• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 10 Dalej »
[21.06.1972] Born in the Slumber

[21.06.1972] Born in the Slumber
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
31.03.2024, 01:16  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.11.2024, 22:01 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Basilius Prewett - osiągnięcie Piszę, więc jestem

What if we held on
What if we stood strong
What if we got out, damn...

Stukot kopyt abraksana ginął w ulicznym gwarze. Ponieważ nie było wcale późno, bo nie było wcale ciemno, bo nie było nawet wieczoru. Południe, może trochę później, a piękny abraksan, biały jak sam śnieg na którym blask słońca grał odcieniami diamentowej tęczy, wylądował na Alei Horyzontalnej i niósł wysoko swoją głowę. Nie składał wcale swoich skrzydeł. Trzymał je uniesione w górze i chował między nimi najcenniejszy skarb, jaki we własnym mniemaniu mógł nieść na swoim grzebiecie. Nastroszone pióra, uniesiony ogon, wysoko unoszone nogi. Błyskał na boki karmazynowymi ślepiami, prychał i rżał doprowadzając czarodziei do rozstępowania się, zdziwienia, niemiłych  komentarzy. Michael, bo takie było imię rumaka, nie dbał o to ani trochę. Musiał dowieźć Laurenta do osoby, która będzie zdolna się nim zająć i chociaż mogła to być Florence to byłoby o wiele lepiej, gdyby jednak ta się o tym nie dowiedziała. Tak, byłoby. Idąc rozsądkiem powinien więc dowieźć Laurenta do domu, na drugi kraniec kraju i dopiero stamtąd ściągaliby pomoc... nie. Był tu, stał tu i przemierzał kolejne metry uliczki wolniejszym tempem, z ciśnieniem we krwi, że mógłby przecież znaleźć się pod tym jednym, konkretnym domem szybciej!

- Basiliusie! - Donośny, głęboki głos rumaka przemawiający w ludzkim języku rozbrzmiał tuż pod domem Prewettów - dwójki, która pewnie chciałaby mieć teraz święty spokój, a Michael tymczasem gorączkował się tylko tym, czy daleko stąd będzie do okolic domu Bulstrodów, jeśli Basiliusa akurat nie będzie u siebie i czy w ogóle da radę trafić sam. Ciężko znaleźć w końcu miejsce, które było chronione zapadniami tej rodziny. Coś, czego nawet nie można fizycznie znaleźć, jeśli nie poznasz sekretu zabezpieczeń. - Basiliiusie! - Zawołał głośniej. - Zejdźże tu szybko! - Przestąpił nerwowo z kopyta na kopyto. I poczuł słaby dotyk dłoni na swojej szyi. Dokładnie tym samym boku, którego biel pokryta była czerwienią krwi zakrywaną tylko bielą piór przed wścibskimi spojrzeniami osób, które się zatrzymały jak i tych, które się na to widowisko oglądały.

Mówiące rumaki Prewettów w końcu nie stanowiły normy wśród abraksanów.

- Spokojnie, Michael. Spokojnie. - Laurent nigdy nie miał dobrego zdrowia. Zawsze miał słabe ciało, które niekoniecznie wytrzymywało przeciążenia rzucane pod nogi. To, co przynosił sam czerwiec było po prostu chore. Schorowane. Fatum, czarny całun nad głową, jak welon Panny Młodej założony do ożenku ze Śmiercią. Kotuchna ciągle nie mogła jakimś cudem wyciągnąć po Laurenta kościstej dłoni. To pewnie przez jednego z tych gości, co uparcie krzyczał "nie!" na ślubnym kobiercu. I jednym z tych gości był właśnie Basilius.

Laurent drżał, całkowicie przemoczony, cuchnący śmiercią, stęchlizną, starą wodą, w której kąpały się napuchnięte trupy. Mokry selkie, który śmierdzi, jest przemoknięty, zmarznięty i wycieńczony to jeszcze pół biedy. Smród zdawał się największym problemem w takim zestawieniu. Selkie, którego noga przecięta była pazurami żywego trupa, która krwawiła, rozmoknięta, paskudna rana i siły życiowe wytracone przez zaklęcie nekromancji - to podnosiło wartość tego zagadnienia. Bo to, że pradawna siła Morza cisnęła jego mózg i próbowała go chyba całkowicie wygładzić albo zamienić na mielonkę... cóż. Tego nie dało się zasądzić na pierwszy rzut oka.

