• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 9 10 11 12 13 14 Dalej »
[1.04.72, sen] Nie biegnij za białym królikiem

[1.04.72, sen] Nie biegnij za białym królikiem
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#1
22.04.2023, 21:27  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.07.2023, 17:11 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - Bajarz

wiadomość pozafabularna
Sumę przypadków Leta Crouch w Krainie Czarów prowadzi Brenna Longbottom
*
Prawdopodobnie Alethea nie powinna była biec za tym białym królikiem. Ledwo zrobiła kilka kroków, a ziemia się pod nią otworzyła – a może to była zapadnia? – i zaczęła spadać, spadać, i spadać…
Miała wiele czasu, aby dojść do tego wniosku, po upadek trwał i trwał, i zdawało się, że nigdy nie nastąpi moment uderzenia. Najpierw otaczała ją nieprzenikniona czerń, a potem wszystko zrobiło się czerwone i…
…zamiast się rozbić, spadła na coś miękkiego. Nic się jej nie stało, ba, nawet nie nabiła sobie siniaka, choć tak długi upadek chyba powinien źle się skończyć nawet, gdyby wpadła do wody. Odbiła się, raz, i drugi aż wreszcie pozostała na powierzchni… wielkiego grzyba. Nie była na nim sama: tuż obok zauważyła ogromnego, niebieskiego pana Gąsienicę. Siedział wygodnie z rękami skrzyżowanymi na piersiach i pykał wolno i uroczyście z olbrzymiej fajki. Gdy odwrócił ku niej twarz, okazało się, że jest znajomy: był to nikt inny, jak Cadogan. Przypatrywał się jej przez długą chwilę w milczeniu: potem wyjął z ust fajkę i zapytał słabym, zaspanym głosem:
- Kim jesteś?
Leta, gdy rozglądała się, nie dostrzegła początkowo nikogo innego. Tylko mnóstwo kwiatów i grzybów, z których niemal wszystkie były nienaturalnie wysokie: większość mniej więcej jej wzrostu, niektóre z nich, podobnie jak grzyb, na którym siedziała z Panem Gąsienicą, nieco wyższe. Pośród roślin znajdował się także dom, tylko odrobinę przerastający otaczające go rośliny. Jego dach porastał mech, a wokół drzwi wejściowych piął się bluszcz. Na samych drzwiach ktoś umieścił całe mnóstwo tabliczek z napisami. Znajdowały się tam między innymi takie jak „Nie wchodź tu”, „Wejdź tutaj”, „Czy widziałeś uśmiech bez kota?” czy „Nie idź za białym królikiem”. Przed domkiem umieszczono znak drogowy – strzałki z podpisami „Tędy”, „Tamtędy”, „Nigdzie”, „Gdzieś”, wskazujące w różne strony, nie były jednak zbyt pomocne.
Trawa zaszeleściła i Leta mogła wreszcie dostrzec królika, którego goniła wcześniej. Teraz jednak miał na sobie elegancki frak, na głowie cylinder, a w łapce niósł zegarek, na który spoglądał, kicając ku domkowi. Drzwi otworzyły się i wbiegł do środka – a te niemal natychmiast się za nim zatrzasnęły. Przez ułamek sekundy Lecie mignęły w środku jakieś stoliki i coś, co wyglądało jak duża karta, ale nie mogła być pewna - drzwi były otwarte zbyt krótko.
- Wytłumacz się – zażądał surowo Gąsienica – Cadogan, choć nie uściślił, z czego dokładnie Aletha miałaby się mu tłumaczyć. Z tego, że spadła na grzyb i przerwała mu wypoczynek? A może z jeszcze czegoś innego? Po chwili wsunął do ust z powrotem fajkę, i wypuścił kilka kolorowych kółeczek z dymu.
Widmo

Leta Crouch
#2
01.05.2023, 21:47  ✶  
Prawdopodobnie Leta nie powinna była robić wielu rzeczy w swoim życiu – a jednak „(nie)powinność” często-gęsto nie miała specjalnego znaczenia. Byleby tylko nie dać się przyłapać – to najważniejsze. A reszta… reszta już była milczeniem.
