„Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”
21 maja 1972
– Sarah & Victoria –
Sauriel miał rację. Powinna zgłosić się do spirytysty, spróbować… porozumieć się z duszą osoby, którą spotkała w Limbo. Albo spotkać się z kimś, kto o Limbo ma większe pojęcie od niej – kto żył tym, a nie… wszedł tam, nie wiedząc nawet gdzie się znalazł. Do tej pory Victoria szukała informacji na własną rękę. Pomijając to, że jakiś pracownik Departamentu Tajemnic orzekł, że nie ma zielonego pojęcia co stało się z nią, Mavelle, Patrickiem i Atreusem – Victoria stała się częstym bywalcem biblioteki, która należała do jej własnej rodziny, tej od strony matki. Tej od strony babki, którą zobaczyła w zaświatach.
I nie dowiedziała się zbyt dużo.
Ale od momentu, gdy Sauriel podsunął jej ten pomysł – zaczęła naprawdę intensywnie myśleć. Najpierw o tym, czy jest gotowa porozmawiać o sobie, o tym, czego doświadcza, z zupełnie obcą osobą – to jednak coś innego niż wywiad do gazety, tylko znacznie bardziej prywatne spotkanie. A gdy już przetrawiła sytuację, gdy uznała, że cholera jasna – może jej się tylko wydaje, może naprawdę traci rozum, może za bardzo zawierza słowom Brenny – zaczęła rozmyślać do kogo się udać.
Atreusta zabrał spirytysta. Zabrali go do kowenu Whitecroft – naturalnie więc jej wzrok padł w tamtą stronę. Może będzie mogła tam porozmawiać z kimś o Limbo? Może jest tam ktoś, kto może zajrzeć głębiej…?
Okazało się, ze a i owszem.
Nie sądziła, że gdy Atreus tam był, to wiedział cokolwiek co się stało – do Limbo trafił pod sam koniec, nie wiedział jak to się zaczęło. A prawda była taka, ze zaczęło się właśnie od niej. Nie wiedziała też, czy Mavelle bądź Patrick też tutaj trafili, chciała wierzyć, ze nie, że gdyby się czegoś dowiedzieli, to nie zostawili by jej z tyłu, by żyła w cieniu i traciła zmysły nie wiedząc co się w ogóle dzieje. Wzięła się na odwagę i trafiła na ulicę Whitecroft w Londynie.
Rzadko odwiedzała niemagiczną część miasta. Kiedyś częściej, wtedy gdy pracowała jeszcze w Departamencie Magicznych Wypadków i Katastrof, ale jako auror? Rzadziej. Nie to, że nigdy. Dzisiaj była tutaj jednak całkowicie prywatnie, pośród mugoli nie przykuwała tak uwagi, nie była rozpoznawana – i choć było jej wszystko jedno, to akurat wolała zachować dla siebie i najbliższych, że udała się do kowenu szukać pomocy. Słońce świeciło, ale ona, jak zwykle, nie czuła jego ciepła. Tylko ciągłe zimno.
Przed wejściem odetchnęła kilka razy – nie to, ze się bała, jednak poniekąd było to na odwagę. Odwagę na to, by ewentualnie się przed kimś otworzyć i zacząć mówić. O tym, co jej się przydarzyło. O tym, że… Że potrzebuje pomocy.
Jeden krok, drugi, trzeci. W końcu znalazła się przed drzwiami. Weszła do środka.
[a]Nie było już odwrotu.