• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 5 6 7 8 9 10 Dalej »
[08.08.72. Tropem przepowiedni] Wyspa, która pojawia się i znika

[08.08.72. Tropem przepowiedni] Wyspa, która pojawia się i znika
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
12.02.2024, 09:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.10.2024, 00:16 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz tajemnic IV
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
Rozliczono - Morpheus Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Rozliczono - Heather Wood - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

wiadomość pozafabularna
Finał fabuły Zakonu Tropem przepowiedni, sesja nr 1. Potem rozejdziecie się na osobne.
Informacje dodatkowe tutaj temat w podforum Zakonu i w tym poście
Zacytowane poniżej fragmenty to listy i kawałki z sesji rozegranych wokół tematu.


Przejdź przez lustro.
*

Jeden wpada w ciemność i ciemność go pożera.
Drugiego zwodzą własne pragnienia.
Trzeci w twarz patrzy przeszłości i ulega wołaniu dawnej miłości.
Zaś czwartego strachy biorą jak swojego.
Piąty… piąty ucieka, ale nic dobrego na niego nie czeka.
*

Żaden z piątki, która zeszła z pokładu,
nie był gotów na to, co znaleźli.
Cokolwiek tam zobaczył Tymoteus, cokolwiek się tam stało,
ostatecznie złamało jego umysł i duszę.
Sprostał swoim koszmarom na tej wyspie,
ale dościgły go potem: może dlatego, że przeżył tylko on?

*

Wyspa w blasku słońca i księżyca się wyłania,
Co dekadę znika, by potem wrócić znów.
Broń wypełniona ciemnością czeka w ukryciu,
Bezimienna groza w podziemnym mroku trwa.
Strzeż się swojego strachu i swoich pragnień.

*

Zaczęło się od przepowiedni i paru słów, które ten, co ją usłyszał, powiedział przypadkiem do jednego z informatorów Zakonu.
Potem nastąpiły poszukiwania, w które zaangażowało się sporo osób – najpierw samej przepowiedni, potem wyspy, o której ta traktowała, danych o tym, co mogą tam znaleźć. Ostatecznie udało się ustalić jej położenie, a także to, że w jaskiniach w jej centrum zapewne znajduje się owa „broń” z przepowiedni – broń, która na pewno nie powinna trafić w ręce Voldemorta.
Co czekało na nich w tych jaskiniach?
Mogli być pewni tylko jednego: niebezpieczeństwo. Kiedyś weszło do nich pięć osób i wyszła zaledwie jedna.
A jeżeli wierzyć Charonowi i Tymoteusowi Saltowi, także strach i pragnienia.
*

Wyruszyli wczesnym rankiem, na łódce, ku wyspie skrytej za zaklęciami. Choć mieli wskazówki od Colette, to gdyby wcześniej pewien marynarz, należący do sieci, nie spędził kilku godzin na poszukiwaniach, pewnie nie zdołaliby nawet na nią trafić – była niewidoczna, dopóki nie zbliżyli się do brzegu tak bardzo, że daliby radę bez problemu do niej dopłynąć wpław. Zeszli na brzeg i zabezpieczyli łódź, skrywając ją powyżej plaży, na wypadek, gdyby nadszedł przypływ.  Wyspa nie była duża, lecz porastała ją roślinność, dziwnie gęsta i jakby obca – nawet Dora nie była w stanie rozpoznać niektórych roślin. Czy była to specyfika tutejszej magii, czy może to, że po Beltane rośliny zdawały się nadmiernie plenić w wielu zakątkach Anglii i anomalia sięgnęła aż tutaj? Nie było za to żadnych zwierząt – nawet ptaków. Może dlatego, że podobno wyspa miała „znikać”?
Nie mieli jednak czasu przyglądać się roślinom, bo ich cel leżał w centrum wyspy. Przedzierali się więc przez gęste krzewy, wycinając sobie drogę zaklęciami oraz nożami, dopóki faktycznie nie odnaleźli jaskiń i wejścia do nich. Zgodnie ze słowami Tymoteusa Salta. Chociaż wszystko wokół porastały rośliny, tutaj ich nie było: nawet źdźbło trawy nie rosło w pobliżu groty, ani kapka mchu nie pojawiła się na kamieniach, bluszcz, pnący się w pobliżu po skałach, tutaj nie wyciągnął swoich pędów.
W środku było dziwnie ciemno.
Jakby światło słoneczne nie mogło pokonać ich granicy, nie sięgało nawet tam, gdzie wedle wszelkich prawideł powinno jeszcze padać.
Wionęło od niej lekkim chłodem. Nie był trudny do wytrzymania, ale wyczuwalny, zwłaszcza gdy ich twarze ogrzewało na zewnątrz sierpniowe słońce.
– W porządku, kochani, dobieramy się w pary i każdy pilnuje swojego partnera, dobrze? Salt plótł coś o pragnieniach i strachach, więc kij wie, czy nie będzie tu czegoś bogino podobnego albo w stylu Ain Eingarp, lepiej mieć kogoś obok, jakby któreś mocniej trafiło – oświadczyła Brenna, przyklękając przy niezbyt dużym wejściu i wsuwając do środka różdżkę. Lumos działało, chociaż zdawało się oświetlać mniejszy obszar niż powinno. Bren ani trochę się to nie podobało. Nic się jej tu nie podobało, ale musieli zejść do środka. Zaś ostrzeżeń Salta i Charona nie lekceważyła. Skoro istniało lustro i stworzenie żerujące na strachu i pragnieniach, czemu w ciemnościach nie mogliby natknąć się na coś podobnego? A jednak pilnować się nawzajem dwójkami wydawało się jej łatwiejsze niż baczyć na wszystkich na raz.
– Jeżeli zrobi się bardzo gorąco… spierdalamy i spróbujemy to po prostu zasypać, i będziemy się modlić, żeby to wystarczyło. Nie idziemy do przodu za wszelką cenę. Ktoś ma jakieś sugestie albo pomysły? – rzuciła, oglądając się na grupę.
*

