Ślub z Vesperą zbliżał się wielkimi krokami; zaledwie dwie doby dzieliły go od złożenia przysięgi małżeńskiej kobiecie, która - jak mu się zdawało - była tą jedyną. Uszyty na miarę garnitur (oraz suknia, której zgodnie z tradycją nie powinien zobaczyć, jednak wiedział, że jest dopasowana do jego stroju, choć nie miał pojęcia w jaki sposób) wisiały teraz w pokrowcu zawieszonym na drzwiach otwartej szafy. Zaproszenia zostały wysłane do najznamienitszych czarodziejów Wielkiej Brytanii - przede wszystkim jego przyjaciół, osób, których ścieżki w pewnym momencie przecięły się z jego i stali się dla niego ważni. Przemycał na swój ślub mugolaków i tych, którymi wzgardzał szlachetny ród Blacków. Ludzi, których nie akceptowała jego przyszła żona i chyba to ciągłe konspirowanie stresowało go bardziej niż wizja kolejnego mariażu. Ale oni wszyscy zasługiwali na pamięć w (drugim) najważniejszym dniu jego życia.
W Oxfordshire zjawił się wczesnym rankiem, by osobiście doglądać pracy ogrodników, którzy już od samego świtu kosili trawniki, przycinali krzewy i pielęgnowali kwiaty, które miały zachwycić swym pięknem gości. Róże, głównie czerwone oraz czarne - właśnie w tych kolorach Vespera zażyczyła sobie zorganizować całe przyjęcie; czarna krew Blacków mieszała się z czerwoną krwią Rookwoodów - zostały zaczarowane tak, by roztaczać wokół siebie słodkawą, choć nieco jego zdaniem przesadzoną woń. Nie były to jedyne magiczne rośliny, które rosły w ogrodzie. Było jeszcze stare drzewo czereśni, na które - Merlin jeden wie jak wiele pokoleń temu, w końcu sama posiadłość z omszałego kamienia zdawała się być tak stara, jak stara była Anglia - rzucił na nią zaklęcie, które sprawiało, że rodziła owoce przez całe lato. Miękkie, soczyste i przede wszystkim słodkie. A do tego wszelkie ptactwo trzymało się od nich z daleka, choć gałęzie nierzadko obsiadywały kruki.
Miał ochotę na czereśnie. Pomyślał nawet, że mógłby przynieść kilka z nich ukochanej; w końcu to samo zdrowie i źródło witamin, tak bardzo potrzebnych jej w ciąży. Och, znów myślał jak lekarz, ale nie umiał nic na to poradzić; cieszył się na myśl, że zostanie ojcem i jednocześnie obawiał się nowej roli. Chciał, aby wszystko poszło pomyślnie - i dla Vespery, i dla dziecka.
Skierował więc swe kroki w stronę ukrytej przed nieznajomymi części ogrodu (aby dostać się do drzewa, pod którym stała zdezelowana ławka i zapomniana, porośnięta gęstą rzęsą wodną sadzawka trzeba było przejść zarośniętą ścieżką i przecisnąć się pomiędzy kłujacymi cisami), ale kiedy dotarł na miejsce zamarł w bezruchu. Nie był sam; w drobnej kobiecej postaci rozpoznał swą bratanicę. Bratanicę! Jak poważnie to brzmialo; a przecież Bellatrix zdawała się być niewiele od niego młodsza. Siostra lub kuzynka - bez niezręcznego wuju.
— Cześć, Bella. Czyżbyś też nabrałaś ochoty na słodkie śniadanie?
![[Obrazek: 2eLtgy5.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=2eLtgy5.png)
if i can't find peace, give me a bitter glory