- Romulus! Roman! Roman! - Normalnie nie podnosiłby głosu, usiłując przebić się przez chaos, hałas i zamieszanie, jakie przecież na co dzień panowało w Mungu.
Jednak to nie było na co dzień. Nie tej nocy. A może już raczej nie tego poranka? Nawet nie próbował sprawdzać godziny, jaka gościła na zegarze. Mogła być druga, trzecia, cholera, mogła być nawet piętnasta a Ambroise nijak by tego nie zauważył.
Wszystko zlewało mu się w jeden nieustający ciąg ganianiny po przepełnionych korytarzach. Ludzkiego kaszlu, ran i wymiotów. Zapachu spalenizny i dymu. Popiołu i pyłu jakimś cudem dostającego się nawet do uszu, mimo przebywania pod dachem, nie na ulicy.
Może ze względu na to, że drzwi do Munga nie zamykały się nawet na trzy sekundy? Roise mógł być na zupełnie innym piętrze niż to, które mieściło wejście do szpitala, ale i tak zdawał sobie z tego sprawę. Co rusz przybywało mu bowiem rannych, poturbowanych i przerażonych. Niektórych niemal od razu odsyłał dalej do stażystów z powodzeniem mogących zająć się pomniejszymi przypadkami. Innym nie dało się już pomóc.
Jeszcze inni? Potrzebowali wszelkiej możliwej pomocy. Im zaś - personelowi Munga zdecydowanie brakowało rąk do pracy. Musieli wkładać je w zbyt wiele miejsc na raz, próbując interweniować w kwestii zdecydowanie nazbyt wielu przypadków. Tak licznych i zbieżnych, że nawet posiłkowanie się zasadami triażu nic nie dawało.
Nie dało się bowiem odpowiednio klasyfikować przypadków w momencie, w którym dosłownie wszystko było priorytetem. Wystarczyło zaledwie pół godziny spędzone w tym nowym rytmie szpitala (albo raczej w jego braku), aby Ambroisa zaczęła ćmić głowa.
Był nie tylko zgrzany, ale wręcz zlany potem. Włosy lepiły mu się do karku i do czoła. Dawno zdjął wierzchnią część szpitalnego mundurka, którą pospiesznie narzucił na prywatne ubranie, bo nie miał czasu przebrać się w służbowe ciuchy. Nie był na dyżurze, gdy to wszystko się zaczęło, zaś później zdecydowanie nie było przestrzeni, aby mógł pozwolić sobie na stratę czasu.
Praktycznie od razu zaczął zajmować się czynnościami medycznymi. Rzucił się w wir pracy, ani na chwilę nie odrywając się od działania. Zupełnie stracił poczucie czasu. Kiedy wydawało mu się, że powódź ludzi dobiegała konca, pojawiali się kolejni potrzebujący. Jakiegokolwiek zewnętrznego wsparcia natomiast w dalszym ciągu nie było.
Kiedy więc zobaczył tył czupryny jednego z ludzi, których rozpoznałby nawet wyłącznie po zwichrowanej kępce włosów na samym czubku głowy, nie wahał się ani przez chwilę. Być może nie stanął pośród tłumu i nie zaczął machać rękami, próbując zwrócić na siebie uwagę Romulusa. Nie był jeszcze aż tak półprzytomny, jednak zdecydowanie podniósł głos, żeby zwrócić na siebie uwagę Pottera, który chyba akurat wychodził.
Greengrass nie zamierzał tracić okazji. Bez chwili zawahania ruszył w kierunku przyjaciela, wyciągając ramię, żeby złapać go za brzeg płaszcza zanim zupełnie straci możliwość skorzystania z niesamowitych zdolności medycznych magipsychiatry, który z potrzeby chwili mógł stać się prawdziwym bohaterem dnia.
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down