Czas na odpisy: godzina 19, 16.02.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Gówniara z miotełką
She had a mischievous smile, curious heart and an affinity for running wild.
Heather mierzy 160 cm wzrostu. Jest bardzo wysportowana, od dzieciaka bowiem lata na miotle, do tego zawodowo grała w quidditcha. Włosy ma rude, krótkie, nie do końca równo obcięte - gdyż obcinał je Charlie po tym, jak większość spłonęła podczas Beltane. Twarz okrągłą, obsypaną piegami, oczy niebieskie, czają się w nich iskry zwiastujące kolejny głupi pomysł, który chce zrealizować. Porusza się szybko, pewnie. Ubiera się głównie w sportowe rzeczy, ceni sobie wygodę. Głos ma wysoki, piskliwy - szczególnie, kiedy się denerwuje. Pachnie malinami.

Heather Wood
#2
12.02.2024, 10:59  ✶  

Ruda była podekscytowana. Wiele się ostatnio działo, a spotkanie z Saltem dało jej nadzieję, na to, że ma jeszcze szansę wrócić do normalności. Przestrzegał ją przed tym pragnieniem, wiedziała, że nie idą na wyspę po to, aby spełnić jej marzenie, jednak gdzieś tam głęboko, w podświadomości czuła, że może to będzie właśnie ten dzień, w którym dowie się, jak pozbyć się przekleństwa.

Płynęli łódką. Nie bała się wody, zawsze wydawało jej się, że jej żywiołem jest powietrze, to przecież tam spędzała większość swojego czasu, los jednak wybrał dla niej coś innego. Splótł jej żywot z wodą, która pojawiała się w jej życiu bardzo często, uczyła się nad tym panować, wybryków było coraz mniej, ale bała się, że znowu kogoś skrzywdzi.

Przygotowała się solidnie do tej wyprawy, w końcu nie wiedziała, co zastaną na miejscu. Zabrała ze sobą miotłę, którą narzuciła na plecy, wolała mieć ją przy sobie, bo wiele razy ratowała jej dupę, a nie wiedziała, czy Znicz dotarłby na wyspę, którą przecież było tak trudno znaleźć.

Płynęła w ciszy, zagubiona we własnych myślach, co było dla niej raczej nietypowe, chciała się jednak skupić, żeby nie dać dupy, załatwić sprawę i wrócić do domu. W jednym kawałku. Wszyscy musieli wrócić w jednym kawałku, nie przyjmowała nawet innej możliwości, szczególnie, że na łódce były same znajome twarze.

Dopłynęli do tego miejsca, które znali tylko z krótkiej opowieści. Zrobiło ono na Wood ogromne wrażenie, było niesamowite, jakby nienaturalne, wyjęte z jakiejś książki.

Po długiej i trudnej przeprawie udało im się dotrzeć do jaskini. Dziwne, że obok niej nie było żadnego życia, szczególnie, że cała wyspa była porośnięta roślinnością. No nic, specjalista od roślin był z niej żadny.

Dobieramy się w pary przejechała wzrokiem po obecnych i dłużej zatrzymała go na Eriku. Naturalnym wyborem byłaby Brenna, w końcu razem działały niemalże każdego dnia, podejrzewała jednak, że przyjaciółka może zechcieć pójść z kimś mniej doświadczonym od niej, dlatego padło na jej brata, z którym świetnie jej się współpracowało podczas Beltane. - Idę z Tobą, wuja. - Powiedziała żartobliwie i stanęła obok Erika Longbottoma. Trochę podstawiła go pod ścianą, ale czasem to było najlepsze rozwiązanie.

- Wszystko jest jasne, żadnych sugestii i pytań pani kapitan. - Powiedziała jeszcze do Brenny.

ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#3
12.02.2024, 12:26  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.02.2024, 12:34 przez Morpheus Longbottom.)  