- Gdzie jesteśmy..? - Ledwo rozchylone powieki gubiły obraz między śnieżnymi piórami Michaela, który podczas tej szalonej wyprawy Perły Morza, jaka nawiedzała co parę lat porty Wielkiej Brytanii i pochłaniała śmiertelne ofiary czasem i w dziesiątkach czarodziei i mugoli czuwał. Stał, czekał, czuwał. I chciał pomóc wyciągnąć Laurenta... tylko było już za późno. Wystarczyło znaleźć się w pobliżu tego przeklętego statku, żeby ten pożarł duszę i zaprosił do walca z Kostuchną.

- Przy domu Basiliusa. Nie wiedziałem, gdzie cię zanieść. - Niepokój brzmiał w jego słowach, chociaż dla postronnego pewnie brzmiały bardziej jak zdenerwowanie. Ale Laurent za dobrze go znał. O wiele za dobrze. Poklepał raz jeszcze abraksana po szyi.

- Dziękuję, przyjacielu... - Uśmiechnął się pół przytomnie. - Będę schodził. - Michael już chciał protestować i szybko rzucił spojrzeniem na dom Baisiliusa mając szczerą nadzieję, że jednak został dosłyszany i ktoś wyjdzie na zewnątrz...



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#2
31.03.2024, 18:38  ✶  
Dwie minuty. Dosłownie dwie minuty minęly od momentu, kiedy powiedział Icarusowi, że cieszy się, że w końcu będzie mógł spędzić jakieś popołudnie w spokoju, zwłaszcza że ostatnie kilka dni w pracy miał naprawdę bardzo zajęte. I dokładnie dwie minuty po tym, ktoś zaczął krzyczeć jego imię, a Cerber, ich niewielki czarny pudel, zerwał się ze swojego honorowego miejsca na kanapie, by zacząć szczekać w korytarzu jak oszalały. Basilius na te dźwięki westchnął jedynie, rzucił bratu wymowne spojrzenie i szybko wstał z wygodnego fotela, by dziarskim krokiem ruszyć do wejściowych drzwi kamienicy. Coś podpowiadało mu, że sprawa mogła być poważna, nawet jeśli miał szczerą nadzieję, że tak nie było. Otworzył drzwi i… Westchnął i nie zdążył się powstrzymać przed rzuceniem bardzo cichego znowu?
Naprawdę był cierpliwy wobec swoich pacjentów. I naprawdę starał się nie komentować ile razy ktoś robił sobie krzywdę. Wypadki się zdarzały, niektórym nawet częściej, niż innym. Ale Laurent naprawdę chyba próbował pobić w tej dziedzinie jakiś głupi rekord. Poza tym, był jego kuzynem, a dla przyjaciół i rodziny pozwalał sobie na bycie nieco bardziej złośliwym.
– Co się stało? – spytał, szybko dopadając do Laurenta, by pomóc mu zejść z wierzchowca. Prawdę mówiąc nie wiedział do kogo z ich dwójki skierował to pytanie, chociaż podejrzewał, że w tym momencie to abraksan da radę udzielić mu sensowniejszej odpowiedzi. – Icarus! Chodź tutaj i pomóż mi go przenieść! – krzyknął do brata, chociaż na całe szczęście Laurent nie był nadzwyczajnie ciężki. Prawdę mówiąc to wręcz przeciwnie. Cerber szczęśliwie nie wybiegł poza dom, próbując przywitać gościa, najwyraźniej wyczuwając powagę sytuacji.
strength [reversed]
Your hands protect the flames
From the wild winds around you
Wzrost: 177 cm, czarne włosy, brązowe oczy, silny londyński akcent, ubrany zwykle w luźny garnitur: często bez marynarki, z kamizelką i kilkoma rozpiętymi guzikami koszuli.

Icarus Prewett
#3
07.04.2024, 21:05  ✶  
Tego dnia Icarus zarządził sobie wolne. Zamknął bar, zadowolony z przychodów i bez zmartwień o to, że klienci nagle postanowią się obrazić i wrócą do pajęczyn i kurzu Dziurawego Kotła. Szczególnie tyczyło się to bufonów, którzy czasem przychodzili, kładli się na leżankach i udawali, że mieli między sobą do powiedzenia coś dobrego.

Siedział na kanapie z herbatą i gazetą i czytał artykuł o burzliwym związku jednej znanej czarownicy i jej (już byłego) męża, gdy nagle siedzący wcześniej w fotelu Basilius zerwał się wraz z szczekaniem Cerbera. Icarus uznał, że to jakiś listonosz, więc jedynie podniósł wzrok znad gazety, przekonany, że jego brat poradzi sobie z tą sytuacją. Dopiero po chwili usłyszał wołanie dobiegające sprzed domu. I zdecydowanie nie było ono wołaniem typu „chodź podpisać kwitek z poczty”.

Icarus wstał i ruszył czym prędzej do drzwi. Ku swemu zdziwieniu ujrzał znajomego abraksana, Michaela z wpół przytomnym Laurentem na grzbiecie. Icarus natychmiast podbiegł do nich i pomógł Basiliusowi ściągnąć kuzyna z magicznego konia. Powstrzymał mdłości przy paskudnym zapachu i zarzucił ramię Laurenta na swoją szyję.

– Na Merlina... Co się stało? – spytał, starając się nie spoglądać na rozszarpaną nogę kuzyna. Na chodniku zgromadziło się sporo krwi.

Icarus wiedział, że Laurent miał w zwyczaju pakować się w kłopoty, bywał przecież u Basila wiele razy. Ale ten stan był... opłakany. Możliwe, że trzeba będzie tu ratować życie, a nie tylko nogę. A Icarus niespecjalnie znał się na medycynie.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
15.04.2024, 23:48  ✶  

Michael zgiął nogi i opadł na ziemie, bo ściąganie Prewetta z jego grzbietu, nawet jeśli ten nie ważył powalająco wiele nawet jak na swój wzrost, mogłoby być wyzwaniem. Abraksany były w końcu nieporównywalnie większe od koni. Rumak opadł na ziemię i Laurent zsunął się do wyciągniętych rąk Basiliusa, łapiąc na nich podparcie i oparcie. Szczególnie, że na ranną nogę wcale nie miał ochoty stawać, chociaż to była jakaś dziecięca igraszka - w końcu nikt go bezpośrednio do domu nie zaniesie.

- Nic takiego... nie róbmy większej afery na ulicy, proszę... - Pośpieszył z odpowiedzią sam Laurent, nie orientując się nawet, że aktualnie mężczyzna szukał bardziej kompetentnego rozmówcy od jasnowłosego. Michael zarżał, jednym ruchem wstając, zarzucił nerwowo głową z braku akceptacji takiej bezsensownej odpowiedzi, którą Laurent za często udzielał. "Nic się nie stało" nosiło wiele znamion w przeciągu wielu miesięcy, lat wręcz. Ale ostatni miesiąc był szczególnie wyczerpujący linię akceptacji pewnych przygód. - Zadrapał mnie żywy trup. - Inferius? Może. A może to było coś zupełnie innego, jakoś w tamtej chwili nie miał czasu zatrzymać się i zacząć badać jegomościa, który pod wodą próbował go porwać w swoje objęcia i... pewnie zatopić ze wszystkimi innymi. Tym nie mniej odpowiedź się pojawiła, kiedy i Icarus wybiegł na zewnątrz, a Laurent był w zasadzie cholernie wdzięczny ich dwójce, że w ogóle tutaj byli. Naprawdę nie był pewien, czy aktualnie o własnych siłach by doszedł do tego mieszkania. Chyba usiadłby na tym chodniku i byłoby mu już wszystko obojętne, co dalej się będzie działo. Zeszła z niego adrenalina, zeszły z niego resztki sił, emocje rozpłynęły się wraz z duchami, które opuściły statek, na których te żywe trupy się wałęsały... a jeszcze miał do przedstawienia kolejny fantastyczny sen, po którym również wyniósł ranę. Tym razem w kształcie blizny, nie tak jak na początku czerwca, gdy Basilius pojawił się w jego domu, bo ktoś WE ŚNIE próbował go zamordować.

