Ciepły wiatr zakołysał jasnymi pasmami włosów Cynthii, która stała w milczeniu kilka minut przed osiemnastą na rogu jednej z magicznych ulic, gdzie znajdowała się restauracja. Powietrze było ciepłe, a gdyby nie wrzeszczące gazety, wszyscy zapomnieliby o tym, co wydarzyło się na Beltane. Miała dużo na głowie, prosektorium wypełnione było zwłokami, Louvain i Victoria balansowali na granicy życia i śmierci, a jej ojciec zachowywał się tak nierozsądnie, podejrzanie, że przyjęła z ulgą jego kolejny rejs handlowy, mogąc odetchnąć. Miała wrażenie, że odkąd zabrał ją z tego nieszczęsnego jarmarku, obserwował każdy jej ruch i uważał, pilnował, z kim rozmawiała i co robiła w wolnym czasie, jakby coś miała niby ukrywać. Owszem, ukrywała, ale nie były to rzeczy, którymi winien się niepokoić. Wychował ją sam, udoskonalał jej umiejętności aktorskie na przestrzeni ostatnich raz i niechętnie, ale wspierał jej wybory dotyczące kariery, które, chociaż kolidowały z jego planami dobrego mirażu, przynosiły wiele korzyści. Przymknęła powieki, pozwalając sobie na głębszy oddech, gdy nieprzyjemny dreszcz dotyczący członków rodu Lestrange przemknął po jej karku, zostawiając na bladej skórze gęsią skórkę. Nie powinna była się w to wplątywać, angażować w te niedorzeczną wojnę pomiędzy wyznawcami konserwatywnego lorda a miłośnikami mugoli. A tkwiła pomiędzy, bo Tori była Aurorem, a Louvain podlegał Voldemortowi, pakując się w kłopoty i robiąc rzeczy zwyczajnie głupie. Zerknęła na zegarek w momencie, gdy jej uszu dobiegły kroki. Obróciła się, prostując głowę i obdarzając Borgina pociągłym spojrzeniem, uśmiechnęła się niewinnie i uroczo, jakby z podekscytowaniem. Wyuczone emocje zatańczyły na drobnym licu blondynki, która niedbałym ruchem dłoni zgarnęła kosmyk włosów za ucho.
- Dobry wieczór. - przywitała się dość miło, pozwalając kącikom ust unieść się ku górze w uśmiechu, odgrywając wybraną przez siebie rolę na potrzeby miejsca oraz przechodniów, wszak tkwili w samym centrum miasta, przynajmniej na razie. - Tak myślałam, że skusi Cię tutejsza kuchnia. Jest doskonała. - wskazała ruchem głowy na restaurację, prostując dłonie, uprzednio pozwalając sobie na wygładzanie materiału wybranej przez siebie sukienki. Cynthia zawsze była elegancka, zawsze nosiła szpilki i dobierała kreacje tak, aby podkreślać swój subtelny wizerunek, co lata temu zasugerował jej ojciec. Wyglądem można było zdziałać naprawdę dużo, a udając do tego głupią? To zestawienie było praktycznie gwarancją sukcesu. Wsunęła dłoń pod jego ramię i skierowała się do lokalu, wchodząc do środka.
Elegancko ubrany kelner przywitał ich z czarującym błyskiem w oczach, a kobieta podała numer rezerwacji. Skierowano ich na schody, a następnie w stronę malutkiej sali, gdzie były tylko dwa stoliki oraz parawany. Zajęła miejsce, kładąc torebkę na kolanach, a gdy chłopak poszedł po menu, podniosła spojrzenie jasnych oczu na swojego towarzysza.
- Mamy osiemnaście minut, może nawet zdążymy zjeść.- wyjaśniła krótko, przesuwając spojrzeniem po pomieszczeniu. Była rozsądna, odpowiedzialna, a przede wszystkim musiała nad wszystkim mieć kontrolę, każdy detal spotkania z pasjonatem grzybobrania dopięła więc na ostatni guzik. Po wydarzeniach z festynu nie mogli tak po prostu zniknąć w porcie, zbyt wielu było aurorów na patrolach, zbyt wiele szeptów mogłoby to roznieść. Kominek oraz teleportacja sprawiała zbyt wiele problemów, dodatkowo była dużo łatwiejsza do namierzania niż nielegalnie stworzony świstoklik, który z odpowiednimi zabezpieczeniami niknął w zawiłej sieci magicznego Londynu. Mężczyzna podał im kartę, zapalając tkwiącą na stoliku świeczkę, a ona uśmiechnęła się do niego nieśmiało, dziękując. Nie odchodził jednak, czekając na zamówienie. - Poproszę kieliszek białego Chardonnay i risotto z grzybami, na deser pucharek lodów z owocami. Proszę dopisać do rachunku mojego ojca.
- Oczywiście Panienko, wszystko jest już załatwione i obsługę poinformowano, aby nie przeszkadzać.
- Doskonale, jest Pan niesamowity. - posłała mu bezpośrednie spojrzenie, pozwalając sobie na wywołanie delikatnego rumieńca na twarzy, zupełnie jakby mieli robić w tym pokoju jakieś nieprzyzwoite rzeczy. A przecież chodziło tylko o grzyby! Cynthia wyjęła jednak z torebki kilka galeonów, wsuwając kelnerowi do dłoni i puszczając mu oczko, zanim wyszedł, zabierając zamówienie od Stanleya. Gdy zostali sami, westchnęła bezgłośnie i wbiła w niego chłodne już, naturalne dla siebie spojrzenie. - Zabrałeś Atlas?
- zapytała jeszcze, pozwalając sobie przekręcić głowę odrobinę na bok, a jasne pasmo włosów nienachalnie musnęło jej szyję.