  Tyle że zazwyczaj nie kończyło się to niekończącym się spadaniem – przecież nie potrafiła latać! Nie potrafiła się transmutować! Nawet niczego innego też nie potrafiła; z niewiadomych przyczyn wszelkie zaklęcia z tej dziedziny w najlepszym razie spełzały na niczym, o ile nie kończyły się katastrofą imponujących rozmiarów.
  A lot trwał. I trwał.
  I życie tak sobie przelatywało przed oczyma – w końcu była całkiem pewna, że zaraz skończy jako mokra plama. Czy Cathal i spółka będą jej szukać? Czy znajdą w tej dziurze zdającej się nie mieć końca? Czy przyjdzie jej tu zamienić w szkielet – i to bezdomny szkielet, skoro w razie nieodnalezienia zdecydowanie nie mogła liczyć na jakiś ładny grobowiec? Już nawet nie musiał być rodem z Egiptu, ale jakiś by się przydał!
  Taki w sam raz do straszenia nieproszonych intruzów.
  Ale w plamę, niespodziewanie, się nie zamieniła. Co było dość dziwne, zwłaszcza że nawet jeśli wylądowała na czymś miękkim, to biorąc pod uwagę, jak długo trwał ten lot… nie ma bata, powinna być plamą! A tymczasem jedynie się odbiła. Raz, drugi… zamarła na dość długą chwilę w bezruchu, usiłując przetworzyć wszystko, co się właśnie wydarzyło.
  Naprawdę nie umarła, choć powinna była.
  I bodaj ostatnim chyba, czego się teraz spodziewała, było usłyszenie pytania. Omamy? Nie, nie omamy. Drgnęła, poderwała się nagle, odruchowo szukając różdżki (no gdzieś powinna być!) i… znów się zdumiała. Kwiatki, grzybki, gąsienica, tabliczki najróżniejszej maści – nigdy nie widziała takich. Znaczy, tabliczki jako takie jak najbardziej, ale „uśmiech bez kota”? Króliki jakieś?! Aż się uszczypnęła w udo, chcąc się upewnić, że nie śni. Bo prawdziwy świat chyba nie był tak stuknięty?
  Z drugiej strony, mówić o stuknięciu w świecie, w którym funkcjonuje magia i tym samym możliwym było mnóstwo rzeczy…
  Potrząsnęła głową, przetarła oczy. Spiła się w trzy dupy czy co? Króliki. Nie. Nosiły. Fraków. Ani cylindrów. A ich łapki nie umożliwiały niesienia zegarka podczas kicania! Nienienienienie, nie, to musiał być omam…
  - Leta – wypaliła, gdy żądanie Gąsienicy ściągnęło na nią uwagę kobiety. Dość skutecznie – A ty to kto? I od kiedy gąsienice palą fajki?
  I dlaczego ten (nie)robal miał wielce znajomą twarz…?
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#3
03.05.2023, 14:38  ✶  
Królik wyglądał na najzupełniej prawdziwego. Bez wątpienia miał na sobie cylinder i frak, spod którego wystawał biały ogonek – Leta zdążyła jeszcze go zobaczyć, zanim zwierzak znikł w środku przedziwnego domu.
- Jestem Pan Gąsienica – przedstawił się Cadogan – gąsienica, i znowu zaciągnął się fajką. Wciąż mówił nieco leniwym głosem. Jego oczy były trochę rozbiegane, prawdopodobnie na skutek wpływu tego, co palił. – Nie rozumiem, dlaczego miałbym ci się tłumaczyć z tego, że palę fajkę. To ty powinnaś wytłumaczyć się pierwsza. Spadłaś tutaj z nieba.
Przy tych słowach Pan Gąsienica wskazał fajką w górę, ku niebu, które również wyglądało trochę dziwnie. Przypominało raczej niebo z rysunku dziecka niż to prawdziwe. Chmury miały zbyt równe brzegi i nie przesuwały się po nim, a tkwiły nieruchomo.
