06.06.2025, 22:41 ✶
12.09.1972, popołudnie, Exmoor
Jeśli wierzyć zapewnieniom Romulusa, jak i (będąc zupełnie brutalnie szczerym: trochę bardziej wiarygodnego) skrzata domowego, bobrza część planu była już w większej części za nimi. Przynajmniej w znacznym stopniu, bo pozostała jeszcze kwestia rozlokowania stworzeń, gdy już się pojawią. Tak czy siak, na ten moment załatwili wspomniany fragment planu w najlepszy możliwy sposób, czyli przewalając odpowiedzialność na jedną z tych istot, które posuwały się do nawet najbardziej skrajnych absurdów, byleby tylko spełnić życzenie swoich panów.
Znajomczak był w tym wyjątkowo przerażająco skuteczny. Praktycznie nie istniały dla niego niewykonalne zadania. Po prawdzie mówiąc, Ambroise żywił głębokie wewnętrzne przekonanie, że gdyby Romek lub ktokolwiek z otoczenia Romana zlecił skrzatowi zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem i pozbycie się zwłok w jakichś głęboko ukrytych górskich otchłaniach w Kaukazie, Znajomczak nawet by nie mrugnął. Bardzo kulturalnie zapytałby za to, czy kolacja nadal powinna odbyć się punkt osiemnasta.
A potem, słysząc twierdzącą odpowiedź, kiwnąłby swoim nieproporcjonalnie dużym łebkiem i powiedziałby, że w drodze powrotnej zdobędzie jeszcze świeżego homara. Wszystko raptem w przeciągu dwóch, może trzech godzin, bo posiłek należało przecież przygotować bezpośrednio przed podaniem. Nie daj, Merlinie, bułeczki czosnkowe przestałyby być chrupiące a tarta ze szparagami zrobiłaby się zbyt mokra.
Tak, posiadając tę nieco niepokojącą wiedzę odnośnie skuteczności istoty, która raptem dwadzieścia minut wcześniej podawała croissanty niemalże wprost do gęby Romeczka, Roise szczerze wierzył w to, że bobry miały być. Koniec. Kropka. Mieli je zobaczyć najpóźniej do godziny czternastej zero zero, ani minuty później, bowiem w tym momencie liczyła się już dosłownie każda sekunda.
Porzucając temat wodnych stworzeń, przynajmniej na chwilę, mieli naprawdę dużo do zrobienia. Ich plan był ambitny. Ich plan był monumentalny. Ich plan był bardzo, ale to bardzo niebagatelny. Ba. To nie był już nawet plan. To była wizja. Ktoś powiedziałby, że szaleńca, ale oni przecież nie byli byle kim. Oni byli...
...zjarani. I jeśli ich plan był bardzo, ale to bardzo wstaw dowolne określenie to z oni byli prawdopodobnie bardzo, ale to bardzo tożsamie skuci do rozległości ich planu. W końcu największe umysły twórcze rzadko kiedy tworzą swe dzieła bez dodatkowego wsparcia. W tym wypadku samej Matki Natury, która chyba nie miała ich zaraz przekląć za to, do czego korzystali z jej pomocy.
Mieli bowiem jedno jezioro. Jedno jezioro i plażę. A potrzebowali dwa. Dwa jeziora. Jedną plażę. I bobry, ale bobry były już mniej więcej załatwione. Teraz musieli przejść do tej spektakularnej części planu, w której podejmowali się przeniesienia jeziora nad ognisko. Niestety, oddzielenie fragmentu istniejącego zbiornika i translokowanie go nie wchodziło w grę. Oczywiście, mieli taki zamiar, ale no, po prostu nie wyszło.
Musieli zatem podjąć środki awaryjne. Plan B, ponieważ plan A okazał się planem do D. Stali dokładnie pośrodku. Tak przynajmniej twierdził Romek, a jemu w takich sprawach należało wierzyć. Pośrodku czego - ktoś by spytał? Ale oni byli Kimś, nie Ktosiami.
A pośrodku między plażą a jeziorem. W idealnej odległości od tego i tego akwenu. Co do jednego kroku. Może z niewielką różnicą, ale Roman uznał, że błąd mieści się w granicach tolerancji rzeczywistości. A poza tym i tak chyba już był naćpany, więc jego numerologia(choćby była konikiem Pottera) momentami stawała się bardzo płynna.
Zupełnie jak woda w jeziorze. Tak, w jeziorze, które potrzebowali wykształtować. Przynajmniej wedle tego, co zdążyli ustalić między jednym buchem a drugim. Jeszcze zanim stanęli dokładnie w punkcie, który Romek wyliczył z niemal naukową precyzją jako idealny środek między plażą a jeziorem. Totalne zadupie, gdzie trawa była wypalona od niedawnego słońca, drzewa rzucały cień na wszystko dookoła, ale nie blokowały przestrzeni akurat na średniej wielkości staw a powietrze pachniało słodkawym dymem i solą z morza. Perfekcyjnie. Mogli zabierać się do pracy.
- Najpierw chyba trzeba coś wykopać - rzucił pierwszy raz od dłuższej chwili, mrużąc przy tym oczy i kiwając głową z miną, jakby dokonał niemal naukowego odkrycia. - Nie możemy od razu zacząć kształtować. Jest pewien problem z objętością. Jak wykształtujesz jezioro, nie uwzględniając jego głębokości, to ono... ...no, wyleje się... ...i tyle będzie z jeziora... ...musi być dziura - oznajmił niczym rasowy specjalista od akwenów.
Brakowało tylko, żeby przy tym zacmokał, jednak zamiast tego sięgnął po różdżkę, która z jakiegoś dziwnego powodu już znajdowała się w jego dłoni. Zmarszczył brwi, znowu zmrużył oczy, po czym odchrząknął.
- A więc - wykonał machnięcie, skupiając się na przeniesieniu części ziemi na bok. - Voilà? - Tak, za cholerę nie wiedział, co się stanie.
Spekulował. Ale od tego zaczynają się zwycięstwa, prawda?
Translokacja (I) - zaczynam robić styrtę ziemi
Rzut O 1d100 - 81
Sukces!
Sukces!
Rzut O 1d100 - 26
Akcja nieudana
Akcja nieudana
Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down