- Jeszcze żyję, spokojnie... - Uśmiechnął się do Icarusa, którego przystojna twarz napiętnowana była teraz niepokojem, a oczy błyszczały jakby naprawdę mogło się tutaj stać zaraz coś złego. - To tylko trochę krwi. - Wyciągnął chudą dłoń do mężczyzny, żeby się na nim oprzeć i z ich pomocą ruszył w kierunku domu. Łatwo było mówić, że to tylko krew, to tylko nieprzygoda. Łatwo, kiedy samego siebie się nie widziało i kiedy na ranę nie spoglądało. Jeszcze łatwiej, kiedy nawet przewrażliwiony na brzydkie zapachy nos nie wyczuwał własnego smrodu. Laurent już nie był świadom tego, że zapachy starego statku, który utrzymywany był przez magię, przesiąkły jego ubrania, włosy, osiadły na bladej skórze. I to też nie miało znaczenia. Moment, w którym przekroczyli w trójkę próg tego domu uważając, żeby dumnie chroniąca go bestia nie uciekła, był jednocześnie momentem, w którym mógł odetchnąć. To jeszcze nie było "nie ma to jak w domu". Było za to "prawie jak w domu".

- Byłem na statku opętanym magią. Wałęsały się tam żywe trupy. - Czy to w ogóle było istotne dla leczenia, co dokładnie się na tym statku działo, z czym wiązała się ta historia, jak została napisana? Nie. Chyba nie. - I... uch... jak bardzo ważna jest to opowieść? - Powinien był dodać, że przy okazji użył zaklęcia, którego nie powinien - ale wtedy jeszcze wydawało się, że jest całkiem w porządku, że nekromancja mu nie zaszkodzi. Magia adrenaliny. - Musisz mnie szybko postawić na nogi, wieczorem muszę stać jak nowonarodzony. Nie ważne, co we mnie wpakujesz. - Albo nie ważne, czy trzeba będzie to odchorować. Nie mógł się pokazać jak trup na przyjęciu, a nie zamierzał też zignorować zaproszenia. Było dla niego... ważne.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#5
16.04.2024, 15:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.04.2024, 15:34 przez Basilius Prewett.)  
– Nic takiego? – powiedział, niemal drwiąco chociaż w jego głosie dało się usłyszeć zmartwienie. Nic się nie stało Laurent mógł powiedzieć, gdyby szedł gdzieś i się potknął, a nie gdy jego noga była rozwalona, a on sam śmierdział trupem.
– Żywy trup!? – syknął, może nieco za głośno, jednocześnie rzucając spojrzenie w stronę Icarusa, by upewnić się, czy może przypadkiem się nie przesłyszał. – Na Matkę jak ci się w ogóle udało... Skąd... Gdzie... Jak... – Kiedy ostatni raz sprawdzał, to w Londynie żywe trupy nie pojawiały się na każdym kroku i nie drapały przypadkowych przechodniów. Jakim cudem więc Laurentowi udało się wylądować u niego w takim stanie i co takiego robił, że do tego doprowadził? Jak dobrze, że nie byli w Świętym Mungu, kuzyn był jego kuzynem, a nie oficjalnym pacjentem, więc Basilius nie musiał się silić na uprzejmy profesjonalizm.
Na stwierdzenie, że to tylko była krew ponownie spojrzał się na brata w szukaniu kolejnego potwierdzenia, że Laurent naprawdę to powiedział, a nie on tylko się przesłyszał, jednocześnie szybko czyszcząc zaklęciem czerwone plamy z chodnika, na wypadek gdyby przechodnie uznali, że ta tylko krew jest jednak powodem do paniki, a oni kogoś zamordowali.
Dał Icarusowi, wprowadzić rannego do domu, idąc obok na wypadek, gdyby ten potrzebował pomocy, ale gdy był już w progu zatrzymał się na chwilę, by spojrzeć na Michaela, a potem na drzwi, jakby próbował oszacować, czy abrakasan się w nich zmieści. Nie wypadałoby przecież zostawić go tak na ulicy, gdy dzielnie próbował uratować życie jego kuzynowi. Poza tym zwracałby na siebie uwagę.
– Jeśli chcesz możesz wejść. Tylko uważaj na Oktawiana – rzucił do stworzenia, ręką wskazując na stojące w przedpokoju popiersie Oktawiana Augusta, które służyło im za wieszak na czapki i szaliki. A potem nie ważne, co zadecydował Michael, Basilius ruszył w stronę rannego, by udzielić mu pomocy.
– Daj go do mojego gabinetu – rzucił odruchowo, chociaż zakładał, że Icarus, przyzwyczajony do tego typu sytuacji, doskonale wiedział, gdzie się kierować.
Na słowa o statku po raz trzeci w ciąg ostatnich pięciu minut musiał upewnić się u brata, czy wszystko dobrze słyszał. Jakkolwiek źle, by to teraz zabrzmiało, to żałował, że ich kuzyn nie mógł po prostu wdawać się w bójki w jakis barach. To by było znacznie mniej problematyczne. Westchnął cicho. Dalsze komentowanie tego, pewnie nie miało żadnego sensu, prawda? Zwłaszcza, gdy Laurent był w takim stanie. Chociaż mial nadzieję, że Icarus zada więcej pytań.
– Nie. Nie jest istotne – odpowiedział już nieco spokojniej. – Potrzebuje po prostu wiedzieć czym dostałeś. To tyle.
A potem Laurentowi bardzo szybko udało się ten spokój przegonić.
– Chyba oszalałeś – wyrwało mu się, gdy przekraczali próg gabinetu. – Nie ma mowy, że będziesz robił cokolwiek wieczorem poza wypoczynkiem. Icarusie powiedź mu coś.
strength [reversed]
Your hands protect the flames
From the wild winds around you
Wzrost: 177 cm, czarne włosy, brązowe oczy, silny londyński akcent, ubrany zwykle w luźny garnitur: często bez marynarki, z kamizelką i kilkoma rozpiętymi guzikami koszuli.