Być może oszalała. Może się naćpała.
Albo trafiła do zupełnie innego świata? Wszystko zdawało się jak najbardziej realne, a jeżeli takim nie było, to Alethea nie umiała znaleźć ku temu żadnych dowodów poza ogólną dziwnością.
- Na mój własny grzyb. Spójrz, uszkodziłaś go – dodał z dezaprobatą, wskazując na kawałek muchomora, który prawdopodobnie odpadł pod wpływem siły uderzenia, kiedy Leta na niego spadła. – I nie powinnaś tu zostawać – stwierdził po chwili namysłu, po czym znów wsunął sobie do ust fajkę i wypuścił kilka kolorowych kółek. Pofrunęły w stronę nieba, zmieniając jego kolory. – Królowa nie będzie zadowolona, kiedy cię tutaj znajdzie. Jak nic utnie ci głowę. Może kot dziwak rodem z Cheshire albo Kucharka coś ci podpowiedzą – powiedział, po czym machnął fajką tym razem w stronę domku, na którego drzwiach znajdowały się te wszystkie przedziwne napisy.
Gdzieś z wnętrza domku, dobiegł ją kobiecy śpiew:
Śpij, syneczku, już,
Pieprz do noska włóż.
Kichać ani mi się waż,
Bo od tego brzydnie twarz.
Widmo

Leta Crouch
#4
03.05.2023, 20:41  ✶  
Króliki nie nosiły cylindrów ani fraków, upierał się umysł Lety. To, co widziała, musiało być więc zatem przepotężną anomalię rzeczywistości bądź… naprawdę się czymś spiła. Ewentualnie przyćpała, choć mimo wytężania pamięci ze wszystkich możliwych sił, nie potrafiła skojarzyć, żeby coś takiego w ostatnim czasie miało miejsce.
  Chyba że zażyła taką dawkę, iż najzwyczajniej w świecie nawet tego nie była w stanie spamiętać – z drugiej strony: nie kojarzyła nawet, żeby chociaż miała takie zamiary! Bo przynajmniej to powinna była pamiętać…
  … ale nie. Nic. Zero. Czasu na roztrząsanie sytuacji też nieszczególnie wiele, biorąc pod uwagę, iż świat zdecydowanie nie zamarł w bezruchu, nie utknął w bursztynie, więżąc tym samym jedną chwilę na całą wieczność.
  - Gąsienica? – zdziwiła się, nie wiedzieć, dlaczego – wszak widziała, że naprawdę był cholerną gąsienicą. Choć… w zasadzie, gdy widziało się znajomą twarz, raczej zakładało się, że imię będzie się zgadzać, prawda…? - … musimy mieć dobry towar – podsumowała, potrząsając głową. Jakby to miało pomóc w oprzytomnieniu i wydostaniu się ze świata grzybów i ufraczonych królików. Jeszcze czego…
  - Jak mam ci niby wytłumaczyć, że spadłam z nieba? – spytała; fakt faktem, sama nie miała pojęcia, jak do tego doszło. Przecież to nie tak, że znajdowała się w chmurach i nagle postanowiła zrobić krok, żeby rozpocząć dłuuuugi lot, niczym kropla deszczu – Pamiętam, że szłam za królikiem, ale to z całą pewnością nie było niebo – oświadczyła po chwili, z całym przekonaniem, na jakie ją było stać.
  - Zawsze mogłam spaść prosto na ciebie – skwitowała, niezwykle przejmując się tym samym faktem, iż jej pojawienie się tutaj zostało okupione integralnością pewnego muchomora. Zapewnił jej lądowanie, wspaniale, przeżyła, jeszcze lepiej, a tak poza tym to najpewniej po prostu była naćpana. I Cadogan też.
  Czy też Pan Gąsienica, jeśli tak bardzo chce, żeby tak go nazywać.
  - … jaka znowu królowa? – zmarszczyła brwi, podążając przez chwilę spojrzeniem za kolorowymi, dymnymi kółkami. No i… za co? - Za uszkodzenie grzyba ma mi głowę uciąć czy co? – wypaliła, opierając dłonie na biodrach. Absurd. Znajdowała się w jakiejś przedziwnej krainie absurdu.
  Przekrzywiła zaraz głowę, nasłuchując śpiewu. Hmmm…
  - A kota to gdzie znajdę? – jakoś słowa o wtykaniu pieprza do nosa nie budziły zaufania. Nawet jeśli miałaby to być tylko kołysanka… Niemniej, jeśli odpowiedzią byłoby coś w stylu „nie wiem, nie mam pojęcia, poczekaj na północ i idź na rozstaje dróg z czarną kurą w ręce”, słowem, żadnej dość konkretnej wskazówki, koniec końców – po uzyskaniu odpowiedzi na pytania – skierowałaby się w stronę drzwi. I zastukała w nie.
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#5
03.05.2023, 21:27  ✶  
- W takim razie szłaś za Białym Królikiem – poinformował Pan Gąsienica, spoglądając na nią i marszcząc przy tym brwi. Zdawał się tym odrobinę zaniepokojony i to mimo tego, że opary fajki ewidentnie przyćmiły nieco jego zmysły. W jego zaćmionych oczach pojawił się jakby cień podejrzliwości. – Uważaj na Białego Królika. Jest sługą Czerwonej Królowej – ostrzegł. – Jeżeli on cię tu ściągnął, być może działał na jej rozkaz.
Dmuchnął Lecie kolorowym dymem prosto w twarz, kiedy powiedziała, że mogłaby spaść na niego. A potem ostentacyjnie odwrócił głowę i nie odpowiedział już na żadne z jej pytań: ani jaka znowu królowa, ani czy utnie jej głowę za uszkodzenie grzyba, ani nawet gdzie znajdzie kota z Cheshire. Najwyraźniej obraził się za to, że nie okazała należytej skruchy po tym, jak spadła z nieba prosto na jego grzyb. Pykał fajkę w upartym milczeniu, ignorując obecność kobiety.
By dostać się do domku, musiała zeskoczyć z grzyba. Odległość, zwłaszcza dla kogoś o jej wzroście, była dość spora, ale nie na tyle, aby zrobiła sobie krzywdę. Śpiew w tym czasie umilkł.
Nikt nie odpowiedział na jej stukanie, ale drzwi same lekko się uchyliły, ukazując wnętrze. Zdawało się dużo większe niż pozwalałby na to rozmiar samego domku, Alethea jednak przecież wielokrotnie spotykała się z zaklęciami powiększającymi w świecie czarodziejów. Sam wygląd dla mugola byłby dziwny ogromnie, dla niej zaś… mógł być przeciętnie dziwaczny.
Przede wszystkim, drzwi z bliska okazały się mieć kształt dziurki od klucza. Ich futryny po drugiej stronie porastały gęsto rośliny. Pomieszczenie za nimi nie miało podłogi: zamiast niej znajdowała się trawa i kwiaty. Rośliny porastały także sufit, a trawa pokrywała ściany. Crouchówna dostrzegła dalej długą ladę, ozdobioną kartami. Za ladą siedziała kobieta, tuląca do siebie tobołek, być może z dzieckiem: bardzo przypominała Lecie Anneleight, z którą była na jednym roku w Slytherinie. Być może to ona była tą kucharką, o której wspominał niedawny rozmówca Lety? Obok niej, a konkretnie na ladzie, siedział bardzo szeroko uśmiechnięty kot. W pomieszczeniu kobieta zobaczyła także kilka huśtawek: miała wrażenie, że kojarzy twarze kilku osób, które się na nich huśtały.
I stoliki, wszystkie zrobione z porozcinanych pni drzew. Dwa z nich szczególnie rzucały się w oczy.