Chociaż prawdziwa część ich misji jeszcze się nie zaczęła, na karku Morpheusa wystąpiły już kropelki potu. Wykorzystał postój przed wejściem do jaskini, aby oprzeć się o wysoki głaz i uspokoić oddech. Przez większą część ich podróży milczał, zapatrzony w przód, z bardzo skupionym wyrazem twarzy. Z marsową miną wyszedł na ląd, przyglądając się terenowi, jaki muszą pokonać i dziękował bogom za swoją przezorność w doborze obuwia. Nawet jeśli miał na sobie brązowe, eleganckie spodnie i kwiecistą koszulę z podwiniętymi rękawami do łokci, niczym poeta, to stopy uzbroił w buty wojskowe, na grubej podeszwie, które zabezpieczają kostkę, a przy pasku nosił lśniący francuski rapier. Wątpił, aby miał się im przydać, ale coś mu podpowiadało, że to dobry pomysł, aby mieć więcej uzbrojenia niż mniej, a on nigdy nie ignorował swojego przeczucia. 

Z zadyszką, ale trwał u boku, mając wrażenie, że jest jedynym dorosłym, a później przypominając sobie, że nikt tutaj już nie jest dzieckiem. Nikt nie jest dzieckiem w czasie wojny.

— Możesz się mną zaopiekować, mam najlepszą perspektywę na zostanie damą w opresji, a ty moim rycerzem — powiedział do Brenny, zapalając papierosa, tak dla równowagi, to zbyt świeże, mgliste morskie powietrze zdecydowanie musiało mu szkodzić, potrzebował wyrównania w energii żywiołów, a ognista natura tytoniu idealnie się do tego nadawał. Poprawił na ramionach wełniany płaszcz, który bardziej przypominał luźno zarzucony koc z merynosa, spięty na obojczyku klamrą w kształcie półksiężyca, który równie przezornie wziął ze sobą; w jaskiniach zwykle temperatura spadała blisko zera, co z ciepłem dni na powierzchni było raczej dramatyczną zmianą. Morpheus mógł wybierać się na niebezpieczną misję, ale nie zamierzał umrzeć w brzydkim ubraniu. 

Najsłabsze fizyczne ogniwo tej wędrówki, wykuty z najstarszego materiału, nie był tutaj jednak dla swoich bitewnych umiejętności czy potężnej aparycji, bo nie miał ani jednej, ani drugiej. Postawił stopę na wyspie, ponieważ nie bez powodu spotkał przepowiednię. Ponieważ widział przyszłość. I ponieważ mógł zmienić bieg wydarzeń.

Większość konwersacji umknęła mu, gdy jego skupienie się rozmyło, a on sięgnął po ciemność przyszłości, dotknął opuszkami woalu rzeczywistości, aby robić to, co robi najlepiej. Odkrywać, co zakryte. Spojrzał w głąb jaskini, w ten nieprzenikniony mrok. O, Wielki Hadesie, władco mrocznych zaświatów, wspaniały gospodarzu naszych ukochanych zmarłych, mężu złotowłosej Perspephony, władyko bogactw w głębinach, wielbię Cię i wzywam Cię, daj mi swojej mocy w tej mrocznej godzinie, w ciemności Twojego dominium, wzywam Cię.


Rzut PO 1d100 - 30
Akcja nieudana


Mrok był jednak zbyt gęsty. Zbyt przytłaczający.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#4
12.02.2024, 15:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.02.2024, 15:26 przez Erik Longbottom.)  
[+]Lektura dodatkowa: Cierpienia panicza Erika
Były takie szczególne momenty w życiu Erika, gdy wręcz nienawidził swojej siostry. Jednym z przykładów takiego zachowania była chwila, gdy postawiła go przed całym tłumem gości w Warowni Longbottomów i obwieściła wszem wobec, że to właśnie on stanie się kolejnym obiektem wystawionym na jej aukcji charytatywnej. Czuł się wówczas zdradzony i miał wrażenie, że nie wybaczy jej tego przez długi, długi czas. Ba, będąc na scenie, mimowolnie fantazjował o tym, żeby ją wrzucić do zamarzniętego jeziora. Może wbiłby jej trochę rozsądku do głowy i zaczęłaby się zachowywać, jak przystało na dziedziczkę.

Z perspektywy czasu cieszył się, że powstrzymał się przed tak drastycznym rozwiązaniem. Kto wie, jak mogło to się skończyć? Mogła obrazić się na niego jeszcze bardziej niż on na nią, a wtedy dojście do porozumienia zajęłoby im zdecydowanie zbyt długo. A to na pewno wpłynęłoby na ich pracę w Zakonie Feniksa. W ostatnich dniach Erik jeszcze mocniej docenił, że ma przy sobie Brennę. Gdyby nie ona, kompletnie nie miałby pojęcia, co się dzieje w organizacji, a tak przynajmniej jako tako się orientował w sprawie i mógł pomóc. Ostatnie dwa tygodnie były dla niego istną karuzelą wrażeń.

Wysłanie Nory do randki w ciemno, wywiązywanie się z obowiązków sekundanta, ta durna popijawa z bimbrem w roli głównej, spotkanie po latach z Selwynem i to wszystko związane z początkiem sierpnia... Nawet plotki o jego ''czułym'' rozstaniu z Norą pod klubokawiarnią w noc jej urodzin zdawały się go prześladować. Czy wyprawa na zaczarowaną wyspę będzie tylko kolejną cegłą w murze mini-traum, czy gwoździem do jego trumny? Dobrze, że zaraz urlop, pomyślał, bo dosyć szybko zrozumiał, że bez tego długo nie pociągnie. Dzień dwa i zapomni o Ministerstwie na kolejne półtora tygodnia.

