Cóż, wracając do naszej wyprawy, nie używałem teleportacji. Broń Merlinie, gdyż unikałem teleportacji bardziej od ognia. Przyjechaliśmy mugolskim samochodem. Ten oto samochód zaparkowałem na obrzeżach wioski, więc kiedy załatwiliśmy część do wozu oraz drugi powód mojej wizyty, zmierzaliśmy właśnie z powrotem do pojazdu. Nie wiem, czy Berg miał jakieś życzenia i inne marzenia do spełnienia we wiosce, ale jeśli tak, to hulaj duszo. Mogliśmy nieco nawet zaszaleć. Skoczyć na piwo kremowe albo coś. Najważniejsze, że oprócz części niesionej przez Harvina, bo zapewne był silniejszy, ja niosłem torbę pełną słodyczy dla mojego drogiego współlokatora - Flynna. Traktowałem to trochę jako przekupne za zbyt wczesny powrót z Lithy, ale też jako prezent, drobny podarek ode mnie by osłodzić mu nieco życia. Wiedziałem doskonale, że gotów był się żywić tylko cukrem i cała reszta pożywienia mogła dla niego nie istnieć, więc kupiłem wiele różnych takich łakoci. Myślę, że mogło mu się zrobić dzięki temu miło, o ile nie obłędnie miło.
- Nie zapytałem Elaine, czy czegoś nie potrzebuje do kuchni... Wspominała ci o czymś może...? - zapytałem Harvina, bo tak trochę z opóźnieniem dotarło do mnie, że zanadto ekscytowałem się pomysłem prezentu dla Flynna, żeby pomyśleć o innych aspektach naszego małego cyrkowego świata, a przecież potrzeby kuchni Elki były święte. Jeść jadło się łatwo, ale pomyśleć o zakupach, to już pod górkę.
- Cóż, ewentualnie będziemy mieli więcej podróży małych i dużych - stwierdziłem spokojnie, wyciągając torebkę z łakociami w kierunku Harvina. - Może się skusisz...? Przez te chyba potrafi parować z uszu...
Osobiście nie miałem okazji ani ich smakować, ani spróbować tego dziwnego uczucia.