Zapraszam
Czas pędził. Mknął jak zaczarowany, przynajmniej w życiu panny Figg. Miała wrażenie, że dni mijają jej jeden za drugim, że nie ma kiedy podrapać się po tyłku. Miała wiele obowiązków. Klubokawiarnia okazała się być strzałem w dziesiątkę, co niesamowicie ją cieszyło, ale równocześnie powodowało zmartwienia. Coraz bardziej bała się, że sama sobie nie da z tym rady, miała na głowie sporo dodatkowych rzeczy poza Norą, która pochłaniała naprawdę wiele jej czasu. Musiała działać. W prawdzie zatrudniła już Wendy, jednak nie było to wystarczające, we trójkę z Thomasem ledwie sobie radzili z tym całym zamieszaniem.
Panna Figg siedziała przy barze. Zbliżało się południe, akurat nie było w środku zbyt wielu klientów. Czytała gazetę, a dokładniej swoje ogłoszenie związane z poszukiwaniem ludzi do pracy. Zastanawiała się, czy wreszcie ktoś się zainteresuje. Dostała kilka listów, jednak żaden z kandydatów nie dotarł na rozmowę rekrutacyjną, co okropnie ją martwiło. Tak to już jest z tym młodym pokoleniem, nie chciało im się pracować...
Upiła łyk kawy z wielkiego kubka, który stał jej przed nosem. Musiała się ratować wszystkimi znanymi metodami, żeby walczyć ze zmęczeniem, które coraz trudniej jej było ukrywać. Pojawiły się jej sińce pod oczami, może jeszcze nie takie ogromne, ale przewidywała, że jeśli potrwa to dłużej, to niedługo będzie wyglądać jak chodzący trup. Zresztą schudła nawet ostatnio kilka kilogramów, jeszcze chwila, a silniejszy podmuch wiatru będzie w stanie porwać ją w powietrze. (To nie tak, że już się to nie zdarzyło, podczas Beltane wywiało ją w pizdu i wolałaby tego nie powtarzać.)
Liczyła na jakiś cud, znak od Matki, że będzie dobrze. Może ześle jej kogoś od siebie, kto będzie nadawał się do pomocy?