16.05.2024, 04:23 ✶
Czuła się trochę tak, jakby wpadła do studni. Było tam cicho i ciemno, przez co miała wrażenie, że niemal słyszy w głowie szum swojej własnej krwi. Nieznośny rytm, wybijany przez serce, który mieszał się z tym, które biło w piersi Alexandra. Patrzyła, ale to było tak jakby spoglądała przez odległy punkt, dzięki któremu widziała to, co znalazło się w jego obrębie, bo nie była w stanie spojrzeć gdzieś dalej. Słyszała, ale słowa odbijały się od pustych, stromych ścian, powtarzając się i obijając o siebie wzajemnie.
Była zmęczona.
I pewnie gdyby mogła, znieczuliłaby się w podobny sposób, w jaki robił to Alexander przez ostatnie dni. Ale nie mogła, bo w przeciwieństwie do niego, ani na moment w tej Francji nie zapomniała, że to wszystko działo się naprawdę.
Tak sobie w tym wszystkim myślała, że to chyba był ich problem; że przekładali sobie na nowo słowa, które już kiedyś padły. Wyjaśniali rzeczy, których byli świadomi, ale na całkiem nowe sposoby, jakby to miało pomóc w przekonaniu tego drugiego, że jednak mieli rację. Bo a nóż któreś z nich potknie się i ulegnie grzecznie, zawieszając na moment chociaż swój upór.
Czekali. Zawsze czkali. Od siedmiu lat chyba nie robili tak naprawdę niczego innego. Ona czekała pod drzwiami, a on po drugiej stronie, aż znajdzie się w takim stanie, że będzie mógł do nich zapukać. Może miał też trochę racji - nie powinna go wpuszczać, ale ta sprawa była już stracona, bo Rosie doszła dawno temu do wniosku, że może na nikogo innego nie była w stanie tak cierpliwie wyczekiwać. Ale na niego? Na Alexandra? Zawsze.
- Cokolwiek zrobisz i cokolwiek zrobiłeś... sobie czy innym, to nie ma dla mnie znaczenia - powiedziała cicho, gdzieś wewnątrz siebie otulając mocno ramionami to jedno słodkie słowo, którym ją uraczył. Wiedzieć, nie znaczyło rozumieć, ale niewątpliwie ułatwiało to wiele rzeczy. Wiedza pozwalała jej znajdować w siebie więcej cierpliwości i nadziei, pozwalała nie patrzeć na niego z wyrzutem. Pozwalała znajdować w sobie więcej miłości.
Potem już odpowiedziała mu cisza, kiedy zadawał te swoje nastoletnie pytania, powtarzając je przed nią od nowa. Było jej dobrze i była szczęśliwa, ale to było kiedyś. Kiedyś, kiedy istnieli tylko dla siebie i w swoich objęciach, nie przejmując się tym, co działo się dookoła. Ale teraz, nawet jeśli wciąż do siebie wracali, nawet jeśli wciąż się kochali, nie było to w stanie zaleczyć wszystkiego, co popsuło się w ich życiu. McKinnon pragnęła ponad wszystko, by pięści Alexandra były w stanie cokolwiek tutaj naprawić, ale akurat w tej kwestii nie pozostawiała sobie złudzeń.
Przez moment jeszcze gładziła go po policzku, a kiedy obdarzył ją swoją ostateczną deklaracją, ułożyła palce na jego wargach. Wiedziała, że jest jej; pomimo całej złości i rozczarowania, jakie czasem czuła. Wiedziała, że był jej nie tylko z własnej woli, ale także pomimo jej. Była w tej świadomości dziwna satysfakcja. Wypaczone zadowolenie kogoś, kto przez te wszystkie lata wyrobił sobie nawyk sterowania ludźmi. Byli na tyle blisko siebie, że bez problemu zbliżyła twarz do niego, składając pocałunek przez palce na jego ustach, w pewien sposób przypieczętowując jego słowa.
Nie było w tym momencie wiele więcej, co mogli sobie powiedzieć. A jedyne czego teraz faktycznie chciała, to poddać się już całkowicie i schować kompletnie w jego ramionach, którymi ją otoczył.
Była zmęczona.
I pewnie gdyby mogła, znieczuliłaby się w podobny sposób, w jaki robił to Alexander przez ostatnie dni. Ale nie mogła, bo w przeciwieństwie do niego, ani na moment w tej Francji nie zapomniała, że to wszystko działo się naprawdę.
Tak sobie w tym wszystkim myślała, że to chyba był ich problem; że przekładali sobie na nowo słowa, które już kiedyś padły. Wyjaśniali rzeczy, których byli świadomi, ale na całkiem nowe sposoby, jakby to miało pomóc w przekonaniu tego drugiego, że jednak mieli rację. Bo a nóż któreś z nich potknie się i ulegnie grzecznie, zawieszając na moment chociaż swój upór.
Czekali. Zawsze czkali. Od siedmiu lat chyba nie robili tak naprawdę niczego innego. Ona czekała pod drzwiami, a on po drugiej stronie, aż znajdzie się w takim stanie, że będzie mógł do nich zapukać. Może miał też trochę racji - nie powinna go wpuszczać, ale ta sprawa była już stracona, bo Rosie doszła dawno temu do wniosku, że może na nikogo innego nie była w stanie tak cierpliwie wyczekiwać. Ale na niego? Na Alexandra? Zawsze.
- Cokolwiek zrobisz i cokolwiek zrobiłeś... sobie czy innym, to nie ma dla mnie znaczenia - powiedziała cicho, gdzieś wewnątrz siebie otulając mocno ramionami to jedno słodkie słowo, którym ją uraczył. Wiedzieć, nie znaczyło rozumieć, ale niewątpliwie ułatwiało to wiele rzeczy. Wiedza pozwalała jej znajdować w siebie więcej cierpliwości i nadziei, pozwalała nie patrzeć na niego z wyrzutem. Pozwalała znajdować w sobie więcej miłości.
Potem już odpowiedziała mu cisza, kiedy zadawał te swoje nastoletnie pytania, powtarzając je przed nią od nowa. Było jej dobrze i była szczęśliwa, ale to było kiedyś. Kiedyś, kiedy istnieli tylko dla siebie i w swoich objęciach, nie przejmując się tym, co działo się dookoła. Ale teraz, nawet jeśli wciąż do siebie wracali, nawet jeśli wciąż się kochali, nie było to w stanie zaleczyć wszystkiego, co popsuło się w ich życiu. McKinnon pragnęła ponad wszystko, by pięści Alexandra były w stanie cokolwiek tutaj naprawić, ale akurat w tej kwestii nie pozostawiała sobie złudzeń.
Przez moment jeszcze gładziła go po policzku, a kiedy obdarzył ją swoją ostateczną deklaracją, ułożyła palce na jego wargach. Wiedziała, że jest jej; pomimo całej złości i rozczarowania, jakie czasem czuła. Wiedziała, że był jej nie tylko z własnej woli, ale także pomimo jej. Była w tej świadomości dziwna satysfakcja. Wypaczone zadowolenie kogoś, kto przez te wszystkie lata wyrobił sobie nawyk sterowania ludźmi. Byli na tyle blisko siebie, że bez problemu zbliżyła twarz do niego, składając pocałunek przez palce na jego ustach, w pewien sposób przypieczętowując jego słowa.
Nie było w tym momencie wiele więcej, co mogli sobie powiedzieć. A jedyne czego teraz faktycznie chciała, to poddać się już całkowicie i schować kompletnie w jego ramionach, którymi ją otoczył.
Koniec sesji
she was a gentle
sort of horror
sort of horror