Szept szeptał w najlepsze – szeleszczący, natrętny, obły – kiedy zbiegałem kolejne kondygnacje, upewniając się, czy ktoś tam jeszcze jest. Nikogo. Cisza. Fabian był u ciotki Corneliusa. Mieszkania puste. Tylko ja. Ja i koty. Dwa koty, tym razem.
Zabrałem Pana Puszka – mojego dumnego, białego kocura o spojrzeniu pełnym obojętności i filozoficznego rozczarowania światem. I oczywiście Lilię – różową kulkę strachu należącą do Ambroise’a. Nie mogłem zostawić jej samej. Mój przyjaciel byłby mi wdzięczny. Albo zrozpaczony. Może oba naraz.
Z Puszkiem pod pachą, a Lilką wciskaną w pierś, biegłem, czując jak duszący dym otula mnie jak cień. Nie widziałem ognia w naszej kamienicy. Jeszcze nie. Ale może już wszystko płonęło. Może tylko ja tego nie widziałem.
MOJA KSIĄŻKA! Zostawiłem ją. Tyle notatek, tyle rozdziałów... ale trudno. Jeśli przepadnie, napiszę ją od nowa. Jeszcze lepszą. Jeszcze bardziej szaloną. Jeszcze bardziej moją. Więcej głosów, więcej szeptów, więcej magii.
– ZZZZDRRRRRRRRRRRAJCY... – Zatrzymałem się. Obejrzałem za siebie. Nikogo. Złudzenie? Zwariowałem? Nie. Nie ja. Nie Romulus Peter Potter. Autor książki o głosach w głowie nie może mieć ich w swojej. To byłoby... zbyt ironiczne. Zbyt tanie. To musiała być klątwa. Urok. Falujące zaklęcia strachu. Coś, co przejdzie. Musiało przejść. Los nie mógł być aż tak... okrutny.
Ale dym nie odpuszczał. A ja biegłem dalej. Wciąż z wrażeniem, że coś... ktoś... mnie obserwuje. Oglądałem się co chwila za siebie, dlatego na kogoś wpadłem.
Dziewczyna. Młoda kobieta. Przez ułamek sekundy miałem nadzieję, że to randka. Tak bardzo chciałem, żeby to była randka. Pan Puszek z gracją zeskoczył na ziemię, jakby planował to od początku. Lilia natomiast… zasyczała jak miniaturowy smok i wbiła pazury w moją nową marynarkę, pewnie zostawiając ślady krwi na białej koszuli.
No tak. Randka raczej odwołana. Dym, głosy w głowie, drapiące koty i wejście smoka prosto na kobietę. Brzmiało jak mój typowy piątek.
– Przepraszam najmocniej – rzuciłem, poprawiając koci pakunek w ramionach i próbując się uśmiechnąć jak ktoś, kto absolutnie NIE traci zmysłów. Potem dodałem, z typowym dla siebie wdziękiem:
– Chyba jestem w trakcie ataku paniki, ale jeśli szukałaś kogoś z osobowością, to gratuluję – właśnie się na mnie natknęłaś.
Próbowałem na nowo odzyskać swój pokruszony uśmiech. Pan Puszek zamiatał swoim ogonem moje buty, ale aktualnie nie za bardzo zwracałem na niego uwagę. Wpatrywałem się z góry... w funkcjonariuszkę na służbie? Czy ja byłem w tarapatach? Że też ten mały, uroczy gnom przeżył nasze zderzenie. A może jednak nie za bardzo to przeżyła i teraz zbierałem ją z ziemi...?
– Czy my się skądś nie znamy...? – zapytałem, bo miała niesamowicie znajomą twarz. Niestety, nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie ją widziałem.
| Biorę pod uwagę spalone karty oraz zawadę gigant.
!Trauma Ognia