—06/05/1972—
Kafeteria, Klinika magicznych chorób i urazów
Cameron Lupin & Heather Wood
Ogólnie rzecz biorąc, Cameron nie uchodził za zbyt zorganizowaną osobę. Należał raczej do osób spontanicznych, które często pozwalały sobie na to, aby po prostu płynąć z prądem i pozwolić, aby to inni wytyczali mu ścieżkę, którą miał pokonać danego dnia. Beltane jednak sporo zmieniło w jego nawykach, chociaż minęło zaledwie kilka dni. I zwłaszcza w stosunku do Heather Wood, która wylądowała na oddziale, aby dojść do siebie po potyczce z siłami Czarnego Pana.
Lupin dosłownie nie potrafił przestać o niej myśleć. Bez względu na to, czy akurat przyjmował nowych pacjentów, odprawiał starszych, pracował w magazynie, czy też pomagał w przygotowaniu nowej partii eliksirów... Ruda cały czas krążyła mu po głowie. Nie na tyle, aby zupełnie nie nadawał się do pracy, ale na tyle wystarczająco, że większość swoich przerw spędzał w jej okolicy, aby mieć ją na oku.
— Wiem, że raczej nie na to liczyłaś — skomentował, pchając wózek inwalidzki ze swoją przyjaciółką przez korytarze szpitala. — Ale zabranie cię poza szpital to jak samobójstwo. Co by było, gdybyś wpadła komuś pod miotłę? Mogłabyś umrzeć, a ja wylecieć z pracy! Pośmiertnie, bo pewnie bym do ciebie dołączył chwilę później.
Wykręcił wózkiem w bok, co by uniknąć zderzenia z unoszącą się w powietrzu noszą, na której spoczywała kobieta w średnim wieku. Chłopak skręcił do wolnej windy i wcisnął przycisk, który miał ich zabrać na niższe piętra placówki medycznej.
— Obawiam się, że kafateria na parterze, to obecnie szczyt twoich możliwości pod moimi skrzydłami — stwierdził, poprawiając białą szatę lekarską. Teoretycznie skończył już na dzisiaj swój dyżur, jednak sytuacja w szpitalu dalej była nieco napięta, toteż lepiej, żeby był w pogotowiu. Poza tym tak czy siak kręciłby się po budynku szpitala, jak nie w kafeterii, to na sali, na której leżała Heather.
Po kilku minutach tułaczki dotarli na miejsce i zajęli stolik przy oknie z widokiem na ulicę. Z tej perspektywy w ogóle nie widać, że cokolwiek się wydarzyło, pomyślał. Wydarzenia ostatnich dni wpłynęły na ludzi, ale nie na samo miasto. Londyn trwał i zapewne trwać będzie, dopóki i jego nikt sobie nie obierze za cel.
— Wyjątkowo pozwolę ci odpuścić sobie szpitalną dietę. — Uśmiechnął się do Rudej wspaniałomyślnie, podsuwając jej stosunkowo krótką kartę dań. — Na co masz ochotę? Tym razem ja stawiam.
Szpitalna knajpa – o ile można było ją tak nazwać – była zdecydowanie bardziej na jego kieszeń, niż ekskluzywna restauracja w centrum.