„Dust, not feathers
I'm prayin' on my knees, 'cause I want to fly”
♫
30 lipca 1972, południe
– Vakel & Victoria –
Już dłuższy czas myślała o tym, by udać się do Praw Czasu. Natrafiła na ścianę, a choć kiedyś może nie do końca wierzyła w sprawy wróżb, nici przeznaczenia i całej tej otoczki astronomii i liczb, to… co właściwie miała do stracenia? Kończyły jej się opcje, miała wrażenie, że te wszystkie rzeczy, jakie przyszły jej do głowy, wszystkie tropy – że one urywały się w jakiejś ślepej uliczce… Nie była żadnym wprawnym nekromantą, choć jakieś tam podstawy znała, musiała więc polegać na innych; nie była spirytystą, nie pracowała w Departamencie Tajemnic, nie znała się na żadnej magii rytualnej, nie była kałpanką, ani nie zamierzała być… Był plan, by w sierpniu udać się do Afryki i poszukać tam jakiegoś szamana, ale na pozwolenia się czekało, więc…?
Tonący brzytwy się chwyta. Tą brzytwą miał być Vakel Dolohov. Nigdy nie byli jakoś bardzo blisko, ale szanowała mężczyznę za jego pracę i poświęcenie sprawie. Jej myśli krążyły w jego stronę coraz częściej, ale chyba spotkanie na pojedynku Louvaina z tym drugim bucem było tym przełomowym momentem, popchnięciem, które sprawiło, że w końcu się zdecydowała. Przez ostatnie kilka miesięcy przeszła przez cały kalejdoskop zmian, emocji, kwestionowała już chyba wszystko co dało się kwestionować – z własną poczytalnością na czele. Była obojętność do wróżb, później wściekłość, że Szeptucha bez słowa zapytania wcisnęła im swoją wizję na relację, choć byli zaręczeni dopiero od kilku godzin i wszystko było tak delikatne jak muśnięcia motylich skrzydeł… później przyszedł moment na akceptację, a w końcu na zwątpienie ile z tego, co jasnowidz wyczyta, faktycznie musi się spełniać? Czy życie ludzkie zapisane jest w gwiazdach jeszcze przed tym, nim się urodzi? Czy cała ich egzystencja już gdzieś była przewidziana, a oni tylko odgrywali swoje role? Czy nie mieli ani krzty wolnej woli? Chciała być panią swojego losu, nie żeby ktoś kierował nim za nią.
A wróżba Vasilija, którą podesłał jej jeszcze w maju – ach, spełniła się co do joty, choć nie było trudno wywróżyć co może się z nią w najbliższym czasie dziać, to mimo wszystko był jedną z nielicznych osób w tej rodzinie, która w jakikolwiek sposób się nią w tym czasie zainteresowała – to już coś znaczyło, niezależnie zresztą od jego pobudek…
Zastanawiała się nawet czy jej stan jest dla niego cokolwiek fascynujący? Czy mógł cokolwiek pomóc, rzucić jakieś inne spojrzenie i światło na tę dość dziwaczną sytuację, jaka się w jej życiu przytrafiła? On – naukowiec z krwi i kości, i ona – prawdziwy wybryk natury.
Umówiła się z wyprzedzeniem, tak by mieć pewność, że Vakel na pewno znajdzie dla niej swój Czas (a przecież miał wszelkie Prawo odmówić… ale tego nie zrobił). Zjawiła się na Horyzontalnej nie w sukience, jak zwykła się pokazywać, a w materiałowych, eleganckich spodniach, koronkowej koszuli i pantofelkach na szpilce – a wszystko to utrzymane jakże monochromatycznie, bo w czerni; jedynym akcentem koloru były pociągnięte czerwienią usta, bo oczy też miała zaznaczone delikatnie ciemną kreską. Asystent Dolohova wpuścił ją do środka, a ona przywitała się grzecznie i kiwnęła głową, gdy zaproponował jej herbatę. Poprawiła tylko włosy, rozpuszczone, niemalże czarne, gdy czekała na gwiazdę tego spektaklu.
– Dzień dobry – w normalnych warunkach pewnie przytuliłaby go do siebie, jak to wypadało, i wycałowałaby powietrze przy jego uchu raz albo i dwa razy, ale odkąd z Limbo wylazła w połowie z tarczą, a w połowie na tarczy – była znacznie oszczędna w takich gestach. Zbyt wiele razy nasłuchała się o tym, że jest lodowata jak trup, dlatego tylko uśmiechnęła się do niego. – Cieszę się, że znalazłeś dla mnie czas… Wybacz, daruję sobie formułki i te wszystkie obrządki, ale naprawdę jestem dokładnie tak zimna jak mówią.