Przy jednym z nich, w jednym kącie Sali, siedział zając o ludzkiej twarzy oraz mężczyzna w kapeluszu. Ten pierwszy miał twarz Ulyssesa Rookwooda, ten drugi Cathala Shafiqa. Obaj popijali herbatki z filiżanek, przy stole, na którym czajnik kręcił się w kółko, rozlewając wokół herbatę, a kilka innych filiżanek podskakiwało niecierpliwie, jakby rzucono w nie jakieś zaklęcie.
W drugim kącie sali natomiast przy okrągłym stoliku, na pniakach siedzieli karciani rycerze. O ścianę podparte były ich halabardy. Każdy z nich miał ręce oraz nogi, ale ich tułowia zastępowały cienkie karty. I każdy z nich w dłoniach trzymał karty: najwyraźniej trwała tam zacięta rozgrywka. Pośród nich Alethea dostrzegła także Białego Królika, który bez wątpienia miał frak i cylinder, ale teraz w łapach zamiast zegarka trzymał karty. Według Pana Gąsienicy, to on sprowadził Crouchównę do tego przedziwnego miejsca…
Gdy uniósł nieco głowę, zobaczyła, że ma twarz Jamila Anwara.
Widmo

Leta Crouch
#6
14.05.2023, 20:46  ✶  
I znów ta królowa – nie rozumiała z tego nic. Tym bardziej że gąsienica mówiła coś o rozkazach? Ściąganiu tutaj? Co, gdzie, jak, po co, dlaczego – nic nie składało się w spójną całość. Co gorsza, oberwała dymem prosto w twarz – przez co się rozkaszlała, choć to akurat było najmniejszym problemem – i pozostałe pytania pozostały już całkiem bez odpowiedzi.
  A to już większy zgryz – wszak jednak prościej byłoby ruszyć w drogę, mając większe pojęcie o tym, co się tu wyrabiało niż pozostając jedynie ze wskazówką, że być może dowie się czegoś więcej od kota (kota! Choć w sumie – skoro królik kicał w ubraniu, to może i kot miał więcej rozumu, tak samo jak i gąsienica. Zwłaszcza że gąsienice nie mówią i nie palą fajek. Tak że kot do kompletu już nie powinien dziwić…) bądź kucharki. Cóż, jakkolwiek by nie patrzeć, nie pozostawało nic innego, jak pozostawienie Pana Gąsienicy z jego fajką, bez oglądana się przez ramię.
  Zeskoczenie z grzyba nie stanowiło łatwego zadania – tym bardziej że odległość jak na standardy Lety nie należała do tych mniej znaczących, niestety. Podchodziła do krawędzi grzyba kilka razy i się cofała o krok, dwa, usiłując zebrać w sobie i przekonać samą siebie, że to naprawdę nie jest aż tak wysoko. Że da sobie radę. W pewnym momencie to nawet usiadła na parę chwil głęboko się zastanawiając nad tym, czy może nie dałoby rady zrobić dziury w kapeluszu tam, gdzie powinien być trzon grzyba i po nim wtedy zejść – obawiała się jednak, iż wzburzy w ten sposób dotychczasowego rozmówcę. A wikłanie się w jakieś starcia nieszczególnie było tym, co w tej chwili chciała zrobić…
  Koniec końców, zmusiła się do zeskoczenia. A i tak nie ruszyła dalej od razu – najpierw trwała w bezruchu, starając się uspokoić. I potem upewnić, czy przypadkiem nie zrobiła sobie krzywdy; wszystko jednak wskazywało na to, że nie.
  Wnętrze domku zdecydowanie nie pasowało do tego, czego mogła się spodziewać, patrząc na niego z zewnątrz. Ale to nic takiego niezwykłego – niezwykle przydatny czar, zwłaszcza gdy obłożyć nim chociażby namiot, co dawało o wiele większy komfort na wyprawach. Nic niezwykłego – w kwestii rozmiaru. Bo jednak trawa zamiast podłogi to jednak coś, co zdecydowanie nie pasowało, podobnie jak rośliny na suficie czy ścianach. Zupełnie jakby trafiła w ręce zbyt świrniętego profesora od zielarstwa – bo tak sobie to czasem wyobrażała…
  Tożsamość tu obecnych wprawiła Letę w konsternację. Annaleight, Ulysses, Cathal, Jamil?! Oni wszyscy – tutaj? Zwłaszcza ten ostatni! Jamil ją tu ściągnął?! Nie, zaraz. Chwila, tu absolutnie nic nie pasowało. Nic! Gdyby jeszcze wyglądali normalnie, a tu o, jeden niczym zając, kolejny niczym królik i jeszcze może działać na zlecenie królowej! Obróciła twarz na wszelki wypadek, żeby nie mógł – w razie czego – z całą pewnością stwierdzić, że Leta to Leta. Choć też pod znakiem zapytania stało, ile się tu mogło znajdować niskich kobiet z bujną czupryną…
  No dobrze, kot. Widziała kota, Gąsienica wspominał o kocie, więc skierowała się głównie w jego stronę, przywołując uśmiech na twarz.
  - Dzień dobry! Jesteś może kotem z Cheshire? A ty Kucharką? – spytała najprzyjaźniejszym tonem, na jaki ją było stać – Wspomniano mi, że moglibyście mi pomóc z moim problemem… Tak się złożyło, że poszłam za królikiem i znalazłam się… tutaj. A chciałabym wrócić do siebie… tylko jak? Będę bardzo wdzięczna, jeśli moglibyście mi coś w tej kwestii podpowiedzieć – wyrzekła gładko, starając się dostrzec jakiekolwiek oznaki zagrożenia ze strony tych, których właśnie zaczepiła. Bo może należałoby brać nogi za pas…?
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#7
14.05.2023, 21:31  ✶  
Nikt nie zwrócił większej uwagi na pojawienie się Alethei. Biały Królik Jamil radośnie zgarnął wygraną – Leta mogła dostrzec, że na blacie nie leżały galeony ani nawet funty, a kolorowe kamienie oraz miniaturowe skorpiony. Cathal i Ulysses, w towarzystwie paru innych osób, zachowywali się nietypowo jak na siebie głośno. Ktoś przy ich stoliku zagrał nawet na trąbce, kto inny zakrzyknął „wesołych nieurodzin!”, ktoś wystrzelił w powietrze serpentyny.
A kiedy kobieta zbliżyła się do stolika, kot spojrzał na nią i uśmiechnął się jeszcze szerzej, przedziwnym, niepokojącym uśmiechem.
- Nigdy nie powinnaś podążać za Białym Królikiem – poinformował ją, a potem zaczął znikać. Jego cała sylwetka rozmyła się i po chwili na ladzie nie siedział już kot, ale pozostał po nim uśmiech, zawieszony w powietrzu. Kucharka – o ile faktycznie była to kucharka – tak bardzo przypominająca szkolną znajomą Alethei, spojrzała na nią z zastanowieniem.
- Ależ to bardzo proste – zapewniła. – Musisz tylko dać sobie ściąć głowę. Jestem pewna, że Czerwona Królowa chętnie się tym zajmie…
Zaczęła mówić coś jeszcze, ale jej głos utonął w dźwięku fanfar. Przez chwilę wydawało się, że to przy stoliku, przy którym trwała zabawa, znów zaczęto grać na trąbkach, ale nie, dźwięki dobiegały chyba z zewnątrz. W środku za to zapadła na moment cisza, jak makiem zasiał. Goście z herbatki jak jeden mąż poderwali się i rzucili na zaplecze, i tylko Cathal i Ulysses pozostali na swoich miejscach. Karciani rycerze, ledwo co grający w karty, też wstali, choć nie zaczęli uciekać. Zamiast tego ustawili się pośpiesznie w szpaler, gubiąc po drodze kolorowe kamienie. Za to Biały Królik Jamil wydał z siebie głośny jęk i czmychnął pod stół, jakby mając nadzieję, że zdoła się pod nim ukryć – niestety, spod blatu wystawała biała kita.
Drzwi otworzyły się szeroko. Najpierw do środka wpadło dwóch kolejnych karcianych rycerzy, obaj z halabardami w rękach. Wkroczyli, jakby byli gotowi kogoś zaatakować. Uśmiech kota znikł tymczasem, a sama Kucharka również umknęła na zaplecze. Za rycerzami zaś do pomieszczenia weszła… Nell Bagshot, we wspaniałej, czerwonej sukni. Rozejrzała się po pomieszczeniu i zmarszczyła brwi.
- Nie ma Białego Królika – oświadczyła w zdenerwowaniu, po czym skupiła spojrzenie na Crouch. – A ty to kto? – spytała, nie czekała jednak na odpowiedź. Zamiast tego wskazała na Alethę palcem. – W takim razie ściąć głowę jej – zażądała, a karciani rycerze, i ci, którzy byli wcześniej w pomieszczeniu, i ci dwaj, którzy weszli do środka z nią, natychmiast wypełnili rozkaz, ruszając w stronę kobiety i unosząc broń.
Widmo

Leta Crouch
#8
17.05.2023, 21:28  ✶  
Ledwo się powstrzymała przed przewaleniem oczyma – no naprawdę? Jak nie gąsienica, to oni, jak nie oni – to może jeszcze każda kolejna osoba, na którą się natknie? Niczym mantra czy też zacięta pozytywka, która wkoło odtwarzała jedynie fragment melodii, zamiast jej całość.
  - Nooo, to już wiem, a tak coś poza tym? – spytała, odkrywając kolejną zaskakującą w tym przedziwnym miejscu rzecz – z kota pozostał jedynie uśmiech. Tylko i aż tyle. Moment, czy te futrzaki w ogóle potrafiły się uśmiechać…?
  Cóż, na pewno nie w ten sposób.
  - … co? Ściąć głowę? Wolałabym jednak wyjść stąd na własnych nogach niż zostać wyniesioną – zaprotestowała dość żywiołowo. Nic dziwnego – dekapitacja jednak nie stanowiła rozwiązania, które się wybierało ot tak, niczym cukierki w sklepie, ba! Nie rozpatrywało się jej też w kategoriach wyjścia z sytuacji zdającej się nie mieć rozwiązania widocznego na pierwszy rzut oka.
  Wyglądało jednak na to, że – choć wcale nie chciała się zgadzać na taką opcję – wersja, w której dekapitacja stanowiła furtkę, przyszła do niej sama. I w tym przypadku jakoś nawet nie umiała się zdziwić, iż była to Nell… I nawet nie zdążyła dobrze ust otworzyć, żeby udzielić odpowiedzi na zadane pytanie, kiedy to zapadł wyrok.
  - Chyba sobie żartujesz! – nie czekała, naprawdę nie czekała, tylko się obróciła i starała uciec stąd jak najdalej. Z dala od karcianych rycerzy, z dala od ich broni, jak najdalej od Nell-Królowej i całej świrniętej reszty…
  … naprawdę lubiła swoją głowę. Naprawdę nie planowała jej tracić…
  … wyciągające się dłonie, dotykające ubrań, zaciskające się na nich, na niej…
  … ocknęła się. Chyba z krzykiem, nie była pewna, ale w gardle jakoś tak dziwnie drapało. Rozejrzała się mało przytomnym spojrzeniem, odkrywając, iż znajduje się w ogrodzie, a głowa podejrzanie pęka. Odruchowo dotknęła bolącego miejsca i aż syknęła, odkrywając potężnego guza. Skąd, jak, dlaczego? Gdy próbowała sobie przypomnieć, to przed oczyma stawał jej głównie biały omyk, Gąsienica paląca fajkę i Nelll-Królowa. Może sobie przypomni, później. Teraz… teraz zdecydowanie potrzebowała Nell Bagshot, ale nie Królowej, lecz Nell-uzdrowicielki. Chwilę jednak potrwało, zanim udało jej się zebrać i niezbyt pewnym krokiem opuścić ogród.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Bard Beedle (1640), Leta Crouch (1744)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa