16.06.2023, 12:38 ✶
Ponad dziesięć lat czynnej służby nauczyło Moody'ego jednej, wbrew pozorom bardzo ważnej rzeczy – nikt nie lubił dostawać listów z Ministerstwa. Nawet jeżeli nic się nie przeskrobało, to urzędnicza pieczęć zdobiąca kopertę potrafiła wytrącić z równowagi, bo była zwiastunem kłopotów. I nieważnym było, czy zajmowałeś się sklepikarstwem, czy byłeś samym Ministrem Magii, na pewno nie chciałeś dostać listu o tym, że w wynajmowanym przez ciebie mieszkaniu zalęgł się zbir i zostało zajęte na mocy prawa, na tak długo, jak trwać będzie jego rozprawa w Wizengamocie. Nie myślałby o tym wcale, bo co go obchodził nastrój jakiegoś landlorda, ale wystarczyła jedna, drobna rzecz – rubryka z imieniem i nazwiskiem, i nagle sprawa nie potrafiła opuścić go nawet na minutę.
Zawsze się we wszystko dotyczące pracy angażował niesamowicie silnie, nikt więc nie zwrócił uwagi na jego zachowanie, chociaż był tym wyraźnie poruszony. Inni Aurorzy nie mogli wiedzieć, że nie chodzi o sprawę, a obecność na miejscu Eden (której, prawdę mówiąc, nie spodziewał się zastać jeszcze długo, skoro żadne z nich nie raczyło wysłać do siebie listu po balu zorganizowanym przez rodzinę Longbottom). Spotkanie w takich okolicznościach było czymś wyjątkowo... uh, jak dobrać odpowiednie słowo? Nie było to niewygodne, bo to miałoby negatywny wydźwięk, a on (czy powinnam tu dodać – o zgrozo?) cieszył się na jej widok, ale to właśnie było powodem, dlaczego ostatecznie nie odważył się nawiązać z nią regularnego kontaktu. Jej obecność była dobra, wyjątkowa, jakby los dał mu kolejną okazję do naprawienia błędu z przeszłości, ale Alastor wciąż był tak samo nieodpowiedzialnym człowiekiem jak wcześniej. Nie brakowało mu jednak serca, a to serce mu mówiło, że najgorszym co mógłby komuś zrobić, to go do siebie przywiązać, kiedy się ewidentnie do tego typu relacji nie nadawał, nawet jeżeli nie mógł przeskoczyć tego ogarniającego go jak nastolatka uczucia zauroczenia. Nie czuł się tak od Hogwartu, a w Hogwarcie był tak dawno, że nie pamiętał już, ile to lat minęło i zdziwił się, kiedy to wszystko policzył w pamięci.
- Czemu robisz taką dziwną minę? – Zapytała Bridgers, kiedy przekraczali razem próg kamienicy. Zmieszany Alastor odparł, że się po prostu zamyślił. „Tylko się nie zamyśl, jak będziesz otwierał szafki, bo chuj wie, co jeszcze jest tam w środku”. Z niechęcią musiał przyznać jej rację. Tak w tym wszystkim utonął, że sens ich przybycia do tej dzielnicy stracił w jego umyśle na znaczeniu za bardzo jak na kogoś na tym stanowisku. Ostatecznie, przyszedł tutaj do pracy.
Prawda?
Prawda?
Nie był tego taki pewny, kiedy stojąc na klatce trzeciego piętra, usłyszeli, jak na dole otwierają się drzwi. Ktoś wszedł do środka, stawiał na schodach płynące echem, charakterystyczne kroki przywodzące na myśl szpilki, albo przynajmniej buty na lekkim obcasie. Dało się wyczuć z rytmu ich stawiania elegancję. Moody ostatni raz zaciągnął się papierosem, który następnie dogasił o poręcz schodów. Podobnie jak poprzednio, śmiecił.
Kiedy Eden znalazła się już tak wysoko na schodach, żeby zobaczyć ich dwójkę, Alastor stał oparty plecami o ścianę, z rękoma splecionymi na wysokości klatki piersiowej. Uśmiechał się serdecznie, nie zważając na unoszący się wszędzie smród papierosów, do których wszyscy i tak powinni już przywyknąć, bo mimo kampanii antynikotynowych wciąż pozwalano na palenie ich absolutnie wszędzie. Bridgers stała odwrócona plecami do schodów. Była wysoką, szczupłą, odzianą w mundur Brygadzistki kobietą o popielatych włosach i nienaturalnie złotych oczach, być może będących objawem jakiejś choroby. Była w szeregach Brygady dosyć świeżym nabytkiem, nie skojarzyła więc Eden z tym miejscem.