Icarus Prewett
#6
05.05.2024, 17:54  ✶  
Icarus milczał, dźwigając Laurenta i udając, że wcale nie czuł ciężaru. Cóż, on nie miał żadnej wymówki dla kiepskiej formy. A czy spodziewał się czegoś innego od swojego kuzyna? Nie. Żywe trupy wydawały mu się normalną rzeczą w życiu Laurenta. Icarus słyszał tak wiele epickich historii o jego dokonaniach, że zastanawiał się, czy czasem Laurent miewał nudne dni za biurkiem, kiedy cały dzień porządkował papiery. Trudno było wyobrazić sobie go przy takim absolutnie normalnym zajęciu. No i takie były tego konsekwencje.

Prawdę mówiąc, Icarus nie potępiał jakoś specjalnie wyczynów kuzyna. Nie żeby sam by chciał się czymś takim zajmować, ale jako były historyk wiedział, że bez poszukiwaczy przygód ludzkość by nic nie zdziałała. Potrzebne były takie narwane jednostki, dla dobra świata. A już w rękach Basiliusa było, żeby takich leczyć.

- Nie wiem, czy mój głos ma tu jakieś szczególne znaczenie, ale proszę cię, żebyś został aż wydobrzejesz - odparł, po czym nachylił się bliżej Laurenta, żeby Basilius go nie usłyszał. - Jeśli nie chcesz zrobić tego dla siebie, zrób to dla Basiliusa. Dla jego spokoju, okej?

Lepiej było Basiliusa nie stresować. W swoim życiu Icarus był świadkiem kilku ataków choroby u swojego brata i wolał tego uniknąć. I nie chodziło tylko o troskę, ale też częściowo o fakt, że zostałby wtedy sam z krwawiącym obficie Laurentem. A to by była naprawdę beznadziejna sytuacja.

Usadził Laurenta na tapczanie w gabinecie Basiliusa. Od zapachu krwi trochę się Icarusowi kręciło w głowie, ale dołączyła do tego też adrenalina, która trochę stłumiła jego mdłości.

- To co cię ściągnęło na taki statek? Szukałeś skarbu piratów? - spytał względnie spokojnie. I nawet bez sarkazmu. W sumie, gdyby dostał taki historyczny artefakt... Nie. Nie był już historykiem. Bez ojca u boku, środowisko naukowe zjadłoby go i wypluło kości. To nie było coś, w co znowu się zamierzał pakować.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
07.05.2024, 14:37  ✶  

Dobrze się dogadywał z Icarusem pod kątem "to tylko krew". TYLKO krew. Jej widok był niepokojący, ale widok krwi wypływającej z rany prowadził do ściskania żołądka i przewracania go do góry nogami. Rana. Rozcięta skóra, czasem poszarpana, pod nią widok mięsa, ciemna krew, przy kiepskim świetle prawie czarna, a jeśli kiepsko pójdzie to nawet zobaczysz bielmo kości. Musiał oglądać rany zwierząt, kiedy wędrował po rezerwatach i za każdym razem było to tak samo nieprzyjemne. Za każdym razem też trzeba było to znosić. Nie zostawisz kogoś, kto cię potrzebuje, tylko dlatego, że brzydzisz się krwi. Tak jak Icarus nie uciekał w kąt tylko dlatego, że nie podobał mu się ten mdlący, żelazisty zapach, który przecinał normy woni roznoszących się po wspólnym mieszkaniu Prewettów.

Zgadza się - nie byli w Mungu. Laurent nie chciał w nim być i nie chciał się w nim znaleźć. Przede wszystkim nie chciał, żeby Florence teraz się martwiła... i tak ją zmartwi, przecież pójdzie do niej skruszony tak czy siak całą tą aferą. Inny powód - nie było całej tej formalnej atmosfery, której Basilius (tak mu się wydawało) też nie lubił, przynajmniej względem bliskich czy rodziny. Jeszcze inny - Edward Prewett. Mężczyzna pewnie by się dowiedział, ku jego nieszczęściu... albo i nie? Ostatnimi czasy nie mieli za dobrego kontaktu. Właściwie to nie mieli żadnego, bo głowa rodu Prewett go zwyczajnie unikała.

- Mam talent do przyciągania takich przygód. - Uśmiechnął się blado nie dziwiąc się reakcji, jaka tutaj wypłynęła. Rzeczywiście ostatnim razem nie było w Londynie żadnych trupów. Ale to tylko ostatnio. - Mało dziwnych rzeczy dzieje się od Beltane, Basiuliuse..? - Wszystko mogli zwalać na tę tragedię, ale statek akurat nie był z Beltane powiązany. Pływał już od wielu lat po tych wodach. W końcu znalazł się ktoś, kto zakończył jego tragedię.

Michael sam ocenił przejście, ale zwątpił. Niby magia pozwoliłaby temu wielkiemu bydlakowi przejść, niby wolałby być w środku, ale wiedział, że Basilius i Icarus dobrze zajmą się jego kompanem. Lepiej niż on byłby w stanie. Dlatego pokręcił łbem.

- Wrócę do rezerwatu. - Stąd już Laurent bez problemu przez kominek dostanie się do domu czy też sieć fiuu, nie było więc potrzeby robić większego zamieszania. Nawet jeśli samemu Michaelowi się to niekoniecznie podobało. Machnął skrzydłami i wzleciał w powietrze, umykając przed ciekawskimi spojrzeniami.

- Nie mogę... - Nie padał zupełnie z nóg, ale bardzo chętnie i automatycznie korzystał z oparcia, jakie oferował Icarus. A potem jeszcze chętniej opadł na siedzenie w gabinecie. Ten lot, ta droga, nawet jego własne słowa wydawały mu się płynnie, rozmiękłe, zlane w jedno. Zwątpił nawet, czy mówił wyraźnie i czy dobrze przekazuje słowem to, co miał w głowie. - To tylko dziwny statek, nic mi nie jest. - Powtarzał dalej jak mantrę, bo jeśli przestałby o tym mówić, jeśli myślałby o tym inaczej, czy zrobiłoby mu się lepiej? Chyba osobom tu byłoby lepiej, ale jakoś mówienie "wszystko w porządku" wydawało mu się teraz złotym lekiem na wszystko. W tym na to, żeby ani Icarus, ani Basilius się nie martwili. - Dla jego spokoju? - Spojrzał zmęczonymi oczami na Icarusa i pokiwał głową, jakby właśnie przedstawiono mu prawdę objawioną. Złotą myśl, która mogłaby zmienić wszystko. - To trochę odpocznę. - Mógłby się już położyć i spać, ale coś mu podpowiadało, że mężczyźni nie byliby tym zachwyceni. - Zew. - Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. - Morze śpiewało o tym przekleństwie. I one. - Wyciągnął z kieszeni białą, dużą perłę i wyciągnął ją w kierunku swojego kuzyna. - Naszyjnik z pereł. Były uwięzione i nie chciały być więzione. Musiałem zwrócić je morzu.

Prawdopodobnie nikt inny poza tą dwójką by mu nie uwierzył, że nie bierze ciężkich narkotyków.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#8
12.05.2024, 01:28  ✶  
– Oczywiście, że twój głos ma znaczenie. Nie jesteś ranny, nie biegałeś po dziwnych statkach i próbujesz zmienić tematu mowiąc o Beltane, więc możesz decydować – stwierdził, odwracając się tyłem do nich, by szybko znaleźć coś w szafce. I całe szczęście, bo gdyby do jego uszu dotarła ta troska o jego spokój, to chyba coś by go trafiło. Rozumiał, że brat się martwił o jego zdrowie, ale Basilius dobrze sobie radził z tego typu sytuacjami, a trochę nerwów, czy stresu nie sprawiało od razu, że zaraz tutaj padnie. A nawet gdyby tak było, to powiedziałby, że tak nie jest.
– Jeśli masz coś naprawdę ważnego, to zobaczymy jak się będziesz czuł i wtedy zdecydujemy, dobrze? – powiedział ugodowo, nawet jeśli jego kuzyn zgodził się na to by trochę odpocząć. Chwycił eliksir i podszedł do Laurenta, jeszcze wcześniej szybko czyszcząc swoje dłonie specjalnym specyfikiem.
– Mam nadzieję, że ty też teraz nie zaczniesz szukać pirackich skarbów – rzucił ostrzegawczo w stronę Icarusa, a następnie zaklęciem zaczął rozcinać nogawkę spodni Laurenta, tak by mieć lepszy dostęp do rany i zabrał się do pracy. Nie wygladało to dobrze, ale po oględzinach urazu z ulgą uznał, że nie było to nic, czego sam by nie dał rady naprawić, a Laurent szybko powinien być jak nowy.
– Morze śpiewało o przekleństwie? – spytał, unosząc brwi do góry, znad przemywania eliksirem rany, a potem szybko upewnił się, czy nie Laurent nie miał gorączki, bo jego tłumaczenia naprawdę nie brzmiały racjonalnie, chociaż przecież znał swojego kuzyna na tyle, by wiedzieć, że nawet ranny nie miał tendencji do wymyślania niestworzonych historii.
– Połóż perłę na stolik – wskazał głową na stolik, tuż przy kanapie, do którego ranny czarodziej mógł dosięgnąć. Chyba nie do końca ufał przedmiotom z tego statku. – Może na razie nie dotykajmy tej perły? Potem sprawdzę, czy nie jest przeklęta. Icarusie podałbyś mi jeszcze jeden eliksir z szafki? Ten jedyny przezroczysty na drugiej półce. Obok tego czarnego, od którego schodzi skóra. Spojrzał na bladą twarz Laurenta i podał mu jeszcze inny specyfik, który przyniósł wcześniej.
– Wypij to. To na ból. Czyli były tam naszyjniki z pereł i infernusy?
strength [reversed]
Your hands protect the flames
From the wild winds around you
Wzrost: 177 cm, czarne włosy, brązowe oczy, silny londyński akcent, ubrany zwykle w luźny garnitur: często bez marynarki, z kamizelką i kilkoma rozpiętymi guzikami koszuli.

Icarus Prewett
#9
27.06.2024, 18:12  ✶  
Icarus nie do końca wiedział, o co miałoby chodzić z tymi syrenami. Historia była pewnie dłuższa, niezwykle dramatyczna i doskonała jako ogniskowa opowieść lub taka snuta w stanie braku zagrożenia zdrowia i życia. A chciał kiedyś ją usłyszeć. No i nie chciał, żeby jego kuzyn się wykrwawił. Dlatego uznał, że najlepiej było nie dotykać perły i słuchać się Basila.

Podał bratu eliksir z szafki. Czasem, gdy pomagał bratu przy medycznych sprawach, żartował, że zaraz sprzeda bar i zostanie pielęgniarzem. W sumie to nie była zła kariera. Chociaż nie... Icarus nie chciałby mieć do czynienia z takimi ilościami krwi, szczególnie tak często. Nawet jeśli była to "tylko krew".

- Mam jeszcze w barku trochę szkockiej. Może łyk jakoś uśmierzy ból Laurenta? - zaproponował, choć był świadom, że alkohol pomagał raczej przy bólu egzystencjalnym niż fizycznym. A i przy tym pierwszym nie był za dobry. Choć inne sposoby były o wiele gorsze i wymagały pogodzenia się z byciem życiową porażką.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#10
09.07.2024, 14:35  ✶  

Odporność na ból Laurenta była znikoma, a nawet zerowa. Potrafił jojczeć nad byle zadrapaniem, a większa ilość krwi już powodowała, że było mu niedobrze... MNIEJSZA ilość krwi. Od tej większej to już w ogóle potrafił zacząć pływać. To nie tyle upływ krwi, ile zmęczenie organizmu nadwyrężone podzieleniem się energią z Erikiem Longbottomem, słabość ogólna jego organizmu, plus bycie księżniczką. Nie oszukujmy się - młody Prewett był królewną, która lepiej się czuła leżąc na łożu z płatkami róż niż biegając po jakichś przeklętych statkach pełnych inferiusów. A jednak zamiast na takim królewskim łożu - biegał właśnie tam. Własny komfort potrafił być całkowicie niepomierną sprawą, kiedy przychodziło do celów znacznie wyższych. Instynkt przetrwania, który wklepany był w ludzką naturę, zwodniczo podpisywał się pod nazwiskiem Laurenta i niekoniecznie kroczył razem z nim, a obok. Czasem się odzywał. Czasem doradzał dobrze. Ale zbyt często milczał. Powinien przecież od samej podstawy wymusić na Laurencie trzymania się z daleka od morza, skoro jego zew był tak silny.

Nie miał gorączki, wręcz był wychłodzony od lodowatej wody i długości przebywania w niej, potem od lotu aż tutaj, kiedy nie przeszło mu przez głowę wysuszenie się zaklęciem. Albo raczej - przeszło, ale ta czynność zdawała się kolosalnym wysiłkiem przy ewentualności, że różdżka może się wyślizgnąć ze skostniałych palców i jeszcze poleci w dół, bogowie wiedzą, gdzie. Pokiwał twierdząco głową w potwierdzeniu, że tak - to Morze go wzywało. Matka Woda, z której łona narodziło się wszelkie życie. I choćby chciał to nie potrafił powiedzieć, czy wszystkie selkie to słyszały, czy może on miał jakieś urojenia od początku swojego życia. Jak dotąd - nie było to groźne. Choć to nie Morze, koniec końców, go zdradziło, a sama Perła Morza - przeklęty statek, który uwięził wielu takich, jak on. Wystarczyło tylko spojrzeć na trupy, które pływały po tej ruinie. Na samo wspomnienie chciało mu się wymiotować.

Wyciągnął perłę z kieszeni i położył ją na stolik. Duża, piękna perła, musiała być sama w sobie warta fortunę. Przyjął wszystko, co tylko mężczyźni mu dali do wypicia bez żadnego słowa skargi. Czasami chociaż mógł cicho ponarzekać, że niedobre, że nie potrzebuje, ale teraz ni w głowie mu to było.

- Tak. - Kiwał znowu twierdząco głową. - Nawet obscurus się pojawił. Ugh... - Czego tam nie było... cała kolekcja śmierci, zgnilizny i okropieństw zapisanych tragiczną historią. - Statek od lat... więził ludzi. I zabijał ich. - Albo nawet od dziesięcioleci. - Nic mi nie będzie. Odpocznę i nic mi nie będzie. - Zapewnił Icarusa, który mówić coś o... coś o szkockiej? Wtedy na pewno by odpłynął! A odpłynięcie na pewno pomogłoby na ból. - Icarusie... co z Michaelem? - Abraksan odleciał, żeby nie robić widowiska.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (2854), Icarus Prewett (859), Basilius Prewett (1535)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa