To, co zdarzyło się na sabacie, mocno odcisnęło piętno na związku Bellatrix i Rodolphusa. Lestrange nigdy celowo nie drażnił narzeczonej, wiedząc że kobieta była porywcza. Nie tylko obawiał się jej wybuchów, ale przede wszystkim nigdy umyślnie nie zraniłby kobiety. Stało się jednak - przez pół nocy zastanawiał się skąd ta niefrasobliwość w wypowiedzianych przez niego słowach. Zawsze uważał na to, co mówi, jednak podczas Lithy wymsknęły mu się słowa, które nigdy nie powinny paść.
Zranił ją i tego nie naprawi, zdawał sobie z tego sprawę, lecz nie był w stanie w żaden sposób tego naprawić. Ojciec mu mówił, że prędzej czy później nawet na idealnych związkach powstają rysy, lecz Rolph nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko. Jedyne co mógł teraz zrobić, to w miarę naprawić szkody, które wyrządził.
W swoim mieszkaniu nie posiadał osobnej jadalni, lecz przy pomocy kilku prostych zaklęć przekształcił stolik kawowy w stół, a fotele w dwa wygodne krzesła, adekwatne wysokością tak, by mogli spokojnie usiąść. Nie potrafił gotować, nigdy go nawet do tego nie ciągnęło, skorzystał więc z pomocy skrzatów rodziny. Ojciec nie pytał, skąd nagle taka prośba, najwyraźniej uznając, że informacja "to dla Bellatrix" była wystarczająca.
Siedział przy stole, z uwagą obracając kieliszek do wina w dłoni. Patrzył, czy nie ma na nim smug ani zacieków - nienawidził nieporządku, irytowała go nawet najdrobniejsza plama na szkle. Kto go znał ten wiedział, że jego zamiłowanie do porządku można było określić mianem pedantyzmu. Rolph zerknął na zegar, by upewnić się, czy Trix przyjdzie na czas. Zwykle się nie spóźniała, lecz kto wie, czy teraz nie postanowi go ukarać za to, co stało się dnia poprzedniego?