- Pani Lestrange, jak mniemam? Dzień dobry. Florence Bridgers, a to mój dzisiejszy partner Alastor Moody. – Rzuciła w jej kierunku, wyciągając ze skórzanej torby czarną teczkę. – Zanim zdejmę z drzwi taśmę i przejdziemy do pracy, wyjaśnię pani protokół–
- Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne – przerwał jej Moody, odklejając się wreszcie od tego bezpiecznego kąta w roku klatki, w którym stał do tej pory. – Ona z tych zasad miała zawsze najlepsze wyniki na testach sprawdzających. – Bridgers zmierzyła go spojrzeniem, kiedy ściągnął z dłoni skórzane rękawice, żeby podać Eden rękę. Po przyjacielsku. – Cześć, Malfoy.
Zawsze się we wszystko dotyczące pracy angażował niesamowicie silnie, nikt więc nie zwrócił uwagi na jego zachowanie, chociaż był tym wyraźnie poruszony. Inni Aurorzy nie mogli wiedzieć, że nie chodzi o sprawę, a obecność na miejscu Eden (której, prawdę mówiąc, nie spodziewał się zastać jeszcze długo, skoro żadne z nich nie raczyło wysłać do siebie listu po balu zorganizowanym przez rodzinę Longbottom). Spotkanie w takich okolicznościach było czymś wyjątkowo... uh, jak dobrać odpowiednie słowo? Nie było to niewygodne, bo to miałoby negatywny wydźwięk, a on (czy powinnam tu dodać – o zgrozo?) cieszył się na jej widok, ale to właśnie było powodem, dlaczego ostatecznie nie odważył się nawiązać z nią regularnego kontaktu. Jej obecność była dobra, wyjątkowa, jakby los dał mu kolejną okazję do naprawienia błędu z przeszłości, ale Alastor wciąż był tak samo nieodpowiedzialnym człowiekiem jak wcześniej. Nie brakowało mu jednak serca, a to serce mu mówiło, że najgorszym co mógłby komuś zrobić, to go do siebie przywiązać, kiedy się ewidentnie do tego typu relacji nie nadawał, nawet jeżeli nie mógł przeskoczyć tego ogarniającego go jak nastolatka uczucia zauroczenia. Nie czuł się tak od Hogwartu, a w Hogwarcie był tak dawno, że nie pamiętał już, ile to lat minęło i zdziwił się, kiedy to wszystko policzył w pamięci.
- Czemu robisz taką dziwną minę? – Zapytała Bridgers, kiedy przekraczali razem próg kamienicy. Zmieszany Alastor odparł, że się po prostu zamyślił. „Tylko się nie zamyśl, jak będziesz otwierał szafki, bo chuj wie, co jeszcze jest tam w środku”. Z niechęcią musiał przyznać jej rację. Tak w tym wszystkim utonął, że sens ich przybycia do tej dzielnicy stracił w jego umyśle na znaczeniu za bardzo jak na kogoś na tym stanowisku. Ostatecznie, przyszedł tutaj do pracy.
Prawda?
Prawda?
Nie był tego taki pewny, kiedy stojąc na klatce trzeciego piętra, usłyszeli, jak na dole otwierają się drzwi. Ktoś wszedł do środka, stawiał na schodach płynące echem, charakterystyczne kroki przywodzące na myśl szpilki, albo przynajmniej buty na lekkim obcasie. Dało się wyczuć z rytmu ich stawiania elegancję. Moody ostatni raz zaciągnął się papierosem, który następnie dogasił o poręcz schodów. Podobnie jak poprzednio, śmiecił.
Kiedy Eden znalazła się już tak wysoko na schodach, żeby zobaczyć ich dwójkę, Alastor stał oparty plecami o ścianę, z rękoma splecionymi na wysokości klatki piersiowej. Uśmiechał się serdecznie, nie zważając na unoszący się wszędzie smród papierosów, do których wszyscy i tak powinni już przywyknąć, bo mimo kampanii antynikotynowych wciąż pozwalano na palenie ich absolutnie wszędzie. Bridgers stała odwrócona plecami do schodów. Była wysoką, szczupłą, odzianą w mundur Brygadzistki kobietą o popielatych włosach i nienaturalnie złotych oczach, być może będących objawem jakiejś choroby. Była w szeregach Brygady dosyć świeżym nabytkiem, nie skojarzyła więc Eden z tym miejscem.
- Pani Lestrange, jak mniemam? Dzień dobry. Florence Bridgers, a to mój dzisiejszy partner Alastor Moody. – Rzuciła w jej kierunku, wyciągając ze skórzanej torby czarną teczkę. – Zanim zdejmę z drzwi taśmę i przejdziemy do pracy, wyjaśnię pani protokół–
- Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne – przerwał jej Moody, odklejając się wreszcie od tego bezpiecznego kąta w roku klatki, w którym stał do tej pory. – Ona z tych zasad miała zawsze najlepsze wyniki na testach sprawdzających. – Bridgers zmierzyła go spojrzeniem, kiedy ściągnął z dłoni skórzane rękawice, żeby podać Eden rękę. Po przyjacielsku. – Cześć, Malfoy.
fear is the mind-killer.