– STÓJ! – rozkazałem, gdy znowu drgnął. Tak się nie robi. Nie wtedy, gdy jesteś świadomy, kiedy wszystko już sobie wyliczyłeś i wiesz, że nie można wchodzić do Norki Nory ani przed trzynastą dziewięć, ani po trzynastej dziewięć,tylko DOKŁADNIE o trzynastej dziewięć. Dlatego tkwiliśmy pod oknami już od dobrych ośmiu minut, wyglądając jak dwaj typowie spod ciemnej gwiazdy, a raczej: jeden typ spod ciemnej gwiazdy i drugi jak wyrwany z najnowszego wydania Czarownicy. Uśmiech No. 5, jak się patrzy, panie Potter!
Tak się składało, że było mi na rękę tu przyjść, bo Nora potrafiła robić czekoladowe żaby tak jak lubię. Wiedziałem, bo Ambroise mi często je załatwiał po znajomości, szczególnie kiedy coś chciał i miał niewielkie wyrzuty sumienia. O ogromne go nie posądzajcie. Bez przesady.
Już chciałem wejść, ale czas, ten stary sabotażysta, wlókł się jak smród po Nokturnie. Zerknąłem znowu na zegarek, trochę jak maniak, trochę jak ktoś, kto jednak wie, co robi.
– Benjy, jeśli przestąpisz ten próg przed czasem, spadnie na nas kometa. A może i dwie. To nie jest czcze gadanie. Ja to policzyłem, rozrysowałem, przeanalizowałem, ale nie będę cię zanudzał wzorami. Po prostu podziękuj za ocalone życie – oznajmiłem, jednocześnie przypominając sobie o papierosach. Wcale nie wypaliłem już trzech, skądże. Poczęstowałem również Benjy’ego, bo mam klasę. Bo jestem, do diaska, człowiekiem kultury.
– Mam nadzieję, że jestem tu tylko jak dziwka. Do towarzystwa. Nóg nie rozkładam, wiesz, że mam nie brudzić sobie rączek. Liczę na czekoladowe żaby w miodzie, te moje ulubione. Posypane solą himalajską i gwiezdnym pyłem. Gwiezdnym, Benjy. Nie jakimś tam zwykłym cukrem – rozmarzyłem się, aż sam usłyszałem, jak to zabrzmiało. Ale co z tego?! Może nawet było mi z tą myślą lepiej niż z myślą o seksie. Serio. Bo jestem facetem, a facet nie żyje samymi uniesieniami. Facet kocha też jeść. A ja kochałem czekoladowe żaby od zarania dziejów. Choć pieczonym kurczakiem od naszego rodowego skrzata albo szarlotką od cioci Uli też bym nie pogardził. Zresztą, zrobiłbym dla tej szarlotki więcej niż dla niejednej kobiety.
– Będziesz może coś palił, bo właściwie to takich aktualnie inspiracji potrzebuję. Mam deadline. Do końca miesiąca – rzuciłem niby od niechcenia, ale z dramatycznym westchnieniem. Dowiedziałem się o nim dopiero wczoraj koło południa, ale już wszyscy o tym wiedzieli. Wszyscy, którzy mieszkali przez ostatnie dni u Ulki. Opowiadałem o tym wszerz i wzdłuż, nawet zacząłem pisać coś po pijaku. Jeszcze mnie trzymał kac, więc poza czekoladowymi żabami wciągnąłbym coś jeszcze. I wypił hektolitry lemoniady. To przede wszystkim.
– Przygotuj się. Za minutę wchodzimy. Witaj się od razu. Głośno. Niech nas usłyszą – ostrzegłem, odliczając sekundy na zegarku. Oczywiście miałem zamiar dać mu sygnał. Wszystko miało być zgrane. Punkt trzynasta dziewięć. Inaczej wszechświat eksploduje. Lub, co gorsza, nie dostanę żab. To dopiero byłaby katastrofa. – Uprzedziłeś ją, że będę, że ma mieć żaby?! – zapytałem i nieco się zachłysnąłem, bo czas było wchodzić. Popchnąłem czym prędzej Benka ku drzwiom. Nie było co zwlekać. Lepiej żeby te żaby jednak były.
!Trauma Ognia