21.02.2024, 20:37 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.02.2024, 17:58 przez Alexander Mulciber.)
Miesiąc miłości - Notting Hill
Zawsze będziemy mieli Francję, mógł jej mówić, kiedy wracali wspomnieniami do tych lepszych czasów - puste słowa, po których wymieniali równie puste spojrzenia, i milkli - przynajmniej do tego lipca, dopóki to nie naruszyli relikwii przeszłości, świętości tych minionych chwil, wspólnie spędzonych na obczyźnie, i - zamiast trzymać się bezpiecznych reminiscencji młodzieńczej idylli, zamiast pozwolić tym wspomnieniom umrzeć, tak jak zresztą już dawno powinni - oboje powrócili na francuskie bezdroża.
Mówił Rosie, by dała sobie spokój z tym, co już dawno było i minęło, i, oczywiście, nie posłuchała - Alex był jednak hipokrytą wytykając jej to wszystko - czy on sam nie popełniał bowiem tego samego błędu, co i ona, uciekając, od Anglii, od odpowiedzialności za własne czyny, i od własnej żony - tylko po to, by odetchnąć w ramionach starej kochanki-- To znaczy, Francji.
Czy nie chciał zapomnieć? Poczuć się znowu takim, jakim był kiedyś, kiedy dzielnie znosił ciężar fatum na swych barkach?
Francja zmieniła wszystko, i nie zmieniła niczego zarazem.
Może tylko przypomniała mu - jak to powiedział Eryk Rookwood - co jest naprawdę ważne.
Chciał ją przeprosić. Za co? Za wiele rzeczy. Na początek za Francję. A może na koniec? A może w ogóle nie chciał przepraszać, tylko... Nie, na pewno musieli porozmawiać. Kiedyś myślał, że rozumieli się bez słów, ale dopiero po rozstaniu zdał sobie sprawę, jak wiele spraw zalegało między nimi, niewypowiedziane - czy każde ich spotkanie musiało być kłótnią starych kochanków? - na początku tak, wtedy, kiedy wciąż odmawiali przed sobą litanie wyrzutów i niespełnionych nadziei. Gdzieś po drodze dotarło do nich jednak, że nie tak to musi wyglądać. Nie trzeba przekreślać wspólnej przeszłości - co do tego pozostawali zgodni, przynajmniej z perspektywy Alexa - w końcu zanim byli w związku, zanim byli razem, byli przede wszystkim przyjaciółmi.
Czy samotnej wróżbitki, pogodzonej z tym, że wszędzie widzi śmierć, i wykolejonego eks-ćpuna, próbującego desperacko naprawić swoje życie, nie może łączyć po prostu niewinna miłość do książek?
Oczywiście, że nie.
Mógłby o tym poświadczyć każdy, kto znalazłby się w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie - na przykład w dziale transmutacji hogwarckiej biblioteki, pod literką L.
Książki pozostawały ich ulubionym rodzajem prezentu - był to prezent bezpieczny, nienachalny, niezobowiązujący - Alex wysyłał Rosie zarówno eleganckie tomy, jak i sfatygowane woluminy, czasem nabyte specjalnie z myślą o niej, czasem zaś były to szczęśliwe zdobycze: takie, które przypadkiem wpadły mu w ręce podczas jego rozlicznych podróży. Nędzna namiastka ich wspólnego życia, czasów, kiedy nie patrząc nawet w jej stronę, w milczeniu podsuwał kobiecie po stole w kuchni jakąś nową książkę - odsuwając od niej w zamian tę obrzydliwie słodką kawę, bo przez nią sam zaczął taką pijać - i czekał, aż otworzy ją, i spojrzy na to, co napisał dla niej na tytułowej stronie.
Na miejsce spotkania stawił się więc z książką.
Umówili się na Notting Hill, przy kameralnej księgarni o dosyć wymownej nazwie "Puszka Pandory", którą to odkryli całkiem przypadkiem, włócząc się po nieodkrytych zakątkach Londynu na krótko po skończeniu szkoły - wtedy kiedy wydawało im się, że są cały świat leży u ich stóp, a oni sami mają do dyspozycji tyle czasu, ile zapragną - tutaj schronili się niegdyś przed gwarem festiwalu kultury karaibskiej, który akurat rozlewał się pulsacyjnie po ulicach niby krew z tętnicy, choć rytmu egzotycznym tańcom nie nadawało bicie serca, a dudnienie wielkich bębnów i akompaniament głośnych, brzmiących z kreolska śpiewów. Zdyszani wpadli do wnętrza sklepu - uciekając przed jakimś nadgorliwym stróżem prawa, który chciał ich wylegitymować - i zostali tam, dobrą godzinę spędziwszy przeglądając książki podróżnicze, mapy, atlasy, albumy fotograficzne, a okazjonalnie także drobne bibeloty, jak potem im zostało opowiedziane, przywiezione przez ekscentrycznych właścicieli z licznych eskapad poza granice kraju lub nabyte podczas pertraktacji z nie mniej charakterną klientelą.
To tutaj, właśnie w tej księgarni, zajmującej się przede wszystkim sprzedażą przewodników krajoznawczych, po raz pierwszy w ich głowach narodził się pomysł wyjazdu do Grecji: wtedy, kiedy znaleźli wśród sklepowych gratów antyczne kostki astragaloi, i wyrzucili nimi współrzędne niewielkiej helleńskiej wyspy, które, po naniesieniu na mapę zawieszoną na samym środku sklepu, pokazywały lokalizację niegdysiejszej świątyni bogini miłości. Teraz tamtejsze tereny porastają głównie gaje oliwne, plantacje moreli, brzoskwiń i sady pomarańczowe, powiedział im właściciel "Puszki Pandory", zafascynowany, że trafił na wróżbitów zaznajomionych z historią kleromancji.
Alex czekał.
Tyle lat, a on dalej nie potrafił z całkowitą pewnością przewidzieć, kiedy się zjawi, a kiedy zignoruje jego zaproszenie. Nie potrafisz, czy nie chcesz?, zauważył chłodno Axel, strzepując popiół z dogasającego papierosa z takim namaszczeniem, jakby mógł w nim wyczytać przyszłość. Prawda była taka, że czekałby na nią nawet, gdyby nie przyszła - jak zdarzało mu się zresztą nie raz i nie dwa - przekonany do ostatniej chwili, że nieustępliwością jedynie może zmienić z góry ustalony bieg wydarzeń, jak gdyby samym tym piekielnym uporem miał przekonać przeznaczenie do zmiany swych wyroków... i nic nie zmieniło się w tym aspekcie od przeszło dwudziestu lat jego znajomości z Ambrosią. Kolejna rzecz, o której nie wspominali nigdy na głos, a która była naturalną konsekwencją tego, że znali się już tyle lat. Wiem, że to może niczego nie zmieni w perspektywie przyszłości, wzruszył ramionami, kiedy Rosie zapytała go dawno temu, dlaczego ignoruje swoje własne wróżby - dlaczego postępuje tak, jakby nie był wcześniej świadomy konsekwencji, dlaczego lekceważy znaki, i pozwala, by przypadek sterował jego działaniami - dla Alexa to wszystko było naromiast szalenie proste, kiedy odpowiadał jej lekkim tonem: ale to zmienia wszystko dla mnie.
Zastanawiał się, czy to dlatego Ambrosia zrobiła mu na przekór i przyjechała do Francji - choć zrobił wszystko co mógł, by ją do tego wyjazdu zniechęcić - czy to zmieniło wszystko coś bo przecież nie wszystko? dla niej, choć McKinnon zawsze była uparta jak osioł, więc... Tyle lat, a on dalej nie potrafił z całkowitą pewnością powiedzieć, kiedy robiła mu coś na złość, a kiedy - działała kierowana szczerym porywem serca.
Pewne rzeczy przychodziły mu jednak naturalnie. Wystarczyło powiedzieć, że zawsze patrzył w stronę nadchodzącej Ambrosii - jeszcze zanim ona była w stanie dostrzec go w tłumie - tak, jakby zwracał twarz w kierunku słońca, pławiąc się leniwie w jego blasku. Złapał wreszcie jej spojrzenie, kiedy z wolna szedł kobiecie na spotkanie, wcześniej zgasiwszy peta w popielnicy. Ile dziś już wypalił? Dużo. Od kiedy postanowił rzucić substancje, musiał czymś zastąpić narkomańskie kompulsje.
Wciąż, swąd dymu papierosowego był lepszy od zapachu bimbrowni.
- Przyszłaś - rzucił lekko Alex, choć dopiero uśmiechając się - kiedy zmusił mięśnie twarzy do pracy - przypomniał sobie na powrót, że pierdolony Lestrange zrobił mu wczoraj z twarzy romański ołtarz auspicji. Na szczęście, nie pozostał gówniarzowi dłużny... Zmierzył Ambrosię spojrzeniem. Jak ktoś ją zabierze, to ją mu odbierzesz, albo znajdziesz sobie inną, słyszał w głowie głos Eryka, kiedy Diana naprawiała mu dzisiaj facjatę, a on klnął na czym świat stoi, bo magia transmutacyjna była nieprzyjemna, i nie dawała idealnych efektów. Oby nie pytała, pomyślał, zanim wyciągnął ku niej dłoń.
- Tym razem nie jako sen - dodał, lekkie rozbawienie słyszalne w jego głosie.
looking half a corpse
and half a god
and half a god