Jak prezentował się Erik podczas przeprawy z wybrzeża na wyspę? Twarz wskazywała na zmęczenie, a wory pod oczami zdawały się podkreślać, że ostatnie kilka nocy nie należało w jego przypadku do przespanych. W jego ruchach czaiła się też pewna nerwowość; ilekroć ktoś zwracał się bezpośrednio do niego, chwilę przed nawiązaniem kontaktu wzrokowego, oglądał się gwałtownie na prawo i lewo, jakby wyrwany z głębokich przemyśleń. Do pełnego obrazka brakowało mu tylko poplamionego t-shirtu i znoszonych spodni. Tutaj na szczęście Malwa wkroczyła do gry.

Wybrana przez nią jasnobrązowa kurtka ze sztruksu przylegała do niego jak druga skóra, dostoswując się do konturu jego szerokich ramion. Pod spód przywdział flanelową koszulę w kratę, której wzory układały się w mozaikę ziemi i leśnych zieleni. Strój uzupełniały sztruksowe spodnie, ciemniejsze o kilka tonów od grubej kartki, a chociaż w takim stroju mógłby bez większego problemu paradować po ulicach zarówno magicznego jak i niemagicznego Londynu, tak skórzane buty wspinaczkowe ewidentnie wskazywały na to, że nie szykował się na zwykły spacer.

Gdy dotarli na brzeg i zaczęli przebijać się przez las, Erik trzymał się z tyłu, zamykając pochód prowadzony przez siostrę. Bądź co bądź, tak było najbezpieczniej. Zarośla i roślinność nie stanowiły dla niego jakiejś większej atrakcji, aczkolwiek zanotował sobie w głowę, że tak duże ich zagęszczenie mogło wskazywać, że byli pierwszymi osobami, które trafiły do tego miejsca od dłuższego czasu. Jakiś czas później doszli do groty, którą zauważył, jako ostatni, z racji tego, że szedł na końcu. Na jej widok wejścia do jaskini zaczął kręcić powoli głową, dotykając porośniętego zarostem policzka.

— Nie ma innej drogi? Wysadzenie wejścia w powietrze nie wchodzi w grę? — spytał chrapliwym głosem, podchodząc bliżej Brenny. — Nie podoba mi się to. Ani trochę mi się to nie podoba.

Wrócił do reszty grupy, pocierając jedną dłonią o drugą, słuchając uwag siostry. Pragnienia i strachy... Oczywiście. Jakby nie miał wystarczająco dużo własnych problemów, to teraz te miały jeszcze wyjść na wierzch według doniesień Salta. Już chyba wolałby walczyć z kolejnym anty-patronusem. Jak na zawołanie, zwróciła się do niego Heather, która również brała udział w tej potyczce. Spiął się, gdy odezwała się do niego, jednak zaraz zrelaksował, wypuszczając głośno powietrze z ust.

— Jak sobie życzysz. Tylko od razu mówię... Pożałujesz tego, młoda. Nie radzę sobie zbyt dobrze w tego typu miejscach — poinformował ją, unoszą lewy kącik ust w krzywym uśmiechu. To nie był czas na trzymanie tej informacji w tajemnicy.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Queen of May
But green is the color of earth,
of living things, of life.

And of rot.
Jasnoniebieskie oczy, brązowe włosy i jasna, posiadająca nieliczne piegi cera. 168 wzrostu, o szczupłej sylwetce. Wokół niej unosi się intensywny aromat ziół i zapachowych świec. Dłonie w niektórych miejscach ma permanentnie odbarwione od eliksiralnych składników i roślin którymi się zajmuje.

Dora Crawford
#5
12.02.2024, 23:57  ✶  
Już od końca lipca najczęstszą rzeczą, jakiej podejmowała się Dora, była walka z rozrastającą się roślinnością, która zdawała wyrwać się spod kontroli nawet matki natury. Lipcowe deszcze pobudziły chwasty, które zaczęły powoli, acz systematycznie anektować jej ogródek kawałek po kawałku, dlatego kiedy tylko zdała sobie z tego sprawę, złapała Franka za rękę i zaciągnęła na tyły posiadłości, błagając o pomoc. W jej staraniach przewinął się też Samuel, ponarzekała też odrobinę Brennie przy paru śniadaniach, ale ostatecznie wydawało jej się, że radzi sobie całkiem dobrze. Do czasu. Bo potem już wszystko absolutnie zwariowało i problemem nie stały się same chwasty, a fakt że flora zaczęła zmieniać i przekształcać, jakby coś tchnęło w nią jakieś nowe magiczne właściwości. Kiedy pierwszy raz jakieś pnącze delikatnie owinęło się dookoła jej dłoni, w ogóle nie zwróciła na to uwagi, ale podczas następnych dni próbowało wciągnąć ją w grządki i to było już zdecydowanie za wiele

Może właśnie dlatego, kiedy teraz przedzierali się przez otaczającą ich, wszechobecną zieleń, Dora spoglądała dookoła trochę nieufnie, z dłońmi przy sobie i szczelnie zaciśniętymi na pasku torby, którą miała przewieszoną przez ramię. To nie tak, że się bała, ale kiedy tak lustrowała otoczenie spojrzeniem, nie była w stanie poprawnie zidentyfikować składające się na nie okazy. Zwyczajnie też, zachowywała wszelką potrzebną ostrożność, bo ostatnie czego chcieli, to żeby coś porwało ich z daleka od grupy i rozdzieliło.

