• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[08.09.1972] Fire in My Heart - Romek & Heder

[08.09.1972] Fire in My Heart - Romek & Heder
Albo Roman
Przygrzewają, odgrzewają
Potem wody dolewają
To zupa Romana
Wysoki - mierzy 193 cm. Elegancki, wyprostowany, z reguły z pogodnym uśmiechem na twarzy, ale często można również spotkać niecne ogniki w jego oczach, szczególnie kiedy przebywa w towarzystwie zaprzyjaźnionych sobie osób. Oczy szaroniebieskie, włosy ciemnobrązowe. Cechuje go nieskazitelnie gładka skóra, bez jakichkolwiek niedoskonałości. Nie uświadczy żadnych blizn. Ubiera się elegancko, zawsze adekwatnie do sytuacji. Bywa, że w jego towarzystwie kręci się biały, puchaty kot.

Romulus Potter
#1
14.04.2025, 14:13  ✶  
Takich akcji jeszcze nie przerabiałem. Uciekałem przez tłum płonącą aleją Horyzontalną, przeciskając się między spanikowanymi czarodziejami, którzy nie mieli pojęcia, czy bardziej bać się ognia, czy własnej wyobraźni. Nasz budynek nie płonął – jeszcze – pozornie nic się nie działo. Ale ta dziwna, żarząca się runa na ścianie mojego mieszkania i syczący, śluzowaty szept sprawiły, że uśmiech spełznął mi z twarzy jak stara farba z sufitu. Niechcący go zdeptałem, rozsypał się w drobny mak.
Szept szeptał w najlepsze – szeleszczący, natrętny, obły – kiedy zbiegałem kolejne kondygnacje, upewniając się, czy ktoś tam jeszcze jest. Nikogo. Cisza. Fabian był u ciotki Corneliusa. Mieszkania puste. Tylko ja. Ja i koty. Dwa koty, tym razem.
Zabrałem Pana Puszka – mojego dumnego, białego kocura o spojrzeniu pełnym obojętności i filozoficznego rozczarowania światem. I oczywiście Lilię – różową kulkę strachu należącą do Ambroise’a. Nie mogłem zostawić jej samej. Mój przyjaciel byłby mi wdzięczny. Albo zrozpaczony. Może oba naraz.
Z Puszkiem pod pachą, a Lilką wciskaną w pierś, biegłem, czując jak duszący dym otula mnie jak cień. Nie widziałem ognia w naszej kamienicy. Jeszcze nie. Ale może już wszystko płonęło. Może tylko ja tego nie widziałem.
MOJA KSIĄŻKA! Zostawiłem ją. Tyle notatek, tyle rozdziałów... ale trudno. Jeśli przepadnie, napiszę ją od nowa. Jeszcze lepszą. Jeszcze bardziej szaloną. Jeszcze bardziej moją. Więcej głosów, więcej szeptów, więcej magii.
– ZZZZDRRRRRRRRRRRAJCY... – Zatrzymałem się. Obejrzałem za siebie. Nikogo. Złudzenie? Zwariowałem? Nie. Nie ja. Nie Romulus Peter Potter. Autor książki o głosach w głowie nie może mieć ich w swojej. To byłoby... zbyt ironiczne. Zbyt tanie. To musiała być klątwa. Urok. Falujące zaklęcia strachu. Coś, co przejdzie. Musiało przejść. Los nie mógł być aż tak... okrutny.
Ale dym nie odpuszczał. A ja biegłem dalej. Wciąż z wrażeniem, że coś... ktoś... mnie obserwuje. Oglądałem się co chwila za siebie, dlatego na kogoś wpadłem.
Dziewczyna. Młoda kobieta. Przez ułamek sekundy miałem nadzieję, że to randka. Tak bardzo chciałem, żeby to była randka. Pan Puszek z gracją zeskoczył na ziemię, jakby planował to od początku. Lilia natomiast… zasyczała jak miniaturowy smok i wbiła pazury w moją nową marynarkę, pewnie zostawiając ślady krwi na białej koszuli.
No tak. Randka raczej odwołana. Dym, głosy w głowie, drapiące koty i wejście smoka prosto na kobietę. Brzmiało jak mój typowy piątek.
– Przepraszam najmocniej – rzuciłem, poprawiając koci pakunek w ramionach i próbując się uśmiechnąć jak ktoś, kto absolutnie NIE traci zmysłów. Potem dodałem, z typowym dla siebie wdziękiem:
– Chyba jestem w trakcie ataku paniki, ale jeśli szukałaś kogoś z osobowością, to gratuluję – właśnie się na mnie natknęłaś.
Próbowałem na nowo odzyskać swój pokruszony uśmiech. Pan Puszek zamiatał swoim ogonem moje buty, ale aktualnie nie za bardzo zwracałem na niego uwagę. Wpatrywałem się z góry... w funkcjonariuszkę na służbie? Czy ja byłem w tarapatach? Że też ten mały, uroczy gnom przeżył nasze zderzenie. A może jednak nie za bardzo to przeżyła i teraz zbierałem ją z ziemi...?
– Czy my się skądś nie znamy...? – zapytałem, bo miała niesamowicie znajomą twarz. Niestety, nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie ją widziałem.

| Biorę pod uwagę spalone karty oraz zawadę gigant.
!Trauma Ognia
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#2
14.04.2025, 14:13  ✶  
Nie dotykają się żadne omamy, ale trauma ognia pozostaje silną. Kiedy w trakcie trwania tej sesji widzisz płomienie, na moment zastygasz w bezruchu przepełniony strachem. Wydaje ci się, że nadchodzą. Kto? Oni... One? Te istoty złożone z dymu i lęków...
Gówniara z miotełką
She had a mischievous smile, curious heart and an affinity for running wild.
Heather mierzy 160 cm wzrostu. Jest bardzo wysportowana, od dzieciaka bowiem lata na miotle, do tego zawodowo grała w quidditcha. Włosy ma rude, krótkie, nie do końca równo obcięte - gdyż obcinał je Charlie po tym, jak większość spłonęła podczas Beltane. Twarz okrągłą, obsypaną piegami, oczy niebieskie, czają się w nich iskry zwiastujące kolejny głupi pomysł, który chce zrealizować. Porusza się szybko, pewnie. Ubiera się głównie w sportowe rzeczy, ceni sobie wygodę. Głos ma wysoki, piskliwy - szczególnie, kiedy się denerwuje. Pachnie malinami.

Heather Wood
#3
15.04.2025, 10:37  ✶  

Wbiegła w Horyzontalną, bo to tutaj miała się znaleźć. Musiała sprawdzić, jak miewa się Cameron, czy w ogóle będzie w stanie go tutaj znaleźć? Jaką miała pewność, że będzie jeszcze w domu? Żadną. Nie miała pojęcia, jak zachowa się w takiej sytuacji, kurwa mać, szkoda, że nie miał dzisiaj dyżuru, w Mungu byłby bezpieczniejszy, miałaby pewność, że nie stała mu się krzywda, no przynajmniej odrobinę większą niż teraz.

Minęły się z Brenną, każda pobiegła w swoją stronę, musiały się przegrupować, sprawdzić kilka miejsc, zobaczyć, czy ich najbliżsi byli bezpieczni, w końcu tacy jak oni zazwyczaj stawali się pierwszym celem podobnych ataków. Ruda była zła, wkurwiona na to wszystko. Najgrosze było to, że nie była w stanie uratować wszystkich, bo niby jak? Skoro całe miasto płonęło.

Ustaliły z Longbottom, że porozmawia z Cameronem, spróbuje zaangażować go w pomoc przyjaciołom, skoro nie miał dzisiaj dyżuru, to przynajmniej będzie miała pewność, że będzie bezpieczny w jednej z kryjówek Zakonowych, które najwyraźniej właśnie mieli organizować, przy okazji na pewno przyda się jego pomoc. To było najlepszą możliwością dla nich wszystkich, tylko musiała go znaleźć w tym tłumie.

Gdy tylko wbiegła na Horyzontalną skupiła się, żeby wyszukać wzrokiem jedną ze znajomych kamienić. Mieszkali tam Sproutowie, którzy czasem podrzucali zakonowi swoje eliksiry. Chciała sprawdzić, czy byli bezpieczni. Wpatrywała się, szukajac na niebie oznak, że ktoś mógł celowo chcieć ich skrzywidzić, jako jednych z pierwszych.

Popiół nie przestawał sypiać się z nieba, dym uderzał w płuca. Ta cała sytuacja nie wyglądała dobrze, Wood nie miała pojęcia, co wydarzy się do rana. Nie wątpiła w to, że sporo osób straci dzisiaj życie. Przerażało ją to, śmierciożercy siali zamęt, nie pierdolili się w tym wszystkim, wręcz przeciwnie, okazało się, że zaczynali grać dużo bardziej agresywnie.

Jako, że wpatrywała się w niebo nie miała szansy dostrzec ruchu, który się przed nią pojawił. Ktoś w nią wbiegł. Syknęła pod nosem cichą kurwę, bo nie było to wcale takie delikatne.

Uniosła wzrok, chcąc opierdolić typa, tyle, że miał w rękach dwa słodkie kotki, co skutecznie ją odsunęło od tego pomysłu. Wszyscy chcieli być bezpieczni, prawda?

- Nic się nie stało. - Wysiliła się nawet na delikatny uśmiech, przetarła przy tym policzek, bo czuła, że kolejna warstwa sadzy się jej na nim pojawiła.

Jeden z kotów zeskoczył na ziemię, chyba nie miał w sercu Merlina. Przecież coś mogło się mu stać. Drugi, ten śmieszniejszy różowy na nią zasyczał, przez co na twarzy Rudej pojawił się grymas. - Czemu on jest taki dziwny? - Mimo tego, że płomienie okrywały okolicę musiała się tego dowiedzieć.

- Nie, nie szukałam nikogo z osobowością. - Powiedziała dość głośno, tak, żeby dotarło to do mężczyzny.

- Grałam w qudditcha. - Rzuciła jeszcze, nie wiedziała właściwie po co, ale najwyraźniej postanowiła też zaspokoić i jego ciekawość.

- Ten atak paniki trwa? Pomóc Ci jakoś? - W końcu była brygadzistką, na służbie, miała na sobie mundur, wypadałoby się o to zapytać.




//
korzystam z percepcji ◉◉◉○○
Rzut Z 1d100 - 88
Sukces!
Albo Roman
Przygrzewają, odgrzewają
Potem wody dolewają
To zupa Romana
Wysoki - mierzy 193 cm. Elegancki, wyprostowany, z reguły z pogodnym uśmiechem na twarzy, ale często można również spotkać niecne ogniki w jego oczach, szczególnie kiedy przebywa w towarzystwie zaprzyjaźnionych sobie osób. Oczy szaroniebieskie, włosy ciemnobrązowe. Cechuje go nieskazitelnie gładka skóra, bez jakichkolwiek niedoskonałości. Nie uświadczy żadnych blizn. Ubiera się elegancko, zawsze adekwatnie do sytuacji. Bywa, że w jego towarzystwie kręci się biały, puchaty kot.

Romulus Potter
#4
22.04.2025, 22:21  ✶  
Jednak nie zaiskrzyło. Panna nie złapała mojego jakże wyrafinowanego humoru magipsychiatry. Uśmiechnąłem się lekko, nie dając po sobie poznać, że moje ego zostało delikatnie dźgnięte, po czym osłoniłem Lilkę bardziej połami mojej marynarki.
– Ona nie jest dziwna, tylko przerażona. Wybiegliśmy z domu w pośpiechu… – zauważyłem. Poza tym... resztę chyba widziała, prawda?! Z każdej strony świat walił się nam na głowy, a ja musiałem się jak najszybciej ewakuować. Punkt zbiórki był jasny – Exmoor. W ekstremalnych sytuacjach to tam mieliśmy się szukać. A pożar Londynu? Cóż, myślę, że do takich sytuacji można go śmiało zaliczyć. Problem był tylko jeden: miałem ze sobą dwa kociaki. Teleportacja nie wchodziła w grę. Niestety.
Quidditch… Pokiwałem głową z potwierdzeniem, ale mimo wszystko zmierzyłem ją uważnie wzrokiem. Zacząłem grzebać w pamięci, żeby przypisać jej jakąś bardziej konkretną etykietę. No tak. Faktycznie. Heather Wood. Dosyć kontrowersyjna postać w świecie magicznego sportu. Raczej wyleciała z gniazda Harpii z Holyhead, niż do niego wleciała. Ponoć sama zrezygnowała... Może to była niedojrzała decyzja gówniary, może akt wolności. Tak naprawdę nie znałem jej. Może miała inne powołanie? Jako pani Krawężnikowa?
– Nie panikuję. To był... żart sytuacyjny. Przynajmniej na razie nie panikuję – stwierdziłem z niewinnym uśmiechem, choć kątem oka znów zerknąłem przez ramię. Dymu nie widziałem, ale miałem wrażenie, że zaraz wychynie zza zakrętu. Ta panika… mogła się jeszcze pojawić. Ale nie teraz. Teraz się trzymałem, próbując nerwy przykryć kołderką z głupich żarcików.
– Świetnie. Pracuję w Lecznicy Dusz. Ekspert... z tendencją do uciekania przed pożarami, które chcą mnie spopielić. Potrzebuję się wydostać z Londynu. Z tymi dwiema pociechami. Mamy jakieś bezpieczne opcje? – zapytałem, patrząc na nią z nadzieją. Wspominała, że chciała pomóc. Tak na dobrą sprawę, może chciała pomóc w zapanowaniu nad paniką, ale skoro jeszcze jej nie miałem, może uda jej się ustrzec mnie przed jej pojawieniem się.
Tyle że… wtedy właśnie spojrzałem na płomienie za jej plecami i zamarłem.
Zdrajcy. – To powtarzał dym. W kółko. Ich głosy. Ich szepty. One po mnie szły. Dorwą mnie, jeśli dalej będę na ich drodze.
Zamrugałem gwałtownie. Zejść z drogi. Zejść z ich drogi. Musiałem… musiałem zniknąć. Musiałem zejść z ich drogi.
– Myślę, że jak najszybciej – mruknąłem bardziej do siebie niż do niej, ściskając mocniej Lilkę w ramionach. Pan Puszek przestąpił z łapy na łapę, jakby też zaczynał coś wyczuwać. Zapewne bardziej moją nerwowość niż wymyślony przez mój umysł dym.
Gówniara z miotełką
She had a mischievous smile, curious heart and an affinity for running wild.
Heather mierzy 160 cm wzrostu. Jest bardzo wysportowana, od dzieciaka bowiem lata na miotle, do tego zawodowo grała w quidditcha. Włosy ma rude, krótkie, nie do końca równo obcięte - gdyż obcinał je Charlie po tym, jak większość spłonęła podczas Beltane. Twarz okrągłą, obsypaną piegami, oczy niebieskie, czają się w nich iskry zwiastujące kolejny głupi pomysł, który chce zrealizować. Porusza się szybko, pewnie. Ubiera się głównie w sportowe rzeczy, ceni sobie wygodę. Głos ma wysoki, piskliwy - szczególnie, kiedy się denerwuje. Pachnie malinami.

Heather Wood
#5
22.04.2025, 22:47  ✶  

Wpatrywała się w stronę kamienicy, w której mieszkali ludzie, którzy pomagali Zakonowi. Zbierające się nad tamtym miejscu chmury dymu sugerowały o tym, że mogli nie być bezpieczni, było go dużo więcej niż nad wszystkimi, innymi okolicznymi budynkami.

- Kurwa. - Mruknęła, jakże elokwentnie do siebie samej pod nosem. Po czym zebrała myśli. Musiała się uspokoić, aby przekazać tę informacje Brennie. Miały dawać sobie znać na bieżąco o tym, co działo się na mieście. Brenn, kamnica w których mieszkają Sproutowie płonie, chyba się dowiedzieli, że nam pomagają. - Fale okazały się być bardzo przydatną umiejętnością, nawet nie spodziewała się, że tak szybko przyjdzie jej sprawdzić ich działanie w sytuacji ogromnego zagrożenia.

- Może i jest przerażona, ale to nie zmienia faktu, że jest też dziwna. Ma różową sierść! - Nie oceniała niczego więcej poza umaszczeniem zwierzaka, który wydawał jej się nie być do końca normalny. Może nie powinna się na tym skupiać, bo Londyn płonął, ale aktualnie ten kot całkiem skutecznie odwrócił od tego uwagę Wood.

- Panika dosyć często objawia się poprzez bezsensowne żarty. - Dodała jeszcze, bo nie mogła się powstrzymać przed skomentowaniem tego. Wiedziała, że ludzie różnie reagują na stresowe sytuacje, niektórzy próbowali udawać, że wszystko było w porządku i starali się rozładować ciężką atmosferę, miała wrażenie, że stojący przed nią mężczyzna właśnie dlatego tak się zachowywał.

Spoglądała na niego dłuższą chwilę. Czy mieli jakieś bezpieczne opcje? Nie miała zielonego pojęcia, niczego się jeszcze nie dowiedziała, wokół panował chaos, pożary rozpoczęły się niedawno, tak naprawdę ministerstwo dopiero zaczynało działać. Nie wiedziała, czy sieć Fiuu działa, nie miała pojęcia, jak było z teleportacją, czasem przecież też była niemożliwa podczas zamieszania, a tutaj było ono ogromne. Co właściwie miała mu doradzić? Była tylko zwyczajnym krawężnikiem, który próbował jakoś odnaleźć się w sytuacji.

- Nie chcę Cię rozczarować... - Zaczęła mówić spokojnym tonem, chociaż zdecydowanie nie należała aktualnie do najbardziej opanowanych osób. Wiedziała, że nie potrafi mu pomóc i nie znosiła tego uczucia, powinna się lepiej przygotować, ale czy w ogóle dało się przygotować na coś takiego? Nikt chyba nie zakładał, że aż takie zagrożenie może się kiedykolwiek pojawić. - Ale bezpieczne opcje chyba się skończyły. - Tak właściwie to pewnie od kiedy wybuchł pożar w ogóle ich nie było.

- Możesz spróbować trafić do najbliższego punktu z kominkiem, ale nie gwarantuję, że sieć Fiuu będzie działać. - Nie korzystała z niej od kiedy zaczął się ten chaos. Nie miała pojęcia, czy będzie ona działać, ale to była chyba jedna z nielicznych opcji, z jakiej mógł skorzystać.

- Tam, za rogiem, powinien być kominek. - Pokazała ręką jedną z kamienic, w której mógł spróbować się stąd ewakuować. - Nie wiem, czy to najszybsza opcja, bo pewnie wiele osób wpadnie na podobny pomysł, ale chyba nie masz zbyt wielu innych opcji. - Nie miała pojęcia, jak wyglądała teleportacja że zwierzętami, bo ona sama miała problem z tym, aby w ogóle korzystać z podróżowania w ten sposób sama, nigdy nie ryzykowałaby czegoś takiego ze swoim pupilem. Jeden raz, wiosną, przypadkiem z Charliem i Cameronem teleportowali się w towarzystwie gęsi, która zdechła, nie do końca wiedziała, czy przez to, że ją za mocno ścisnęła, czy przez to, że teleportacja ją zabiła.



// Korzystam z fal
Albo Roman
Przygrzewają, odgrzewają
Potem wody dolewają
To zupa Romana
Wysoki - mierzy 193 cm. Elegancki, wyprostowany, z reguły z pogodnym uśmiechem na twarzy, ale często można również spotkać niecne ogniki w jego oczach, szczególnie kiedy przebywa w towarzystwie zaprzyjaźnionych sobie osób. Oczy szaroniebieskie, włosy ciemnobrązowe. Cechuje go nieskazitelnie gładka skóra, bez jakichkolwiek niedoskonałości. Nie uświadczy żadnych blizn. Ubiera się elegancko, zawsze adekwatnie do sytuacji. Bywa, że w jego towarzystwie kręci się biały, puchaty kot.

Romulus Potter
#6
01.05.2025, 11:37  ✶  
– A ty jesteś czarownicą czy mugolką? – zapytałem, zupełnie na serio, w reakcji na tę jawną dyskryminację różowej sierści. – To biedny kociak ze schroniska. Mój przyjaciel go adoptował. Zatroszczył się o stworzenie. – Ugryzłem się w język, zanim dorzuciłem, że może to właśnie taka panna jak ona wyrzuciła kiedyś futrzaka na bruk, gdy znudził się jako tester kosmetyków do brwi. Nie wypada. Nie przy ewakuacji. Szczególnie że była funkcjonariuszką publiczną. Mogłem przez to wpaść w większe tarapaty.
No i tyle z tej randki. Tyle z nadziei na pomoc specjalistki. Nie żeby była w moim typie – za młoda, za gniewna i zero szminki. A przecież miałem dziś spotkać się z dojrzałą kobietą, taką co wie, co robić z oczami i nogami. A zamiast tego...
Trafiłem na gnomią wersję kadeta. Myślę, że Heather Wood została jednak usunięta z drużyny Qudditcha, tylko publika jeszcze o tym nie wiedziała. Im dłużej na nią patrzyłem, tym bardziej miałem wrażenie, że ktoś przez przypadek wziął ją do oddziału, bo nie wypadało takiej gwieździe powiedzieć nie.
Pani Dyskompetencja.
– Panie Puszku, o ciebie się nie martwię, ty to przeżyjesz każdy kataklizm. Ale ty, Mała Kulko Rozkoszy? – zwróciłem się do kotki w ramionach, przytulając ją bliżej. – Damy radę z podróżą przez Fiuu, prawda? Bez traumy, bez mdłości?
Okryję ją szczelniej marynarką, schowam wręcz w sobie, zapnę guziki. Damy radę. Jakoś. Nie uważałem by to ujmowało mojej godności. Wręcz przeciwnie.
– To tak... ogólnie... wy tam coś robicie w tym Ministerstwie? Czy tylko siedzicie i rozdmuchujecie papiery po biurkach? – rzuciłem w stronę Heather. Lekko, z ciekawością, choć była w tych pytaniach nuta, spora nuta wścibskości.
Wyglądała na zaskoczoną. Albo znużoną. Albo niezainteresowaną, bo ciągle się rozglądała po dachach, zamiast skupić uwagę na potrzebującym poszkodowanym obywatelu. Albo po prostu miała tę jedną minę do wszystkiego – trochę zrezygnowaną, trochę gotową rzucić czymś ciężkim.
Była pocieszna. Jak te pieski, co są za małe, żeby coś ugryźć, ale za bardzo się starają. Pewnie robiła za maskotkę oddziału, nosili ją na plecach przez pół roku, aż dostała prawdziwą najprawdziwszą odznakę. A teraz próbowała nią świecić, ale magia ledwo zipała.
– Mogłabyś mi podać Pana Puszka? – zapytałem, wskazując na kota przy moich stopach. – Jak się schylę, to Lilka wyłapie moment i nawieje. Wiesz, jak to jest z kobietami – rzuciłem żartem, w ogóle nie komentując tych jej uwag na temat paniki. Nie będę przecież dyskutował z osobą kompletnie nieznającą tematu o psychologii. Chociaż... te bezsensowne żarty... Ugodziła mnie prosto w serce, więc może dlatego byłem nieco bardziej oschły niż zwykle.
Gówniara z miotełką
She had a mischievous smile, curious heart and an affinity for running wild.
Heather mierzy 160 cm wzrostu. Jest bardzo wysportowana, od dzieciaka bowiem lata na miotle, do tego zawodowo grała w quidditcha. Włosy ma rude, krótkie, nie do końca równo obcięte - gdyż obcinał je Charlie po tym, jak większość spłonęła podczas Beltane. Twarz okrągłą, obsypaną piegami, oczy niebieskie, czają się w nich iskry zwiastujące kolejny głupi pomysł, który chce zrealizować. Porusza się szybko, pewnie. Ubiera się głównie w sportowe rzeczy, ceni sobie wygodę. Głos ma wysoki, piskliwy - szczególnie, kiedy się denerwuje. Pachnie malinami.

Heather Wood
#7
08.05.2025, 15:30  ✶  

- Domyśl się, nie widzisz, że mam mundur brygady?! - Co to w ogóle za bzdurne pytanie. Pokręciła jedynie głową z niedowierzaniem, ten typek wydawał się być tak mocno odklejony, jak ten różowy kot. Nadal nie do końca rozumiała o co chodzi z tym zwierzakiem, ale chyba nie miała tego pojąć. Ruda nie była specjalistą w temacie zwierząt, czy roślin, miała od tego Camerona.

- Cool. - Powiedziała jeszcze, chociaż sama nigdy w życiu nie wzięłaby do swojego domu zwierzęcia. Nie widziała żadnego sensu, w ich posiadaniu. Zresztą różowy kot? Na co to komu.

Mężczyzna zaczął rozmawiać z kotami, co spowodowało tylko i wyłącznie to, że Ruda miała go za jeszcze większego dziwaka. Naprawdę zamierzał z nimi teraz dyskutować, zamiast się stąd po prostu ewakuować, co by zrobił, jakby stwierdziły, że sobie nie poradzą?

- Jak widać, właśnie siedzę przy biurku i rozdmuchuję papiery. - Odpowiedziała uśmiechając się przy tym złośliwie. Jasne, najlepiej było przywalić się do tego, w jaki sposób pracują nie mając o tym najmniejszego pojęcia. Ludzie byli ignorantami i potrafili tylko krytykować, kiedy ona od samego początku tych pożarów biegała między tłumem i próbowała jakoś pomagać ludziom. Zdążyła już doprowadzić nawet jednego typa do biura, bo przyłapali go na tym, jak podpalał jedna z kamienic, ale jasne, jaśnie pan uważał, że tylko siedzą za biurkiem i wypełniają papiery. Co za pajac.

Mężczyzna nie wyglądał na poszkodowanego, a bardziej odklejonego. Była tutaj po to, aby zająć się tymi, którzy faktycznie potrzebowali pomocy. Rozglądała się uważnie w poszukiwaniu tych osób, do tego z tyłu głowy miała ciągle to, aby sprawdzać, czy sojusznicy Zakonu Feniksa byli bezpieczni, naprawdę miała co robić, a ten tutaj zawracał jej gitarę takimi pierdołami.

Nie znosiła tej części swojej pracy, kiedy niektórzy myśleli, że są tacy ważni, potrzebowali atencji, nawet jeśli to było zupełnie zbędne.

Dała mu jasne instrukcje, w którą stronę powinien się kierować, a on dalej tutaj stał. Po co? Im szybciej się stąd zawinie z tymi swoimi kotami, tym lepiej dla niego. Problem się rozwiąże, on będzie bezpieczny, a ona wolna i gotowa do pomocy potrzebującym.

- Huh? - Spojrzała na mężczyznę, gdy znowu się odezwał. Trochę się zamyśliła wpatrując się w budynki przed nimi. Dobra, chyba mogła mu podać tego kota, nic nie stało na przeszkodzie. - Jeśli mnie podrapie, to tego pożałuje. - Mruknęła jeszcze do siebie, bo nie do końca wiedziała, czego powinna się spodziewać po tym nieszczęsnym kocie.

Nachyliła się i ostrożnie wyciągnęła ręce w stronę zwierzaka. Jakoś udało się jej go chwycić. Nie uszkodziła przy tym ani siebie, ani kota, co uznała za ogromny sukces - naprawdę nie przepadała za zwierzakami. Skrzywiła się więc przy tym odrobinę. Przekazała go w ręce mężczyzny. - Tam jest sieć. - Pokazała jeszcze ręką przed siebie, aby przypomnieć mu dokąd powinien zmierzać.

- Idę dalej, powodzenia. - Na pewno mu się przyda, jeśli zamierzał stąd zniknąć z tymi dwoma kotami. Nie zamierzała dalej tutaj tkwić, bo nic mu nie było, a ona mogła się przydać gdzieś indziej. Odwróciła się więc przed siebie i zniknęła w tłumie, musiała iść dalej, sprawdzić, czy jej bliscy byli bezpieczni i pomóc wszystkim, których miała spotkać na swojej drodze.

Albo Roman
Przygrzewają, odgrzewają
Potem wody dolewają
To zupa Romana
Wysoki - mierzy 193 cm. Elegancki, wyprostowany, z reguły z pogodnym uśmiechem na twarzy, ale często można również spotkać niecne ogniki w jego oczach, szczególnie kiedy przebywa w towarzystwie zaprzyjaźnionych sobie osób. Oczy szaroniebieskie, włosy ciemnobrązowe. Cechuje go nieskazitelnie gładka skóra, bez jakichkolwiek niedoskonałości. Nie uświadczy żadnych blizn. Ubiera się elegancko, zawsze adekwatnie do sytuacji. Bywa, że w jego towarzystwie kręci się biały, puchaty kot.

Romulus Potter
#8
23.05.2025, 16:02  ✶  
Miałem nową teorię na temat jej nieobecności w drużynie Quidditcha – wyrzucili ją za brak poczucia humoru. Istna, chodząca kaplica. Powaga? O rany, zabrakło mi skali. Nie sądziłem, że ktoś tak młody może mieć kij w tyłku, ale witajcie w latach siedemdziesiątych! Z każdym rokiem wszystko, co dobre, zdawało się powoli wymierać.
I cyk! — pomysł na nową książkę: Dlaczego młodzi czarodzieje chodzą nieszczęśliwi? Dogłębna analiza umysłów dzieci, nastolatków oraz młodych dorosłych. Albo może poradnik...? Zrobić z tego coś dla rodziców? Ciekawe, co by się lepiej sprzedało? Raczej poradnik. Może Eliasz kupiłby egzemplarz, żeby jakoś ogarnąć Prudence...? Choć raczej było już za późno, ale kto wie? Dziewczyna miała nieprzeciętny umysł. Może dałoby się jeszcze coś w niej obudzić.
Czy to może mój kryzys wieku średniego? Starzałem się? Cóż, nieistotne, bo Heather... Nawet nie buc. Zołza! Istna zołza!
– Masz urojenia, moja droga – skomentowałem jej kąśliwość z tonem doświadczonego specjalisty. Mogłem pociągnąć dyskusję, wejść w ten jej chłodny teatr, ale coś mnie tknęło. Może zamiast marnować czas, powinienem zainteresować się moją niedoszłą randką? Nie, nie Heather Wood, tylko Cassandrą Cavendish.
– Pan Puszek połknąłby cię w całości, ale nam się spieszy i on to rozumie – rzuciłem jeszcze, pozwalając sobie na ostatni sarkazm w stronę funkcjonariuszki. Zajmowała mi czas, a ja najprawdopodobniej miałem komuś ratować świat. Byłoby uroczo, gdybym jednak został bohaterem. Nie prosiłem się o to, ale zdecydowanie bardziej wolałem happy endy niż koszmary na żywo.
Dlatego podziękowałem, przyjąłem Pana Puszka i ruszyłem w kompletnie innym kierunku, niż wskazywała mi Heather.
– Tobie również życzę powodzenia – rzuciłem na odchodne.
Zamierzałem przebić się przez pół Londynu. Na własnych nogach, bo teleportacja mogła w tej chwili skończyć się rozszczepieniem, a tego by nawet eliksir z diamentowego pałacu nie poskładał...

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Heather Wood (1557), Pan Losu (40), Romulus Potter (1625)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa