w jednym kącie pomieszczenia, a które biedny skrzat będzie musiał teleportować do wyznaczonego jej pokoju u Shafiqów. W następnej kolejności zaczęła zbierać książki, których utrata by ją zabolała i związywać je w wygodne do przenoszenia słupki. One również miały za pomocą skrzaciej pracy trafić w bezpieczniejsze miejsce. Kolejne pomieszczenie, w którym zamierzała wybrać kilka rzeczy, okazały się sypialnie bliźniąt. Jak to matka, wiedziała, czego jej dzieciom może być najbardziej żal, więc spakowała wszystko, co sobie cenili oraz kilka dodatkowych ubrań, by w razie czego nie trzeba było natychmiastowo ruszać na zakupy, jak tylko wrócą z Kairu. Jak bardzo w tej chwili cieszyła się, że dzieci zostały z dziadkami w Egipcie, by nadrobić trochę czasu. Niezbyt jej się to początkowo podobało, jednak nie miała luksusu, by zbyt mocno protestować. I tym razem przynajmniej wyszło to na dobre. Powoli smród dymu zaczynał wdzierać się przez zamknięte okna do domu, Wydawał się być jednak zbyt wyraźny, by było to tylko spowodowane sytuacją za oknami jej domu. Krzyki i nawoływania, narastająca panika w ludziach na ulicach i rozkręcające się powoli zamieszki wcale nie nastrajały jej jakoś pozytywnie do wyjścia z domu. A coraz bardziej zapadała w niej świadomość, że będzie do tego zmuszona. Ledwo odeszła od okna, a przebił je spory kamień rzucony przez kogoś, kto zauważył ruch w oknie. Czy był to jakiś mugolak, wiedzący, że w kamienicy mieszkali czystokrwiści i chcący się jakkolwiek na nich wyżyć? A może po prostu rzucał, w co popadnie, poddając się nastrojowi niszczenia wszystkiego, bo skoro on stracił swój dobytek, to inni nie mogli mieć lepiej i musieli, chociażby stracić szybę w oknie? Nie była pewna, nie chciała nawet się zastanawiać nad tym i popadać w paranoję, kiedy wyjdzie z mieszkania. Zresztą, nie miała na to nawet czasu. Przez okno do domu wdzierało się więcej powietrza, które z pewnością podsyci ogień, który już gdzieś przecież był. Dodatkowo dym i popiół z ulicy dostawały się do pomieszczenia, sprawiając, że kaszląc i łzawiąc z oczu, chwyciła jeden z ręczników z kuchni, zmoczyła go i używając go jako maskę, ruszyła dalej. Musiała mieć jeszcze odrobinę, chociaż maleńką bańkę czasu, żeby wziąć jeszcze jedną rzecz. Pamiątki i zdjęcia po jej zmarłym mężu. Nie chciała ich stracić. Skrzat uwijał się z transportowaniem jej rzeczy, których nie było znowu jakoś bardzo dużo. Specjalnie, czując presję czasu ciążącą nad nią, szybko wybierała w każdym pomieszczeniu tylko to, co absolutnie było ciężkie, bądź niemożliwe do zastąpienia. Bez reszty jakoś sobie poradzi, nawet jeśli miało być ciężko, uprze się i przejdzie przez kryzys. Pomyśli nad wszystkim, jak już wszystko się uspokoi i będzie mogła ocenić straty w jej nie tak dawno temu remontowanym mieszkaniu. Widok ścian, powoli pokrywających się sadzą i popiołem rozdzierał jej serce. Mieszkanie, które remontowała jeszcze z Basilem powoli zmieniało się w ponurą, śmierdzącą spalenizną norę, ledwo przypominającą dom, w który włożyli tyle pracy. Po części miała ochotę płakać i krzyczeć na kogokolwiek, kogo winą była ta cała sytuacja. Rozsądek jednak wygrał i ruszyła w kurs pomiędzy pokojami, chwytając z szafy w sypialni skrzyneczkę, w której przechowywała zdjęcia i pamiątki po zmarłym małżonku. Powoli było jej coraz ciężej oddychać, krztusiła się kaszlem, próbując przenieść skrzyneczkę do miejsca, z którego miał ją zabrać skrzat. Ta była ostatnią rzeczą, jaką musiała zabrać. Jaką musiała uratować przed potencjalnym skończeniem w ogniu. Postawiła pamiątki w widocznym miejscu, by na pewno zostały przetransportowane, a sama ruszyła w jedyne miejsce, w którym jeszcze mógł się pojawić ogień. Czy po drodze widziała odciski dłoni pojawiające się w sadzy, osadzającej się na ścianach w nienaturalny wręcz sposób? Nie była pewna, czy to, co widziała, było prawdziwe, czy jednak za długo przebywała już w zadymionym domu. Dotarła na poddasze, które jak tylko się tu z Basilem i dziećmi przeprowadzili, zostało przerobione na oranżerię. Jej małą oazę spokoju, miejsce, w którym panowały zbierane latami rośliny, prawie każda była inna, część w miarę łatwo dostępna, a część całkiem ciężka do dostania. Te ostatnie w większości ewakuowała chwilę wcześniej. Skrzywiła się, widząc gęsty, czarny dym zbierający się w pomieszczeniu, wiedząc, że jak nic rośliny oberwą rykoszetem. Ile z nich umrze w ogniu i dymie? Wpatrywała się przez chwilę w ciemny obłok, póki co wiszący tuż pod dachem i ogień coraz śmielej liżący belki dachu w kącie. Zastanawiała się, czy dałaby radę, chociaż opóźnić rozprzestrzenianie się ognia? Nie była pewna, czy jej zaklęcie wyjdzie, używała magii kształtowania zwykle na dosyć podstawowym poziomie, a i nie zawsze jej ona wychodziła, jednak kto mógłby jej zakazać spróbowania? Była przecież sama i jeśli nie ona, to nikt za nią nie spróbuje rzucić zaklęcia. Wyciągnęła swoją różdżkę, i chwilę zastanowiła się nad zaklęciem, jakie chciała rzucić. Strumień wody wydawał jej się najlepszą opcją, aby kupić czas. Nie wydawało jej się, by pomogło to na długo, jednak zawsze miało to być kilka cennych minut, a może i nie spali się cały dach? Im mniej napraw ją czekało, tym lepiej dla niej. Nie miała przecież budżetu z gumy, a nie chciała zwracać się po pomoc do ojca. Wiedziała, jaki warunek by jej prawdopodobnie postawił i wszystko w niej buntowało się przeciwko ugięciu się i zrobieniu tak, jak chciał tego Michael Shafiq. Odetchnęła, w jakim stopniu mogła, mając mokrą szmatę przy twarzy i pomieszczenie coraz mocniej napełniające się dymem i spróbowała rzucić zaklęcie. Wyczarować z różdżki strumień wody, którym miała zamiar opryskać strop, jak i ściany dookoła.
Rzut na kształtowanie, by wyczarować strumień wody
Sukces!
Odetchnęła z ulgą, kiedy zaklęcie wyszło jak zamierzała i wyrzuciło z różdżki strumień wody, którą starała się rozprzestrzenić jak najmocniej po pomieszczeniu, by zminimalizować szkody, jakie miał zrobić ogień. Nie było to zapewne wiele, jednak starała się zrobić tyle, ile mogła, zanim wyjdzie z domu i zostawi budynek na pastwę szalejącego żywiołu. Po zlaniu wszystkiego obficie wodą, zakończyła zaklęcie i ruszyła dalej. Chciała jeszcze przejść się po domu, zobaczyć czy o czymś nie zapomniała, jednak nie bardzo miała już czas. Dym bardzo szybko zagęszczał się z każdą chwilą, jakby był żywym stworzeniem tylko czekającym, aż przestanie zwracać na niego należytą uwagę, by obezwładnić ją i odebrać jej oddech. Wdzierał się do pomieszczeń, niszcząc powoli wszystko, co uwielbiała w swoim mieszkaniu. Jeśli chciała mieć szansę, żeby wyjść z tej sytuacji w miarę bez szwanku, musiała ruszać do wyjścia. Nie zerkała za siebie, nie chciała widzieć zniszczeń, a i ciągle coś migotało na granicy jej wzroku. Coraz wyraźniej w sadzy odznaczały się odciski dłoni, a przecież nikogo w domu poza nią nie było. Nie zamierzała tracić czasu na próbę rozproszenia tego zaklęcia. Nie teraz, być może spróbuje później, kiedy ogień pochłaniający Londyn wygaśnie. Spojrzała na skrzata, który zabierał ostatnią skrzyneczkę i rozkazała mu zostać w rezydencji Shafiqów. Tutaj absolutnie nie była bezpieczna, a na zewnątrz nie było dla niego równie lepiej. Sama zamierzała zaraz wyjść, przedostać się w bezpieczniejsze miejsce. Ministerstwo wydawało się dobrym pomysłem. Jego zabezpieczenia musiały być na tyle mocne, żeby nic tam nikomu nie groziło, więc przeczekanie tego chaosu i ognia tam mogło być najlepszą opcją, kiedy jej dom właśnie stawał w płomieniach. Nie była pewna, jak szybko napędzany tlenem z wybitego okna ogień będzie rozprzestrzeniał się po belkach stropowych jej dachu, więc szybkim krokiem skierowała się do zostawionego przy wyjściu plecaka oraz peleryny. Chwyciła przygotowany wcześniej plecak, który zarzuciła na plecy i owinęła się w pelerynę, by po wyjściu z budynku móc jak najbardziej odgrodzić się od ognia i dymu. Stwierdziła, że przy takim szaleństwie i tak szybkim rozprzestrzenianiu się ognia, nie jest więcej bezpieczna w budynku. Już lepiej było szukać szczęścia wśród chaosu i ludzi na zewnątrz, niż ryzykować, że ogień dosięgnie i jej, albo zawali jej dach na głowę. Nie zwlekając już dłużej, wydostała się na ulicę. Stanęła na chwilę przed swoją kamienicą, zamykając za sobą drzwi, chociaż nie sądziła, że będzie miała do czego wracać, a nawet jeśli, to będzie potrzebowała porządnego wietrzenia, wywabienia zapachu i generalnego remontu. Dym i naniesiona przez niego do wnętrz sadza nie wyglądały na takie, które łatwo odpuszczą.
Ruszyła przed siebie i nie odeszła jeszcze zbyt daleko, a usłyszała zamieszanie całkiem blisko niej. Rozzłoszczone krzyki, protesty, błaganie, płacz i szloch kobiety. Jej wrzok natychmiastowo zaczął szukać źródła tych dźwięków, jednak to, co zobaczyła tylko sprawiło, że krew w niej zabuzowała jeszcze bardziej. Jej biedną sąsiadkę ciągnięto gdzieś siłą, szarpano, próbując zerwać z niej ubrania. Nie obchodziło jej zbytnio kto w tej sytuacji był czystokrwisty, a kto mugolakiem, chociaż miała gdzieś z tyłu głowy doskonałą świadomość tego, że to mugolacy próbowali mścić się właśnie na bogu ducha winnej, czystokrwistej kobiecie. To po prostu nie było właściwe. Zareagowałaby nawet, gdyby sytuacja była odwrotna.
— Hej! Hej, wy tam! Co wy wyprawiacie?! — Wydarła się ruszając w ich kierunku i na wszelki wypadek wyciągając również swoją różdżkę. Była zdenerwowana tym, że grupa mugolaków miała przewagę liczebną, ale miała też nadzieję, że jak ona zareaguje, to może i więcej osób się przyłączy.
— Do reszty wam odbiło? Co tam biedna kobieta wam zrobiła?! — Ciągnęła dalej, mając nadzieję, że jak będzie gadać wystarczająco głośno, to rozproszy ich na tyle, by chociaż może udało się tej kobiecie wyrwać i uciec. Albo po prostu przegada ich i przekona, że robią głupotę. — Mary jest najmilszą osobą na tej ulicy, nigdy na nikogo złego złowa nawet nie powiedziała, więc co wy najlepszego wyprawiacie? Wyżywacie się na niewinnej kobiecie, zamiast próbować złapać tych szaleńców, którzy wszystko podpalili i odegrać się na nich! — Odpuściła wytykanie, że to idiotyczny pomysł, nie chcąc ich napędzać w złości, a przemówi do rozumu. Przecież to nie Mary biegała po okolicy podpalając budynki. Zapewne sama też przez te pożary miała zniszczone mieszkanie. Złością mogli tylko napędzać dalej konflikt, a przecież o to chodziło sprawcom tych pożarów. By wszyscy skoczyli sobie do gardeł i niech wygra silniejszy, bogatszy, mający więcej wpływów.