Na całe jednak szczęście, nikomu nic się nie stało i całą szóstką dotarli do wejścia do jaskini. Crawley przesunęła torbę do przodu, tak żeby swobodnie pogrzebać w niej przez chwilę, a potem podeszła do każdego po kolej, zaczynając od Brenny, wręczając fiolkę z eliksirem wiggenowym i ciepły uśmiech. Dopiero kiedy zatrzymała się przy Vincencie, który znalazł się ostatni w kolejce, rozejrzała się po reszcie, jakby wreszcie koncentrując na tym, co wcześniej powiedziała Longbottom.
- To znaczy, że będziemy razem w parze - uśmiechnęła się do Prewetta wesoło, wsuwając mu w dłoń jego dolę eliksiru i już została obok niego. Nie znała go, ale przynajmniej kojarzyła jego twarz, która przewinęła się nie tak chyba dawno przez Warownię. Wątpiła jednak, by on sam, biorąc pod uwagę w jakim był wtedy stanie, jakkolwiek potrafił przywołać ją w pamięci.
- Mam jeszcze antidotum na popularne trucizny, ale jedno, więc uważajcie na siebie - zakomunikowała jeszcze reszcie towarzystwa, przesuwając na powrót torbę tak, żeby znajdowała się z tyłu. Wyjątkowo, miała na sobie spodnie, odrzucając zwyczajowe dla siebie spódnice, co uczyniła z ciężkim sercem. Głupio jej jednak było pomykać w czymś takim po jaskini, dlatego wciągnęła jeansy, które sparowała z zieloną, spraną koszulką na której znajdował się jakiś roślinny nadruk, a na to zarzuciła kurtkę sztruksową kurtkę w ceglanym kolorze.


The woods are lovely, dark and deep, 
But I have promises to keep, 
And miles to go before I sleep.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#6
14.02.2024, 18:08  ✶  

Ubrał na siebie wygodną, sztruksową kurtkę mugolską z kilkoma kieszeniami. Poupychał w nich przydatne przedmioty m.in. niewielki składany nożyk, parę wsuwek, ale nie po to, aby spinać sobie włosy. Miał wrażenie, że czasami takie drobne, metalowe przedmioty przydają się, bo magia czasem zawodziła. Przy pasku spodni miał większy sztylet w kaburze, który nadawał się momentami do przecięcia sobie drogi przez zarośla. Spodnie bojówki miał jak zwykle lekko zniszczone. Na nogach ciężkie, wojskowe buty. Nie prezentował się jak bogacz i zwykle też się tak nie zachowywał. Czy dziwnie czuł się w tej ekipie? Oczywiście. Zwykle miał do czynienia tylko z Brenną jeśli chodziło o jakieś szalone wypady. Teraz musiał w tej kwestii współpracować z innymi, prawie obcymi ludźmi. Nie wyglądał na zadowolonego, ale kto w takiej sytuacji tryskałby energią i dobrym humorem? Jeśli ktoś go zagadał odpowiedział oczywiście jakimś marnym żartem lub sarkazmem. Włosy miał związane z tyłu głowy w bardzo niewielki kitek, ale tylko dlatego, aby mu nie przeszkadzały. Musiał zachować jakąkolwiek czujność, aby nie wyjść na jakiegoś debila.

Gdy dotarli do brzegu od razu pomógł zabezpieczyć łódź i ją ukryć. Musiał coś robić, a płynięcie w łodzi było dla niego naprawdę okropnie nużące. Nie lubił siedzieć, nie lubił bezczynności. Uwielbiał cokolwiek robić, aby dać upust swojej energii. Jego ciemne oczy uważnie obserwowały otoczenie, ludzi, którzy się tu znaleźli. Otoczenie wywoływało napięcie, ta cisza wywołana brakiem zwierząt była porażająca. Dziwne mu się wydawało nawet to, że nie było ptaków, ale czego można było się spodziewać po wyspie, która znika?

Vincent jak na siebie odzywał się dosyć mało, praktycznie wcale. Szedł przed Erikiem, bo w sumie chciał mieć oko na otoczenie z tyłu skoro Brenna szła przodem. Gdy Brenna nakazała dobrać im się w pary w pierwszym odruchu pomyślał o niej, ale z drugiej strony ona sobie poradzi, a były tu osoby mniej działające w boju, więc drugą osobą, o której pomyślał był Erik, bo jego znał, ale ten został zajęty przez rudą dziewczynkę. Została mu Dora, której praktycznie nie znał, bo nie zadawał się ze znajomymi Brenny, jej rodzina też go raczej wolała unikać, więc cóż. Podrapał się w tył głowy przyglądając się Dorze, która zaczęła rozdawać eliksiry poczekał, aż dotrze do niego i uśmiechnął się do niej w miarę możliwości ciepło. Kojarzył ją, ale totalnie nie znał. Nie pamiętał nawet, czy zamienił z nią kiedykolwiek jakiekolwiek słowo, więc grzecznie schował fiolkę w kurtce w bezpiecznym miejscu.

– Dzięki – odparł – I na to wychodzi – otaksował ją od góry do dołu jakby chcąc zgadnąć, czy była człowiekiem uzdolnionym w walce, czy raczej siedziała gdzieś na tyłach i używała walki w ostateczności. Nie był w stanie tego ocenić, więc na wszelki wypadek stwierdził, że będzie miał na nią podwójne oko, aby nie zawieść Brenny. – Często wychodzisz na takie akcje z Brenną? – postanowił ją o to zapytać, aby się upewnić. Wyciągnął swoja różdżkę.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
14.02.2024, 18:38  ✶  
Rzuty na percepcję - kto co zauważy i na ile połączy fakty

– A ty przewidzisz, gdybym chciała zrobić coś bardzo głupiego? - spytała Brenna Morpheusa. Nie próbowała się z nim kłócić, bo to nie był zły rozkład par.
Posłała wujowi uśmiech, bo po prostu nie mogła okazywać teraz niepewności ani strachu: nie, kiedy inni zdawali się niepewni, w tym jej brat. Chociaż zmierzyła go uważnym spojrzeniem, jakby chcąc sprawdzić, jak zniósł ten cały spacer, niezbyt długo może, ale za to mozolny. Przyjęła od Dory eliksir i wsunęła go do kieszeni spodni, mugolskich, bardzo przypominających te wojskowe, a potem zwróciła wzrok na Erika.
– Jeżeli inna droga istnieje, to o niej nie wiemy. I między innymi dlatego nie możemy po prostu wysadzić wyjścia – wyjaśniła spokojnym, rzeczowym tonem. – Poza tym to Voldemort. Nikt nam nie zagwarantuje, że nie odblokuje korytarza, który my zniszczymy. Przepowiednie, te prawdziwe... rzadko wypowiadane są bez powodu.
Mogliby zniszczyć wejście, ale być może wtedy ktoś dostałby się do środka w inny sposób, którego oni nie znali. Albo Voldemort, który otworzył sobie drogę d Limbo, zdołałby bez większego problemu usunąć czarami kupę gruzów. Brennie też ani trochę się to wszystko nie podobało, ale tylko uśmiechnęła się do brata uspokajająco, starając się nie myśleć o tym, że chyba nie powinna go tu zabierać.
Ale teraz było za późno, żeby coś zmienić.
– Ja przodem, w takim razie, tuż za mną Morpheus. Heath i Erik, proszę, trzymajcie się jakieś dwa metry za nami, będę wdzięczna, jeżeli wy będziecie oznaczać drogę. – Dość, żeby nie zgubili się nawzajem z oczu, ale jednocześnie aby – gdyby Brenna i jej wuj weszli prosto w jakąś pułapkę – ta prawdopodobnie nie zagarnęła także ich. Jednocześnie, kiedy Brenna i Morpheus będą poruszać się ostrożnie i sprawdzać, czy nie ma jakiejś niespodzianki, ta dwójka mogła dopilnować, aby nie zabłądzili, gdyby okazało się, że korytarze się rozwidlają. – Pochód zamykają Vinc i Dora.
A potem po prostu wsunęła się w ciemność, na krok przed Morpheusem, z różdżką rozświetloną zaklęciem w ręku.
Światło przygasło nieco, ledwo Brenna przestąpiła wejście.
Pojedynczy kamyk prysnął spod grubej podeszwy trapera i potoczył się do przodu, a ten dźwięk zdawał się dziwnie głośny w panującej przed nimi ciszy.
*

Droga wiodła w dół.
Wbrew obawom Erika, nie była aż tak wąska – samo wejście było bardzo niewielkie i ciasne, ale dalej tunel się poszerzał. Mężczyzna nie tylko nie dotykał głową sufitu, ale obok siebie bez większego problemu mogły iść dwie osoby. Wbrew obawom Brenny z kolei nie było wielu korytarzy i nie wydawało się, że mogliby zabłądzić – przynajmniej na razie. Pięć minut marszu nie przyniosło też żadnych przykrych niespodzianek. Nie było pułapek. Nie było śladów po nich. I tylko…
– Ten korytarz nie wygląda, jakby powstał naturalnie – mruknęła Brenna, unosząc różdżkę, by zbliżyć ją ku ścianie. – Jest zbyt równy. A ciemność staje się coraz bardziej gęsta. Sądziłam, że mi się wydaje, ale chyba jednak nie. I to dziwne, że na nic się nie natknęliśmy? Że nijak nie jest chroniony? Zupełnie, jakby coś chciało, żebyśmy poszli dalej, skoro tu już dotarliśmy…
On czeka w mroku, by się pożywić, by się uwolnić, pomyślał nagle Morpheus – i nie był pewny, czy to jego własna myśl.
Czy to przebłysk jasnowidzenia, coś, co zostanie wypowiedziane w kolejnych godzinach?
Głosy, takie jak te, które słyszał Charon?
Vincent nadepnął na coś – okazało się, że to moneta, bez wątpienia stara, ani galeon, ani żadna używana teraz obecnie na wyspach brytyjskich. Była nie tylko wiekowa, ale musiała też leżeć tutaj od bardzo, bardzo dawna. Nie byli pierwszymi ludźmi, którzy szli tym tunelem.
Na jego oko było nawet bardzo możliwe, że Salt i jego towarzysze, którzy weszli tu dziesięć lat temu też nie byli pierwsi.
Heather zdało się z nagła, że ktoś ją obserwuje: że jeżeli by się odwróciła, zobaczyłaby, że ktoś stoi tuż za nią. Gdy to zrobiła, widziała tylko idących kawałek dalej członków grupy, złudne wrażenie jednak nie minęło, teraz miała wrażenie, że ktoś jest z boku…
Erik wypatrzył tymczasem coś na ziemi.
To była paczka papierosów.
Paczka papierów, którą ktoś z kolei upuścił bardzo, bardzo niedawno.
Dora nie dostrzegła niczego ciekawego, poza tym, że wciąż nie było tu żadnej roślinności, jakby nic nie było w stanie wzrosnąć w tej ciemności: jakby tutejszy mrok pochłaniał całe życie.

Odpisy do 20, 19.02 -> dodaję 1 dzień dodatkowo wyjątkowo, żeby się wam nie zbiegły deadliny z eventem


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Gówniara z miotełką
She had a mischievous smile, curious heart and an affinity for running wild.
Heather mierzy 160 cm wzrostu. Jest bardzo wysportowana, od dzieciaka bowiem lata na miotle, do tego zawodowo grała w quidditcha. Włosy ma rude, krótkie, nie do końca równo obcięte - gdyż obcinał je Charlie po tym, jak większość spłonęła podczas Beltane. Twarz okrągłą, obsypaną piegami, oczy niebieskie, czają się w nich iskry zwiastujące kolejny głupi pomysł, który chce zrealizować. Porusza się szybko, pewnie. Ubiera się głównie w sportowe rzeczy, ceni sobie wygodę. Głos ma wysoki, piskliwy - szczególnie, kiedy się denerwuje. Pachnie malinami.

Heather Wood
#8
15.02.2024, 00:07  ✶  

Zmierzyła niedyskretnie wzrokiem marudzącego Erika, co on się tak mazał, jak jakiś mały chłopiec, nie takiego go zapamiętała. Nie skomentowała jednak tego, skoro już zdecydowała się zostać dzisiaj jego balastem, chociaż dopiero się okaże, kto będzie czyim balastem...

- Chcesz mnie wystraszyć? Wiesz przecież, że to nie jest takie łatwe. - Może po Beltane stracił do niej zachowanie i nie chciał znowu pakować się z nią w kłopoty? Nie wiedziała, jaki jest zamysł tych słów. - Ja radzę sobie dobrze w każdym miejscu, także nie stresuj się, poradzimy sobie. - Dodała jeszcze opierając sobie ręce na biodrach, na pewno jej nie wystraszy tym gadaniem. Była gotowa do działania, pełna energii i pozytywnego nastawienia w przeciwieństwie do brata Brenny, no nic, pozostaje wierzyć w to, że mu się odmieni kiedy wlezą do środka. Już ona o to zadba, na pewno nie będą się razem nudzić, a Erik na długo zapamięta tę wyprawę.

Przyjęła eliksiry od Dory, kiwnęła przy tym głową w podziękowaniu, faktycznie mogą się przydać, bo nie wiadomo, co może im się przytrafić w tym miejscu.

- Dwa metry, ile to kroków? Pewnie z jeden Erika, a moich cztery... - Zmrużyła oczy, widać po niej było, że liczy coś w głowie. Była bardzo skupiona. - Tak, to musi być tak. - Powiedziała jeszcze do siebie pod nosem.

Odczekała chwilę, żeby dać wejść do środka Brennie i Morpheusowi, po czym sama dziarskim krokiem ruszyła do jaskini upewniając się jeszcze, że ma Erika u swego boku, bo wyglądał jakby nie chciał tam włazić.

Jasne światło mignęło a jej różdżce, musieli jakoś radzić sobie z tymi egipskimi ciemnościami. Trzymała ją przed sobą, żeby też przypadkowo nie wsadzić jej komuś w oko. Szła przed siebie nie odzywając się ani słowem, poczuła, że ktoś ją obserwuje, a Erik znajdował się tuż obok, więc to nie mógł być on. Odwróciła się gwałtownie, jednak nikogo tam nie było, w oddali widziała jedynie ostatnią parę wędrowców. Poczucie tej dziwnej obecności nie minęło jednak, przez co zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. - Ktoś tu jest. - Mruknęła cicho do Erika, żeby go ostrzec.

Queen of May
But green is the color of earth,
of living things, of life.

And of rot.
Jasnoniebieskie oczy, brązowe włosy i jasna, posiadająca nieliczne piegi cera. 168 wzrostu, o szczupłej sylwetce. Wokół niej unosi się intensywny aromat ziół i zapachowych świec. Dłonie w niektórych miejscach ma permanentnie odbarwione od eliksiralnych składników i roślin którymi się zajmuje.

Dora Crawford
#9
15.02.2024, 06:24  ✶  
- Czasem - odpowiedziała mu, po dość długiej chwili zastanowienia. Jakby coś w głowie liczyła. - Z innymi też. Powiedziałabym, że z każdym po trochu, jeśli chodzi ci o ogólne tego typu wycieczki - wzruszyła ramionami. - Wolę warzyć eliksiry, ale nie musisz się o mnie martwić. Raczej - uśmiechnęła się wesoło, jakby to ostatnie słowo wcale nie poddawało w wątpliwość wszystkiego, co właśnie powiedziała. Ale Dora zwyczajnie uważała, że każdy czasem wpadał w tarapaty, niezależnie od tego, jak dobrze potrafił machać różdżką.

Na słowa Brenny, skierowane do niej i Vincenta, pokiwała głową, dając bez słowa znać, że słyszała i wszystko było jasne. A potem mogli powoli wsunąć się w ciemność jaskini, która oblepiła ich w dziwaczny, nienaturalny sposób. Crawley wyciągnęła różdżkę, bo prawdę powiedziawszy, korzystała z niej tak samo często, jak z własnych rąk, a potem rzuciła lumos, próbując w ten sposób rozjaśnić nieco otaczający ich mrok.

Droga wiodła w dół i starała się stąpać ostrożnie, jednocześnie trzymając się blisko Prewetta i pozostając uważną co do jego poczynań. Przystanęła na moment, jeśli schylił się po monetę, na którą nadepnął, przez moment też przyglądając się jego znalezisku. Wolała nie oddalać się od niego, nawet jeśli oznaczało to zgubienie paru kroków do reszty drużyny, bo te mogli z łatwością nadrobić. Oprócz tego jednak, ona sama nie zauważyła niczego niepokojącego; w jaskini nie było żadnych roślin, ale nie do końca się temu dziwiła. W końcu skaliste podłoże, chłód i brak światła słonecznego nie sprzyjało rozrostowi. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę to, jak roślinność ostatnio wariowała... może faktycznie był to powód do zmartwień?


The woods are lovely, dark and deep, 
But I have promises to keep, 
And miles to go before I sleep.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#10
15.02.2024, 14:42  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2024, 14:45 przez Morpheus Longbottom.)  

Przyjął z wdzięcznością eliksir i wsunął go do kieszeni, uśmiechając się równie promiennie do Dory, jak zwykle. Wyglądało to prawie tak, jakby chciał w ten sposób oświetlić im wszystkim tę przestrzeń, rozegnać gęstniejący mrok. Świadomość wkraczania pod tony skały nie napawała go radością, ale nie czuł w klatce piersiowej napięcia. Zgasił papierosa o skalę i wrzucił resztę do paczki, żeby odpalić później. Coś go tknęło i chwycił swoją ukochaną talię tarota, dla pocieszenia, dla siły, niemal czułym gestem pogłaskał koszulkę a następnie wyciągnął jedną, przyjrzał się jej i odłożył, nie dając znać nikomu, co przedstawiała.


Rzut Tarot 1d78 - 35
Dziesiątka Buław


Wszedł za Brenną do ciemności. Nie obawiał się jej, ciemność znał z Departamentu Tajemnic, nieco ze swojej duszy, w końcu jego różdżka niemal śpiewała o możliwościach czarnej magii. Właściwie zrozumiałe było, dlaczego bracia nigdy nie zaproponowali Morpehusowi dołączenie do Zakonu Feniksa. Wszystko w nim opowiadało o tych cieniach. Od głębokiego, niepokojącego spojrzenia, po bardzo arystokratyczne zachowania. Niemal pachniał tą dziwną przypudrowaną zgnilizną świata, z którym walczył Zakon Feniksa. Wtedy jednak uśmiechał się, obejmował ramionami czy posyłał oczko i wrażenie znikało. Bo Morpheus był dobrą osobą. Bardzo starał się nią być.

Mijając ściany stosował się do własnych zaleceń w przypadku wszystkich dziwnych miejsc, od których zionęła stęchlizna starej magii. Dotykaj jak najmniej przestrzeni, zmniejszając ryzyko uruchomienia... czegoś. Pracował w Departamencie Tajemnic przez szesnaście lat. Niektórzy w tej drużynie nie trzymali tak długo różdżki. Dlatego był uważny. Dlatego dotknął lekko ramienia Brenny i poprosił ją gestem o milczenie. Dlatego wpatrywał się w mrok z modlitwą w głowie, z mantrą trzech słów, powtarzalnych w kółko, aby wyłapać jakąś inną, intruzywną myśl.

Bądź pozdrowiony Hadesie. Bądź pozdrowiony Hadesie. Bądź pozdrowiony Hadesie.Bądź pozdrowiony Hadesie. Bądź pozdrowiony Hadesie. Bądź pozdrowiony Hadesie. Bądź pozdrowiony...

Jeden cel. Cel który trzeba osiągnąć. Dziesiątka buław. Byli na skraju opowieści. W dobrym miejscu.


Rzut PO 1d100 - 43
Sukces!


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3977), Heather Wood (1637), Morpheus Longbottom (2294), Erik Longbottom (2261), Dora Crawford (1543), Vincent Prewett (1629), Bard Beedle (80)


Strony (4): 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa